„Zabójca też człowiek” by Królik
Notka:
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, skąd
wziął się pomysł na ten tekst. Po krótkim namyśle stwierdzam, że jest chyba
trochę psychiczny. Można w nim dostrzec nawiązanie do shota z tygodnia drugiego, gdzie pojawiła się wzmianka o
Królestwie Grzechu.
Ale co tu więcej mówić – miłej
lektury!
Moment, w którym zabójca ma serce to
moment jego śmierci.
Ta, gówno prawda. Ten, kto wymyślił
ten cytat na pewno nie był zabójcą. Ale za to serce musiał mieć wielkie,
podobnie jak wyobraźnię, żeby rzucać wokół ludzi takimi głupstwami. Prawdziwy
morderca nie żałuje swoich czynów. Cieszy go widok krwi na swoich dłoniach,
szkarłatna ciesz rozlewająca się wszędzie wokół, zastygły w zaskoczeniu wyraz
twarzy ofiary. Och, i te błagania o litość! Tak, to właśnie jest najlepszą
muzyką dla naszych uszu!
Spytacie się pewnie teraz: a kim ty
jesteś, że pozwalasz sobie na takie słowa?
Zabójcą. Taka odpowiedź powinna wam
wystarczyć.
W wolnym czasie czaję się na przyszłe
ofiary i badam ich życie. Ot tak, żeby wiedzieć o nich więcej. Czasem zaskakuję
ich w domu, pozbywam się członków ich rodzin, a dopiero potem ich samych. Nie
mogę skarżyć się na nudę. Kolekcjonuję też krew swoich ofiar. Mam całą szafę
malutkich słoiczków z tą krwistoczerwoną cieczą. Lubię na nie patrzeć i napawać
się tym uczuciem zwycięstwa – w końcu nikt nie zdołał mnie złapać, powstrzymać.
Jestem mistrzem w swoim fachu. I to
jest cudowne.
Dzisiaj postanawiam wyjechać na jakiś
czas do innego sektora Królestwa Grzechu, Zazdrości. Na samą myśl o tych
wszystkich złodziejach, próbujących obrabować targowiska, robi mi się ciepło na
sercu. Mógłbym jednego z nich zwabić kosztownymi drobiazgami do ślepej uliczki
i zakończyć jego żywot. A potem pójść na tę dobrą szarlotkę, którą sprzedawała
Mirabelka.
Ach, Mirabelka. Niesamowita kobieta.
Urodzona w sektorze Nieczystości, kiedyś sprzedawała swoje ciało, zarabiając
tak na życie. Takie było zresztą życie większości mieszkańców tej dzielnicy. A
akurat ona miała dużą szansę na powodzenie w swoim fachu. Długie, kruczoczarne
włosy do pasa, opalona cera, intensywnie błękitne oczy, wydatne usta, idealna
sylwetka. Faceci ją kochali. Niejeden próbował związać się z nią na stałe, zaskarbić
dla siebie. Ale udało się to tylko mi.
Tak właściwie, to nie ja tego
chciałem. To Mirabelka dopadła mnie na ulicy i zaczęła się do mnie przymilać.
Było miło, fajnie, przyjemnie, spodobało się jej, spodobało się mi (na jakiś
czas. W końcu to nie w moim stylu, żeby bawić się jedną zabawką przez cały
czas). A potem ona rzuciła tekstem w stylu, że ona nie chce już tak żyć. Że
chce być moja, tylko moja. Zapewne uwiodłem ją swoimi sadystycznymi zapędami
(to świetne uczucie, być stwórcą wszystkich blizn na jej ciele).
Od tamtej pory porzuciła sprzedawanie
swojego ciała na rzecz sprzedaży szarlotki i innych ciast. Ich zapach czuć było
w całej uliczce, ludzie uwielbiali jej wypieki. Nauczyła się, że może żyć
godnie i być lubianą bez obnażania się przed innymi. Ja nauczyłem się, że w
każdej chwili mogę do niej wpaść, zjeść coś dobrego i zabić nudę. Czasem jej to
nie wystarczało, wymagała głupich oznak czułości takich jak delikatne
pocałunki, kwiaty, czekoladki, przytulanie. Jeśli miałem dobry humor, spełniałem
jej prośby. Jeśli nie… karałem ją za takie słowa. Chwilami nienawidziłem tej
kobiety.
Myślicie sobie teraz pewnie: chwila,
chwila, gość jest zabójcą, więc dlaczego zakochał się w jakiejś dziewczynie?
Oczekiwałem krwawej historii od mordercy, nie ckliwych romansów o szarlotkach!
Należałoby więc wyraźnie zaznaczyć:
nie kocham Mirabelki. Pożądam ją. To uczucie inne niż miłość. Pożądanie może
istnieć bez miłości, ale czy prawdziwa miłość pozbawiona jest pożądania?
Namierzam wzrokiem jakiegoś młodego
złodzieja, podążam za nim, aż nie skręci w jedną z bocznych uliczek, aby
przejrzeć swoje nowe łupy. Jest młody, ma krótkie czarne włosy. Chowa zdobycze
pod szerokim, brązowym płaszczem. Za pasem mam schowane parę noży i pistolet, w
kieszeni sznur i buteleczkę kwasu. Zaledwie chwilę zajmuje mi podjęcie decyzji
co do tego, jak zabić moją ofiarę. Krótko mówiąc: robię co należy, pozbawiam
trupa pieniędzy oraz niewielkiej ilości krwi i wstaję, ziewając przeciągle.
Jestem w tym zdecydowanie za dobry.
Ale kiedy słyszę za swoimi plecami
pisk przerażenia, przestaję sądzić, że jestem również anonimowy. Obracam się,
mój wzrok pada na młodą szatynkę, której oczy zalewają się w łzach. O cholera,
nie przewidziałem tego, że koleś będzie miał wspólniczkę. Wyciągam nóż z ciała swojej
ofiary, uśmiecham się półgębkiem do dziewczyny i ruszam w jej stronę.
– Nie, błagam. – Trzęsie głową z
niedowierzaniem, cofając się powoli. – Nikomu nie powiem.
– Dlaczego? – Unoszę brew. Wycieram
ostrze o brzeg bluzki, starając się jej nie rozciąć. Zdarzało mi się, że
czyściłem nóż zbyt intensywnie i pozbyłem się paru całkiem fajnych koszulek. –
Ludzie powinni się dowiedzieć o tak cudownej zbrodni.
– C-Cudownej? – dziwi się dziewczyna.
– Zbrodnia nie może być cudowna.
– Może, jeśli zajmiesz się swoją
ofiarą w odpowiedni sposób. – Wzruszam ramionami i wskazuję na moją
rozmówczynię nożem. Widzę, jak wstrzymuje powietrze. Jest gotowa na śmierć,
ale… Jestem głodny. – Idź. Możesz powiedzieć ludziom o tym, co widziałaś –
mruczę. – Bo co mogliby mi zrobić? Żyjemy w Królestwie Grzechu, słońce – śmieję
się, chowając nóż za pas. – Jeśli wszechobecne zło ci przeszkadza… Zabij się
sama.
Zostawiam dziewczynę w uliczce samą,
ruszam w stronę targowiska. Zapach szarlotki dociera do moich nozdrzy już po
chwili. Mógłbym teraz za nią zabić. Dosłownie.
Kiedy Mirabelka mnie dostrzega,
zostawia układanie ciast na później i macha do mnie z wielkim uśmiechem.
Niesamowicie cieszy się, że wróciłem. Ostatnim razem byłem u niej… jakiś
miesiąc temu? Tak jakoś się złożyło, że nie miałem ochoty na zabawę z nią.
– Wróciłeś! – mówi radośnie, kiedy
nachylam się przez ladę, aby pocałować ją w policzek. – Nawet nie wiesz, jak
bardzo za tobą tęskniłam.
– No, nie wiem – mruczę obojętnie pod
nosem i sięgam po kawałek szarlotki, ale obrywam od Mirabelki po łapach.
– Nieładnie – śmieje się cicho. – Dla ciebie mam jeszcze
ciepłą szarlotkę. – Wyciąga talerz spod lady i wciska mi do rąk cudowny
smakołyk, na którego widok burczy mi w brzuchu.
Bo zabójca też człowiek, najeść się
musi.
Zostaję u Mirabelki przez parę
następnych dni i zaszczycam ją swoją obecnością. Codziennie mogę zajadać się
pysznymi ciastami, dostaję wódkę do łóżka, mogę spać, ile tylko zechcę.
Dziewczyna łasi się do mnie jak kot, jest ślepa, zakochana. Nie obchodzą ją
moje wady. Cieszy się moją obecnością, a ja skupiam się na spędzaniu czasu na
przyjemnościach, dopóki nie wrócę do mojego ukochanego hobby. Przed snem myślę
o nowych ofiarach oraz o tym, jak je zabić, a Mirabelka przygląda mi się z
uśmiechem i mówi coś w stylu:
– Musisz myśleć o nas, bo uśmiechasz
się tak szczerze i uroczo.
W gruncie rzeczy nie myliła się. Bo
trzeciego dnia, kiedy leżymy razem obok siebie, oglądając wspólnie jakieś
ckliwe romansidło, czuję głód. Ale nie ten, który mogłaby zaspokoić szarlotka.
Pragnę krwi. Chcę, żeby całe łóżko było w niej skąpane, chcę znów usłyszeć
lament i błagania o litość.
– Jaka jest twoja ulubiona liczba? –
mruczę cicho do ucha Mirabelki.
Dziewczyna zamyśla się, a na jej
ustach wykwita nieśmiały uśmiech.
– Spotkaliśmy się dwunastego
października, więc jeśliby dodać dwunastkę i dziesiątkę jako symbol miesiąca…
Wyjdzie dwadzieścia dwa.
– Cudownie.
Sięgam po nóż, który zostawiłem na
szafce obok i wbijam go Mirabelce w brzuch. Nie mogę powstrzymać się od
uśmiechu na widok szoku, który widnieje na twarzy dziewczyny.
– Jeden – mówię, po czym wyciągam
ostrze i znów traktuję nim ciało swojej ofiary. – Dwa. Licz ze mną, kochanie –
śmieję się.
Po siódmym uderzeniu (które całkiem
przypadkiem powędrowało raczej w stronę serca, aniżeli w brzuch), Mirabelka
zastyga w bezruchu. Ja jednak liczę dalej. Osiem, dziewięć, dziesięć…
Krew rozbryzguje się wszędzie, mam ją
na twarzy, na ubraniach, na dłoniach. Ale to nic. Jest mi z tym dobrze. Czuję
się wspaniale, mogąc wreszcie zaspokoić swój głód.
Kiedy nudzi mi się wreszcie
maltretowanie martwej już Mirabelki, wstaję, wyciągam z lodówki resztkę
szarlotki i jem ją powoli, podziwiając zalane krwią łóżko. Na blacie znajduję
jeszcze trochę wódki w butelce, chowam ją do kieszeni. Będzie idealna na dzisiejszy
wieczór.
Nie martwię się krwią na całym swoim
ciele, po prostu wychodzę z domu na ulicę. Ludzie patrzą na mnie z
obrzydzeniem, niektórzy już spieszą w stronę służb, żeby zawiadomić ich o
szalonym zabójcy.
Ale mnie to nie obchodzi. Mam trochę
wódki, splamione krwią dłonie, pełny żołądek i parę nożów za pasem. Nawet jeśli
jakieś dziesięć minut później dopadają mnie służby bezpieczeństwa, grożąc
psychiatrykiem, walczę. Zabijam jednego z nich. A może dwóch? Sam nie wiem.
Walę ich na oślep, śmiejąc się głośno. Jeśli będą chcieli mnie zabić, niech to
zrobią. Nie żałuję niczego.
W końcu… zabójca też człowiek, umrzeć
kiedyś musi.
Ło korwa, ze tak rzekne wielce elokwentnie...
OdpowiedzUsuńTak.
Tekst mi podobal, bardzo! Cis tam raz ze zalewaja lzami, nie w lzach czy coś, NIEWAZNE. Moc. Ma moc. Serio, jaka jest twoja ulubiona liczba... i to urocze imie, mirabelka. Tak, mowil, nasz zabojca, ze jej nie kocha, ale zeby azctak zupelnie bez poszanowania albo cienia sympatii i bez litości, po prostu z nudow... <3 pieknie. Konsekwentnie. A ja konsekwencje w tekstach lubie.
Ach no i tytul! Dobrze mi sie kojarzy, bo wlasnie pisze sobie cos o tytule "diabel tez człowiek" :D
Chyba najlepszy tekst tygodnia. Bardzo mi się podoba.
OdpowiedzUsuńCudowne. To było cudowne. Brutalne, sadystyczne, szalone i naprawdę wciągające. Spojrzałam najpierw na komentarze i stwierdziłam, że chyba jednak nie zostawię tego na później. Tekst czysta patologia, jeśli chodzi o treść, ale świetny i trzymający w napięciu, a zarazem lekko bardzo się go czytało. I te hasła, że zabójca też człowiek i musi jeść i kiedyś umrzeć.
OdpowiedzUsuń