Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 30 października 2016

[11] C'mon, give me a try ~ Cleo M. Cullen


            Powrót postaci z pierwszego tygodnia. Bo może i oni będą mieli własną długą opowieść.
           
Pisane przy siódmym spotkaniu z Kinkyori renai. Uzależniłam się.

            I might never be your hero
            But I think I like to try
            And the way you look at me is your replay.
            You got a lot to learn about me
            Maybe you could start tonight
            'Cause I think I can be someone you like.
           
Someone you like.

            Próba. Mówi się, że jeśli czegoś się nie spróbuje, można tego w przyszłości tego żałować. Dlatego kosztuje się lody pistacjowe, choć samych pistacji się nie znosi. Ubiera sukienkę w nielubianym czerwonym kolorze na rodzinne przyjęcie i dowiaduje się od co szczerszych kuzynek, że nie pasuje ona do karnacji. Kupuje bon na jarmarku, bo przecież można coś wygrać. Wolne żarty.
            A mimo to próbuję. Próbuję zrozumieć, dlaczego potrzebne są mi takie daty, jak data śmierci prezydenta Kennedey'ego czy sygnowania Baracka Obamy. Czy ta wiedza pozwoli mi zmienić świat? Wątpię. A mimo to jej ode mnie wymagają.
            Od nadmiaru informacji zaczyna boleć mnie głowa, dlatego opieram ją o blat biurka i wzdycham. Zapach bergamotki powinien mnie uspokajać, ale kubek kochanego earl grey'a nie leczy dzisiaj mojej duszy. Mam ochotę umrzeć. Jest piątek, a ja siedzę w pokoju bez włączonej muzyki nad podręcznikiem z historii i muszę znosić obecność kolegi, który przypatruje mi się z uniesioną brwią, przez co wygląda jak jakiś nauczyciel. A jest przecież tylko korepetytorem i jedynie z powodu tego chorego układu, który stworzyli mój ojciec - szkolny psycholog - i dyrektor naszego liceum. Naprawdę jestem aż tak złą osobę, że potrzebuję kogoś do sprowadzenia mnie na dobrą drogę?
            Mam dość słuchania monotonnego wykładu Aarona aferze Watergate i Nixonie, dlatego wstaję z krzesła i podchodzę do okna. W tym roku przyszła do nas prawdziwa zima. Śnieg zalega grubą warstwą, gdzie tylko może. Jak mogę myśleć o czymś, co miało miejsce czterdzieści lat temu, skoro mam takie piękne widoki? Zawsze lubiłam patrzeć na śnieg oświetlony blaskiem latarni, nic więc dziwnego, że z zachwytu zamieram przed szybą i wyglądam na zewnątrz.
            - Brittany, wracaj, musisz to przeczytać.
            Na mojej twarzy wykwita złośliwy uśmiech, a cięta riposta sama wydostaje się z ust.
            - Nic nie muszę, Aaron, ja ewentualnie mogę. Nie jesteś tu od rozkazywania mi, a od wbicia mi do głowych tych bezistotnych bzurd. Co, jak widzisz, nic nie daje.
            Słyszę, jak podnosi się z miejsca i staje za mną. Drewniana podłoga nie ułatwia bezszelestnego poruszania się, w tym domu nie da się zrobić cokolwiek, by nikt się o tym nie dowiedział.
            - Nie powiedziałbym. Przecież twoje oceny nieznacznie się poprawiły, czyż nie?
            Muszę przyznać mu rację. Z ostatniego testu dostałam niemożliwe B-, co jeszcze mi się w licealnej karierze nie zdarzyło. Nawet profesor był zaskoczony, ale z uśmiechem stwierdził, że wreszcie zaczynam doceniać piękno wykładanego przez niego przedmiotu.
            Wcale tak nie jest, to tylko jednemu pajacowi udało się zaszczepić w moim mózgu kilka pojęć i dat.
            - No tak - mówię z niechęcią. - Więc to oznacza, że nie muszę pracować równie ciężko co do tej pory. W takim razie idę po żelki.
            - Brittany. - Licealista kładzie mi dłoń na ramieniu. - Dwadzieścia minut temu byłaś w kuchni po ciastka, których nawet nie otworzyłaś. Naprawdę potrzebujesz żelków? Nagle zrobiłaś się głodna?
            Nie dziwię się chłopakowi, że nie chce mnie puścić, skoro go oszukuję. Ale tym razem tak nie jest, co potwierdza głośne burczenie mojego brzucha. Zerkam na Aarona, ten wzdycha i przesuwa się w bok.
            - Ok, chodźmy na dół. Ty zjesz coś pełnego cukru, a zrobię sobie herbatę.
            Kiwam głową na znak potwierdzenia.
            - Dobrze.
            Schodzimy po schodach, a ja przypominam sobie naszą pierwszą wspólną naukę. Odbywała się ona właśnie w kuchni, bo mógł mieć na nią oko siedzący w salonie tata. Obserwował nas, aż w końcu po pięciu spotkaniach stwierdził, że spokojnie możemy uczyć się w moim pokoju, gdyż nic mi nie grozi - nie ma między nami żadnej chemii, więc może być spokojny, bo do żadnych przytulanek czy całusów nie dojdzie. Podzielałam i nadal podzielam jego zdanie, dodatkowo stwierdzam, że od kiedy uczymy się w mojej sypialni, jestem bardziej skupiona na nauce, niż kiedy siedziliśmy na dole, a okrzyki moich braci przebijały się z każdej strony.
            Przystaję przy wyspie i marszczę czoło. Właśnie. Gdzie podziewają się bliźniacy? Mieli grać na konsoli. Nie chcieli jechać z rodzicami na zakupy, więc wymyślili sobie wieczór gier. Ale w salonie ich nie ma.
            Zaniepokojona przechodzę na korytarz i zerkam do sypialni rodziców. Nie, nie wtargnęli tutaj, by poskakać na ich łóżku, przecież bym to słyszała. Wracam więc na drugie piętro, otwieram zamaszyście drzwi do ich pokoju. Tutaj także czeka mnie rozczarowanie, pomieszczenie jest puste.
            - Gdzie oni mogą być? - pytam siebie, nie znajdując odpowiedzi.
            Obiegam cały dom, ale po moich braciach nie ma śladu. Jakby zapadli się pod ziemię.
            Przystaję przy blacie wyspy, a moje serce bije niespokojnie. Coraz większa panika przejmuje nade mną kontrolę.
            - Brittany? - Kolega przystaje przy moim boku. - Coś się stało?
            Patrzę na niego, a do moich oczu napływają łzy.
            - Ben i Ken. Nie ma ich. Szukałam wszędzie. Nie ma ich.
            Wizja braci, którzy wałęsają się gdzieś na dworze, przeraża mnie. Chłopcy mają dopiero po dziesięć lat, nie wiedzą, jak to jest zimowymi wieczorami szwendać się nie wiadomo gdzie!
            - Spokojnie - Aaron stara się mnie pocieszyć. - Pewnie nie poszli daleko, najwyżej do sąsiadki.
            Zerkam na niego. Fakt, mam bardzo miłą sąsiadkę, ale bliźniacy za nią nie przepadają. Poszli więc gdzie indziej. Tylko gdzie?
            Przechodzę do przedpokoju, gdzie ściągam z wieszaka kurtkę i zarzucam ją na siebie. Bez słowa Aaron także się ubiera, na moje pytające spojrzenie reaguje słowami.
            - Idę z domu, tylko zamknij dom.
            W tej chwili jestem mu ogromnie wdzięczna. Naprawdę potrzebuję wsparcia, bo czuję, że się łamię. Może i jestem potwornie wredna, jak niesie szkolna wieść, jeśli chodzi o moją rodzinę, staję się wojownikiem i chronię ją. Jeśli więc coś grozi moim braciom...
            Przekręcam klucz w zamku, podchodzę do kolegi, który latarką omiata okolicę, na chwilę zatrzymuje się w jednym miejscu werandy, po czym rzuca światło na najbliższą zaspę.
            - Sądząc po kierunku wiatru, połamanych patykach w rogu i śladach stóp, myślę, że poszli w lewo. - Kiwa głową w stronę, o której mówi. Nie jestem pewna tego, co zasugerował.
            - Naprawdę umiałeś po tym stwierdzić? - pytam sceptycznie z odrobinę ironiczną nutą.
            - Nie, idioto, wysłali mi wiadomość.
            Oburzam się, a troska schodzi na moment na drugi plan.
            - Idioto? Nazwałeś mnie idiotą? Nie potrafisz nadać żeńskiej wersji takiemu zwykłemu słowu? - pytam bardziej podjudzona. - W ogóle, co to za wyzwiska i gierki w chwili, kiedy moi bracia mogą być w niebezpieczeństwie?
            Chłopak przewraca oczami.
            - Wybacz za wyzwisko, ale nie mogłem się powstrzymać - mówi chłodno. - Skoro nie potrafisz dostrzec położonej na blacie kartce, przechodząc tuż obok, to nie wiem, czy jednak bycie idiotą cię nie określa.
            Z wrażenia aż otwieram usta, a złość gaśnie w moich żyłach. Patrzę na Aarona i nie przyswajam słów, które wypowiedział.
            - Hę?
            Wzdycha i unosi rękę, tuż przed moją twarzą pojawia się biały papier zapisany dziecięcą dłonią. Przejmuję go i czytam, a z piersi wyrywa mi się westchnienie ulgi.
            - Ci mali parszywcy - szepczę. - Naprawdę nie mogli przyjść i mi powiedzieć?
            Po moim policzku spływa łza, szybko ją wycieram, by nie zamarzła na nim, poza tym nie chcę, by Aaron widział, że płaczę. Przecież jestem silną i niewzruszoną Britt, pogromczynią szkoły. Jedna chwila słabości nie może zniszczyć mi reputacji.
            Licealista schodzi z werandy i zatrzymuje się na ścieżce. Unosi głowę i patrzy w niebo, nie dbając o spadające na twarz płatki śniegu, który właśnie zaczął prószyć. Podchodzę do stopni i patrzę na jego plecy.
            - Skoro więc dojrzałeś ten list, dlaczego wyszedłeś za mną? Dlaczego od razu nie powiedziałeś mi, że mali poszli do kolegi na film? Jaki w tym cel?
            Aaron odwraca się do mnie i uśmiecha łagodnie. Zaskakuje mnie to, przeważnie jego twarz jest maską, zachowuje się wobec mnie chłodno i odzywa sarkastycznie, by ze mną walczyć. Teraz wygląda jak ktoś, kto patrzy na lubianą przez siebie osobę. A tak przecież nie jest.
            - Chciałem sprawdzić, czy ufasz mi na tyle, by pozwolić mi pomóc. Chciałem sprawdzić, czy na chwilę schowasz dumę do kieszeni i pozwolisz na wsparcie. Nie jesteś taka, jak myślą inni, Britt. - Zaczerpuję powietrza, słysząc zdrobnienie. Aaron zawsze zwraca się do mnie moim pełnym imieniem. - Pod tą całą powłoką, którą przywdziewasz na codzień, kryje się wrażliwa dziewczyna. Cieszę się, że mogłem to zobaczyć.
            Przeklinam w duszy. Jestem zła, bo rumienienie się jest niemożliwe do kontrolowania. Dlaczego się czerwienię? Przecież komplementy na mnie nie działają!
            Schylam głowę, by nie patrzeć na chłopaka. Dostrzegam jednak wyciągniętą w moją stronę dłoń.
            Podnoszę wzrok, a uśmiech licealisty rozszerza się.
            - Chodź. Pójdziemy na spacer.
            - Hę? - Nie bardzo rozumiem, jaki jest sens jego wypowiedzi. - Żartujesz sobie? Jest za zimno, by zrobić ze dwa kroki, a ty chcesz się pchać prosto w japę zimy?
            Śmieje się cicho, na chwilę odrywając wzrok ode mnie, ale szybko do tego wraca. Jest dla mnie miły, a to każe mi zdystansować się do sytuacji. Nie wiadomo, co z niej wyniknie.
            - Nie żartuję. Szczerze to sam mam dojść siedzenia nad historią. Przewietrzmy się. Chodźmy na nasz pierwszy spacer. Co ty na to?
             - Nie ma szans! - Zakładam przed sobą ramiona. - Chcesz, bym się przeziebiła.
            - Niezupełnie. Chcę, byś pozwoliła mi spróbować być swoim przyjacielem.
            - Chyba śnisz.
            Zanim mrugnę, stoi przede mną, jego dłoń nadal jest wyciągnięta.
            - Nie śnię. - Łobuzerski uśmiech pasuje mi do niego. - Och, proszę cię, daj mi spróbować! Czy naprawdę jestem złym korepetytorem?
            Patrząc po moich ocenach, nie, nie jest. Z trudem mu to mówię, na co on wykonuje kolejny ruch - chwyta za moją dłoń.
            - Britt. Daj mi spróbować. Jeśli po tym spacerze będziesz chciała uderzyć mnie w twarz i zwyzywać od jakich zboczeńców, to ok, więcej razy nigdzie nie pójdziemy. Proszę o ten jeden, jedyny raz. Proszę.
            Patrzę na niego zachmurzona, po kilkunastu sekundach wyrzucam przed sobą ramiona i teatralnym głosem oznajmiam:
            - Niech stracę! Jeden raz.
            Aaron ciągnie mnie za sobą.
            - Dziękuję! Chodźmy!
            Nie wiem, dokąd mnie prowadzi, nie wiem, jak zareagują rodzice, kiedy zastaną pusty dom z pozapalanymi światłami. Będę musiała do nich napisać. Nie wiem, o której wrócimy - jest piątkowy wieczór, wiele może się zdarzyć. Nie wiem, w jakim stanie obudzę się jutro, ale nagle wiem jedno - chcę tak spędzić najbliższy czas.
            Co jest ze mną nie tak, do cholery?!           

5 komentarzy:

  1. "Mam dość słuchania monotonnego wykładu Aarona aferze Watergate i Nixonie" – połknięte o.

    Zaskoczyłaś mnie, bo gdy przeczytałem o zgubionych braciach miałem nadzieję na coś mrocznego i krwawego, a na koniec wypaliłaś jak z jakiegoś romansidła. Mimo wszystko całość przypomina mi Zafona, którego akurat lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zafon? Tutaj? Nie zauważyłam, a akurat jest to mój ulubiony pisarz.
      Zauważyłeś zjedzone "o", ja dostrzegłam "domu" zamiast "z tobą" xD Przyznaję, tekst poszedł bez korekty. A nie jest mrocznie, bo ta dwójka bohaterów ma mieć u mnie proste życie.
      Dzięki za komentarz!

      Usuń

  2. O Brit i Aaron! Yey! Fajnie widzieć, że u kolejnej osoby powracają postacie z wcześniejszych tekstów.
    "w tym domu nie da się zrobić cokolwiek, by nikt się o tym nie dowiedział."
    Czegokolwiek, choć ręki sobie uciąć nie dam. W ogóle zbudowałabym to zdanie inaczej.
    "Skoro nie potrafisz dostrzec położonej na blacie kartce,"
    Kartki.
    "Szczerze to sam mam dojść siedzenia nad historią. "
    Dość. Nadprogramowe 'j' :)
    Końcówka urocza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak pisałam - bez korekty. Cieszę się, że przypadło do gustu.

      Usuń
  3. Proste życie bez dramatów, za to ze złośliwościami i pewnie w przyszłości ze szkolnym romansem.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń