To mój najdłuższy
tekst w GPK. Pewnie dlatego, że kocham postapo mniej więcej tak, jak leys'y
serowo-cebulowe. Chętnie zrobiłabym z tego coś dłuższego (nie węża boa albo
sznurówkę do glanów, tylko raczej coś w rodzaju powieści). Cztery strony,
czaicie to? Ostatnio cztery strony pod rząd napisałam podczas matury... z
matematyki. Co do pewnych nieścisłości czysto technicznych, czyli 'skoro ludzie
padli, to czemu wciąż jest woda?' itp. odpowiadam: bo tak. A poważnie to muszę
niektóre rzeczy doczytać, czy np. mógłby być taki gatunek grzyba, który
najpierw zeżarł ludzi, a później siebie samego i to wszystko w przeciągu paru
godzin? To wstępny szkic. Gdybym rzeczywiście zrobiła z tego powieść to
skonsultuje to z jakimś chemikiem, czarodziejem na siódmym levelu lub
biologiem. I przepraszam za tego Willa Smitha. Po prostu przyszedł mi do głowy
i zdominował mi opowiadanie. Jakby ktoś pytał: Nie, nie mam jego plakatu który
całuję przed snem śpiewając "Welcome to Miami iami iami iami".
Poniżej zdjęcie domu,
o którym piszę w opowiadaniu, który mnie totalnie zauroczył podczas pewnego
spaceru i chętnie bym go kupiła i zrobiła z niego cacko (do czasu bliższego
spotkania trzeciego stopnia z niezwykle gościnnymi autochtonami). Na przeciwko
jest Wisła. Na dachu domu, nie widać tego na zdjęciu, rośnie małe drzewko.
Tak wygląda kamienica w środku:
Dawno temu kamienice
były zamieszkiwane przez lokalną inteligencje. Teraz marnieją, ale niejeden
nowy dom upadł by traktowany z takim brakiem czułości, a ponad stuletnie
budynki wciąż żyją. Podczas okupacji radzieckiej, UBecja z okien śledziła
ludzi, którzy chodzili tamtędy do biskupa. Pożyczyłam sobie to miejsce do
mojego opowiadania. Zdjęcia znalazłam w internecie. Smacznego!
·I am Krzysia.
Rok
dwa tysiące dwudziesty, małe miasteczko w centralnej Polsce. Gdy otworzycie mapę
Polski to w samym jej środku zobaczycie zieloną plamę. To mniej więcej tam
krople deszczu padały na rozłożysty krzak akacji. Wyrósł on na środku placu
Wolności we Włocławku, zasłaniając dawny pomnik Przyjaźni Polsko-Radzieckiej,
na czym krajobraz raczej zyskał, niż stracił. Dwudziestosiedmioletnia Krzysia
stała naprzeciwko rośliny, ubrana w żółtą, przeciwdeszczową kurtkę. Czuła się
trochę jak kowboj ze starego filmu. Samo południe. Pusto. Drżąca ręka przy
kaburze.
- Bang! - wyciągniętą z kieszeni
dłonią strzeliła w stronę akacji. Niestety krzew nie podjął zabawy i nie
przewrócił się na ziemię. Dziewczyna wzruszyła ramionami i zdmuchnęła dymek z
wymyślonej broni.
- Avada kedavra, dziwko. - rzuciła
głosem Bogusława Lindy z "Psów".
Za
sobą miała ciemne, granatowe niebo. Pachniało wilgocią. Zdarzało się, że w
szumie kropel grających na popękanym betonie słyszała szmer rozmów. Wtedy
szybko odwracała się w stronę, z której słyszała dźwięk. Zmrużonymi oczami wpatrywała
się między drzewa i krzewy, które porosły centrum miasteczka. Minęły cztery
lata, a roślinność nie próżnowała. Nigdy nie sądziła, że flora, niczym świeżo
upieczona mężatka, tak szybko przejmie władzę nad nieznanymi sobie obszarami.
Mocny, zbrojony beton pękał pod naporem stanowczej pieszczoty brązowych gałązek.
Nieczynne latarnie chwiały się na wietrze oblepione czule przez mech. Ruszyła
dalej niczym Will Smith z "I am legend". On miał chociaż
towarzystwo... Ile by dała za psa! Will
Smith też mógłby być.... Tylko koniecznie z "I am Legend", a nie z
"Facetów w czerni". No cóż, w jej świecie przynajmniej nie ma
zombiaków. Na razie. Dzisiaj zwiedzała stare miasto, czyli najbardziej mroczną
część swojego terytorium. Okolica idealnie wpisywała się w jesienną chandrę,
która była nieprzyjemnym preludium do czwartej, samotnej zimy.
Weszła
do pobliskiego sklepu, starego, poperelowskiego Super-Samu. Bywała tu czasem,
więc po prostu odsunęła kawałek plastikowej reklamy z ryjem któregoś z
kandydatów do koryta i weszła do środka. Zdjęła rękawiczki i kaptur.
- Dzień dobry - powiedziała głośno
do pluszaków, siedzących na stanowiskach kasjerek. - Czy są dzisiaj jakieś
promocje?
- Oczywiście. - odpowiedziała
sama sobie piskliwym głosem. - Dzisiaj promocja na foi gras, fenkół, cząber i świeże
mięso z kurczaka.
- O, chętnie skorzystam! Zrobię
do tego pure z białych warzyw i puder z palonego siana!
Wzięła
koszyk i zdjęła z półki parę puszek mielonki, puszkę ananasa oraz parę
batoników. Wyjęła z plecaka notes, otworzyła go na zakładce
"Centrum", odnalazła stronę "Super-Sam" i zdjęła ze stanu
to, co wzięła z półek. Zamknęła notatnik i wrzuciła go do plecaka wraz z
zakupami.
- Niech moc będzie z wami! -
pomachała kasjerkom i wyszła na szarobury świat. Ruszyła w stronę roweru, który
oparła, jak należy, o stojak.
Deszcz
przestał siąpić. Jechała klucząc między pozostawionymi na drodze samochodami, a
bujną roślinnością. Rower był najłatwiejszym środkiem lokomocji. Miała naprawdę
wypasiony model, bo w sklepie, który siłą rzeczy stał się bardzo samoobsługowy,
mogła wybrać co chciała. Podczas
Wielkiego Wybuchu wyparowały wszystkie ludzkie tkanki. Przy okazji załatwił też
zwierzęta. Niektóre owady i grzyby przetrwały. Nadal nie zrozumiała jak to się
stało, że właśnie ona przeżyła, chociaż pewnie zawdzięczała to miejscu pracy.
Może pojedynczy ludzie na świecie przetrwali? Na początku ich szukała, lecz
teraz tyle co tęskniła za ludźmi, to tak samo się ich bała. Od czasu do czasu włączała
radio i nasłuchiwała, ale z czasem robiła to coraz rzadziej.
Samochody
okazały się bezużyteczne, ponieważ drogi zablokowały opustoszałe pojazdy. Udrożnienie
jednej trasy to był nie lada pasjans z przygodami. Chociaż kluczyki najczęściej
tkwiły w stacyjkach, to do baków trzeba było dolewać benzyny, a rozruszniki
reanimować. Motorów się bała. Do przemieszczania wybrała rower. Z benzyny
korzystała tylko używając agregatu. Ogrzewała dom piecem gazowym ze
zbiornikiem. W domu miała też kominek i pompę wody, którą podłączyła pod filtr.
Piła wodę z supermarketów, powinna jej starczyć do końca życia. Pierwszy rok był
najtrudniejszy. Pierwsza zima - koszmarna. Spędziła ją jeszcze w starym domu.
Ogrzewała się ogniskiem rozpalonym w kominku. Kanalizacja przestała działać.
Pogoda szalała, jak jej mama podczas menopauzy, czyli od dołu skali do samej
góry, gdzie dół skali to było "chujowo", a góra "bardzo
chujowo". Nie chciała opuszczać miejsca, w którym żyła kiedyś spokojnie i
szczęśliwie. Wierzyła, że ktoś po nią przyjdzie, ktoś ją znajdzie. Widziała na
niebie spadający samolot. Słyszała, jak zderzyły się rozpędzone pociągi.
Pobliskie zakłady chemiczne po jakimś czasie przestały działać i pozbawione chłodzenia
zbiorniki wybuchły i zasnuły powietrze trującą mgiełką. Na szczęście mieszkała
daleko od źródła oparów, które, zgodnie z kierunkiem wiatru, opadły w dolinę
Wisły przy Ciechocinku, omijając zupełnie Włocławek.
Po
pierwszej zimie zrozumiała, że nikt po nią nie przyjdzie. Że nie ma już ludzi.
Nie ma zwierząt. Przynajmniej w najbliżej okolicy. Cieszyła się jak dziecko z
muchy, która kiedyś wylądowała na parapecie. W jednej z piwnic znalazła dziki
ul. Gdy zrobiło się ciepło pszczoły
obudziły się. Zrobiła dla nich pasiekę. Na wiosnę spod ziemi zaczęły kiełkować
rośliny. Wyciągnęła z piwnicy stary rower, napompowała opony i wyruszyła na
poszukiwanie domu marzeń. Znalazła wiele pięknych miejsc, ale nie śpieszyła się.
Poznawała niuanse ogrzewania. Dowiedziała się wiele o systemach solarnych, o
ogrzewaniu gazowym, napełnianiu zbiorników, kominkach, materiałach budowlanych.
W końcu znalazła dom, w którym mogła przetrwać.
Miała
dwadzieścia siedem lat, a czuła się jak staruszek, któremu wszyscy bliscy
umarli i gra sam ze sobą w warcaby na ocienionej werandzie.
Najbardziej
bała się choroby, dlatego włamywała się do aptek i jadła witaminy. Jazda na
rowerze utrzymywała ją w formie. Raz na jakiś czas wpadała do McDonalda, brała
wciąż jadalne cheeseburgery i odgrzewała je w domu. To był jej jedyny grzeszek.
Dzisiaj
zwiedzała centrum. Słyszała kiedyś plotkę, że na starym mieście jest miejsce, w
którym jeden z miejskich oficjeli urządził swojej, ekhym, przyjaciółce
apartament. Miały być tam złote klamki, antyczne meble, obrazy. Łazienka wielkości
kawalerki. Chciała odnaleźć to miejsce. Sprayem zaznaczała domy, które już
odwiedziła. Te najbliżej placu były już znane. Na drzwiach widniały wyraźne
krzyżyki, które oznaczały, że nie ma tam nic ciekawego. Na jednym czy dwóch były
kółka, co znaczyło, że jest tam jakieś jedzenie lub meble, które mogą być użyteczne.
Jechała rowerem po mokrej ulicy. Deszcz przestał padać, ale było chłodno.
Dojechała nad Wisłę, na opanowane przez chwasty, betonowe bulwary. Ruszyła w
stronę zabytkowej katedry. Gdy dotarła do mostu wpatrywała się w linie domów,
szukając czegoś, co zachęciło by ją do zwiedzania. Zobaczyła budynek na Gdańskiej.
Widać było, że trochę ucierpiał, gdy tama runęła i woda zalała śródmieście Włocławka,
a później pewnie wszystkie miasta na swojej drodze. Jednak był nieco wyższy i
wyglądał całkiem nieźle. Ten dom budził również wspomnienia. W wakacje przed
Wielkim Wybuchem spacerowała tu z mężem i śmiali się, że gdyby mieli pieniądze,
kupili by ten dom i odrestaurowali. Miał w sobie coś uroczego. Prowadziły do
niego wąskie schodki, teraz porośnięte dziką trawą. Schodki kończyły się
drewnianymi drzwiami. Dom budził coś uśpionego, zwłaszcza, że już przedtem był
mocno zarośnięty. Zacisnęła dłonie na kierownicy. Nie ocierała łez, które
pokonywały drogę od oczu do wełnianego szalika wystającego spod
przeciwdeszczówki. Przypomniała sobie ciepłą, suchą rękę splecioną ze swoją,
wiecznie spoconą, dłonią. Tęsknota była tak dojmująca, że zabolał ją żołądek.
- Chociaż psa.. - westchnęła
cicho. - Wiesz, śliczny domeczku, nie będę miała nigdy dziecka. Ludzi nie ma.
Ale chociaż psa. Nawet Dorotka miała swojego Toto. Rozmawiam ze sobą od prawie
czterech lat. Nie zwariowałam przez ten czas. Ocalałam, bo akurat robiłam ocenę
instalacji przeciwpożarowej w bunkrze. Okazało się, że rzeczywiście był
szczelny. Gdy wyszłam stamtąd, po dwunastu godzinach pracy, na świecie było
pusto. Podejrzewam, że godzina różnicy i mogłoby być po mnie. Uratował mnie
pracoholizm. Tak, domku. A teraz cię zwiedzę i znajdę w środku psa, który będzie
moim przyjacielem!
Wywaliła kopniakiem gnijące
drzwi, jak gwiazda filmu sensacyjnego. Przeszła po miękkich resztkach. Nauczona
doświadczeniem ostrożnie postawiła nogi na zielonym gumolicie, nieśmiertelnym kwiku designu z lat dziewięćdziesiątych.
Zdarzyło jej się już wpaść do piwnicy przez ledwo trzymającą się podłogę. Na
szczęście skończyło się tylko skręconą kostką, którą jednak musiała sama
nastawić. Nie wspominając już o wydostaniu się z ciemnej piwnicy, która była
akurat zamknięta. Dlatego zawsze, nawet na najnudniejszą eksploracje, brała
zapas niepsującego się jedzenia, wodę, latarkę i linę. Tutaj jednak podłoga
okazała się solidna. Dom był zamieszkany przez kogoś starszego, kto nie zmieniał
nic od lat sześćdziesiątych ostatniego stulecia. Na ścianach wisiały zdjęcia,
na nich powtarzała się starsza, elegancka pani, w różnym stadium rozkwitu. W
salonie na czerwonym, wzorzystym dywanie stały dwa fotele polskiego projektanta
Chierowskiego, pomiędzy nimi ława z koronkowym bieżnikiem. Pod ścianą wylegiwała
się kanapa okryta gustownym kocem ze sztucznego misia oraz meblościanka ze zdjęciem
papieża Jana Pawła zatkniętym za szybę zaraz obok zdjęcia księdza dyrektora. W
wazoniku pod warstwą kurzu stał bukiet plastykowych kwiatków. W całym domu
panował perfekcyjny porządek. Nawet kurz poczuł klimat wnętrza i, ze strachu
przed powrotem starszej pani, osadzał się równomiernie i pokrywał całość gładką,
atłasową warstwą.
- Wy, cudaczki, idziecie ze mną,
ok? - powiedziała Krzysia do foteli.
- No dobra, milczenie oznacza
zgodę!
Od razu wyszła i namazała na
elewacji purpurowe kółko z wykrzyknikiem. Kiedy przestanie padać przyjedzie tu
z przyczepką i weźmie fotele. Zachwycona znaleziskiem miała już kończyć
zwiedzanie, ale przypomniało jej się, że dom miał przecież piętro i strych. Wąskie
schody znajdowały się na końcu korytarza. Powoli badając każdy następny schodek
stopą, weszła na górę. Tutaj znajdowała się sypialnia wraz z małym salonikiem i
garderobą i tu też panował porządek. Nie zauważyła nic interesującego. Rozczulił
ją widok z okna, na bulwary i Wisłę.
Został jescze strych. W przedpokoju na suficie widać było klapkę z rączką.
Przyniosła z garderoby taboret, skrzypnął solidnie, ale wytrzymał. Wspięła się
i popchnęła kawałek płyty. Podciągnęła się na rękach i znalazła się na
wilgotnym strychu. Przezornie zamknęła za sobą klapę, założyła i włączyła
latarkę czołową i tak uzbrojona rozejrzała się po graciarni. Na deskach lśniły
plamy wilgoci pokryte czarnymi kropkami pleśni. Stąpając powoli podeszła do
bujanego fotela. Dotknięty ręką zaczął się bujać, a w powietrzu uniósł się
kurz. Ruszony fotel dotknął stojącego obok worka. Głośny dźwięk grającej
zabawki sparaliżował nieprzyzwyczajone uszy Krzysztofy. Było to tak
niespodziewane, że zastygła ze strachu. Po chwili zabawka przestała grać, a
dziewczyna roześmiała się głośno. Musi częściej słuchać radia. Ze strychu dało
by się zrobić fajny punkt obserwacyjny. Widać małe schodki, które prowadzą na
dach. Tylko trzeba tu trochę posprzątać. Uklękła przy otwartym worku i wyciągnęła
z niego zawartość. Dwie zabawki edukacyjne, lalka, parę zapisanych drobnym
pismem szkolnych zeszytów oraz stara szkatułka. Wydawało jej się, że szkatułka świeci
własnym światłem. Otworzyła ją. Na atłasowej poduszeczce leżały lekko mieniące
się kulki z mlecznego szkła.
- Kulki gejszy? To może być
przydatne. - zamruczała do siebie.
Wzięła jedną z nich do ręki. Jak
na kulkę ze szkła była bardzo lekka.
Przyjrzała się im i stwierdziła, że kulki wypełnione są dymem. Na kulce napisane było imię - Teresa. Na
reszcie też były imiona. Była jeszcze Antonina, Krystyna, Cyprian i Bożydar. Odłożyła
je do szkatułki. W dłoni została jej kulka z napisem Teresa, chciała obejrzeć ją
w dziennym świetle. Podeszła do zabitego dyktą okna w dachu i jednym ruchem
oderwała osłonę od ramy. Na strychu zrobiło się jaśniej. Wyłączyła latarkę. Poczuła powiew zimnego
powietrza. Chwilę później gdzieś w domu trzasnęły drzwi. Przestraszona zacisnęła
dłonie.
Po szybkim spadku adrenaliny ból
szkła wbijającego się w dłoń otrzeźwił umysł.
- To tylko przeciąg - powiedziała
do siebie głośno owijając ranę chusteczką, którą miała w kieszeni. Okruchy
szklanej kulki umazane krwią leżały pod jej nogami. Mgła z kulki wisiała sobie
nad podłogą jak miniaturowa chmura i ani myślała, zwyczajem chmur, rozproszyć
się w mgnieniu oka. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Nagle usłyszała
odgłos butów na schodach. Głośne tupanie ścisnęło jej gardło. Niby stęskniona
za towarzystwem ludzi, instynktownie czuła, że w tym wypadku nie oznacza nic
dobrego.
- To tylko przeciąg, tylko przeciąg...
- wysapała przestraszona, szukając glocka. Na szczęście z przyzwyczajenia
wrzuciła pistolet do plecaka.
- Nie byłabym tego taka pewna,
kochana. - Padło ze strony chmury, która momentalnie urosła i uformowała się w
kobiecą postać, przypominającą panią ze zdjęć z salonu.
- Nie byłabym taka pewna... -
powtórzyła kobieta, dyskretnie przeglądając się w lusterku wyciągniętym z
przewieszonej przez rękę torebki.
Tupanie ucichło.
- To tylko przeciąg, a ty jesteś
projekcją mojego chorego z samotności umysłu! - odrzekła z większym animuszem
Krzysztofa, wycelowując palec nieuzbrojonej dłoni w stronę coraz bardziej
materialnej postaci starszej pani.
Projekcja zdegustowana zacmokała
i wskazała dłonią w stronę klapy.
- Mam nadzieję, że wiesz jak używać
tego pistoletu, dziecko. - zapytała sucho Teresa.
Chwilę później w ciszy rozległo
się przeciągłe skrzypnięcie taboretu. Po czym klapa w podłodze otworzyła się.
Krzysia zamknęła oczy i strzeliła. Na szczęście dużo ćwiczyła strzelanie z
glocka, więc pamięć mięśni zadziałała sama. Usłyszała, że coś upada na ziemię a
później ciszę. Odczekała parę minut, po czym robiąc hałas jak słoń w składzie
porcelany przyczołgała się do otwartej klapy. Bardzo powoli wyjrzała na dół.
Zobaczyła ciemny kształt leżący na ziemi obok taboretu.
- To diabeł, uważaj. - usłyszała
głos Teresy ze sobą.
Ostrożnie zaświeciła latarką. To
był człowiek! Poświeciła w stronę twarzy i przeszły ją dreszcze.
- Kurwa, kurwa, kurwa. Zabiłam
Willa Smitha.
- Toż to sam diabeł. Czarne to to
i bezbożne na pewno – wtrąciła już zupełnie zmaterializowana Teresa.
- Idź sobie, projekcjo. Zmarnowałam
szansę na małe mulaciątka.
- W twoim wieku, dziecko, ja już
miałam trójkę. Trzeba było się brać do roboty póki czas. Wy, nowoczesne
kobiety, puszczacie się i łykacie te tabletki. On i tak by cie nie zechciał.
Spójrz na siebie. W telewizorze widziałam go zawsze ze szczupłymi i ładnymi. -
skwitowała kobieta triumfująco.
- Lubię batoniki, a batoniki lubią
mnie! - krzyknęła doprowadzona na skraj Krzysia robiąc dwa kroki w stronę
starszej pani. - Jak będziesz mnie denerwować, to wciągnę cię odkurzaczem.
- Nerwowe to to, od tych
hormonów. I cukru! - Krzysia poczuła oddech kobiety na twarzy. Była zbyt
zdziwiona całą sytuacją, żeby dodać dwa do dwóch. Widzła przed sobą już nie
ducha, a żywą kobietę z krwi i kości.
- Mam dość. Idę popłakać nad własnym
losem i zobaczyć jeszcze raz Willa Smitha.- Dziewczyna odwróciła się na pięcie
i ruszyła w stronę klapy. Jedyna osoba z którą rozmawiała od czterech lat jest żywym
koszmarem, a drugą zastrzeliła. Bosko. Szkoda, że nie może wczytać stanu gry
sprzed godziny. Chciała spojrzeć w dół z rozdzierającą rozpaczą, ale mimika
zrobiła jej psikusa, ponieważ na dole nie było ciała. Zamiast rozpaczy wyszło
jej coś między strachem a zaskoczeniem zakończone gustownym kapnięciem śliny na
podłogę i jęknięciem.
- Weź ze sobą nalewkę, jest w
kuchni, w drugiej szafce na lewo od wejścia. Jak go dopadniesz to może w ten
sposób namówisz go na coś więcej. Strzałek usypiających niestety nie mam. - z
przekąsem powiedziała Teresa.
- Idź i wychędoż się sama. - pożegnała
się grzecznie Krzysia i z impetem ruszyła w dół. Wybiegła przez drzwi. Zatrzymała
się, wróciła, weszła do kuchni. Druga szafka na lewo... Wzruszyła ramionami,
wyciągnęła butelkę, wrzuciła ją do plecaka i... stanęła jak wryta. Szklane
kulki! To rozwiązanie! Przez chwilę przemknęło jej przez głowę wspomnienie.
Jest w szklanej przestrzeni, która kruszy się, a ona wreszcie może wyprostować
nogi. Czy ona też była kiedyś w szklanej kulce? Może Teresa wie coś więcej? Skąd
we Włocławku Will Smith? Czy warto kupować masło w promocji dwa w cenie
jednego? Na te i na inne pytania odpowiem w następnym odcinku Sagi o Kulkach.
Saga o kulkach. Niezłe. Jakbym wróciła do domu. Dużo się od postapo nie różnił jak byłam ostatnio.
OdpowiedzUsuńTo ciekawe swoją droga ze obie w tym tygodniu piszemy o nas...
Pani Teresa brzmi jak twarda sztuka. Fajnie byłoby ja poznać lepiej :)
Saga o kulkach!
OdpowiedzUsuńTeż lubię postapo, opisy cudowne a,rozmowa z Teresą i zabity Smith po prostu genialne <3 takie życiowe, prozaiczne i zabawne. Masz taki prosty humor, który naprawdę do mnie przemawia. Tak samo jak do dziś podsmiechuje sie z Aureviora i arewular :D