Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 9 października 2016

[8] Hello, I'm a genie ~ Cleo M. Cullen



            W notce miałam napisać, że pracy nad tekstem towarzyszyły dwie wersje "Genie in a bottle" (Christiny oraz Dove; nawet miałam na ręce bransoletkę, którą kupiłam przez tę piosenkę, a która ma już rozwalone zapinanie xD), co natknęło mnie na ten tytuł. Skłamałabym jednak. Fakt, słuchałam tych wersji, ale o wiele więcej razy przez słuchawki przewinęło się "All I want for Christmas is you", a to tylko dlatego, że pogoda w naszym kraju taka piękna (sztorm nad morzem, deszcz nad śląskim, śnieg w górach) i poczułam ten klimat. No i stworzyłam strasznie złożone zdanie. Co z tego.
            Bohaterowie otrzymali imiona po postaciach jednego z filmów, w którym zagrał wielbiony przeze mnie James McAvoy. A imiona na kulkach - wyjaśnienie w tekście ;)
            Mam nadzieję, że historia przypadnie Wam do gustu ;) 

            Człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, że proste rzeczy, które ma wykonać, mogą okazać się trudniejszymi, niż myśli. Inni każą mu zająć się psem, a on nie dostrzega, że taka opieka to nie tylko jeden spacer, ale i karmienie, i sprzątanie po nim, i zajmowanie mu czymś czasu, co by nie skomlał z niewiadomej przyczyny przy lodówce. Nie powinien widzieć tylko jednej, tej dogodniejszej dla siebie, strony medalu.
            Dlatego starałam się odpowiednio przyswoić polecenie wydane mi przez pewnego staruszka o poważnym wyrazie twarzy, szarych oczach i szarym głosie. Jego słowom nie towarzyszyła prośba, lecz władczy rozkaz. Westchnęłam w duchu. Powoli przyzwyczajałam się do tego mężczyzny, jednak miałam problem z powiedzeniem, że zaczynam go lubić. Był gburowaty i bardzo tajemniczy, ale dobrze płacił za godziny spędzone na porządkowaniu jego olbrzymiej biblioteki. Jeśli chciałam mieć pieniądze na najbliższe miesiące studenckiego życia, nie mogłam na nic narzekać.
            Nawet na wysyłanie mnie do wrót przeszłości.
            - Powtórzę, by dotarło. Wchodzisz na strych, przesuwasz pudła z napisem "Annie" pod wschodnią ścianę, pozostałe wypakowujesz i dokonujesz segregacji na zdjęcia, rodzinne pamiątki i rzeczy do wyrzucenia. Masz to czynić według swojego sumienia, pod wieczór cię sprawdzę. Zrozumiano?
            Powoli skinęłam głową, z nadzieją, że jak najszybciej będę mogła udać się do tego zajęcia.
            Mężczyzna wyciągnął w moją stronę dłoń z kluczami, które szczękały jeden o drugi, ich pęk wyglądał na dość ciężki.
            - To ten z ciemnozieloną plamą. Przekręcasz zawsze dwa razy. Teraz bierz się do pracy.


            - Tak jest, proszę pana.
            Przejęłam od niego klucze i ruszyłam na podróż schodami. Przypomniało mi to odrobinę moje wakacje na Krecie, gdzie co chwilę musiałam jakieś pokonywać, także na terenie hotelu, gdzie zatrzymałam się z siostrami. To pozwoliło mi wzmocnić odrobinę kondycję, ale teraz, wspinając się na piąte piętro starego domu, dyszałam lekko. Czyli jednak nie powinnam porzucać wakacyjnego biegania. Mądra ja po czasie.
            Dotarłam na strych i przez minutę walczyłam z zamkiem. Dobrze, dwukrotne przekręcenie klucza nie powinno być problemem, ale kiedy, do jasnej cholery, ostatnim razem używano tych drzwi?! Sto lat temu?
            Kiedy w końcu udało mi się je otworzyć, byłam spocona jak mysz, kosmyki włosów kleiły mi się do szyi, musiałam ściągnąć bluzę. Przewiązałam ją sobie w pasie, wierząc, że w środku będzie na tyle ciepło, bym wytrwała parę godzin w podkoszulku, który niemiłosiernie się wybrudzi. Trudno.
            Strych to właściwie jeden duży, potwornie zagracony pokój. Już przy drzwiach natknęłam się na pierwsze z pudeł, którego nie dostrzegłam, a o którym poinformowała mnie moja stopa wychodząca mu radośnie mu na spotkanie. Syknęłam z bólu i dotknęłam wyłącznik prądu, chcąc ożywić jakoś to miejsce i ułatwić sobie pracę. Nic z tego - światło chyba opuściło te cztery ściany.
            Westchnęłam. Miałam przy sobie latarkę, ale byłam pewna, że jej nie użyję; teraz będę musiała ustawić ją tak, by jej zasięg był jak największy, a na to potrzebowałam chwili, by zorganizować sobie miejsce i pomyśleć nad jej ulokowaniem.
            Rozejrzałam się po najbliższych metrach podłogi. Niewiele było tu sprzętów czy mebli, raczej gromadzono tutaj wielkie pudła. Dlaczego pan Hewson chciał, bym dokonała segregacji (o ile jeszcze nie selekcji, czego się obawiałam), skoro na razie wszystko wyglądało na poukładane według jakiegoś schematu?
            Nie miałam ochoty zastanawiać się nad tym za długo, dlatego jak szybko się dało, ustawiłam latarkę i wzięłam się do pracy. Byłam pewna, że pójdzie mi to sprawniej niż z biblioteką - dwadzieścia tysięcy książek, które należało ułożyć alfabetycznie autorami, a w odrębie autora alfabetycznie także tytułami było ciężką przeprawą. Zajęło mi to (wraz ze ściągnięciem i odszukaniem wszystkich powieści z listy, którą Hewson wręczył mi na dzień dobry) cztery dni, od siódmej rano do ósmej wieczorem z małymi przerwami na ciepłą herbatę i porcję ciastek. Początkowo zastanawiało mnie, dlaczego potrzebował kogoś do sprzątania tuż po świętach a przed Nowym Rokiem, nie dopytywałam jednak. Część rzeczy wyjaśniła się, kiedy znalazłam stare zdjęcie młodej, ślicznej brunetki ukryte za stosem gazet w kuchni. Hewson posmutniał i wyjaśnił, że to zdjęcie jego żony, Josephine, która zmarła rok wcześniej właśnie po Gwiazdce. Było mi głupio, że odkryłam jedną z jego tajemnic, przeprosiłam i wróciłam do książek. Teraz, kiedy biblioteka nie była zakurzona, a książki w niej miały swoje stałe miejsce, miałam nowe zadanie, za które zabrałam się pełna wiary, że sobie poradzę. Bo jak nie ja to kto?
            Zaczęłam od odnalezienia kartonów podpisanych jako "Annie". Podejrzewałam, że kryją one w sobie rzeczy osobiste zmarłej pani domu. Z szacunku nawet do nich nie zaglądałam, choć nie ukrywam - ciekawiło mnie to, co w sobie kryją. By odegnać myśli od sprawdzenia także ich, szybko wzięłam się za przeszukiwanie pudeł, do których mogłam mieć dostęp. Przesunęłam część z nich, by na środku strychu mieć dość miejsca na wykładanie i segregację przeróżnych przedmiotów.
            Wtedy światło zagrało w pomieszczeniu trochę inaczej i padło na ustawiony po drugiej stronie drewniany stół, który okazał się jedynym, ukrytym meblem. Wyprostowałam się z kucek - właśnie rozcinałam taśmę dużej paki - i dostrzegłam na nim szkatułkę. Niepewnie, starając się niczego nie rozdeptać ani też nie poślizgnąć się na starym papierze (zapewne pozostałość po gazetach sprzed kilku dekad), podeszłam do niego. Zaintrygowana sięgnęłam po drewniane dzieło sztuki. Ktoś - pewnie jakiś artysta - za pomocą dłuta wyrył na wieku skomplikowany wzór. Podniosłam szkatułkę, zaskoczona jej ciężarem szybko odłożyłam na miejsce. Przełknęłam ślinę i otworzyłam ją, a moim oczom ukazało się siedem szklanych, przeźroczystych kul z gwiazdkami, każda w osobnej przegródce.
            Chwyciłam w ręce jedną z nich i przyjrzałam się jej, dostrzegłam coś na powierzchni.
            Imię. Napisane czyjąś ręką, niegrawerowane. Jaki marker dał radę na szkle, jaki był na tyle silny, by się zachować? Chyba tylko permamentny.
            Zaciekawiona jeszcze bardziej powoli obróciłam wszystkie szklane kulki tak, by czarny napis znajdował się w widocznym miejscu. Odczytałam każde imię jako osobne zdanie, jak osobny byt, którym kiedyś mógł być:
            - Bardock. Celipa. Toma. Trunks. Chichi. Maron. Dende.
            Odniosłam wrażenie, że znam skądś te imiona, że wiem, dlaczego kulek jest akurat siedem, nie potrafiłam jednak złapać myśli z odpowiedzią. Porwałam na ręce tę z Tomą - kojarzyło mi się z moją matematyczką z czasów szkoły podstawowej - kiedy to jedno ze źle ustawionych pudeł postanowiło właśnie popełnić samobójstwo i spaść z pleców kolegi. Wystraszona upuściłam kulkę, która nie przeżyła spotkania z podłogą i roztrzaskała się w drobny mak.
            Zamarłam. Oto właśnie narobiłam sobie dodatkowej pracy - ktoś to musi posprzątać - i najwidoczniej zniszczyłam jedną z rodzinnych pamiątek.
            Niech to wszystko szlag.
            Nie pozostało mi nic, jak zejść na dół do kuchni po zmiotkę szufelkę i pozbyć się tego bałaganu. Z takim planem ruszyłam w stronę drzwi, gdy przede mną pojawiła się postać. Pisnęłam cicho.
            Mężczyzna nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. Wpatrzona w jego twarz dostrzegałam jedynie jego szare oczy, a moje serce zaczęło tłuc się w piersi. To nie może być przypadek, że rozbijam szklaną kulkę i niespodziewanie poza mną w pomieszczeniu jest ktoś inny. Nie, to jak jakaś scena z filmu fantastycznego. Albo z horroru.
            Przełknęłam ślinę i gorączkowo myślałam, co teraz zrobić. Uciekać? Odciął mi jedyną drogę na dół, musiałabym wydostać się przez okno, a jeśli nawet pozwoliłby mi do niego dobiec, pewnie zabiłałabym się, skacząc przez nie. Konwersacja też nie wchodziła w grę, o czym można mówić z kimś, kto być może jest duchem?
            Nieznajomy nie poruszył się od dobrej minuty. Patrzył na mnie, przekrzywiając lekko głowę. Po chwili u śmiechnął się upiornie, a ja poczułam przebiegające po plecach ciarki. Nie miałam odwagi wypowiedzieć jakiekolwiek słowo.
            - Cześć - przywitał się - jestem dżinem. Z radością spełnię jedno twoje życzenie.
            Początkowo uwierzyłam mu, dopiero po kilku sekundach dostrzegłam kolor wokół niego. Skoro mogłam go widzieć, nie mógł być istotą nie z tego świata. Odetchnęłam więc z ulgą i uśmiechnęłam się złośliwie.
            - Cześć. W takim razie moim marzeniem jest, byś stąd zniknął.
            Roześmiał się pod nosem, nie odrywając ode mnie spojrzenia. Wiedziałam już, że jest człowiekiem, nie znałam jednak jego personalii. Szczerze mówiąc, nie zależało mi na tym, chciałam wrócić do przerwanej pracy.
            Cofnęłam się na środek i przykucnęłam przed otwartym do połowy kartonem. Usłyszałam za plecami lekki szelest, odwróciłam się - mężczyzna stał za mną i wpatrywał się niczym rasowy stalker. Zmarszczyłam czoło.
            - Przepraszam, mogę w czymś pomóc?
            Raczej nie był złodziejem, gdyby był, już by mnie zaatakował i brał się do szukania cennych łupów, a nie pastwił wzrokiem nad biedną dziewczyną.
            - Widziałem, co uczyniłaś. Poniesiesz za to srogą karę.
            Uniosłam brew. Gdyby chciał mnie ukarać, to też by już robił. Co jest nie tak z tym człowiekiem?
            Wzruszyłam ramionami i sięgnęłam dłonią do wnętrza paczki.
            - Spójrz na mnie! - zagrzmiał nieznajomy, a ja aż podskoczyłam na ugiętych nogach, co poskutkowało wywaleniem się na plecy. Świetnie, teraz miała wprost wyśniony widok na mężczyznę. Zmieszał się lekko, bo rzekł: - Przepraszam. Nie boisz się mnie?
            Westchnęłam (chyba po zakończeniu pracy w tym domu już zawsze będę wzdychać w podobnych sytuacjach) i przy użyciu kończyn wstałam z mizerną gracją z twardych desek podłogi. Wyprostowałam się i stanełam twarzą w twarz z właścicielem szarych oczu.
            - Nie, nie boję, bo wiem, że nie jesteś żadnym dżinem.
            Zaskoczony otworzył usta.
            - Skąd ta pewność, złotko?
            Nigdy nie lubiłam, gdy ktoś zwracał się do mnie dziwnym przezwiskiem, więc kiedy zrobił to nieznajomy, musiałam zareagować.
            - Nie jestem złotką, złamasie. A ty nie jesteś dżinem, co wiem, bo widzę twój głos.
            Jedna z brwi mężczyzny podjechała pod czoło. Ładne czoło.
            - Widzisz mój g ł o s?
            Skinęłam głową na potwierdzenie.
            - Tak. Jest ciemnoniebieski, trochę mroczny. Ale ty nie wydajesz się taki być.
            Nieznajomy został bez słowa, za to mnie doszły czyjeś kroki na schodach. Spojrzałam w ich stronę.
            - Daj jej spokój, Hacuro - odezwał się mój pracodawca, wchodząc na strych. Poczułam ulgę. Jeśli on też go widzi, z pewnością nie ma tu zadnego dżina. - Miałeś przestać się tak bawić.
            Zerknęłam na młodzieńca, drapał się po karku z widocznym zażenowaniem.
            - Wybacz, nie mogłem się powstrzymać.
            Nie wiedząc, co się tu dzieje, patrzyłam od jednego do drugiego. Pan Hewson westchnął i zdecydował się wyjaśnić, o co chodzi.
            - Penelope, poznaj. To mój siostrzeniec Max, którego wszyscy zwiemy Hacuro, bo kiedy był mały, uwielbiał przytulać się do wierzby o tej odmianie. - Doszło mnie westchnienie młodzieńca-dżina. - Maksie, to moja mała pomoc domowa, Penelope.
            - Miło poznać - odezwał się Max, wyciągając ku mnie dłoń.
            - Mnie także - odpowiedziałam, ściskajac ją. Była szorstka i twarda, jakby należała do pracownika fizycznego.
            - Przepraszam, że tak cię zaszedłem. Niewielu wie, że na strych prowadzi także tajemne przejście. A, wybacz mi też to, że przeze mnie zniszczyłaś jedną z moich kulek.
     Wróciłam spojrzeniem do stołu, gdzie nadal spoczywa szkatułka.
            - Są twoje? Sam podpisałeś je imionami postaci z Dragon Balla?
            Na twarzy Hacuro pojawia się dziwnie uroczy uśmiech.
            - Tak. Skąd wiesz, że to imiona postaci z DB?
            Wzruszyłam ramionami.
            - Jako dzieciak uwielbiałam tę kreskówkę - tłumaczę lakonicznie. - Przepraszam za stłuczenie Tomy.
            - Nie szkodzi, nie lubiłem go.
            - To dlaczego nadałeś jednej ze Smoczych Kul to imię?
            - Bo Vegeta kojarzyło mi się z przyprawą do zup.
            Zaśmialiśmy się, Hewson patrzył na nas jak na ludzi cofniętych w rozwoju, znowu westchnął.
            - Skoro już się poznaliście, to chcę was zaprosić na herbatę. - Zerknął na mnie. - Z tymi pudłami, Penelope, nie musimy się spieszyć, więc mam nadzieję, że zjesz z nami kawałek ciasta, Max je kupił.
            Uśmiechnęłam się lekko.
            - Z przyjemnością, tylko posprzątam ten bałagan po kulce.
            Hacuro machnął dłonią.
            - Zostaw to, sam się z tym uporam, ale później. Teraz zejdźmy na dół, wypijmy napój bogów i zacznijmy fascynującą przyjaźń. Wyjaśnisz mi przy okazji, jakim cudem widzisz kolor mojego głosu.
            - To proste - odpowiedziałam. - Jestem synestykiem. Parę synaps w moim mózgu się nie łączy lub łączy się z tymi, z którymi nie powinny, stąd taka umiejętność.
            - Czyli jesteś kosmitką, tak? Mogłabyś być jedną z postaci z DB!
            Zaśmiałam się ponownie i potulnie ruszyłam za mężczyznami na dół. W towarzystwie siostrzeńca pan Hewson wyraźnie się rozluźnił, a ja miałam okazję ujrzeć jego prawdziwą twarz człowieka zmęczonego i samotnego. Powzięłam wtedy, że po zakończeniu pracy, kiedy będę przyjeżdżała na weekendy do domu, wpadnę do tego staruszka na chociaż krótką rozmowę. Nie był taką postacią, jaką myślałam, tego popołudnia polubiłam go i chętnie odpowiadałam na jego pytania.
            Z Maxem zaś sprawa wyglądała inaczej po całej akcji ze szklanymi kulami. Nasza więź nie była tak silna, jak z jego wujkiem, ale odległość robiła swoje. Jednak nie mogłam wiedzieć, co przyniosą mi wakacje. W cichości serca liczyłam na to, że Hacuro przyjedzie do wuja na dłużej. Liczyłam na to, że wtedy znajdziemy czas na kolejne pogawędki o Dragon Ballu i może naprawdę się zaprzyjaźnimy.
            Już wkrótce miałam się przekonać, czy coś z tego wyjdzie. Skąd wiedziałam, że coś nadchodzi? Bo do mojego pokoju w akademiku przyszła paczka. Szkatułka z sześcioma szklanymi kulami.
            Nowa historia zaczęła się pisać właśnie wtedy. Ale to opowieść na inny czas.

4 komentarze:


  1. Ja tez uwielbiam Penelope. Dokładnie zwizualizowalam sobie spojrzenie Maxa.
    Bardzo przyjemna historia.
    Jak to jest z tym pisakiem? Permanentny czy permamentny czy pernamentny?!?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze to nie sprawdziłam tego, napisałam, jak mi się wydawało, Word mi tego słowa nie podkreślił, więc raczej jest dobrze.
      Cieszę się, że się podobało ;)

      Usuń
  2. Super mi się czytało to opowiadanie. Fajna historia. Narracja bardzo subtelna, ale jednocześnie nie nużąca. Ten smaczek z kolorami głosów b. fajny. Polubiłam bohaterkę.

    OdpowiedzUsuń
  3. O, a mi Toma kojarzy się z nauczycielem fizyki z jednego z okolicznych liceum.
    MATKO. Ten wątek z Dragon Ballem wygrał życie! <3 I... tekst z Vegetą! Hacuro, chodz do mnie, mi też daj takie fajne szklane kuleczki >DD Świetny tekst!

    OdpowiedzUsuń