Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 30 października 2016

[11] Lubię cię ~ SadisticWriter



Tym razem również prezentuję shota związanego z opowiadaniem „W cieniu nocy”. Ostatnio pisząc rozpiskę do ostatniego tomu zajarałam się paringiem Andi i Aleca (=Alendi). Jako, że nie mają zbyt wielu wątków w trzecim tomie, postanowiłam trochę się na nich wyżyć w tekście na GKP! Więc pokrótce. Andi pojawia się w pierwszym tomie jako sześciolatka – mała, czerwonowłosa demonica o ciętym języku i trudnym charakterze, która wbrew sobie zostaje zatrzymana w organizacji Nox (potem się przyzwyczaja i już zostaje w świecie ludzi). Alec – pojawia się gdzieś pod koniec drugiego tomu i jest spokojnym równolatkiem Andi (obydwoje mają już po czternaście lat), który dołącza do organizacji działającej przeciwko demonom – od początku się nie dogadują, ale z biegiem lat powstaje z tego coś więcej. W 3 tomie mają już po szesnaście lat i właśnie tego tomu dotyczy shot! Zapraszam do czytania i… *znów autoreklama* http://cien-nocy.blogspot.com (początkowe rozdziały są tragiczne, bo pisałam je jako 17-latka!).
PS. Ćwiczę narrację 3-osobową. Zawsze była dla mnie trudniejsza.
PS2. Jeżeli mam być szczera – tekst jest naprawdę słaby. Pisałam tą opowieść od niechcenia. Zakończenie nie takie, ale… wyzwanie wypełnione.
***

Bycie łowcą demonów nie było łatwe, szczególnie kiedy samemu było się demonem. Moment, w którym patrzyłeś prosto w szmaragdowe oczy zabijanej istoty był jak preludium twojej własnej śmierci. Bo przecież zawsze mogłeś być na jego miejscu. To tobie mogli wbić nóż w serce. To ty mogłeś rozpłynąć się w oparach cienistego dymu i zniknąć raz na zawsze z tego świata, nie zostawiając po sobie żadnego śladu. To ty mogłeś skończyć jak ubity pies. I to w każdej chwili.
Andi lubiła swoją robotę, ale nie mogła pozbyć się tego cholernego uczucia, które sprawiało, że zabijając istotę swojego pokroju, krzywiła się i prychała. Wszyscy sądzili, że to z powodu nienawiści, jaką darzy demony, ale prawda była inna: bała się, że karma w końcu do niej wróci. W końcu zabijanie istot, które należą do tego samego sortu było niedopuszczalne. Tak jak ludzie byli karani więzieniem i karą śmierci za zabijanie przedstawicieli własnego gatunku, tak samo były karane demony. Czy różniła się czymś od przeciętnego ludzkiego zabójcy? Czasami w to wątpiła. Ratowały ją tylko czyste i dobre intencje – w końcu walczyła z tymi pokrakami, by innym żyło się lepiej.
Demony w przeciwieństwie do ludzi nie były dobre. Prawda, mogły uczyć się dobra żyjąc w świecie ludzi, ale ich przeznaczeniem od poczęcia było czynienie zła. Tylko nieliczni się temu przeciwstawili.  Sama należała do tej wąskiej grupy z czego była dumna. I pomyśleć, że gdyby nie Nox, które uwięziło ją w swojej organizacji, nie żyłaby tak jak dziś.
Andi nie żałowała zupełnie żadnej chwili spędzonej na Ziemi. Nigdy więcej nie chciała wracać do Reverentii, chyba, że ktoś ją tam zaciągnie siłą. Życie w organizacji, wykonywanie niebezpiecznych misji, przyjaźń, szkoła, zajęcia dodatkowe… to wszystko wypełniało jej spełniony żywot. No, tylko czasem mogłaby dostawać jakieś misje w Nox dla jednej osoby. Sorathiel uważał, że wciąż jest na to za młoda. Nie pomagały kłótnie, nie pomagały spokojne rozmowy, zawsze przydzielał jej do pracy kogoś jeszcze. Zazwyczaj był to Nathiel albo Laura, w zależności od tego jak wielką sprawę mieli do załatwienia, ale dziś… Dziś było zupełnie inaczej. Gdy już myślała, że jej marzenie zostało spełnione, stało się to, czego nawet w najgorszych koszmarach sobie nie wyobrażała. Sorathiel poczynił niewłaściwy krok do przodu – wysłał ją na misję ze swoim współtowarzyszem wiekowym. Kompletnie tego nie rozumiała! Przecież dwójka szesnastolatków to tak jak jeden szesnastolatek! Równie dobrze mógł ją wysłać samą! Poradziłaby sobie, do cholery! To przecież tylko stara forteca w Heathrove, w której prawdopodobnie, ale niekoniecznie, kryją się demony! Dwa, może trzy, co to za problem je zabić?! Nie potrzebowała żadnego durnego Aleca i jego parszywo-przystojnej gęby, która szczerzyła się do niej każdego poranka, kiedy wchodziła do kuchni w swojej piżamie w małe rekiny! Na dodatek uparcie sądził, że to są śledzie! A ona śledzi nienawidziła! Ten idiota wiecznie z niej kpił! Patrzył na nią z góry, denerwował ją, przedrzeźniał wyzwiskami, cały czas starał się pokazywać, że jest od niej lepszy, chociaż tak nie było, a gdy nudziło mu się już bezpośrednie wkurzanie jej, zaczynał ją podrywać, bo wiedział, że działa to na nią jak płachta na byka! Czasem miała ochotę zrzucić go z okna, kiedy przychodził do niej wieczorami. Zazwyczaj przesiadywał wtedy na parapecie i przyglądał się jak odrabia lekcje. Jak ją to cholernie irytowało, kiedy patrzył na jej ręce! A gdy choć na chwilę odważyła się spojrzeć w jego twarz... obdarzał ją takim dziwnym spojrzeniem, którego nie potrafiła nawet nazwać. Cały czas się uśmiechał. Chciała, żeby choć raz ten cierpliwy idiota czymś się zasmucił. Albo wkurzył. Albo zaskoczył. Wtedy wzniosłaby triumfalnie pięść do góry i zaśpiewała pieśń zwy…
– Uśmiechasz się jak wariatka, wiesz? – spytał znajomy głos po prawej.
Jej usta wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia. Przez swoje fantazjowanie zapomniała, że obok niej idzie Alec. Nawet nie zauważyła, że weszli do lasu.
– Uśmiechasz się jak pedał, wiesz? – odcięła się Andi ze zjadliwą ironią w głosie.
– Nie lecę na chłopców. Wolałbym już pocałować ciebie, niż jakiegoś faceta – odpowiedział rozbawiony chłopak. Już po chwili umilkł i z pomocą swojej doskonalej gry aktorskiej przybrał naturalnie zdziwioną minę. – Kurcze, jednak wolałbym całować faceta. Nie zniósłbym ust małego śledzia.
– Więc pedał! – oburzyła się nastolatka. – I wcale nie śledzia! Rekina! – Zamachała swoim nożem w górze, powstrzymując się od wbicia go w odsłonięty bok chłopaka.
– Rekiny mają obwisłe wary – mruknął Alec i spojrzał na nią krytycznie. – Twoje usta są małe – mówiąc to, dotknął je palcem wskazującym. Andi wyszczerzyła zęby, żeby go ugryźć, ale chłopak w porę zabrał rękę. – No, dobrze, zęby mogą być rekinie. Kurcze, ciężka sprawa być rybią krzyżówką.
– Ciężka sprawa urodzić się kretynem z zębami jak bóbr – syknęła dziewczyna, obdarzając go chłodnym spojrzeniem.
Alec przystanął gwałtownie w miejscu i chwycił ją za rękę. Demonica nie miała pojęcia co tej idiota robi, dlatego momentalnie zesztywniała. Zazwyczaj nie miała problemu z uderzeniem kogoś, gdy jej przeszkadzał, ale na Aleca reagowała zupełnie inaczej. Gdy ją chwytał za rękę, napinała się jak struna i nie wiedziała co zrobić.
– Patrz – powiedział chłopak i pochylił się nad nią. Wyszczerzył swoje zęby w uśmiechu na zawołanie. Palcem przejechał po przednich zębach. – Nie są już takie długie. Wyrosłem z tego – powiedział z dumą.
Gdy spojrzał prosto w jej oczy, prawie natychmiastowo odwróciła wzrok. Miał racje. To już nie był ten sam Alec co dwa lata temu, kiedy dołączył do Nox. Urósł – wcześniej byli ze sobą prawie równi, teraz przewyższał ją o głowę. Zmężniał – jego barki zrobiły się szerokie, klatka piersiowa nie sprawiała już wrażenia maksymalnie wychudzonej. Rysy jego twarzy się wyostrzyły, co uczyniło go przystojnym – wcześniej był mały, miał okrągłe policzki dziecka i wielkie, błękitne oczy marzyciela, które wcale nie wyróżniały go z otoczenia. Do tej pory dziewczęta go ignorowały, bo był przeciętnej urody, teraz większość się za nim oglądała. Andi cholernie to irytowało. Nie, nie to, że ktoś się za nim oglądał, tylko to, że tak się zmienił, bo nawet ona nie mogła w tym momencie powiedzieć, że jest brzydki! Jako typowa nastolatka miała sentyment do ładnych chłopców.
Alec wyprostował się i włożył ręce do kieszeni. Na jego twarzy pojawił się triumfalny, ale niezbyt wyraźny uśmiech. Andi go nie dostrzegła.
– Zrobiłaś się strasznie wstydliwa, Andi. Dorastasz? – zaśmiał się.
– Jak ci zaraz dorosnę, to starości nie dożyjesz! – wykrzyknęła w oburzeniu i zacisnęła pięści. Złość pozwoliła choć na chwilę spojrzeć mu w twarz, piorunując go wzrokiem.
– No i riposty ci nie wychodzą jak się denerwujesz.
– Kij ci w oko, rudy bobrze!
– Mam brązowe włosy, rybia daltonistko.
– Kto wie czy gdzie indziej nie masz rudych! Rudzi zachowują się jak ty! Są wredni! Okropni!
– Ty też jesteś poniekąd ruda, wiesz?
Andi spojrzała na swoje włosy. Nie, nie były rude. Czerwone. Właśnie tak reagowała genetyka demonów. W szkole każdy sądził, że są farbowane. Nie były. To samo z kolorem oczu. Intensywna, szmaragdowa zieleń, która kojarzyła się z barwionymi soczewkami. NIE. Była w stu procentach naturalna. Tylko jak miała to wyjaśnić zwyczajnym ludziom? Każdy z nich wyglądał tak samo… Alec wcale się od nich nie różnił.
– Czerwona – odparowała dziewczyna.
– Na twarzy – odpowiedział chłopak.
Andi przyłożyła dłoń do polika i nachmurzyła się.
– Wcale.
– A jednak.
– Wal się.
– Tylko z tobą.
Demonica wydała z siebie dziki okrzyk i rzuciła się z nożem na swojego towarzysza. I nie obchodziło ją w tym momencie, że pochodzili z jednej drużyny! Za chwilę zrobi mu krzywdę i będzie błagał, żeby go nie zabijała!
Dwójka szesnastolatków zaczęła się ganiać po całym lesie. Jesienne liście szeleściły pod ich stopami, a głośno rzucane wyzwiska niosły się echem wśród drzew. Gdyby był tu jakikolwiek członek Nox, zapewne stwierdziłby, że to już codzienność. Bo jeżeli Alec i Andi się nie kłócili, to znaczy, że nie byli tego dnia sobą.
– Ty skretyniała parówo!
– Wiem, że lubisz parówki, głupi śledziu!
– Nie takie jak ty! Ciebie to bym zarżnęła!
– Chyba zerżnęła!
Andi warknęła i rzuciła nożem na oślep. Trafił w drzewo za którym ukrył się Alec. Demonica rzuciła się na chłopaka z gołymi pięściami. Wyglądała na całkiem poważną, za to jej towarzysz trzymał się za brzuch i szczerzył, jakby z trudem powstrzymywał się od wybuchu rozbawienia. Wychodziło na to, że się poddał. Skulił się i wybuchnął śmiechem. Demonica dłużej nie czekała. Skoczyła mu na plecy i wgryzła się w ramię jak prawdziwa krwiopijca. Już po chwili poczuła w ustach gorzki smak krwi. Wcale jej to nie przeszkadzało. Dla Aleca nigdy nie miała litości! I jeżeli ktokolwiek miał mu robić krzywdę, to tylko ona!
Chłopak przestał się śmiać, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku, który poświadczyłby o tym, że coś go zabolało. Niespodziewanie przerzucił dziewczynę przez ramię i rzucił ją w leśną ściółkę. Potem pochylił się nad nią z uśmiechem wyrażającym zwycięstwo. Jego pospolicie niebieskie oczy błyszczały. Andi nie mogła oderwać od niego wzroku. Znów zastygła w bezruchu. Czasami miała wrażenie, że Alec stosuje dziwną, ludzką magię, która pozwalała mu zniewalać wszystkich w otoczeniu. I nie chodziło o to, że na jego widok mdlały wszystkie nastolatki. Ona nigdy nie zemdlała. Jego spojrzenie odnosiło całkiem odmienny skutek niż bezwładność.
Andi czuła, że jej demoniczne serce wyskoczy zaraz z piersi i ucieknie w las. Jeszcze chwila i nie będzie go mogła dogonić.
– No i co? – spytał szeptem Alec.
– No i zejdź ze mnie – mruknęła niezadowolona demonica. Nie planowała się poddać. Patrzyła na niego odważnie i nawet nie mrugnęła okiem. Między dwójką szesnastolatków zaczęła się kolejna cicha wojna. Wojna na spojrzenia.
– Kto mrugnie, ten demon – powiedział zadziornie Alec.
– Przegrasz – syknęła dziewczyna. Nie znosiła myśli, że nie pochodzi stąd i jej kompan doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Chciał jej po prostu zrobić na złość. Albo ją zranić.
– Niedoczekanie.
Chłopak pochylił się gwałtownie nad demonicą i pocałował ją w usta. Sposób w jaki to zrobił zaświadczył o tym, że prawdopodobnie nigdy się nie całował. Andi miała wrażenie, że pochłonął jej usta, a nie je musnął. Nigdy nie chciała wymienić się śliną z Aleciem!
Dziewczyna była w tak wielkim szoku, że zamrugała kilka razy oczami. Alec oderwał się od niej i uśmiechnął szeroko.
– Wygrałem – szepnął, a potem posłał dziewczynie pstryczka w czoło.
Andi straciła nagle cały zapał do kłótni. Czuła się, jakby Alec za pomocą swojego zaskakującego pocałunku, wyssał z niej całą energię, a w jej miejsce zasiał chaos. Demonica nie wiedziała co w tym momencie czuje. Czy ciepło, czy chłód, czy jeszcze większą nienawiść, a może coś zupełnie nowego? Nie potrafiła tego odgadnąć.
Dziewczyna odepchnęła od siebie towarzysza i przetoczyła się pod drzewo – wstała podpierając się o nie. Teraz obchodziło ją tylko odnalezienie starej fortecy. Chyba pierwszy raz w życiu straciła zapał do wykonywania misji. Nie szła normalnie – kiwała się jak pijana. Słyszała, że Alec śmieje się z niej za plecami. Dla niego taki pocałunek był niczym, dla niej znaczył więcej niż wiele. Zostało zacisnąć usta i iść dalej przed siebie. Po spełnionym sztywno obowiązku, zakopać się pod kołdrą i uspokoić serce.
Reszta podróży do Heathrove minęła w spokoju. Alec podrzucał nożem do góry, a Andi wgapiała się w swoje stopy, które dreptały miarowo w liściach. Atmosfera była co najmniej niezręczna, na szczęście droga niezbyt daleka. Kilka minut, kilkaset kroków i duża satysfakcja.
Andi wzięła głęboki wdech i wsparła ręce na biodrach. Nie spodziewała się, że Alec zechce w tym momencie być miły.
– Przepraszam – mruknął cicho. Gdy demonica na niego spojrzała, nie patrzył w jej kierunku. Miał zmarszczone czoło i zamyślony profil. Spoglądał na ruiny.
– Za to, że jesteś zwykłym dupkiem? – spytała chłodno dziewczyna.
– Nie. Za to, że nie potrafię się powstrzymać, kiedy patrzę ci w twarz – odpowiedział Alec.
Andi nic z tego nie rozumiała. Nie chciała nawet analizować wypowiedzi towarzysza. Mieli do wykonania misję, to na tym powinni się teraz skupić. Niezrozumiałą wypowiedź Aleca pozostawiła bez komentarza, co nie było w jej stylu. W jej stylu nie było też pędzące po równinach serce. Chyba właśnie uciekło jej w stronę fortecy.
– Andi – usłyszała za plecami. Chłopak chwycił ją za rękę i zatrzymał. Miał przerażająco chłodną dłoń. – Lubię cię.
Demonica otworzyła usta, żeby odparować mu niemiłym tekstem, ale nie potrafiła niczego wymyślić. Jej serce właśnie wspinało się po murach ruin i wędrowało w stronę dachu. Za chwilę z niego skoczy i Andi pozostanie bez serca. Miała tego dosyć.
– Fajnie. – Tylko tyle była w stanie z siebie wydusić. Chwilę potem pędziła już w stronę fortecy. Chaos zastąpiła teraz nieokreślona złość. Miała ochotę wyrżnąć wszystkie demony w pień! Teraz! Tutaj!
– Hej, gdzie tak pędzisz?!
Demonica nie słuchała. Wpadła do ruin jak burza i wydarła się:
– Gdzie się kryjecie, przeklęte padalce?!
Odpowiedziała jej cisza.
– No, dawać, wyłazić z tych spedalonych kątów! Czekam na was, gnojki! Mój nóż się nie może doczekać! Ja się nie mogę doczekać! I…
Chłodna dłoń zatkała jej usta, a druga objęła ją w pasie. Od razu zaczęła się wyrywać.
– Uspokój się, nie wiesz przecież ile ich jest – syknął do jej ucha Alec.
– Nieważne! Wszystkie zatłukę! I pokażę w końcu Sorathielowi, że nadaję się do wypełniania misji samej! I już nie będę cię potrzebowała! W ogóle!
– Matko, za jakie grzechy? – westchnął chłopak i spojrzał zmęczonym wzrokiem w sufit.
– Puść mnie, kretynie!
– Jak się uspokoisz!
– Nie zamierzam!
– Andi, do cholery!
– Alec, debilu!
Cała kłótnia ucichła, gdy za plecami dwójki młodych łowców zaskrzypiały drzwi. Kiedy się obrócili, przed oczami zdążył im mignąć tylko czarny ogon dymu. To były demony. Wykorzystały okazję i uciekły. Może jednak te cieniste pokraki nie były takie tępe? Potrafiły wybrać pomiędzy ucieczką a śmiercią.
– Idziemy! – warknęła demonica i rzuciła się w stronę drzwi. Alecowi zostało ulec dominacji towarzyszki. Podążał za nią bez słów narzekania.
Demony musiały być już daleko w lesie. Co za niefart! Przecież miała udowodnić Sorathielowi, że jest zdolną łowczynią, a tymczasem wrogowie zniknęli im z oczu! Jeszcze nigdy obiekt jej niszczycielskich zamiarów nie zwiał jej sprzed nosa! A to wszystko przez tego durnego Aleca! To był cholernie zły pomysł, żeby wybierali się tu razem! Wspomni o tym szefowi Nox!
Andi stanęła między dwoma dębami i zbadała wszystko, co mogłoby jej pomóc odpowiedzieć na pytanie: gdzie te cholery poszły?
– Sądząc po kierunku wiatru, połamanych patykach w rogu i śladach, myślę, że poszli w lewo.
– Naprawdę umiałaś po tym stwierdzić? – spytał Alec.
– Nie, idioto, wysłali mi wiadomość.
– Andi. – Chłopak potarł czoło i westchnął ciężko. – Możemy choć raz ze sobą współpracować? Kiedy ja próbuję być miły, ty nagle…
– Przepraszam. – To krótkie słowo sprawiło, że Alec natychmiastowo umilkł. Nigdy nie słyszał go z ust zaprzyjaźnionej demonicy, a teraz skierowała je w jego stronę. Był lekko zaskoczony. Chciał zażartować, żeby odjąć powagi sytuacji, ale Andi w porę mu przerwała. – Też cię lubię, debilu. – Po nich ruszyła do przodu.
– Łał – szepnął Alec. Wbił spojrzenie w plecy towarzyszki. Jego oczy przypominały teraz dwa spodki. Gdyby Andi na niego spojrzała, mogłaby odhaczyć na swojej liście wyzwanie pod tytułem: „zaskoczyć Aleca”, ale teraz była za bardzo zajęta ściganiem demonów i… własnego serca.

[11] Dream team ~ Tenebris


Słowo się rzekło i tekst się napisał Triszowy z serii DMF, nad którą pracuję z Wilczym i Rilnen. A wszystko zaczęło się tu na GPK od wilczego tekstu o Blu, która znalazła w piekle swojego psa. Dalej poszło już z górki i zrobiło się z tego demoniczno–anielskie trio, przyprawiające ludzi o ból głowy. Miłej migreny!

            Stali na skrzyżowania w samym centrum miasta. Niepotrzebnie się rozdzielili i teraz trzeba było się odnaleźć. Ale Dante przecież wiedział lepiej. Wysłał swojego bratanka w towarzystwie demona (raczej chodziło tutaj o charakter) oraz anioła, więc combo było po prostu cudowne i Celty pozostało jedynie modlić się, żeby się nie pozabijali.
            Przynajmniej Blu i Nero, bo nie czuła, żeby miała jakoś specjalnie tęsknić za Tamiel. Nigdy nie przepadała za aniołami. Były zbyt świętoszkowate, a Tamiel, jej zdaniem, za bardzo łasiła się do Dantego, za co miała ją czasami ochotę chapnąć w skrzydło. Boleśnie.
            Westchnęła ciężko i spojrzała ukradkiem na Dantego. Wzrok zbłądzony za rozumem. Nie trudno było zgadnąć, że nie ogarnia. Nie miał pojęcia, gdzie teraz iść. I Celty przez dłuższą chwilę zastanawiała się, jak on przeżył, tyle lat pracując jako łowca. I kto mu w ogóle dał licencję. O ile dawali jakieś licencje na walkę z demonami. Było to warte sprawdzenia.
            – To… Gdzie teraz? – zapytał wreszcie Dante, przyglądając się coraz bardziej wkurzonej blondynce.
            W lodowo-błękitnych oczach, podobnych do jego własnych, widział swoje odbicie. A podobał mu się ten widok niezmiernie, gdyż Dante nie od dziś wiedział, iż jest bardzo przystojnym łowcą i panienki po prostu na niego leciały. Gdyby jeszcze Celty podzielała jego entuzjazm, bo Tamiel na przykład problemu z tym nie miała.
            – Sądząc po kierunku wiatru, połamanych patykach w rogu i śladach stóp, myślę, że poszli w lewo – odpowiedziała z poważną miną.
            – Naprawdę umiałaś po tym stwierdzić? – zapytał wyraźnie zdziwiony Dante i pokiwał głową z uznaniem.
            – Nie, idioto, wysłali mi wiadomość – wyjaśniła Celty. – Znaczy Tamiel wysłała z telefonu Blu, po tym jak zaczęła rzucać w Nero wszystkim, co popadnie. Blu rzecz jasna. Pośpieszmy się lepiej, zanim chłopaka zajedzie – dodała.
            – Nie, no głupi jest, ale nie taki pierwszy lepszy. Tak szybko się nie da.
            – Oby też nie pierwszy łatwiejszy, bo w innym przypadku chyba mu współczuję – skwitowała Celty i wzruszyła ramionami, widząc, że Dante nie załapał. – W lewo – przypomniała. – Idziemy. Już. W lewo, do licha ciężkiego! – krzyknęła, gdy łowca ruszył w proporcjonalnie przeciwną stronę do wskazanej. – To drugie lewo! Na litość boską, kto ci pozwolił zostać łowcą demonów? Zabrakło im ludzi, gdy demony wyrżnęły w pień tych, którzy mieli jakiekolwiek kwalifikacje?
            – Zluzuj gacie – padło w odpowiedzi i dziewczyna przeciągnęła otwartą dłonią po twarzy w akcie desperacji i głębokiego ubolewania nad swoim ciężkim żywotem. – „Bez spiny, są drugie terminy” – zacytował radośnie.
            – Widzisz i nie grzmisz… – I zagrzmiało, a potem nawet huknęło. – I po co ja pytałam? – westchnęła Celty.
            – Burza?
            – Mam nadzieję, ale… Nadzieja matką głupich.
            – Ale każda matka kocha swoje dzieci – dodał wesoło Dante.
            – Nie każda – powiedziała Celty, ale tak cicho, że nikt tego i tak nie usłyszał.
            Ruszyła w stronę, z której nadszedł huk, ale zatrzymała się w pół kroku, gdy tylko spostrzegła, że Dante znów się gdzieś zapodział. Tyle co wydawało jej się, że stał obok niej. Jednak wszelki ślad po łowcy zaginął. Jak kamień w wodę. Albo śliwka w kompot, kiedy tylko do Celty doszedł zapach pizzy.
            Jeśli Dante gdzieś się zapodział, mógł być tylko w jednym miejscu. W pizzerii. To był naprawdę niezawodny strzał w jego przypadku. Bo i tym razem Celty się nie pomyliła. Łowca pogwizdując radośnie, czekał w kolejce po swoją Margaritę z podwójnym serem.
            – Czy ja, do chuja, mówię nie wyraźnie? – wycedziła przez zęby Celty. – Idziemy szukać pozostałych.
            – Naprawdę dziewczyno, ja nie wiem, do czego ty rozmawiasz w wolnym czasie, ale nie musisz się tym chwalić publicznie – skwitował Dante, niespecjalnie przejęty narastającym gniewem dziewczyny.
            Powaga sytuacji dotarła do niego dopiero, gdy jej dłoń rozbłysnęła czerwonym światłem anty-demonicznej magii. I tym razem nie było, co do tego wątpliwości, że to on był celem. I chociaż nie był demonem, obawiał się o namiastkę swojej demonicznej krwi. Jako, że był do niej raczej przywiązany i nie chciał jej stracić, uniósł ręce w geście kapitulacji.
            – Wygrałaś – oznajmił pospiesznie. – No już, nie denerwuj się. Zaraz idziemy do Nero i Blu i Tam… – urwał, gdy czerwony blask znów się nasilił. – No, już, już – mamrotał, kierując swoje kroki w stronę ulicy. – Spokojnie – dodał, rzuciwszy ostatnie tęskne spojrzenie ku pizzerii.
            Kolejny huk sprowadził ich na ziemię i oboje rzucili się do biegu. Szybko dotarli na miejsce, gdzie zobaczyli ogromną, obślizgłą ropuchę, wokół której biegał Nero ze swoim mieczem, próbując jakoś zranić ogromne cielsko demona.
            Tamiel atakowała z góry, unosząc się w powietrzu na swoich anielskich skrzydłach. Ile Celty dałaby w tej chwili, żeby mieć kuszę albo cokolwiek, czym mogłaby zestrzelić wrednego skrzydlaka. Panoszyło się to to niepotrzebnie i siało zamęt, liniejąc na kanapę piórami. Jeszcze trochę i będą mogli sprzedawać pościel.
            Tymczasem Blu obserwując całe zajście z bezpiecznej odległości, podskakiwała bojo, machając pięściami niczym rasowy bokser i dyrygując coraz bardziej wkurzonemu Nero. Zupełnie, jakby to ona walczyła.
            – No nareszcie! – krzyknęła Tamiel. – Już bardziej się ociągać nie dało, co?
            – Stul! …Twarz – mruknęła Celty, czując na sobie spojrzenie Dantego. – A ty rusz dupę – zwróciła się do niego. – I pomóż Nero. Czekasz na oklaski?
            – Weź tą żabę uderz jakimś czarem oszałamiającym.
            – A co ja jestem? To nie jest gra rpg, a ja nie jestem szamanką! Zapierdalaj tam walczyć albo ciebie też potraktuję oszołomieniem, ty oszołomie.
            – Coś ty taka nerwowa? – spytał Dante, patrząc na nią z żalem i odrobiną współczucia. – Okres się zbliża?
            Dłonie Celty rozbłysły czerwonym światłem, tym razem już całkiem poważnie. Dante dłużej już nie zwlekał, wiedząc, że dziewczyna kryje tyły i z całą siłą zaatakował paskudnego demona, ku uciesze Tamiel i swojego bratanka.
            – Trzeba go było dłużej zagadywać – rzuciła anielica, patrząc z wyrzutem na Celty.
            Miarka się przebrała i blondynka podniosła z ziemi kamień, po czym wymierzyła.
            Cel pal.
            – Trafiony zatopiony! – zatryumfowała, gdy Tamiel obniżyła lot, pocierając skrzydło. – A teraz skupcie się ludzie – zadyrygowała. – Chcę to skończyć jeszcze przed obiadem.

[11] C'mon, give me a try ~ Cleo M. Cullen


            Powrót postaci z pierwszego tygodnia. Bo może i oni będą mieli własną długą opowieść.
           
Pisane przy siódmym spotkaniu z Kinkyori renai. Uzależniłam się.

            I might never be your hero
            But I think I like to try
            And the way you look at me is your replay.
            You got a lot to learn about me
            Maybe you could start tonight
            'Cause I think I can be someone you like.
           
Someone you like.

            Próba. Mówi się, że jeśli czegoś się nie spróbuje, można tego w przyszłości tego żałować. Dlatego kosztuje się lody pistacjowe, choć samych pistacji się nie znosi. Ubiera sukienkę w nielubianym czerwonym kolorze na rodzinne przyjęcie i dowiaduje się od co szczerszych kuzynek, że nie pasuje ona do karnacji. Kupuje bon na jarmarku, bo przecież można coś wygrać. Wolne żarty.
            A mimo to próbuję. Próbuję zrozumieć, dlaczego potrzebne są mi takie daty, jak data śmierci prezydenta Kennedey'ego czy sygnowania Baracka Obamy. Czy ta wiedza pozwoli mi zmienić świat? Wątpię. A mimo to jej ode mnie wymagają.
            Od nadmiaru informacji zaczyna boleć mnie głowa, dlatego opieram ją o blat biurka i wzdycham. Zapach bergamotki powinien mnie uspokajać, ale kubek kochanego earl grey'a nie leczy dzisiaj mojej duszy. Mam ochotę umrzeć. Jest piątek, a ja siedzę w pokoju bez włączonej muzyki nad podręcznikiem z historii i muszę znosić obecność kolegi, który przypatruje mi się z uniesioną brwią, przez co wygląda jak jakiś nauczyciel. A jest przecież tylko korepetytorem i jedynie z powodu tego chorego układu, który stworzyli mój ojciec - szkolny psycholog - i dyrektor naszego liceum. Naprawdę jestem aż tak złą osobę, że potrzebuję kogoś do sprowadzenia mnie na dobrą drogę?
            Mam dość słuchania monotonnego wykładu Aarona aferze Watergate i Nixonie, dlatego wstaję z krzesła i podchodzę do okna. W tym roku przyszła do nas prawdziwa zima. Śnieg zalega grubą warstwą, gdzie tylko może. Jak mogę myśleć o czymś, co miało miejsce czterdzieści lat temu, skoro mam takie piękne widoki? Zawsze lubiłam patrzeć na śnieg oświetlony blaskiem latarni, nic więc dziwnego, że z zachwytu zamieram przed szybą i wyglądam na zewnątrz.
            - Brittany, wracaj, musisz to przeczytać.
            Na mojej twarzy wykwita złośliwy uśmiech, a cięta riposta sama wydostaje się z ust.
            - Nic nie muszę, Aaron, ja ewentualnie mogę. Nie jesteś tu od rozkazywania mi, a od wbicia mi do głowych tych bezistotnych bzurd. Co, jak widzisz, nic nie daje.
            Słyszę, jak podnosi się z miejsca i staje za mną. Drewniana podłoga nie ułatwia bezszelestnego poruszania się, w tym domu nie da się zrobić cokolwiek, by nikt się o tym nie dowiedział.
            - Nie powiedziałbym. Przecież twoje oceny nieznacznie się poprawiły, czyż nie?
            Muszę przyznać mu rację. Z ostatniego testu dostałam niemożliwe B-, co jeszcze mi się w licealnej karierze nie zdarzyło. Nawet profesor był zaskoczony, ale z uśmiechem stwierdził, że wreszcie zaczynam doceniać piękno wykładanego przez niego przedmiotu.
            Wcale tak nie jest, to tylko jednemu pajacowi udało się zaszczepić w moim mózgu kilka pojęć i dat.
            - No tak - mówię z niechęcią. - Więc to oznacza, że nie muszę pracować równie ciężko co do tej pory. W takim razie idę po żelki.
            - Brittany. - Licealista kładzie mi dłoń na ramieniu. - Dwadzieścia minut temu byłaś w kuchni po ciastka, których nawet nie otworzyłaś. Naprawdę potrzebujesz żelków? Nagle zrobiłaś się głodna?
            Nie dziwię się chłopakowi, że nie chce mnie puścić, skoro go oszukuję. Ale tym razem tak nie jest, co potwierdza głośne burczenie mojego brzucha. Zerkam na Aarona, ten wzdycha i przesuwa się w bok.
            - Ok, chodźmy na dół. Ty zjesz coś pełnego cukru, a zrobię sobie herbatę.
            Kiwam głową na znak potwierdzenia.
            - Dobrze.
            Schodzimy po schodach, a ja przypominam sobie naszą pierwszą wspólną naukę. Odbywała się ona właśnie w kuchni, bo mógł mieć na nią oko siedzący w salonie tata. Obserwował nas, aż w końcu po pięciu spotkaniach stwierdził, że spokojnie możemy uczyć się w moim pokoju, gdyż nic mi nie grozi - nie ma między nami żadnej chemii, więc może być spokojny, bo do żadnych przytulanek czy całusów nie dojdzie. Podzielałam i nadal podzielam jego zdanie, dodatkowo stwierdzam, że od kiedy uczymy się w mojej sypialni, jestem bardziej skupiona na nauce, niż kiedy siedziliśmy na dole, a okrzyki moich braci przebijały się z każdej strony.
            Przystaję przy wyspie i marszczę czoło. Właśnie. Gdzie podziewają się bliźniacy? Mieli grać na konsoli. Nie chcieli jechać z rodzicami na zakupy, więc wymyślili sobie wieczór gier. Ale w salonie ich nie ma.
            Zaniepokojona przechodzę na korytarz i zerkam do sypialni rodziców. Nie, nie wtargnęli tutaj, by poskakać na ich łóżku, przecież bym to słyszała. Wracam więc na drugie piętro, otwieram zamaszyście drzwi do ich pokoju. Tutaj także czeka mnie rozczarowanie, pomieszczenie jest puste.
            - Gdzie oni mogą być? - pytam siebie, nie znajdując odpowiedzi.
            Obiegam cały dom, ale po moich braciach nie ma śladu. Jakby zapadli się pod ziemię.
            Przystaję przy blacie wyspy, a moje serce bije niespokojnie. Coraz większa panika przejmuje nade mną kontrolę.
            - Brittany? - Kolega przystaje przy moim boku. - Coś się stało?
            Patrzę na niego, a do moich oczu napływają łzy.
            - Ben i Ken. Nie ma ich. Szukałam wszędzie. Nie ma ich.
            Wizja braci, którzy wałęsają się gdzieś na dworze, przeraża mnie. Chłopcy mają dopiero po dziesięć lat, nie wiedzą, jak to jest zimowymi wieczorami szwendać się nie wiadomo gdzie!
            - Spokojnie - Aaron stara się mnie pocieszyć. - Pewnie nie poszli daleko, najwyżej do sąsiadki.
            Zerkam na niego. Fakt, mam bardzo miłą sąsiadkę, ale bliźniacy za nią nie przepadają. Poszli więc gdzie indziej. Tylko gdzie?
            Przechodzę do przedpokoju, gdzie ściągam z wieszaka kurtkę i zarzucam ją na siebie. Bez słowa Aaron także się ubiera, na moje pytające spojrzenie reaguje słowami.
            - Idę z domu, tylko zamknij dom.
            W tej chwili jestem mu ogromnie wdzięczna. Naprawdę potrzebuję wsparcia, bo czuję, że się łamię. Może i jestem potwornie wredna, jak niesie szkolna wieść, jeśli chodzi o moją rodzinę, staję się wojownikiem i chronię ją. Jeśli więc coś grozi moim braciom...
            Przekręcam klucz w zamku, podchodzę do kolegi, który latarką omiata okolicę, na chwilę zatrzymuje się w jednym miejscu werandy, po czym rzuca światło na najbliższą zaspę.
            - Sądząc po kierunku wiatru, połamanych patykach w rogu i śladach stóp, myślę, że poszli w lewo. - Kiwa głową w stronę, o której mówi. Nie jestem pewna tego, co zasugerował.
            - Naprawdę umiałeś po tym stwierdzić? - pytam sceptycznie z odrobinę ironiczną nutą.
            - Nie, idioto, wysłali mi wiadomość.
            Oburzam się, a troska schodzi na moment na drugi plan.
            - Idioto? Nazwałeś mnie idiotą? Nie potrafisz nadać żeńskiej wersji takiemu zwykłemu słowu? - pytam bardziej podjudzona. - W ogóle, co to za wyzwiska i gierki w chwili, kiedy moi bracia mogą być w niebezpieczeństwie?
            Chłopak przewraca oczami.
            - Wybacz za wyzwisko, ale nie mogłem się powstrzymać - mówi chłodno. - Skoro nie potrafisz dostrzec położonej na blacie kartce, przechodząc tuż obok, to nie wiem, czy jednak bycie idiotą cię nie określa.
            Z wrażenia aż otwieram usta, a złość gaśnie w moich żyłach. Patrzę na Aarona i nie przyswajam słów, które wypowiedział.
            - Hę?
            Wzdycha i unosi rękę, tuż przed moją twarzą pojawia się biały papier zapisany dziecięcą dłonią. Przejmuję go i czytam, a z piersi wyrywa mi się westchnienie ulgi.
            - Ci mali parszywcy - szepczę. - Naprawdę nie mogli przyjść i mi powiedzieć?
            Po moim policzku spływa łza, szybko ją wycieram, by nie zamarzła na nim, poza tym nie chcę, by Aaron widział, że płaczę. Przecież jestem silną i niewzruszoną Britt, pogromczynią szkoły. Jedna chwila słabości nie może zniszczyć mi reputacji.
            Licealista schodzi z werandy i zatrzymuje się na ścieżce. Unosi głowę i patrzy w niebo, nie dbając o spadające na twarz płatki śniegu, który właśnie zaczął prószyć. Podchodzę do stopni i patrzę na jego plecy.
            - Skoro więc dojrzałeś ten list, dlaczego wyszedłeś za mną? Dlaczego od razu nie powiedziałeś mi, że mali poszli do kolegi na film? Jaki w tym cel?
            Aaron odwraca się do mnie i uśmiecha łagodnie. Zaskakuje mnie to, przeważnie jego twarz jest maską, zachowuje się wobec mnie chłodno i odzywa sarkastycznie, by ze mną walczyć. Teraz wygląda jak ktoś, kto patrzy na lubianą przez siebie osobę. A tak przecież nie jest.
            - Chciałem sprawdzić, czy ufasz mi na tyle, by pozwolić mi pomóc. Chciałem sprawdzić, czy na chwilę schowasz dumę do kieszeni i pozwolisz na wsparcie. Nie jesteś taka, jak myślą inni, Britt. - Zaczerpuję powietrza, słysząc zdrobnienie. Aaron zawsze zwraca się do mnie moim pełnym imieniem. - Pod tą całą powłoką, którą przywdziewasz na codzień, kryje się wrażliwa dziewczyna. Cieszę się, że mogłem to zobaczyć.
            Przeklinam w duszy. Jestem zła, bo rumienienie się jest niemożliwe do kontrolowania. Dlaczego się czerwienię? Przecież komplementy na mnie nie działają!
            Schylam głowę, by nie patrzeć na chłopaka. Dostrzegam jednak wyciągniętą w moją stronę dłoń.
            Podnoszę wzrok, a uśmiech licealisty rozszerza się.
            - Chodź. Pójdziemy na spacer.
            - Hę? - Nie bardzo rozumiem, jaki jest sens jego wypowiedzi. - Żartujesz sobie? Jest za zimno, by zrobić ze dwa kroki, a ty chcesz się pchać prosto w japę zimy?
            Śmieje się cicho, na chwilę odrywając wzrok ode mnie, ale szybko do tego wraca. Jest dla mnie miły, a to każe mi zdystansować się do sytuacji. Nie wiadomo, co z niej wyniknie.
            - Nie żartuję. Szczerze to sam mam dojść siedzenia nad historią. Przewietrzmy się. Chodźmy na nasz pierwszy spacer. Co ty na to?
             - Nie ma szans! - Zakładam przed sobą ramiona. - Chcesz, bym się przeziebiła.
            - Niezupełnie. Chcę, byś pozwoliła mi spróbować być swoim przyjacielem.
            - Chyba śnisz.
            Zanim mrugnę, stoi przede mną, jego dłoń nadal jest wyciągnięta.
            - Nie śnię. - Łobuzerski uśmiech pasuje mi do niego. - Och, proszę cię, daj mi spróbować! Czy naprawdę jestem złym korepetytorem?
            Patrząc po moich ocenach, nie, nie jest. Z trudem mu to mówię, na co on wykonuje kolejny ruch - chwyta za moją dłoń.
            - Britt. Daj mi spróbować. Jeśli po tym spacerze będziesz chciała uderzyć mnie w twarz i zwyzywać od jakich zboczeńców, to ok, więcej razy nigdzie nie pójdziemy. Proszę o ten jeden, jedyny raz. Proszę.
            Patrzę na niego zachmurzona, po kilkunastu sekundach wyrzucam przed sobą ramiona i teatralnym głosem oznajmiam:
            - Niech stracę! Jeden raz.
            Aaron ciągnie mnie za sobą.
            - Dziękuję! Chodźmy!
            Nie wiem, dokąd mnie prowadzi, nie wiem, jak zareagują rodzice, kiedy zastaną pusty dom z pozapalanymi światłami. Będę musiała do nich napisać. Nie wiem, o której wrócimy - jest piątkowy wieczór, wiele może się zdarzyć. Nie wiem, w jakim stanie obudzę się jutro, ale nagle wiem jedno - chcę tak spędzić najbliższy czas.
            Co jest ze mną nie tak, do cholery?!