Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 27 maja 2018

[93] That's not what I thought in my mind but I'll say: I'll be ok ~ Miachar



   Clay w 2. sezonie mnie inspiruje.
____________________________________
Cóż złego może być w zachodach słońca? Przecież stanowią taki ładny widok, cieszą oczy swoją pomarańczą i jakże pięknie rozświetlają mój gabinet. Nie powinno się narzekać na takie piękno, które ofiarowano człowiekowi zupełnie za darmo.

[93] Nowy Początek ~ Cioteczka A-chan


„Nowy początek”
Słowa klucze: zarząd, interakcja, pieniądze.
No cóż… nie jest to co prawda szczyt moich możliwości, ale ogólnie jestem zadowolona. Może i wyszło super krótko i prosto, ale na temat. I chociaż miałam pewne wątpliwości czy to się nadaje na grupę, uznałam, że skoro jest już napisany to wrzucę. A napisany został, ponieważ pewna osoba bardzo mi o nich marudziła, a że temat akurat mi do nich spasował…
Tekst w hołdzie dla pewnych dwóch panów i ich grupy. Zna ktoś Sławka i Rafała?
Tak? To ten tekst jest szczególnie dla was.
Nie? To warto poznać. Ale uprzedzam! Potem nic już nie będzie dla was takie samo…

[93] Znudzona ćma ~ Laurie

Mocno spóźniona, co raczej mi się nie zdarza, ale życie mną potarmosiło ostatnio dość mocno. Wredne życie. W sumie nie wpadłabym na ten tekst, gdyby nie to pokazane mi przez Sadistic w czasie naszego małego wypadu na Wyspę Słodową w ubiegłym tygodniu. Tytuł jest pewnie mało adekwatny do zawartości, ale nie mam na niego pomysłu. Tym razem towarzyszy mi Three Days Grace - I am machine, ale do “Not strong enough” jeszcze wrócę.

Here's to being human

[93] Życie Wojownika ~ Cioteczka A-chan


Życie wojownika
Jestem zadowolona z tego tekstu. Jest niezadługo, ale takie shoty lubię chyba pisać Lol. Poza tym to drugi tekst na ten tydzień, więc weźmy to jako moje usprawiedliwienie.
Tekst znowu o Nefilim, tylko tym razem poznacie bliżej inną postać. Słowniczek był ostatnio i przedostatnio i chociaż nie powinnam odsyłać do tamtych tekstów w tym celu, to jednak polecam, bo łatwiej zrozumieć też relacje i świat. Mam nadzieję, że spodoba się wam tak, jak mi.
Enjoycie!

[93] Tylko Sówka ~ EchooX


Słyszała za sobą ujadanie psów. Za każdym razem, gdy mrugała, pod powiekami widziała obraz masywnych ogarów z pianą na pyskach, które rzucały się na nią i rozszarpywały jej gardło. Próbowała uspokoić skołatane serce, ale wizja nie dawała o sobie zapomnieć. Robiła wszystko, żeby przyśpieszyć, ale nie mogła już pędzić szybciej. Nie w tych warunkach.
Płuca dziewczyny płonęły od biegu. Gardło miała suche i zaczerpnięcie oddechu powodowało kłujący ból, który jednak był niczym wobec cierpień, jakich przysparzały jej połamane palce.

niedziela, 20 maja 2018

[92] Szóste zmartwychwstanie ~ EchooX

– Ja naprawdę rozumiem dużo rzeczy… – Moiri wychyliła się odrobinę z okna, dmuchnęła, żeby irytujący kosmyk zniknął jej z czoła, po czym podniosła lornetkę do oczu. – Nielegalny handel eliksirami i talizmanami? Spoko. Trzymanie w domu cholernie mięsożernych potworków na diecie z psiej karmy, a potem dziwienie się, że zniknął bernardyn sąsiadów? Norma. Mafia rozprowadzająca ulepszone magią prochy? Codzienność. Ale cholerne zmartwychwstanie?! Po raz piąty?!
– Przesadzasz. – Cir pociągnął ją za kaptur z powrotem do wnętrza budynku, bojąc się, że jeszcze moment i jego partnerka wyląduje cztery piętra niżej. – I znowu nadużywasz słowa „cholera”.

[92] Przyjmij mą miłość ~ Laurie


Pożegnaj jutro: Przyjmij mą miłość

Dawno nie było nic z tego uniwersum, a trochę się stęskniłam za tą bandą. Skoro jednak w słowach kluczowych pojawiła się mafia, wybór mógł paść na PW bądź właśnie PJ, a że nie chcę za mocno spojlerować o Rabbii − z wiadomych względów − wybór był już prosty, choć nie do końca byłam pewna, jak chcę to zrobić. Lekko nie jest, więc czujcie się ostrzeżeni.

[92] Zostań... [Blind Faith] ~ Miachar


            To się działo
            Stary magazyn zmienił swój wygląd od czasu, kiedy była tu ostatnim razem. Nie zachodziła tu przez całe studia, choć kilkoro jej znajomych pracowało w tym miejscu, a ona wiele razy była zapraszana do tego lokalu na piwo. Odmawiała, bo zawsze było coś innego, co nie pozwalało jej się tu znaleźć.
            Patrząc na ustawione przed wejściem ławki i parasole oraz donice z kwitnącymi właśnie kwiatami, nie potrafiła skonfrontować tego miejsca z tym, które pamiętała ze szkolnych lat. Kiedy była uczennicą, miała zakaz przychodzenia tutaj. Jak niosła osiedlowa wieść, przychodzili tu tylko idioci, którzy nie bali się ewentualnego spotkania z członkami mafii. Teraz mieścił się tu bardzo przytulny lokal, gdzie czas spędzały nawet rodziny z dziećmi. Dobra kawa i własne wypieki zachęcały, by tu wpadać. Mimo to z własnej woli raczej by się tu nie pojawiła. To spotkanie wymagało, by się tu zjawić.

[92] Migrenotwórcze zombie ~ Cioteczka A-chan


„Migrenotwórcze zombie”

Tekst napisany z opóźnieniem, bo zupełnie zapomniałam, że jest już niedziela. Wydaje mi się, że wyszedł fajnie, chociaż nie zdziwiłabym się, gdybym znowu zjadła jakieś literki czy przecinki lub napisała złą końcówkę. Początkowo planowałam spróbować na oba tematy osobno, ale cóż… nie wyszło. Ostatecznie zmieszałam je w jeden.
Historia znowu związana z pewnym anime w wersji istniejącego już opowiadania. Przypominam więc, że  mogą więc występować odstępstwa od znanych wam faktów i cech niektórych postaci z niego pochodzących. Tekst jest napisany raczej na luzie i zawiera dużo absurdu. Zostaliście ostrzeżeni.
Enjoycie!

niedziela, 13 maja 2018

[91] Spotkanie na szczycie ~ Alicja


Od dawna nie pisałam, ale zastanawiając się co mogłabym napisać na diabelski temat przyszła mi do głowy moja para charakterków. Pierwsze opowiadanie o żniwiarzu napisałam dwa albo trzy lata temu, dla Justyny. Pamietam, że pogoda była podobna. Pamietam, że siedziłam na ławce przy ruinach zamku, patrzyłam na rzekę i zapisywałam kolejne strony po raz pierwszy od lat. To opowiadanie, chociaż dużo krótsze sprawiło, że czuje tę samą radość. Enjoy J

[91] A potem upadły Niebiosa: Kubek kawy ~ Laurie

Spóźniony i niepoprawiany, ale jest. Poprzednio Upadek pokazałam Wam ze strony członka Dworu Wiatru, dziś jeden z Fullbringerów – tych, którzy zostali obdarzeni szczególnymi mocami, choć są w pełni ludźmi. Może niektórzy kojarzą, ale przed Wami Shori Ito, błazen jakich mało, dziś z nieco innej strony.

[91] Kryzys egzystencjonalny ~ Estrela


W sumie nie miałam zamiaru pisać czegokolwiek, ale zmagam się z ogromnym kryzysem egzystencjalnym więc temat podszedł. Tym razem krótko.

91 Tydzień - Temat 1

[91] Kłamstwo i Namiętność ~ Alicja


„Kłamstwo i Namiętność”

Zaczęłam swój dzień tradycyjnie, z kubkiem ulubionej kawy i kryzysem egzystencjonalnym. Wtedy bomba wybuchła.
Anka wpadła do kuchni wrzeszcząc na całe gardło coś o facetach, seksie i niewiernych troglodytach, okraszając wszystko to stekiem najgorszych inwektyw jakie w życiu słyszałam. Godne podziwu wyzwiska i wulgaryzmy latały po kuchni jak zagubione trzmiele w szklanej bańce.

[91] Nie wrócę [Novia] ~ Miachar


Jako że to kolejny tekst o Mastemie, postanowiłam nadać tytuł całemu cyklowi. Padło na "Novia", bo to od narzeczonej Diabła się to zaczęło, a przecież bezimienna główna bohaterka nie znika, tylko daje swojemu demonowi stróżowi chwilę dla siebie.
Druga postać z tego tekst nosi przezwisko, które czyta się Mazdeki. Może ktoś będzie wiedział, dlaczego.

[91] Nanana not okay ~ Eleison







I talk to myself, self
I think I need help, help
So what if I'm na-na-na not okay?
I'm na-na-na not okay

[91] Wybuchowy Los ~ Sadistic Writer


Fate z prequelowego uniwersum „100 znaków na niebie” już kiedyś oznaczył ścieżkę do GPK. To było szybkie, pociągowe pisanie tekstu, które zajęło mi godzinę, niech więc nikt nie oczekuje cudów (raczej kilograma głupoty), huehueuhe. Oczywiście temat pierwszy, bo kryzys egzystencjalny!

[91] Ciężki poranek ~ Aktina

Niektórzy na pewno znają to uniwersum. Było już wykorzystane w GPK, ale trzy teksty stąd zostały sklejone, wzbogacone i wydane w antologii Godzina Diabła, przez co musiałam je usunąć z internetu. Nie tłumaczyłam tutaj wszystkich zasad, więc w ramach wyjaśnienia:
Jane to opiekunka/trenerka demonów (Arathena i Roneda, przy czym to Arathen był jej pierwszym podopiecznym, zna go dużo dłużej, a Roned ma jeszcze swojego demonicznego psa). Jej rolą, jak i całej organizacji, jest przekonanie niektórych demonów, by chronili ludzi, bo po prostu się im to opłaca.
Początkowo chciałam połączyć oba tematy. Później stwierdziłam, że chyba jednak napiszę tylko połowę tego tekstu, do pierwszego tematu, ale skoro już miałam pomysł, stwierdziłam, że muszę go wykorzystać. Za bardzo lubię tych bohaterów xD dlatego tekst doklejam tak późno.


Zaczęła swój dzień tradycyjnie, z kubkiem ulubionej kawy i kryzysem egzystencjalnym. Z samego rana miała chwilę spokoju, kiedy mogła dotrzeć do niej absurdalność wykonywanej pracy i całego życia. Pozwalała sobie na te chwile wątpliwości. Pokazywały, że nadal potrafi myśleć jak normalny człowiek, dla którego opieka nad kolejnymi demonami brzmi jak kiepski horror. Trwało to najwyżej piętnaście minut, kiedy mogła pogrążyć się we własnych myślach. Później kawa się skończyła i trzeba było wrócić do, bądź co bądź, nietypowej codzienności.
Wtedy bomba wybuchła. Bez niewiarygodnego huku i śmiertelnych ofiar. Po prostu pojawił się Roned. W sumie zaczęło się dość niewinnie, a skończyło jak zwykle.
– Jakie masz plany na dzisiaj? – Młody demon zmaterializował się po drugiej stronie kuchni. Jego rottweiler z kolei usiadł obok Jane, wpatrując się w kanapkę z szynką. Nawyków sprzed śmierci nie da się tak łatwo pozbyć.
– Uważasz, że moje życie kręci się tylko wokół was i nie mam innych zajęć poza siedzeniem cały dzień w domu z trzema demonami, licząc, że dzisiejszy dzień minie bez nieprzyjemnych zjawisk nadprzyrodzonych? – Zastanowiła się przez chwilę, zatrzymując kanapkę w połowie drogi do ust. – Jeśli tak, to chyba masz rację – przyznała z westchnieniem. Odłożyła jedzenie na stół, po czym odwróciła się do Roneda, próbując ignorować oblizującego się psa. – Dlaczego w ogóle o to pytasz? Co kombinujesz?
Opiekowała się zagubionymi duszami już ponad rok. Nie umiała tego wytłumaczyć, ale przez tak długi czas przebywania z nimi pod jednym dachem potrafiła wyczuć, kiedy któryś pojawiał się w pobliżu, nawet ukryty pomiędzy wymiarami. Czasem zastanawiała się, czy jej zmysły były tak wyczulone na te zjawiska, czy może same demony coraz mniej się przed nią ukrywały. Kiedy znajome uczucie powróciło, odwróciła się powoli za siebie, wiedząc, kogo tam zobaczy. Nie podejrzewała tylko, jak bardzo idiotyczną scenę ujrzy.
Arathen stał pochylony nad rottweilerem. W dłoni trzymał plasterek szynki, ewidentnie skradziony z kanapki dziewczyny, i machał nim nas nosem zwierzęcia. Jane już wyciągnęła rękę, aby jakoś zareagować, kiedy przypomniała sobie, że demon posiada tylko iluzję ciała, przez co nie może go dotknąć.
– Ugh! – warknęła. – Dlaczego ja nie mogę nawet dać ci po łapach? Co ty robisz?!
– Eksperyment naukowy. Sam nigdy nie próbowałem, ale zawsze się zastanawiałem, czy demon może zjeść ludzkie jedzenie.
– Wiesz, że eksperymenty na zwierzętach nie są mile widziane?
– A co ja mu mogę zrobić? Przecież dawno nie żyje. Najwyżej trochę się rozczaruje, kiedy mięso tylko przeniknie przez jego pysk i wyląduje na podłodze. – Patrzył na opiekunkę, nie rozumiejąc, w czym widzi problem.
– W takim razie dlaczego sam nie spróbujesz? – Uniosła brew, jakby rzucając mu wyzwanie.
– Ponieważ chcę uniknąć ewentualnego rozczarowania? No, piesku, chcesz szyneczkę? – Wyszczerzył zęby w parodii uśmiechu, mówiąc przesłodzonym głosem jak do dziecka. – Daj głos.
Dziewczyna nie zdążyła zaprotestować. Po mieszkaniu poniósł się dźwięk, od którego dreszcz przechodził po całym ciele, a szklanki w szafkach dzwoniły jeszcze przez kilka sekund. Tym razem nie miała ochoty jedynie szturchnąć Arathena, ale go udusić.
– Przepraszam, ale czy ktoś może przez chwilę skupić się na mnie? – zapytał zirytowany Roned, nadal stojąc w rogu kuchni. Co jakiś czas wyglądał przez okno, przy którym zajął miejsce.
– Niestety, takie życie najmłodszych w domu. Tak się składa, że byłem najstarszy z rodzeństwa… i tego nie żałuję – odparł z przesadzoną dumą, żeby jeszcze bardziej wkurzyć drugiego demona. Po tych słowach wypuścił plasterek szynki, na którym z głośnym kłapnięciem natychmiast zamknęła się wielka, czarna paszcza. – Interesujące – przyznał, kiedy mięso po prostu zniknęło, najwidoczniej zjedzone przez psiego demona.
– Chcę pójść do mojego domu! – wrzasnął wreszcie Roned.
– Przecież umawialiśmy się, że wychodzimy raz na dwa tygodnie – spokojnie zauważyła dziewczyna. Nie mogła pozwolić, aby przy każdej kłótni władzę nad nią przejmowały emocje. Jej rolą było utrzymywanie między podopiecznymi względnej zgody. – Minął dopiero tydzień. Musisz jeszcze poczekać. Zasady były jasne, a ty je zaakceptowałeś. – Wstała od stołu i skierowała się do lodówki w poszukiwaniu czegoś innego na chleb pozostały z jej okradzionej kanapki.
– Później możemy nie wychodzić nawet przez miesiąc, ale dzisiaj muszę tam być. Proszę.
Jane podniosła wzrok na młodszego demona. Na jego twarzy odbijały się  autentyczne emocje, chociaż coś kazało jej zachować czujność. Doszła z nim już do porozumienia i nie stanowił takiego zagrożenia jak zaraz po przydzieleniu, lec nadal do końca mu nie ufała.
– Dzisiaj są urodziny mojej mamy. Wypuść mnie, albo sam zniszczę barierę. – Głos mu się zmienił, stał się niższy, prawie nieludzki. – Dobrze wiesz, że potrafię to zrobić. Nie możesz mnie tu zatrzymać, jeśli nie będę tego chciał.
Arathen natychmiast stanął przed Ronedem, zagradzając mu drogę do Jane. Nic nie zostało z jego głupkowatego uśmiechu. Teraz patrzył na młodszego demona z góry, pokazując mu, gdzie jego miejsce. Nie raz już z nim walczył i miał dużą przewagę ze względu na dziesiątki lat spędzone w zaświatach. Jego towarzysz był słabszy, musiał się go słuchać, ale nie wiadomo jak długo jeszcze. Jako samobójca Roned bardzo szybko rozwijał swoją siłę. Może się niedługo okazać, że ich szanse na wygraną co najmniej się zrównają.
– Dlaczego nie powiesz mi po prostu, o co chodzi, tylko od razu chcesz mnie zastraszyć. Wiesz przecież, że zawsze próbuję się z tobą dogadać, ustalić coś wspólnie. Proszę, próbuj zniszczyć barierę, ale zamknę cię w szkatułce jeszcze zanim opuścisz ten dom.
Sięgnęła demonstracyjnie po drewniane pudełeczko z wypalonymi wokół zamka symbolami. Na półce nad stołem stały takie dwie. Każda była więzieniem dla jednego z jej podopiecznych. Może było to wredne, ale nigdy ich nie chowała, chociaż wiedziała, jak reagują na ich widok byli więźniowie. Ta swoista demonstracja, że nadal ma władzę nad ich istnieniem, zwykle działała.
Młodszy demon skulił się nieco i spuścił wzrok. Arathen widział, że zebrana wokół niego energia uległa rozproszeniu, więc nie powinien już zaatakować. Stanął pod ścianą z rękami splecionymi na piersi, nadal uważnie obserwując obrót sytuacji.
– Chcę tam dzisiaj być. To dla mnie ważne – powiedział młodszy podopieczny bardzo cicho.
Jane ponownie wróciła do lodówki, przyjrzała się jej zawartości, po czym zamknęła ją i skierowała się w stronę drzwi.
– Przez kogoś – nawet nie odwróciła się w stronę starszego demona, ale wyraźnie zaakcentowała zdanie – straciłam ostatni plasterek wędliny. Ja pójdę do sklepu, po drodze znajdziemy do twojego domu, ale nie na długo. Najpóźniej za godzinę chcę być z powrotem tutaj. Z wami oboma. – Spojrzała na Roneda i psa, który jak zwykle siedział gdzieś przy nim.
– Chyba nie chcesz iść z nimi sama? – Arathen nie tracił czasu, aby przejść przez cały salon. Po prostu przeniósł się do dziewczyny tak, że w ułamek sekundy stał jej na drodze do wyjścia.
– Trzeba było mnie nie denerwować od samego rana. Powiedzmy, że masz szlaban. Wyprowadzę cię na spacer następnym razem. – Użyła tego określenia specjalnie, pamiętając, jak porównywała pierwsze kontakty z podopiecznym do oswajania dzikiego psa. Nie mogła sobie odmówić widoku naburmuszonej miny demona.
Nadal rozbawiona, otworzyła barierę, a razem z nimi drzwi prowadzące na osłonięty gęstymi krzewami podjazd. Później tłumaczyła to chwilowym uśpieniem czujności, ale nie mogła uwierzyć, że nie wyczuła czekającego na nią na zewnątrz demona, kompletnie jej nieznanego. Wpadł do domu razem z podmuchem mroźnego powietrza, chociaż był środek lata.
– Zamknij pieczęcie – stanowczo rozkazał Roned.
– Zwariowałeś? Z obcym, wolnym demonem wewnątrz granic zabezpieczeń? Nie jestem taka głupia.
– Właśnie idą tutaj Łowcy, którzy na nią polują. Albo zamkniesz barierę, chroniąc ją przed schwytaniem, albo wykryją w twoim domu cztery istoty nadnaturalne oraz zmodyfikowaną bez wiedzy przełożonych barierę. Wybieraj.
Spojrzała na Arathena. Był gotowy na atak z każdej strony. Jane nadal nie mogła się przyzwyczaić, jak szybko potrafił zmienić się z idioty w skupionego obrońcę swojej opiekunki, co zdawało się niezgodne z logiką. Przecież więziła go w swoim domu, a mimo to doszli do porozumienia. Jeszcze bardziej absurdalne było to, że jemu ufała.
– Nie widzę jej – odpowiedział na niezadane pytanie. – Chowa się. Mógłbym próbować ją znaleźć i wygonić, ale wymagałoby to opuszczenia twojego wymiaru, a tego nie zrobię. – Rozglądał się, szukając bezcielesnej formy intruza, której swoim ułomnym wzrokiem nie zobaczy żaden człowiek. Nie napotkał wzroku Jane, ale wiedział, że zrozumiała sens jego słów. Zostanie przy niej w razie zagrożenia ze strony tamtego demona. Gdyby zaczął go szukać między wymiarami, mógłby nie zauważyć, co dzieje się z dziewczyną.
– A niech cię, Roned. – Zamknęła drzwi z trzaskiem i odnowiła pieczęcie. W razie czego mogła uciec na zewnątrz, bariera jej nie ograniczała, ale jeśli w okolicy kręcili się Łowcy, nie chciała wejść im w drogę. Często zatrzymywali się w trakcie akcji w domach najbliższych trenerów, a wtedy sytuacja wymknęłaby się spod kontroli. – Wyłaź, tchórzliwa zjawo.
Na środku salonu powoli pojawiła się postać młodej kobiety, na pierwszy rzut oka najwyżej dwudziestopięcioletniej, ale oczywiście  był to świadomy wybór demona. Kobieta równie dobrze mogła umrzeć jako pomarszczona staruszka. Stworzyła sobie jednak iluzję ciała z dużymi, niebieskimi oczami i pełnymi ustami pomalowanymi na krwistoczerwony kolor. Czarne włosy związane w wysoki kucyk sięgały prawie do pasa, obcisła sukienka odsłaniała biust do połowy i kończyła się zaraz poniżej pośladków, a wysokość obcasów groziłaby połamaniem nóg, gdyby ich właścicielka żyła.
Kiedy Jane na nią spojrzała, zrozumiała, że ma przed sobą idealny przykład kusicielki z zaświatów. Opiekunka poczuła się przy niej jak zaniedbana kura domowa ze swoimi rozciągniętymi bluzami i rozczochraną fryzurą. Nawet nie pamiętała, kiedy ostatni raz była u fryzjera. Nie działało tłumaczenie, że wszystko co widzi przed sobą, jest tylko iluzją. I tak zaburzyło to nieco jej pewność siebie. Nie pomogła również reakcja Arathena, którą dostrzegła kątem oka. Wciągnął głęboko powietrze, po czym przez kilka sekund taksował wzrokiem sylwetkę nieproszonego gościa. Ostatecznie zamknął oczy i pokręcił głową, próbując się opanować. Nawet jeśli mu się to udało, pierwsze wrażenie, jakie na nim wywarła, było ewidentne.
– Jak już to Kirke z łaski swojej.
– To jest imię tej greckiej boginki, która więziła Odyseusza?
– Była moją inspiracją – przyznała, odsłaniając białe zęby w uśmiechu. Jane pamiętała, jak Arathen tłumaczył jej pochodzenie swojego imienia, jak i każdego innego demona. Po śmierci każdy musi wybrać sobie nowe imię, symbolicznie rozpoczynając życie po życiu. Jako że nie obowiązywały ich już żadne urzędowe normy, większość pozwalała sobie na nieco kreatywności. – Potrafiła być miła, ale również bezwzględna, jeśli dawało to wymierne korzyści. Lubię taki model postępowania. Swoją drogą, dziękuję za kryjówkę. – Zaczęła rozglądać się po mieszkaniu.
– Nie dziękuj, bo nie chodziło o to, żeby ci pomóc. Chciałam uniknąć problemów. Zresztą, gdyby nie perfidne kłamstwo, mogłabyś czekać pod tymi drzwiami do woli. Mieliby cię jak na widelcu. Za to z tobą – odwróciła się do Roneda, a z jej oczu ciskały pioruny – porozmawiam w swoim czasie.
– Nie tylko ty, chociaż ja nie użyłbym słowa porozmawiam. – Arathenowi dłonie same zaciskały się w pięści. Młodszy demon jednak stał niewzruszony, zapatrzony w kobietę-demona.
– Bez nerwów. Nie atakuję tych, którzy mi się przydają, których znam, albo których chętnie bym poznała.
Starszy podopieczny Jane zamarł, zapominając, co chciał przed chwilą powiedzieć, kiedy zrozumiał, że Kirke przy ostatniej części zdania spojrzała na niego.
– Kiedy stąd wyjdziesz – zaczął Roned, zwracając się do swojego gościa – pozdrów ode mnie Diabła.
– Zrobię to.
– I przypomnij mu, że wciąż jest mi winny pięć dych za pomoc ostatnim razem.
Intruz zaśmiał się perliście, kontynuując zwiedzanie salonu.
– Znasz Diabła? Pierwszego, najstarszego, najsilniejszego demona, a na dodatek masz u niego dług? – zapytał Arathen, okazując zdziwienie wszystkimi możliwymi gestami.
– Wy się jakoś kontaktowaliście? – rzuciła w tym samym czasie Jane, przenosząc wzrok z Roneda na Kirke i z powrotem. – To możliwe przez barierę?
– Możliwe, ale bardzo trudne i wymagające dużo energii. Od obu stron – przyznał starszy podopieczny, kiedy zrozumiał, że zapytani nie mają zamiaru zaspokoić ciekawości jego i opiekunki. Zdawał się zmartwiony możliwościami demonicznego współlokatora, ale później poświęci temu więcej uwagi.
– To są wasze słynne więzienia? – Kirke stanęła pod półką ze szkatułkami i chciała sięgnąć po jedną z nich. Tę należącą do Arathena.
Starszy demon natychmiast znalazł się obok niechcianego gościa i chwycił ją za nadgarstek, mocno i stanowczo. Nie dał jej nawet dotknąć drewnianego pudełeczka. Kobieta-demon nie protestowała, a wręcz przysunęła się bliżej. Wolną rękę chciała oprzeć o klatkę piersiową Arathena, ale ten tylko mocniej ją szarpnął i popchnął w kierunku drzwi z dziwnym wyrazem twarzy.
– Łowcy już przeszli? – W jego głosie dało się wyczuć nutkę nadziei, a po normalnej pewności siebie i arogancji nie było śladu.
– Tak, pojechali dalej, ale gdzie ci się tak śpieszy? – Kirke znowu uśmiechnęła się zalotnie, robiąc krok w jego stronę. – Chyba że chcesz uciec ze mną. Ta ludzka dziewczyna nie może cię zatrzymać.
– Jane, otwórz barierę! – Arathen wykorzystał skrócenie dystansu i ponownie złapał wolnego demona za rękę. Sam otworzył drzwi, gdy tylko opiekunka uporała się z zabezpieczeniami, wypychając intruza na zewnątrz najmocniej jak mógł. Następnie szybko zamknął drzwi i oparł się o nie plecami, chociaż wiedział, że to nic nie da. – A teraz zamykaj, zanim to coś tu wróci.
Dziewczyna szybko odnowiła pieczęcie, również czując się bezpiecznie wewnątrz własnego domu. Poziom zdenerwowania i rozczarowania względem Roneda osiągnął jednocześnie szczyt. Młodszy demon wiedział, co go czeka.
– Wiedziałem, że się polubicie – rzucił tylko do Arathena, który nadal próbował dojść do siebie po świeżych przeżyciach. W tej samej chwili już go nie było, tak samo jak psa.
– Gdzie ty uciekasz? Wróć! Nie ominie cię ta rozmowa! – westchnęła, zmęczona sytuacją. Dopiero wyraz twarzy Arathena zadziałał rozweselająco. Demon naprawdę wyglądał na przestraszonego, nie wiedziała tylko czy samą obecnością Kirke, czy może własnymi myślami na jej widok. – Dosłownie pożerała cię wzrokiem – zadrwiła.
– Proszę, już dość. – Podniósł ręce w geście poddania.

[91] Adwokat diabła ~ Cioteczka A-chan


Temat 2: Adwokat Diabła
No cóż… już myślałam, że nie będę w stanie napisać tekstu, bo najpierw był inny pomysł, potem za dużo rzeczy na głowie i pomysł zniknął, a potem pojawiło się… to. Mam nadzieję, że wyszło… interesująco, bo przyznam się, że sama nie wiem, co mam o tym myśleć. Miłego czytania!

niedziela, 6 maja 2018

[90] Ile w nas jest z ludzi? ~ Cioteczka A-chan


„Ile w nas jest z ludzi?”
Zdaję sobie sprawę, że tekst jest mega krótki i przepraszam. Ale nie mogłam napisać dłuższego do tego uniwersum. Po pierwsze – jest to jedna z moich własnych historii, wciąż w trakcie sporych prac i mało kto o niej wie. Nawet ja sama nie mam ustalonych pewnych ważnych szczegółów. Po drugie – byłby to raczej fragment ze sporej przyszłości, a to oznacza, że mógłby zawierać sporo informacji, które nie prędko wyszłyby na światło dzienne licząc od początku historii. Chociaż i tak walnęłam spory „spoiler”. No a poza tym, tekst jest trochę ciężki (według mnie) i chciałam się skupić na emocjach i myślach Darena. I jeśli mam być szczera, to jestem z siebie dumna xd. Nawet pomimo tej okropnej krótkości. Także mam nadzieję, że wam się spodoba. Enjoycie!
***
Daren. Takie imię nadała mi matka, kiedy się urodziłem. I tego imienia wyrzekłem się w wieku trzynastu lat, uciekając z domu. A mimo to, wróciłem do niego. Wróciłem do niego, zahipnotyzowany przez złote, niezwykłe oczy. I słowa, które przekonały mnie do bycia dumnym z tego, kim się jest, bycia dumnym z własnego imienia, z własnego pochodzenia. Wszystko przez jedno, pozornie przypadkowe spotkanie.

[90] Strasz Pożarna - Justyna W-R.

Słowa kluczowe: Zasada odważny alarmować
Straż
- Moje życie śmierdzi - westchnęłam, po czym zebrałam resztki kocich rzygów z podłogi. W mieszkaniu panowała duchota. Właśnie wróciłam z pracy. Do wypłaty zostało mi pięćdziesiąt złotych. Przeszło mi przez myśl, żeby zamówić pizzę i przez kolejny tydzień gotować resztki makaronu, które zalegały na dnie szuflady. Jednak przypomniało mi się, że zrobiłam tak w zeszłym miesiącu. I że kot gardzi makaronem. Na nieszczęście w moim malowniczym mieszkaniu, by dotrzeć do sypialni, trzeba było przekicać przez przechodnią kuchnię połączoną z salonem. Pięć lat temu wydawało mi się to fantastyczne i nowoczesne. Teraz szłam do sypialni jak przez powojenną Warszawę. Jedynie czego brakowało to radzieckich żołnierzy.

[90] The person I thought I forgot clearly floats up ~Miachar

Zakazy. Kto ich nie lubił? Człowiek buntuje się przeciwko zakazom od początku istnienia, choć wielokrotnie przynosiło to złe skutki, a kara za nietrzymanie się zakazu bywała okrutna i sroga.
Ja także nie znosiłem zakazów. Nie wychylaj się za bardzo, bo nie możesz zostać zapamiętany. Nie możesz się z nikim zaprzyjaźnić czy zakochać, bo ci ważni dla ciebie ludzie zestarzeją się i kiedyś odejdą na zawsze, kiedy ty nadal tu będziesz - wciąż piękny, młody i cholernie samotny. Nie możesz dorobić się wielkiego majątku ani zostać prezesem olbrzymiej, międzynarodowej firmy, bo to będzie oznaczało, że twoja twarz będzie rozpoznawalna dla zbyt dużej rzeszy ludzi, a przecież nie możesz co rusz operować sobie twarzy lub chirurgicznie ją postarzać, bo organizm się w końcu zbuntuje, choć nie umrzesz.
Ilość zakazów sprawiła, że mogłem mniej niż inni ludzie. A chyba, dzięki swojej nieśmiertelności, powinienem nic więcej i bez konsekwencji.

[90] A potem upadły niebiosa: Ocalały ~ Laurie

(Temat 1)

Ocalały

W sumie od maja miałam sobie zrobić przerwę, ale trochę nie mam ochoty odpuszczać tych tematów zwłaszcza, kiedy pojawia się w mojej głowie obraz opowieści. W pierwszej chwili pomyślałam o „Łowcach” i Arte, który ponownie staje na drodze pewnego wampira, ale byłoby to chyba nieco zbyt naiwne. Drugi pomysł został – Bleach i „A potem upadły Niebiosa”, które już tu gościły przy okazji innych tematów.

To był normalny dzień. Taki, który zdarza się codziennie, choć od dziewięciu lat codzienność była dużo bardziej skomplikowana. Nadal wszyscy żyliśmy w cieniu kataklizmu, który zniszczył do cna Tokio, a jego okolice zdewastował do takiego stanu, że nie dało się tam żyć. Nikt do końca nie wiedział, co się właściwie stało. Myśleliśmy, że to tsunami, potem, że to koreański pocisk albo meteoryt. Później przestaliśmy pytać, trzeba było sobie poradzić ze skutkami tej katastrofy, a to nie było łatwe, gdy wśród nas zaczęły pojawiać się duchy, potwory i ludzie o specyficznych mocach – Fullbringerzy. To oni zaczęli mówić o shinigamich, że to ich wina, ale czy ci mityczni strażnicy naprawdę istnieli, o tym tylko niektórzy byli przekonani. I właśnie oni do tej pory tworzą niepokoje, polując na swoich wyimaginowanych wrogów.

[90] JA ~ Szandek


Miejskie targowisko. Pełno ludzi, hałasu i wszelkiego rodzaju śmiecia. Tłok i rozgardiasz – idealne miejsce do spotkania z bliską osobą. Już dawno oczekiwałem tego intymnego zbliżenia. Momentu, gdy ostrze zatopi się w ciepłym ciele, zdmuchując kolejny tlący się płomyk istnienia.
Widzę go. Mój cel. Stoi przy stoisku z biżuterią, szukając czegoś dla damy stojącej tuż obok. Jakież to romantyczne, piękne… i typowo ludzkie. Co prawda, utrudni to całą sprawę, lecz w przeszłości byłem w znacznie gorszych sytuacjach. Skoro wtedy nie zawiodłem, tak i teraz porażka ominie mnie szerokim łukiem.
To drugi raz, jak się spotkamy, a on wygląda dokładnie tak samo jak wcześniej. Z tym że pierwsze spotkanie było dwadzieścia lat temu. Wówczas myślałem, że jestem Jedyny. Teraz zastanawiam się, jak wielu ich jeszcze jest oprócz mnie…