Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 25 marca 2018

[84] Primavera ~Miachar

Śpiew ptaków wlatywał do kuchni przez otwarte okno. Zapach bergamotki wypełniał pomieszczenie, a promienie słońca napełniały radosną jasnością. Tak pamiętałem pierwszy dzień wiosny z mojego dzieciństwa. Był to nie tylko dzień wagarowicza, kiedy nie trzeba się było stawiać w szkole, bo nie groziło to żadnymi konsekwencjami ze względu na normalne lekcje, ale i dzień, kiedy można było ubrać koszulkę z krótkim rękawem, wskoczyć w dżinsy i adidasy, po czym wyruszyć rowerem na podbój leśnych ścieżek.
     Wyjrzałem przez okno w kuchni i uniosłem do ust kubek z gorzką kawą, by się przebudzić. Co się stało z tamtym pierwszym dniem kalendarzowej wiosny?, zapytałem samego siebie i westchnąłem. Myślałem, że choć ten jeden dzień w moim dorosłym życiu przeniesie mnie wstecz do tamtych szczęśliwych dni młokosa, zamiast tego świat zafundował mi pół metra śniegu na trawniku i trochę mniej na ulicy, którą właśnie z zawrotną prędkością przemierzał pług.
     Kurwa, piękną mamy zimę tej wiosny.

[84] Głodnia ~ Justyna


Głodnia
            - Co za gówno - powiedziałam deptając zimną ziemię beżową baletką. Gdy podniosłam stopę zobaczyłam wygnieciony, świeży pęd tulipana. Chuj zamiast zdechnąć i dostarczyć mi satysfakcji wyprostował się jak gdyby nigdy nic. Nawet tego nie umiałam zrobić porządnie.
            Była pieprzona wiosna, a ja wciskałam ręce do kieszeni kuląc się z zimna pod jabłonką posadzoną przez dziadka. Rozejrzałam się po działce. Napisać, że była zaniedbana było by eufemizmem.
- Zaniedbana to ja jestem - powiedziałam, podziwiając swoje odbicie w pękniętym lustrze w chałupce. - Tutaj jest jak w mojej duszy.
            Dom wyglądał jakby go ktoś zjadł i wyrzygał. Pachniał jakby stało się to z osiem lat temu. Działka była porośnięta chwastami a ogrodzenie w ruinie. Jednak wiedziałam, że nie mam ani czasu, ani wyboru. Na szczęście była wiosna, więc mogłam tu zamieszkać. Do zimy może poznam bogatego i przystojnego aktora z Hollywood. Taki był plan. Póki co musiałam zabrać się do roboty. Postanowiłam zacząć od razu. Spojrzałam na zegarek. Była szesnasta. Z terapii powinnam wrócić koło osiemnastej, więc miałam jeszcze dwie godziny. Taki tam ogródek, parę ruchów grabiami i po robocie.

[84] Wiosennie jakoś ~ MAG


„Wiosennie jakoś…”

   Pierwsze promienie słońca, które już wyżej wznosiło swój złoty łeb oblizały łakomie skrawek ogrodu Zbigniewa. Tuż za pięknym domem rozpościerał się kawał niezłego gruntu, na którym Zbigniew uprawiał nie tylko roślinki, ale i sport oraz nierzadko igraszki z pannami. Panien było wiele, ale oto przyszła i na niego pora i Zbigniew się zakochał. Nie dość, że pani, która wjechała do jego serca z impetem godnym Yamahy R1, to jeszcze ta piosenka się do niego przyczepiła! Zbigniew był zdruzgotany swoim obecnym stanem. Snuł się po domu i ogrodzie w melancholii pogrążony jak mnich w modlitwie, to znów podskoczył jak baranek na hali, podśpiewując (pobekując) radośnie, aczkolwiek z nutą fałszywą i nieporadną. Piosenka zupełnie mu się nie podobała, ale się uczepiła i tyle.
Zbigniew miał ogromny problem, bo pani nie odwzajemniała jego gorliwych zalotów i uczuć podawanych bezpośrednio. Cierpiał.
„Wiosna wybuchła mi prosto w twarz” – zaśpiewał w radio znajomy głos. Zbigniew aż podskoczył i rozlał nieco kawy porannej na wieczorowy szlafrok.
- Tak nie może być!- powiedział do siebie głośno i podjął postanowienie. W drodze do łazienki miał już gotowy plan.
Przygotowania trwały kilka dni. Wszystko obmyślane do najmniejszego szczegółu. Zadowolony z siebie zaśpiewał: „ z nosa leci mi krew/ ja czuję, że cię tracę”. Oj, tam! Nie stracę! Będzie moja! Na zawsze!

[84] Początek i koniec ~ Aktina

Nie pytajcie mnie, co to jest, sama nie wiem. Nie dość, że depresyjnie, dołująco, prawie o niczym, to jeszcze eksperyment z czasem teraźniejszym. Niby go nie lubię, ale tu mi pasował. Cóż... Chyba znowu jest za mało nazwanych emocji i trochę bez życia... Ale już zostawiam wam krytykowanie, bo zaraz wszystko wypiszę sama xD

Wiosna zdaje się eksplodować z każdego możliwego źródła. W telewizji, w radiu, w Internecie. Wszędzie otrzymuję jedną informację: już dzisiaj, dokładnie o 17.16, rozpocznie się astronomiczna wiosna. Ta magiczna pora roku, kiedy wszystko budzi się do życia, łącznie ze zmęczonymi zimą ludźmi. Mi właściwie jest to obojętne. Nie pamiętam, kiedy miałem siłę na coś więcej niż podejście do okna. Mimo wszystko wstaję i odbywam mój jedyny spacer po tym sterylnym pomieszczeniu, na które nie wpływa żadna pora roku. Zmiana pogody to tylko nowy krajobraz za szybą, przynajmniej na tyle, na ile pozwala sam środek miasta. Po prostu czasem jest trochę ciemniej, kiedy chmury lub smog przesłaniają całe niebo, a kiedy indziej całkowicie przeszklone ściany stają się przekleństwem przez palące słońce.

niedziela, 18 marca 2018

[83] I've never had someone ~ Miachar


Głośna muzyka, różnokolorowe reflektory, setki wijących się ciał. Trzy parkiety, dwoje didżejów, bary, scena do karaoke, kilka boksów ukrytych gdzieś z boku. Istny raj dla chcącego wyszaleć się studenta. A że ja takim odrobinę byłem, nic dziwnego, że z kilkoma znajomymi z roku i dwoma najlepszymi przyjaciółmi zawitałem do tego przybytku zabawy i zapomnienia. Po całym tygodniu stresów i zabiegania coś mi się od życia należało, tak więc po dotarciu do klubu i zaopatrzeniu się u barmana w dobry napój, z drinkiem w ręce znalazłem dla siebie miejsce nieopodal sceny z karaoke i obserwowałem licznych zgromadzonych, spragnionych procentów i niezapomnianych wrażeń. Właściwie to patrzyłem tylko na jedną osobę, która już jakiś czas temu przykuła moją uwagę, a która właśnie wśród głośnego aplauzu została poproszona o mały występ.

[83] Weeeź się! ~ MAG


„Weeeź się!”
- To był najgorszy możliwy tekst na podryw! – powiedziała hrabina i odbiło jej się prażoną kukurydzą i brunatnym płynem na „C”.

niedziela, 11 marca 2018

[82] Nie mów im, Alicjo ~ SorrowBlue

Większość małych dzieci lubi bawić się lusterkiem. Najpierw są zainteresowane, myśląc zapewne, że spotkały inne dziecko, by po chwili wybuchać śmiechem, gdy zrozumieją, że widzą swoje odbicie. Większość, ale na pewno nie ona. Gdy pierwszy raz rodzice pokazali jej lusterko, dziewczynka rozpłakała się tak bardzo, że trudno było ją uspokoić już do końca dnia. Z biegiem lat rodzice zrezygnowali zupełnie z pokazywania dziecku jej odbicia, kompletnie nie rozumiejąc jej reakcji. W ich oczach była najpiękniejszym dzieckiem na świecie, laleczką o ciemnych oczach i włosach w kolorze karmelu. Nawet dziecięcy psycholog nie mógł pojąć lęku dziewczynki przed jej własnym odbiciem. A przynajmniej tak wszyscy sądzili, że to o odbicie chodzi.

[82] Ja i Ono ~ MAG

Wstałam. Duże słowo. Zwlekłam swoje ciało z wyra. W zasadzie z niego spadłam. Z podłogi zbierałam się długo, ale w efekcie wstałam. Powstałam. Oczy nie współpracowały. Nawet nie miałam do nich pretensji, bo zostały na noc w pełnym rynsztunku. Teraz sklejone protestowały przed otwarciem. Na oślep poszłam więc utartym szlakiem do łazienki. Namacałam włącznik światła, a to błysnęło mi przez zamknięte powieki jak bomba nuklearna. Nie cierpię wstawać zimą. Ciemno jak w grobowcu. Co ja jestem jakiś wampir, żeby wstawać w nocy? Siadłam na kibelku. Jeszcze chwila zanim zwiększę obroty. Jeszcze chwila. Prysznic mnie ożywił, ale nieprzesadnie. Tyle, że zmyłam trochę zmęczenia i wczorajszy makijaż. Za jakie grzechy? Jasna cholera..  

[82] Przez lustro do łóżka ~ Miachar

Jak zasugerowała to Anita na fejsbuku, pasują tutaj demony z tematu o wiadomościach na lustrze. Ja z tego skorzystałam i po raz trzeci daję Wam Mastemę. Poprzednie dwa razy to tydzień czwarty i dwudziesty drugi.


     Ta sama twarz. Te same oczy. Tak samo blade usta ze zbyt dużą górną wargą. Może odrobinę bardziej zaróżowione policzki, ale to wynik niedawnego zmycia maseczki z twarzy. Znałam tę twarz od ponad dwudziestu pięciu lat, przywykłam do niej, wiedziałam, jak reaguje na różne zdarzenia, mimo to byłam zaskoczona, kiedy moje odbicie, moja własna twarz mrugnęła do mnie i uśmiechnęła się jak gdyby nigdy nic.
     Nim na dobre pomyślałam o tym, że to znany mi już sposób komunikowania się ze mną pewnego demona, zadziałałam instynktownie. Prawym  prostym uderzyłam w lustro, jego tafla zaczęła pękać, po czym rozsypała się u moich stóp. Gdybym w porę nie wycofała się o kilka kroków, mogłam mieć w tej chwili odłamki wbite w stopy.

[82] Łowcy: Każdy ma swoją sprawiedliwość, komisarz Kostrzycka ~ Laurie

Tym razem zabieram Was do świata „Łowców”, których możecie pamiętać z kilku tekstów z przeszłości. Bardzo chciałam opisać wszystko, co narodziło się w mojej głowie, dać Vivian i jej podwładnym się wykazać, ale czasowo nie wyrobiłam. Ledwo udało mi się stworzyć ten tekst i to nie do końca na takich warunkach, na jakich bym chciała. Ech, życie...

Brzęk tłuczonego szkła zwrócił uwagę Vivian tylko dlatego, że nie była to pierwsza stłuczona dzisiaj butelka. Podniosła głowę znad czytanych dokumentów nieco zirytowana swawolami swoich podwładnych, którym się chyba wydawało, że ktoś za nich zrobi porządek. Jakże srodze się mylili.
Wyszła z gabinetu, słysząc soczyste „kurwa” z ust najprawdopodobniej Szarego, bo reszta bluzgu była już ewidentnie jego autorstwa. Spojrzała krytycznie na część wspólną zwaną potocznie

[82] Ukryta prawda ~ Szandek

Ciemność.
Otaczała mnie z każdej strony. Czułam ją każdą częścią swojego ciała. Mówi się, że człowiek stoi na samym czubku drabiny stworzeń żywych. Może to i prawda. Lecz, stojąc na krawędzi nieskończonej i wiecznie głodnej otchłani, traci wszystkie zdobycze i osiągnięcia kultury. Zmienia się w zwierzę: przerażone, zdezorientowane i mające za cel tylko jedno.
Przeżyć.
Moje myśli zdawały się grzmieć niczym bijące dzwony. Z wielkim trudem powstrzymywałam się przed tym, aby zwinąć się w kłębek. Głosy w mojej głowie mówiły mi: „Odpuść sobie”, „Na co ci to?”, „Przestań, NATYCHMIAST!” i tak dalej, i tak dalej. Bardziej obawiałam się tych, które pochodziły „z zewnątrz”. Znajdowały się tuż przy mnie w każdym momencie. Czy to w słoneczny czerwcowy dzień, czy w mroźną i pogrążoną w śnieżnej zamieci noc. Ich domeną była ciemność – decydując się na ten krok, niejako z własnej woli wstąpiłam do królestwa, które nigdy nie będzie przyjazne dla ludzi. Byłam jak owca wśród wilków.
– Witaj... – przywitał się pierwszy z Głosów.
– Ona słyszy… Słyszy NAS... – zawtórował mu drugi.
– Taak… – Oplatały mnie ze wszystkich stron, śpiewając swoją mrożącą krew w żyłach litanię. Raz z lewej, a innym razem z prawej. Z tyłu, bądź z przodu. Nade mną i spode mnie. Były wszędzie i nigdzie. Zawsze i nigdy.
Zasłoniłam okna w pokoju i upewniłam się, że wszelkie potencjalne źródła światła zostały unicestwione. Byłam w domu wyłącznie sama. Kiedy wszystkie warunki zostały spełnione, mogłam zmierzyć się ze swoim największym koszmarem. Oczywiście, mogłabym uciec – w końcu robiłam to już nieraz, co jak dotąd spełniało swoją zasadniczą rolę. Czas jednak na zmiany. Ucieczka nie będzie trwała przez całe życie. W końcu, w najmniej oczekiwanym momencie, potknę się i wyląduję bezbronna na ziemi, zdana na łaskę swojego oprawcy.
Wyciągnęłam rękę do przodu. Poczułam miękki i przyjemny w dotyku koc. Jak coś tak delikatnego, tak niewinnego, może skrywać za sobą swoje zupełnie przeciwieństwo? Przez moje ciało przeszedł impuls, który chwilowo mnie sparaliżował. Miałam pewność, że to, co zostało ukryte, chce za wszelką cenę wzbudzić we mnie strach. I udało mu się – trzęsłam się jak nigdy dotąd. Nie wiedział tylko najważniejszego.
Im bardziej się bałam, tym większa była moja determinacja.
– Co ona robi? – Pierwszy wyraźnie się zaniepokoił.
– Ona to zrobi…
– Nie, tak nie może być…
– Tak. Zrobi to! – Był to inny, nieznany mi dotąd głos. Co dziwniejsze, zdawał się mi sprzyjać. Nie zamierzałam już dłużej czekać.
Teraz albo nigdy!
Zerwałam koc.
Moim oczom ukazał się obiekt, który skrywał w swym wnętrzu największy a zarazem najgorszy sekret. Coś, czemu nie mogę przyglądać się bez odczucia bólu. Co prześwietla mnie na wskroś.
Lustro.
Choć pokój pogrążony był w egipskich ciemnościach, a ja sama nie mogłam dostrzec swojej ręki czy nogi, bez większego problemu ujrzałam przed sobą tę istotę. Stała tuż przede mną, wpatrując się mętnym, zimnym wzrokiem. Wielkie i ciężkie krople potu oblały jej twarz. Zęby zgrzytały tak głośno, że zdawało się, jakby miały za chwilę pęknąć. Kiedy sądziłam, że najgorsze już minęło, postać wydała z siebie przeraźliwy krzyk, przepełniony rozpaczą i grozą, wnikający w ciało oraz druzgocący wszystkie organy. Stojąc tak – bezbronna, otumaniona, niewrażliwa zupełnie na nic – pogodziłam się ze świadomością, przed kim właśnie stałam.
To byłam ja.
Widywałam ten obraz niezliczoną ilość razy. Nie powinnam reagować w tak szaleńczy sposób na znajomy widok, lecz w obliczu siebie samej przekonałam się, jak bardzo nie znam własnej osoby.
Nie ufam. Nienawidzę.
Lecz wtedy stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała ujrzeć. Zobaczyłam, jak moje odbicie mrugnęło do mnie. Ogarnęła mnie panika. W końcu jak mogło tego dokonać? Czy to tylko przywidzenie, czy też zaczęłam odchodzić od zmysłów? W przypływie emocji wykonałam odruchowy ruch – uderzyłam pięścią w taflę szkła, która rozsypała się niczym piach niesiony przez rześki wiatr w słoneczne popołudnie na plaży.
Był to wielki błąd.
Uderzenie odebrało mi wszelkie siły, stąd po chwili leżałam na posadzce, mieniącej się równie jasno jak gwiezdny pył. Słaba, bierna, pozbawiona wszystkich sił. Chciałam płakać, krzyczeć, wić się jakbym została opętana. Nie byłam jednak w stanie. Nie mam pojęcia, czego od siebie oczekiwałam. Wszystko poszło na marne – ostatnia i jedyna szansa na zgłębienie nurtującej mnie zagadki została utracona. Odrzuciłam szansę na wejście do rajskiego ogrodu. Wybrałam życie na Ziemi – kruche, pogrążone w strachu, przemocy i oddalaniu się od rzeczy, których nie jestem w stanie zrozumieć.
Zmiana przyszła znienacka. Niedawny blask został pochłonięty przez otchłań, w którą teraz sama zostałam wciągnięta. O dziwo, nie poczułam żadnego bólu. Zresztą, jak czegokolwiek innego. Spadanie w głąb siebie trwało i trwało. Przez krótki moment zdawało mi się, że hen, u góry widzę kontury tajemniczych postaci. Obserwowały mnie i wskazywały swoimi niekształtnymi koniczynami. Szepty przybierały na sile. Właściwie to nie były już ani szepty, ani głosy, ani nawet krzyk. Ugrzęzłam w tej gęstej mieszaninie, która wciągała mnie na dno. Traciłam czucie nad kolejnymi członkami ciała, aż w końcu odebrano mi umysł. Zapomniałam, kim jestem i co to znaczy BYĆ. Czy kiedykolwiek byłam, a jeśli tak, to na czym to polegało? Byłam jedna JA czy było nas więcej? Czy coś nas ze sobą łączyło?
Kap.
Lata, dekady, wieki, tysiąclecia, ery i całe eony później. Dotarłam do celu swojej podróży. Ocean Wszechbytu wzywał mnie, nas wszystkich. Kres był tak blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki.
Kap, kap.
Chlupnięć było coraz więcej. Tylko one zakłócały doskonałą w swojej istocie ciszę. Ja także miałam być źródłem niepożądanego hałasu, co mnie niezmiernie wstydziło. Radowałam się tym, że odkupię swoją winę i to dosłownie za moment. Ciekawiło mnie, czy oprócz mnie jest tu ktoś jeszcze. Inne jednostki, które przebyły tę drogę razem ze mną. Czy cieszyłam się z ich obecności? A może byłam zazdrosna, że nie ja jedna dostąpiłam ekstazy. Nic z tych rzeczy. Po prostu… chciałam się zjednoczyć z nimi wszystkimi. Przestać i zacząć być na nowo.
Kap, kap, kap.
Zanurzyłam się w wodzie o nieznanym mi nigdy chłodzie. Przez chwilę złączyłam się z całą resztą. Poczułam ich wszystkie myśli, doznania, historie. W zamian oni doświadczyli moich. Było to gwałtem, lecz i aktem miłości. Miłości umysłu. Kochaliśmy się jak nigdy wcześniej. Było nam tak dobrze, lecz...  Wiedziałam, że koniec już nadszedł. Nie czułam żadnego żalu. Po prostu tak było trzeba. Wyraziłam zgodę i…
Koniec.
NIE!
Jeszcze nie.
Patrzyłam z góry na leżące pośród szklanego pyłu ciało. Dziewczyna była blada jak śmierć i zdawała się nie oddychać. Mrok wyciągał po nią swoje wieczne głodne macki. Był na tyle pyszny, że nie spodziewał się żadnego oporu. Tak, kiedyś mu się powiodło. Niezliczoną ilość razy.
Tym razem musiało być inaczej.
Musiałam jej przypomnieć. Przypomnieć, kim naprawdę jest.
– Zbudź się!
Otworzyła oczy. Zaczerpnęła głęboki wdech, przewróciła się na bok i zaczęła kaszleć. Ostatnie pokłady mroku uciekły w popłochu z jej wnętrza. Choć ona nie mogła tego słyszeć, wiedziałam, że to jeszcze nie koniec. Musiałam pokierować ją do końca.
– Wstań i idź naprzód.
Nie bez problemów, ale w końcu podniosła się i zaczęła krok po kroku zbliżać się do lustra.
– Co ona robi? – Pierwszy wyraźnie się zaniepokoił.
– Ona to zrobi…
– Nie, tak nie może być…
Tak jak wtedy, tak i teraz Głosy chciały odwieść ją od prawdy. Niegdyś same były Przewodnikami, ale Mrok zdołał je sobie podporządkować i spaczyć. Teraz, spuszczone ze smyczy niczym wściekłe psy, będą ujadać kolejne zagubione osoby tylko po to, aby zadowolić niezaspokojony apetyt swojego pana.
Choć one zbłądziły, ja nie zamierzam. Maleńki płomień, który wciąż się we mnie tli, nie pozwala mi zapomnieć. Póki jeszcze mogę, postaram się wypełnić swoje przeznaczenie.
– Tak, zrobi to! - Mój donośny głos zagłuszył pozostałych podżegaczy.
Dziewczyna dotknęła lustra. Tym razem nie rozsypało się w drobny mak, lecz pękło na wiele różnych kawałków. W każdym z nich znajdował się jeden element wspólny.
Ona.
– Nie! – Pierwszy przybrał postać gwałtownego wiatru, który począł okrążać bohaterkę.
– Jak ona mogła?
– Tak nie może być! – Drugi i trzeci dołączyły do szaleńczego tańca.
Młoda kobieta zdawała się nie widzieć tego, że jej włosy i ubrania falują, jakby znalazła się w samym centrum cyklonu. Rozpaczliwe szepty podobne były krakaniu wron – choć nie dało się go powstrzymać, można było je całkowicie zignorować. Dziewczyna postąpiła dokładnie w ten sposób, będąc zajętą przyglądaniem się powstałej mozaice.
Stanęłam tuż za nią i zobaczyłam to samo, co ona. Każdy fragment skrywał inną „ją”. Jeden był wyraźnie zawstydzony, drugi wściekły, a jeszcze inny skonfundowany zaistniałą sytuacją. Były ich dziesiątki, setki, tysiące. Widoczne mniej lub bardziej wyraźne. Choć niegdyś nie dałaby rady skonfrontować się ze sobą, teraz była w pełni gotowa. Widząc jej determinację, każda, nawet najbardziej oporna wersja „jej” wyraziła akceptację.
Zostało już tylko jedno - zamknąć całą sprawę.
– Zrób to – rzekłam jej na ucho. Choć nie mogła przyjąć tego jak tylko lekki, czuły podmuch wiatru, to wiedziałam, że zrozumie mój przekaz. – Będę tuż obok ciebie.
Zasłoniłam ją całą sobą, będąc gotowa na wszelki atak. Nie myliłam się. Legiony Mroku postawiły sobie za cel złamanie wzniesionej obrony i dotarcie do mojej protegowanej. Nie ważne, jak mocno byłam uderzana i z jakim okrucieństwem zadawano mi ból. To nie miało znaczenia.
Dziewczyna dotknęła lustra.
– Już wiem, kim tak naprawdę jestem. – Prawda została przez nią odnaleziona.
W mgnieniu oka tafla szkła złączyła się w jedno, nie pozostawiając żadnego śladu po niedawnym spękaniu. Głosy wydały swój ostatni lament, po czym zamilkły na zawsze. Młoda kobieta ocknęła się i przez dobrą chwilę rozglądała się, jakby próbowała sobie przypomnieć, co przed chwilą miało tu miejsce. Kiedy konsternacja minęła, zabrała się za przywrócenie porządku w pokoju. Odsłoniła okna, schowała koc do szafy i uprzątnęła pozostałe rzeczy. Następnie zebrała się do wyjścia.
Miałam świadomość, że widzę ją ostatni raz. Otuchy dodawało mi to, że wypełniłam swoją powinność. Wiedziała, kim naprawdę jest i nigdy o tym nie zapomni. Mrok nie zdoła jej skrzywdzić w żaden sposób. Jednak, co najważniejsze, nie popełni mojego błędu. Chciałabym się z nią odpowiednio pożegnać, lecz nie miałam na to już sił. Mój czas nadchodził.
– Żegnaj. – Lekka bryza musnęła jej włosy, niosąc moją ostatnią wiadomość.
Odwróciła się, zapaliła światło i z uwagą rozglądała się po pokoju. Niczego jednak nie dostrzegła. W końcu już mnie tam nie było.
Mimo to jakaś część mnie nadal żyje i żyć będzie. Tam, gdzie było, a przestało być. Wygnana a przyjęta z powrotem. Zjednoczona z pozostałymi po kres czasu.
Dziewczyna uśmiechnęła się, a następnie zamknęła drzwi.
To, co było, zostało już za nią. Mogła w spokoju ruszyć naprzód.

niedziela, 4 marca 2018

[81] Birdbrain ~ Miachar

    Krótka scenka, na którą nie miałam zbyt dużego pomysłu. Ważne, że napisane, może kiedyś  wejdę w świat piratów  na dłużej. Choć nie czuję się w nim jakoś świetnie.

    Przejrzyste niebo pozbawione białych obłoków, do tego słońce prażące tak mocno w kark, że żadna szmatka nie mogła robić za skuteczną ochronę. Tak przyjemny dzionek aż napawał optymizmem i weną, to dlatego nie bacząc na nic, postanowiłem oddać się swojemu ulubionemu zajęciu i wrócić do pisania w głowie powieści, która powinna być poczytna, bo w końcu mój geniusz nie był pospolity.
    - Błękit wód szerokich po horyzont prawie zlewał się z błękitem nieba, jedynie cienka nić jasności oddzielała górę od dołu… - zamruczałem, a kolejna spokojna fala uderzyła bez siły w należący do mnie statek. - Żadne ptactwo nie ośmieliło się zakłócić piękna, które postanowiło objawić się zwykłym wilkom morskim i sprawić, by ci na chwilę zapomnieli o tym, jakimi łotrami potrafili być…

[81] Jak poradzą sobie kozy? ~ Justyna W-R

    Nie mam pojęcia o morskich podróżach. NIE MAM. Nie wiem, czy w tekście nie ma jakichś absurdów. Gdybym miała pisać taką powieść to wybrałabym się w rejs. No i nie skończyłam tego czegoś, urywa się w połowie. Ale powiedzmy, że to takie nowoczesne zakończenie, i że tak miało właśnie być! Jeżeli znacie odpowiedź na pytanie zawarte w tytule, piszcie. ;)

Jak poradzą sobie kozy?

    - Plusk - usłyszałam, i zobaczyłam jak wibrator znika w odmętach okrętowego kibelka.
- Mother kurwa fucker - zaklęłam. A już, gdy wychodząc ze wspólnej łazienki złapałam w ręce pana Wielofunkcyjnego, telefon, brudne ubrania, książkę i ręczniki, przypomniałam sobie, by jeszcze spuścić wodę, wiedziałam, że to nie jest dobry pomysł. Ale kto by tam odkładał wszystkie rzeczy i tracił czas?
    I tak mój ulubiony, kawałek chińskiej, fioletowo różowej żelowej gumy znajdzie się za burtą. Dobrze, że wzięłam ze sobą dublera, bo byłoby kiepsko. Krótki korytarz zaprowadził mnie do kajuty. Nazwałabym ją przytulną, gdyby nie okoliczności. Narzuciłam na piżamę wełniany sweter i wyszłam na spacer. Woda pluskała o burtę, czy też to coś, co jest częścią statku stykającą się z wodą. Nie byłam jedyną osobą, która wybrała się na przechadzkę. Powietrze było chłodne. Przyjemna bryza owiewała mi twarz.

[81] Na morzu nie ma rodziny ~ Aktina

No proszę, jeszcze nie zapomniałam, jak się pisze. W sumie już dawno miałam coś stworzyć do GPK, a temat podpasował, to końcu coś wyszło. Może nie ma tu dużo akcji, ale nawet za takim minimum tęskniłam. Mam nadzieję, że od strony czytelnika tekst wypadnie dobrze. Co prawda z końcówką byłam trochę wredna, ale ciii.. xD

Aktina
Na morzu nie ma rodziny

Leżałem bezwładnie na twardej pryczy, co aktualnie wcale mi nie przeszkadzało. Liczyła się jej stabilność. Względna stabilność. Co z tego, że nie miałem siły ruszyć nawet palcem, wzburzone morze robiło to za mnie. Mimo zamkniętych oczu czułem, jak statek, a razem z nim moja kajuta, unosi się i opada w rytm wysokich fal. Słyszałem masy wody rozbijające się o bulaj. Kiedy okienko zanurzało się poniżej linii wody, półmrok pomieszczenia zamieniał się w nieprzeniknioną ciemność.
Chciałem zasnąć, ale natłok bodźców skutecznie mi to uniemożliwiał. Słyszałem krzyki moich marynarzy znad pokładu, szelest zwijanych żagli. Najwidoczniej sytuacja była poważniejsza, niż mi, szczurowi lądowemu, się wydawało. Z kolei zza ściany dochodziło do mnie głośne chrapanie nieudolnego, choć bardzo taniego kucharza. Nic już z tego nie rozumiałem, ale w powietrzu dało się czuć napięcie, które nie pozwalało mi się odprężyć. Ciągle bolący żołądek również nakłaniał do zachowania czujności.
Kup ten statek, mówili. Będzie fajnie, mówili. Dlaczego wtedy zapomniałem, że moi „przyjaciele” są największymi materialistami na świecie. Owszem, dołożyli mi brakującą sumę, lecz wyłącznie w zamian za olbrzymi udział w zyskach kilku pierwszych transportów. Przy tym to na mnie spoczęły wszystkie obowiązki zatrudnienie załogi, przekonanie kupców i producentów, aby powierzyli mi, człowiekowi, który całe życie spędził na lądzie, swój towar. Na szczęście wyjątkowo konkurencyjne ceny zadziałały.
Zawsze patrzyłem na morze z pewnym... pożądaniem? Intrygowała mnie siła tego żywiołu, ale nigdy nie wyszedłem poza obserwację z wybrzeża. Powstrzymywało mnie to, że właśnie morze zabrało mi matkę.
Nie można się dziwić, że ojciec źle przyjął decyzję o moim zakupie. Nie jest też czymś wyjątkowym moje postawienie na swoim. Miałem dwadzieścia osiem lat i świat stał przede mną otworem. Przynajmniej tak wtedy mi się wydawało.
Musiałem zasnąć, ponieważ do świadomości przywrócił mnie dopiero donośny krzyk gdzieś nad moją głową. Zerwałem się na równe nogi, natychmiast przytrzymując ściany. Statek kołysał się dużo mocniej niż... jakiś czas wcześniej. Nawet stąd słyszałem wodę przelewającą się przez pokład. Nadeszła burza, którą już z rana przewidział mój kapitan. Wątpiłem, abym się do czegoś przydał, ale w ciemnościach namierzyłem drzwi i wyszedłem na korytarz. Natychmiast trafiłem na jednego z majtków. Zdawał się kompletnie nie zauważać nic przed sobą, ponieważ odbił się ode mnie i chciał już biec dalej, ale chwyciłem go za ramiona i odwróciłem w moją stronę. Mężczyzna był czarnoskóry, a mimo to wyraźnie widziałem, że zbladł z przerażenia. W rozbieganych oczach czaiła się panika.
– Co tam się dzieje? – zapytałem najspokojniej jak mogłem, ale z każdą sekundą coraz wyraźniej słyszałem zamieszanie nad nami. – Gdzieś wybiło dziurę? Maszt się złamał? Mów! – nie wytrzymałem już.
– Piraci! – krzyknął, po czym wyrwał się z mojego uścisku i uciekł w głąb statku.
– A to zaraza. Nie dadzą człowiekowi spokojnie przespać sztormu.
Nawet nie zauważyłem, kiedy z sąsiedniej kajuty wyszedł kucharz, już w pełni obudzony. W słabym świetle zauważyłem błysk idealnie wypolerowanej strzelby.
– Pan ma broń? – zdziwiłem się. Przecież tylko przewoziliśmy towar, byliśmy pokojowo nastawieni.
– A ty nie? – Początkowo chyba czekał, aż wyciągnę rewolwer zza pleców, ale szybko zrozumiał, że jestem całkowicie bezbronny. – Panie Queeney...
– Rob – poprawiłem go. Nie wiem, dlaczego nagle postanowiłem przejść z nim na „ty”.
– Widzisz to? – Podsunął się do lampy i zdjął czapkę, bez której nigdy go nie widziałem. Podszedłem bliżej. Podstawę jego czaszki znaczyła brzydka, gruba blizna. Resztki włosów można było znaleźć dopiero powyżej niej. – Kiedyś też myślałem, że na statku handlowym nic mi się nie stanie, aż dostałem w tył głowy od podrzędnego pirata i straciłem węch. Nigdzie na morzu nie jesteś bezpieczny. Tym bardziej pod kupiecką flagą.
– Przecież jest sztorm. Mogą stracić żagiel – zauważyłem. Po kilku tygodniach na morzu nauczyłem się tej podstawowej zasady. Statek bez żagla jest do... niczego.
– Co im za różnica, skoro w razie czego na zdobytym statku znajdą nowe żagle.
Kucharz nie miał zamiaru odpowiadać na kolejne pytania. Nabił strzelbę i szybko skierował się na pokład. Chwilę walczyłem ze sobą, z własnym strachem. Mimo to pobiegłem w ślad za nim.
Po postawieniu pierwszego kroku na górze, nie mogłem połapać się w zastanym tam chaosie. Nie rozróżniałem swoich od wrogów. Słyszałem wystrzały z broni, ale również szczęk szabli. Przenosiłem wzrok z jednej walczącej grupy na drugą. Widziałem, jak mężczyzna dostaje kulkę prosto w brzuch, a spomiędzy jego palców zaczyna przesiąkać krew. Chwał się chwilę, a później silna fala ścięła go z nóg i porwała za burtę. Nie został po nim żaden ślad, nawet czerwone plamy na ciemnych deskach. Woda zmywała wszelkie dowody walki, łącznie z niektórymi trupami.
– Życie ci niemiłe? – Krzyk kapitana był na tyle donośny, że przebił się przez ogólny hałas. Stał tuż obok mnie. W jednej ręce trzymał szablę, a w drugiej pistolet. Patrząc na głębokie rozcięcie na jego lewym ramieniu i ilość krwi, która wsiąkła w koszulę i kapała na podłogę, wątpiłem, aby był zdolny wystarczająco szybko pociągnąć za spust w razie potrzeby.
– Nie mogłem tam siedzieć. Musiałem zobaczyć, co tu się dzieje.
– Uciekaj do najdalszej kajuty, zablokuj drzwi i módl się, żeby zadowolili się tymi ofiarami i nie szukali prywatnych skarbów załogi. Może uda nam się ich odstraszyć.
Tchórzostwo zaczęło we mnie wygrywać. W głowie przeglądałem plany statku i już wiedziałem, gdzie będę najbezpieczniejszy. Na chwilę straciłem koncentrację i nie zauważyłem, że na arenie pojawił się jeszcze jeden gracz, przed którym ustępowali inni piraci.
Nagle usłyszałem cichy jęk, a później ten sam kapitan, który kazał mi ratować życie, upadł na mnie całym ciężarem. Odruchowo chciałem go podtrzymać, ale wtedy podniosłem wzrok. Jakieś pięć metrów od nas stała kobieta z wciąż uniesionym pistoletem. Natychmiast odrzuciłem od siebie ciało mężczyzny. Ponownie skupiłem się na kobiecie. Dopiero teraz zrozumiałem, że była ich dowódcą. W głowie jednak przeskoczyły mi zupełnie inne tryby. Mimo blizny szpecącej jej twarz, prawie się nie zmieniła. Oczami wyobraźni widziałem stare zdjęcie w albumie ojca. Jedyne, które miałem z mamą, jeszcze jako kilkumiesięczne dziecko.
Twoją matkę zabrało morze”. Nagle dotarł do mnie prawdziwy sens słów ojca.
Byłem tak zaskoczony, że bez żadnego sprzeciwu pozwoliłem się schwytać. Wykręcili mi ręce do tyłu i popchali bliżej swojej pani kapitan.
– Piękny statek. Ach, przepraszam. To nawet nie jest statek, to „Krypa” – powiedziała kapitan, Charlotte. Chyba że zmieniła swoje imię razem z trybem życia.
Przypomniała mi się historia mojej głupoty, kiedy handlarz okrętów, po mojej kolejnej wizycie i targowaniu się, powiedział: „A bierz pan tę krypę za połowę ceny i daj mi święty spokój!”  Wziąłem to określenie za żartobliwą nazwę statku i kazałem wymalować tę nazwę na burcie. Nikt nie raczył mnie wtedy uświadomić, a ja teraz nie zamierzałem się tłumaczyć. Miałem inne pytania.
– Dlaczego? Dlaczego nas zostawiłaś?! – Po kilku sekundach bez odpowiedzi zacząłem podejrzewać, że po prostu nie wie, kim jestem. Chciałem to wytłumaczyć, kiedy jednak się odezwała.
– Twój ojciec nigdy nie rozumiał zewu morza. Co ciekawe, ty również go doświadczyłeś, chociaż myślałam, że wpływ Georga kompletnie zniszczy w tobie wolność, która jest w naszych genach.
– Wiedziałaś, że mnie tu znajdziesz? – Próbowałem wyrwać się z uścisku dwóch mężczyzn, ale nie dałem rady. Musiałem patrzeć, jak moja matka odchodzi, wydając rozkazy swojej załodze, która nagle zebrała się w jednym miejscu. Najwidoczniej zabili już wszystkich.
– Słyszałam plotki. – Nie raczyła nawet spojrzeć mi w oczy.
– Zastanawiałem się, kiedy nastąpi ten dzień. Śnił mi się wielokrotnie... – Wiedziałem, że zachowuję się jak mały chłopiec, ale w tamtym momencie nie obchodziło mnie to. Nie zwracałem nawet uwagi na ilość świadków. – Możemy się poznać, mamo...
– Na morzu twoją rodziną jest załoga. Każda inna tylko rozprasza – przerwała mi.
W tym samym momencie poczułem lufę pistoletu przyłożoną do tyłu głowy. Zacząłem rozpaczliwie łapać powietrze zaciskającym się ze strachu gardłem. Ucisk w żołądku nie przypominał tego związanego z chorobą morską, a serce tak mi dudniło, że jego dźwięk zagłuszał wszystko inne.
Nie chciałem umrzeć. Chciałem poznać matkę. Otworzyłem usta, aby wyrazić moją gotowość na wszystko, co tylko zechce. Nie będę nazywał ją mamą, dołączę do jej załogi, będę wykonywał wszystkie rozkazy. Tak wiele słów, tak mało czasu, aby zdążyć przed wystrzałem...