Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 28 sierpnia 2016

Spotkajmy się w Królestwie Grzechu ~ Królik


NOTKA OD AUTORA
Hej! To moja pierwsza praca, która zostanie opublikowana na GPK, dopiero co do niej dołączyłam. Nie jest jakaś niesamowita, ale na swój sposób jestem z niej dumna. Przez długi czas nie potrafiłam napisać niczego sensownego, aż wreszcie stało się – stworzyłam sześć stron jakiejkolwiek historii, która ma swój początek i koniec. Mam nadzieję, że choć trochę Wam się spodoba! 

 ***


– Za co siedzisz?
Niski, ochrypły głos odbija się od betonowych ścian, aby po chwili dotrzeć do moich uszu. Zimno przenika moje ciało aż do samych kości. Próbuję jakoś się ocieplić, pocieram dłońmi o ramiona, ale to nic nie pomaga. Czarny, znoszony sweter zdecydowanie nie wystarcza przy takiej temperaturze powietrza. I chociaż ta myśl nawiedzała moje myśli już parę razy w ciągu ostatnich godzin, tęsknię za akademickim pokojem. Tam przynajmniej miałem swój stary, nieco podarty koc do okrycia.
– Ocaliłem komuś życie – mruczę niechętnie w odpowiedzi. Mój głos jest cichy, dlatego powtarzam jeszcze raz, pewniej: – Ocaliłem komuś życie.
Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że dziwny dźwięk z drugiego końca sali jest tak naprawdę pełnym kpiny śmiechem.
– Młody, ty wiesz, gdzie się znajdujesz? – pyta pogardliwie uziemiony towarzysz. – Zdajesz sobie z tego sprawę?
Oczywiście, mam ochotę prychnąć mu prosto w twarz. Nigdy nie będę mógł zapomnieć, że znajduję się w sektorze Akademii le Vie przeznaczonym dla bliźniaków ze skłonnością do czynienia zła. W ciemnej strefie. Nie powinienem tu być. Ale… jak się tu znalazłem?
Mój bliźniak zmarł przy porodzie. Przynajmniej takie było zdanie innych. Ja wiedziałem swoje – on wciąż żył przy moim boku. Towarzyszył mi całe moje życie. Nawet teraz, w podziemiach akademii siedział obok mnie, bawiąc się starą monetą. Widziałem i słyszałem go tylko ja, nikt inny. Był moją małą tajemnicą, która parę razy o mały włos nie wpędziła mnie do psychiatryka.
W wieku sześciu lat rząd rozdziela bliźniaki i kieruje ich do odpowiednich ośrodków. Dzieci zaczynają wtedy wykazywać swoje pierwsze cechy, zaszyfrowane w genach. Dobry bliźniak trafia do jasnej strefy akademii, zły – do ciemnej. Ale rząd nie wiedział, co zrobić ze mną. Ostatecznie zadecydował, że przy porodzie umarł jednak ten dobry bliźniak. Oczywiście błędnie.
Na szczęście miałem za sobą Mauvaisa. Gdyby nie on, zawaliłbym naukę w le Vie i wylądował na marginesie społecznym. Jako że on powinien się tu znaleźć, doskonale wiedział, co robić. To dzięki niemu przetrwałem. Wystarczy, że zniosę jeszcze parę kolejnych dni. Nauka w akademii kończy się wielką walką bliźniaków. Wygrany uzyskuje wysoki tytuł i pewność na dobrą przyszłość, przegrany najczęściej zostaje okryty hańbą i jest zmuszony do włóczenia się po ciemnych uliczkach, prosząc o pomoc.
Moim przeciwnikiem w końcowej walce miał być inny samotny bliźniak. Dziękowałem niebiosom za to, że jakiś się w ogóle znalazł. W innym wypadku administracja akademii wypuściłaby mnie na zewnątrz bez niczego. Zapewne umarłbym w przeciągu paru dni.
– Ta rozmowa nie ma sensu – mruczy pod nosem Mauvais, podrzucając monetę do góry i łapiąc ją w powietrzu. – Z idiotami się nie gada.
– Dlaczego w takim razie wciąż rozmawiam z tobą? – Zerkam przelotnie w jego kierunku, rejestrując, jak powoli, leniwie unosi prawy kącik ust w lekkim uśmiechu.
– Ciągnie swój do swego.
Drżę z zimna, otulam się ciaśniej rękoma, ale to nic nie daje. Mam dość przebywania tutaj, nawet jeśli spędziłem tu tylko jakieś sześć godzin. A przecież nie zrobiłem nic złego. Po prostu ocaliłem komuś życie. Gdybym znajdował się w jasnej strefie akademii, zostałbym bohaterem. Jednak tutaj za taki czyn czekała mnie tylko kara.
Nie wiem, ile czasu tutaj spędzę. Wiem tylko, że ten wybryk pozostanie w pamięci wychowawców na długo. Już nie będą na mnie patrzyć jak na wzorowego ucznia, przepełnionego złem do szpiku kości. Mogę nosić swoją maskę mrocznego gościa długo, ale prędzej czy później zacznie się kruszyć razem z moją psychiką. Czasem nie mogę wytrzymać szeptów Mauvaisa mówiących mi, co mam robić. Czasem mam ochotę warknąć na niego, żeby spieprzał do świata zmarłych, gdzie jego miejsce. Ale za każdym razem powstrzymuje mnie fakt, że jest moim bliźniakiem. Zostaliśmy stworzeni razem. Byliśmy yingiem i yangiem.
Z rozmyślań wyrywa mnie dźwięk kroków. Dochodzi ze strony schodów prowadzących do podziemi, a to oznacza jedno – któryś z wychowawców postanowił nas odwiedzić. Może nawet ma zamiar wypuścić jednego z ukaranych? Przez chwilę karmię się nadzieją, że tym szczęśliwym wybrankiem będę ja. Ale potem uświadamiam sobie smutną prawdę. Zapewne zostanę tu jeszcze przez parę godzin i pocierpię w przerażającym chłodzie.
Nagle kroki ustają. Nagie żarówki wiszące na suficie wypełnia światło. Mogę nareszcie zauważyć ukaranego z naprzeciwka, który nie tak dawno śmiał się ze mnie. Ma około czternastu lat, czarne włosy obcięte na jeża i opaloną cerę. Przyłapuje mnie na wgapianiu się w niego, uśmiecha się krzywo w odpowiedzi. Nawet nie patrzy na naszego gościa.
Jest nim wychowawca, kobieta w średnim wieku. Kasztanowe włosy spięte w kok, drobna sylwetka, czarny, dziergany sweterek. Rozpoznaję ją po chwili – to panna Travis. Odnajduje mnie wzrokiem i posyła ciepły uśmiech. W jej dłoni dostrzegam pęk żelaznych kluczy. Unosi je do góry, ogląda starannie w świetle żarówki, po czym wybiera jeden z nich i wsadza go do zamka w drzwiach mojej celi.
– Wow, stary, twoja sześciogodzinna kara chyba się skończyła. – Mauvais podnosi się z ziemi i otrzepuje czarne bojówki z kurzu. Zerka przelotnie w moją stronę, jakby chciał przez chwilę napawać się widokiem mojej zdziwionej twarzy, po czym wsadza dłonie do kieszeni i rusza przodem. W końcu jest martwy. Może przenikać przez kraty celi.
Panna Travis otwiera drzwi na oścież i uśmiecha się do mnie radośnie. Wokół jej czarnych oczu pojawiają się zmarszczki. Przez chwilę nie wiem, co robić. Najwyraźniej widzi moje zmieszanie, gdyż postanawia odezwać się swoim ciepłym, matczynym głosem:
– Twoja kara dobiegła końca, Ash. Nie wybaczyłbyś sobie, gdybyś przegapił dzień wielkich walk, czyż nie?
Kiwam głową w odpowiedzi, nie potrafię wydusić z siebie żadnego słowa. Wielkie walki, to dziś. W le Vie obowiązywała święta zasada: data wielkich walk zawsze była ujawniana  w ten sam dzień, w którym się odbywała. Uczestnikom nie pozwalano na dobre przygotowanie – zarówno psychiczne, jak i fizyczne. Mieli na to czas przez wszystkie lata spędzone w akademii.
Chwiejnie podnoszę się ze starej, twardej pryczy. Rzucam ostatnie spojrzenie w stronę chłopaka naprzeciw mnie. Pomimo tego, że jego kara wciąż trwa i to nie on został dziś wyzwolony, jego twarz wciąż wykrzywia pewny siebie, wredny uśmiech. Jest ode mnie młodszy, ale też lepszy w byciu złym. W końcu to nie on ocalił komuś życie.
Razem z panną Travis ruszam w stronę parteru akademii. Mauvais podąża obok mnie, pogwizdując radośnie i rozglądając się wokół, jakby szukał na ścianach pająków.
– Zestresowany dzisiejszym dniem? – pyta.
– Jeszcze nie przyjąłem do siebie powagi sytuacji – mruczę cicho w odpowiedzi, aby nie usłyszeli tego inni.
– Radzę ogarnąć się w miarę szybko. Nie możesz tego spieprzyć, braciszku. – Szeroki uśmiech Mauvaisa napełnia mnie energią, mam ochotę odpowiedzieć mu śmiechem. To dzięki niemu przetrwałem aż do dnia dzisiejszego. Moje zwycięstwo będzie jego zwycięstwem. Czyżby to dlatego tak się o mnie martwił? Nie… To musiała być prawdziwa braterska miłość.
– Powtórz mi to parę minut przed walką, na pewno posłucham – szepczę w jego stronę.
Resztę drogi pokonujemy w milczeniu. Panna Travis raz za czas zadaje jakieś pytanie w stylu „jak czujesz się przed walką?”. Odpowiadam krótko i zwięźle, nie mam ochoty na rozmowę. Powoli zdaję sobie sprawę z tego, że ten dzień zadecyduje o mojej przyszłości. Zaczynam wyobrażać sobie mojego przyszłego przeciwnika – będzie wielki i umięśniony, a może drobny i strachliwy? Jak wielkie będą moje szanse na wygraną?
Z wychowawcą rozstaję się przy schodach na piętro. Tłumy wypełniające korytarz obdarzają mnie ciekawskimi spojrzeniami, jednak ignoruję je.
– Powodzenia, Ash – mówi na pożegnanie panna Travis, ściskając delikatnie moje ramię. – Wierzę w to, że wygrasz. Le Vie dawno nie miało tak dobrego ucznia. A ten twój ostatni wybryk… – Uśmiecha się kącikami ust i kręci głową, jakby chciała wyrzucić wspomnienie tej sytuacji z pamięci. – To nic. Liczy się całokształt. Spotkajmy się w Królestwie Grzechu.
– Dziękuję. – Tylko tylko potrafię z siebie wydusić. Nie jestem zbyt dobry w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi. W ciągu ostatnich dziesięciu lat spędzonych w akademii nie zaprzyjaźniłem się z nikim na dobre. Wszędzie widziałem zło, kłamstwo, fałsz… Nie potrafiłem zaufać nikomu z wyjątkiem mojego brata. Ale on przecież był moim bliźniakiem. Nie okłamałby mnie. A nawet jeśli – wyczułbym to, tak?
Na schodach jak zawsze siedzi Blade. Nikt nie wie, jak naprawdę ma na imię, dlatego też każdy posługuje się jej pseudonimem. Muszę przyznać, że pasuje idealnie dla kogoś, kto zamordował nożem prawie całą swoją rodzinę. Plotki głoszą, że oszczędziła śmierci jedynie swojej bliźniaczce, gdyż nie mogła zdobyć się na zranienie jej. Od tamtej pory jej serce jest czarną dziurą. Dziewczyna nie potrafi obdarzyć pozytywnym uczuciem nikogo, a przez jej twarz przemawia tylko obojętność i chłód.
Jej długie, czarne włosy rozsypują się wokół tworząc coś w rodzaju welonu. Zasłania nimi bladą twarz i duże oczy w kolorze limonki. Czyta książkę, jest pochłonięta przedstawioną w niej historią – nawet nie podnosi wzroku, kiedy panna Travis przechodzi nad jej nogami. Blade jest czymś w rodzaju strażnika tych schodów. Każdego przechodzącego mierzy wzrokiem, ocenia, czy godzien jest przejścia. Nielubianym osobom podstawia nogi i sprawia, że się potykają. Dlatego czasem tak bardzo cieszę się, że jestem dziewczynie raczej obojętny. Mogę przejść nad nią spokojnie, bez obaw o swoje ciało.
Dziś jednak coś każe mi zatrzymać się przy niej na chwilę, zerknąć w kartki książki, którą akurat czyta. Mauvais prycha głośno, jakby chciał mi tym odradzić jakiekolwiek interakcje z Blade, jednak tym razem go ignoruję.
– Co czytasz? – pytam, pochylając się nad nią. Uważam przy tym, żeby nie naruszyć za bardzo jej przestrzeni osobistej – mógłbym przez to skończyć z nożem w sercu. Ukradkiem widzę stal błyszczącą za paskiem jej spodni.
Blade przez chwilę ignoruje mnie, jakby miała nadzieję, że dam jej spokój. Ja jednak cierpliwie czekam na odpowiedź. Dziewczyna wzdycha ciężko i przewraca kartkę książki, wodząc palcem po kolejnych wersach, aż w końcu odpowiada:
– Romeo i Julia. Idiotyczna historia idiotycznych ludzi, którzy uwierzyli w idiotyczną miłość – mruczy niechętnie pod nosem. W jej cichym, dziewczęcym głosie słyszę pogardę dla książkowych bohaterów. – Na szczęście umierają. Bo nie potrafią żyć bez siebie – dodaje po chwili. – Ten dramat ma jednak szczęśliwe zakończenie. Na świecie jest dwóch idiotów mniej.
Myślę chwilę nad tym, co powiedziała mi Blade. Stwierdzam, że chciałbym się tak zakochać. Mieć osobę, bez której świat byłby zepsuty do cna. Kogoś, kto rozjaśniłby każdy kolejny dzień, komu mógłbym zaufać bez większych obaw, komu mógłbym uwierzyć.
– Źli ludzie nie kochają – odzywa się Mauvais, stojący parę schodów nade mną. Jego spojrzenie jest karcące, przez moment czuję się tak, jakbym zrobił coś złego. – Oni odczuwają tylko pożądanie – mruczy. Patrzy na mnie jeszcze przez chwilę, po czym odwraca się i rusza na górę. Nie czeka na mnie.
– Miłej lektury – rzucam pospiesznie do Blade, przechodząc nad jej nogami. Nie do końca podoba mi się, że muszę tak szybko skończyć tę rozmowę, jednak bez Mauvaisa przy boku czuję się bezbronny. Boję się, że powiem coś, co zostanie użyte przeciw mnie.
Resztę popołudnia spędzam na wpatrywaniu się w ścianę swojego pokoju i rozmowie z bratem. Udziela mi paru rad co do walki, mówi, jak najlepiej wykorzystać moją moc. Każdy z bliźniaków zostaje obdarzony magią, jednak to ci z jasnej strefy starannie ją pielęgnują. Złe połówki zazwyczaj preferują własną siłę. Magia jest dla nich dodatkiem, którego używają w niebezpiecznych sytuacjach. Inaczej jest w przypadku dobrych bliźniaków, dla nich to magia jest siłą. Pozwala im zranić przeciwnika, nie narażając go jednak na śmierć.
Nie wiem, jaką magię posiadałby Mauvais, gdyby nie był martwy, jednak mnie życie obdarzyło darem ognia. Pielęgnowałem go w tajemnicy przed wychowawcami, czasem narażając się tym na wyrzucenie z le Vie. Dziś jednak ta umiejętność mogła okazać się dla mnie przepustką do zwycięstwa i wspaniałej przyszłości.
Kiedy więc przychodzi czas, aby zjawić się na sali gimnastycznej, na której odbywają się wielkie walki bliźniaków, nie jestem już tak zestresowany. Mauvais zdołał mnie uspokoić – nie tylko zapewnieniami, że wygram, ale i swoimi żartami.
Zajmuję miejsca w ostatnim rzędzie, mój brat siada obok. Staram się nie myśleć o nadchodzącej walce. Skupiam się na podobieństwie pomiędzy mną, a Mauvaisem. Obydwoje jesteśmy podobnego wzrostu, mamy też oczy w takim samym, jasnoniebieskim kolorze i bladą cerę. Jednak na tym nasze podobieństwa się kończą. Moje włosy są kasztanowe, jego zaś kruczoczarne. Mauvais ma też wystające kości policzkowe, ale to w moich policzkach przy uśmiechu pojawiają się dołeczki.
Dużo więcej różnic można znaleźć w naszych charakterach i sposobach bycia. Ale przecież tak zostaliśmy stworzeni. Ja jako ten dobry, on jako ten zły. Nie mogliśmy nic poradzić na przeznaczenie.
– Patrz. – Mauvais kiwa głową w stronę areny na środku sali, skąd ściągają właśnie półprzytomnego bliźniaka. Drugi z nich triumfuje, uśmiechając się radośnie w stronę widowni. Po szczerości, jaką ma wypisaną na twarzy, wnioskuję, że jest z jasnej strefy. Tym razem to dobro zwyciężyło. Jednak jak będzie następnym razem?
– Co? Chodzi o zwycięzcę? – pytam, śledząc wzrokiem opuszczającego scenę chłopaka. Kieruje się w stronę grupki przyjaciół, którzy tylko czekają, aby przybić mu piątkę.
– Nie, idioto – prycha Mauvais, posyłając mi kuksańca w bok. – Popatrz na następną parę.
Przenoszę wzrok na lewo, gdzie czekają już kolejni uczestnicy walki. Jedna z dziewczyn jest mi całkowicie obca, ma złociste loki i niewinne, zielone oczy. Obok niej stoi Blade. Ręce ma założone na piersi, wpatruje się w ziemię. Czyżby wątpiła w swoją siłę?
– To będzie dobra walka – mruczy mój brat, uśmiechając się leniwie. – Skoczę po popcorn – chichocze, po czym wstaje i rusza w stronę wyjścia.
Sędzia walk wychodzi na środek areny i zapowiada kolejną potyczkę. Blade oraz jej bliźniaczka stają naprzeciw siebie, mierzą się wzrokiem. Czekają na dźwięk gwizdka. Czekają na sygnał do walki. Kiedy w powietrzu rozlega się donośny gwizd, Blade rzuca się na siostrę. W jej dłoni błyszczy stalowe ostrze noża. Nie potrzebuję nawet chwili namysłu, żeby zdecydować, kto wygra ten pojedynek.
Siostra Blade próbuje bronić się swoją magią ziemi. Z podłogi wyrastają kłącza, potężne korzenie próbują w jakiś sposób zaatakować rozpędzoną brunetkę. Tu liczą się tylko sekundy. Nie mija nawet chwila, jak Blade pojawia się przy swojej siostrze i próbuje ją zaatakować. Na szczęście jednak jej ofiara zdołała przywołać drewnianą tarczę, w której utkwił nóż. Przez chwilę blondynka nie potrafi uświadomić sobie faktu, że bliźniaczka chciała ją zabić. Ostrze wymierzone było w jej głowę.
Obserwowanie dalszej walki jest dla mnie jak oglądanie jakiegoś egzotycznego tańca. Blade napiera na bliźniaczkę, próbuje ją obezwładnić, jednak ta uparcie broni się przed wszystkimi jej atakami. Tłumy milczą, salę wypełniają tylko odgłosy walki. To wszystko trwa jakieś pięć minut, aż w końcu Blade zaczyna tracić siły. To szansa dla blondynki, którą zauważa od razu. Zbiera w sobie całą swoją moc i próbuje zaatakować nią siostrę. Wynik walki – jeszcze przed chwilą oczywisty – teraz jest zupełnie nieznany.
– Użyj magii! – wrzeszczy ktoś z trybun ciemnej strony. Blade tylko krzywi się pod nosem w odpowiedzi. Dlaczego nie użyła jeszcze mocy? Dlaczego nie pokonała siostry już wcześniej?
Odpowiedź dociera do mnie do chwili – Blade nie została obdarzona magią. Jej nadzieja tkwi w jej własnej sile. Do tej pory nie zawodziła, ale teraz, kiedy jest już zmęczona walką, nie może być już stuprocentowo pełna swojego zwycięstwa.
Bliźniaczki znów rozpoczynają swój taniec, z tą różnicą, że teraz to blondynka jest atakującą. Blade unika jej ciosów z trudem. Kiedy obrywa, nie zwraca uwagi na rany, nie daje się rozproszyć. Jestem zahipnotyzowany rozgrywającym się na moich oczach pojedynkiem.
W końcu jednak blondynka zaczyna opadać z sił. Magia wymaga od niej sporo wysiłku, dziewczyna zbladła, raz za czas zatacza się, jakby była pijana. Blade jakby tylko na to czekała. Znów rozpoczyna atak. Ale tym razem każdy już wie, że szala zwycięstwa przechyliła się z powrotem na jej stronę.
Nie mija nawet chwila, a ostrze noża Blade jest przy gardle blondynki. Ta druga przestała już się bronić. Jej oczy wypełniają się łzami, a usta drżą, kiedy postanawia odezwać się do swojej bliźniaczki:
– Cecile, błagam.
Ale Blade nawet przez chwilę nie waha się przed tym, aby zadać jej ostateczny cios. Część widowni zasłania oczy, kiedy nóż przecina skórę blondynki, a krew tryska na podłogę. Ktoś zaczyna płakać. Jednak ja nie spuszczam oczu z Blade, a raczej Cecile. Jej usta po raz pierwszy wykrzywia coś na kształt uśmiechu.
Wyciera ostrze o brzeg swojej bluzki, po czym chowa go za pas spodni. Patrzy w stronę widowni, jej twarz znów nie wyraża żadnych emocji. Składa w naszą stronę głęboki ukłon i odchodzi na bok, w stronę wychowawców. Zdobędzie przepustkę do Królestwa Grzechu, gdzie rozpocznie nowe życie z wysokim tytułem i sporą dawką pieniędzy. Gwarantuje jej to dodatkowo fakt, że zabiła swoją bliźniaczkę. Właśnie takich ludzi ceni najbardziej ciemna strefa le Vie – tych, którzy nie cofną się nawet przed pozbawieniem życia bliskich nam osób.
Ktoś zaczyna szarpać mnie za nogawkę spodni. Uświadamiam sobie ten fakt dopiero po dłuższej chwili. Zerkam w dół, na blond czuprynę Toma.
– Ash, teraz twoja kolej – mówi, po czym posyła w moją stronę delikatny uśmiech. – Wygraj to, stary. Spotkajmy się w Królestwie Grzechu.
Kiwam głową, dziękując mu pod nosem za wsparcie. Rozglądam się w poszukiwaniu Mauvaisa, jednak ten chyba przepadł w drodze po popcorn. Przegapił jedyną w swoim rodzaju walkę. Niech nawet nie myśli, że opiszę mu ją, gdy poprosi.
Schodzę na dół, próbując nie potknąć się na stromych schodach. Czeka już na mnie panna Travis, jak zawsze szeroko uśmiechnięta. Prowadzi mnie w stronę wychowawców, gdzie każe podpisać mi parę dokumentów. Wszyscy jeszcze raz życzą mi powodzenia.
Żołądek ściska mi się ze stresu, kiedy podchodzę do brzegu areny, którą w rzeczywistości jest środek sali. Sprzątaczki w pośpiechu zmywają z podłogi krew bliźniaczki Blade, ktoś z wychowawców musiał wcześniej zabrać jej ciało. Przełykam rosnącą w moim gardle gule. Czy i tym razem ta posadzka zostanie zbrudzona ludzką krwią?
Sędzia daje mi znak, abym zbliżył się do środka areny. Wzrokiem próbuję odnaleźć swojego przeciwnika, jednak nie znajduję nikogo. Już chcę zapytać o to wychowawców, kiedy słyszę odgłos kroków po mojej prawej. Widownia milknie. Przenoszę wzrok w stronę mojego przeciwnika, ale widzę tylko Mauvaisa. Zaciskam usta, gestem daję mu znać, aby się zmywał. On jednak tylko uśmiecha się półgębkiem w odpowiedzi i staje naprzeciw mnie.
– Ostatnia walka na dziś – mówi głośno sędzia. – Pojedynek faworytów ciemnej strefy akademii le Vie, Asha oraz Mauvaisa Lightstone’ów!
Zaskoczony patrzę na mojego brata, który wyciąga właśnie dłonie z kieszeni spodni. Mam walczyć z nim? Przecież moim przeciwnikiem miał być inny osierocony bliźniak z jasnej strefy. Mauvaisa nawet nikt nie widział. Przecież jest martwy.
– Jak? – Tylko tyle potrafię z siebie wykrztusić. Mam wrażenie, jakby nogi wrosły mi w podłogę. Chcę uciec. Przecież nie zabiję mojego brata. Nie mógłbym go nawet skrzywdzić. On również… prawda? Towarzyszył mi przez te wszystkie lata, doradzał, wspierał.
– Nie mogłem pozwolić, żebyś zamiast mnie walczył z jakimś osieroconym bliźniakiem – śmieje się w odpowiedzi Mauvais, sięgając po nóż ukryty za pasem. – Poszperałem trochę w starych księgach, dowiedziałem się, jak uzyskać prawdziwe ciało na jakiś czas. Udało się, jak zresztą widzisz.
Mam ochotę zwymiotować. Mój brat, jedyna osoba, której ufałem… Okłamał mnie.
Zanim jednak zdążę wysłać w stronę Mauvaisa wiązankę najgorszych wyzwisk, rozlega się dźwięk gwizdka. Wyciągam nóż, ściskam go mocno w dłoni, czekam na atak. Ten jednak nie nadchodzi. Mauvais stoi przede mną, obracając swoją broń w palcach. Uśmiecha się leniwie. Chce, żebym to ja zaatakował pierwszy. Niedoczekanie.
Mauvais nie jest zbyt cierpliwy. Po paru minutach postanawia jednak zaatakować. Rzuca się na mnie z nożem, ale ja odpieram jego cios. Kiedy biorę rozmach, żeby ugodzić go w ramię, on… rozpływa się w powietrzu. Rozglądam się wokół, zdezorientowany. Mauvais pojawia się po chwili przede mną i pewnym ruchem wpycha mi nóż w lewy bok. Krzyczę z bólu, powstrzymując się od upadku.
– To właśnie moja magia, braciszku – szepcze Mauvais, a w jego głowie słyszę triumf. Jednak kiedy podnoszę głowę, żeby spojrzeć na mojego bliźniaka, jego już nie ma. Wyjmuję z boku jego nóż, odrzucam na bok. Uciskam ranę dłonią, próbuję się wyprostować. Jeśli mam umrzeć, zrobię to z uniesioną głową.
Wiem, że mój brat jest niecierpliwy. Umrę szybko. Kiedy w oddali majaczy mi sylwetka Mauvaisa, posyłam w jego stronę kulę ognia. Próbuję się bronić, ale wiem, że to nie ma sensu. Otaczam się murem ognia, odgradzam się od brata tak, aby nie mógł poderżnąć mi gardła.
Ale jego nie obchodzą płomienie. Pojawia się w ogniu tuż przede mną, jaskrawoczerwone języki wspinają się w górę po jego nogach. Mauvais patrzy mi w oczy, w dłoni ściska nóż, który wcześniej wbił mi w bok. Unosi broń i celuje nią w moje serce, przyciska czubek ostrza do mojej piersi.
Biorę głęboki wdech, który ma być moim ostatnich, wpatruję się w oczy brata. Resztkami sił przywołuję na usta słaby uśmiech, który Mauvais odwzajemnia prawie od razu. Kocha mnie, widzę to. Kocha mnie i właśnie dlatego chce mnie zabić.
– Śmiało, bracie – mówię, mój głos jest cichy i ochrypły.
– Spotkajmy się w Królestwie Grzechu – szepcze w odpowiedzi, po czym zadaje mi ostateczny cios.
Nie przegrałem tej walki. Razem z bratem wyszedłem z niej jako zwycięzca.


Królik

Z kim przestajesz, takim się stajesz ~ Aktina



- Jak się czujesz?
- Z czym? - Każda sesja z psychologiem zaczynała się tym samym pytaniem, ale chciałam trochę urozmaicić spotkanie.
- Z całą tą sytuacją.
- Och... - Rzuciłam się na miękki, czerwony fotel w całkowicie białym pomieszczeniu. Pytania zaczęły się, gdy tylko przekroczyłam próg gabinetu. Nic dziwnego, na korytarzu czekała jeszcze długa kolejka do przyjęcia tego dnia. - Mówi pani o tym, że moja siostra bliźniaczka, zła siostra bliźniaczka, zmarła przy porodzie, a ja trafiłam do tego obozu zamiast niej? Czuję się cudownie! - Dawka wyczuwalnego sarkazmu nigdy nikomu nie zaszkodziła.
- Rozumiem. - Jak bardzo jedno słowo, na dodatek wypowiedziane bez żadnych emocji, może działać na nerwy i to za każdym razem bardziej. - Dobrze wiesz, że mieliśmy wyraźne przesłanki, żeby umieścić cię właśnie tu.
- Dlatego, że w przedszkolu wyrwałam komuś misia, którego wcześniej mi ukradł? A może przez to, że raz zapomniałam pracy domowej? A wiecie, dlaczego jej zapomniałam? Bo pomagałam mamie, mimo że miałam tylko siedem lat! Wy obserwowaliście mnie przez osiem, a i tak wyciągnęliście złe wnioski.
- Nie chodzi o żadną z wymienionych przez ciebie sytuacji, ale to nie jest czas ani miejsce, aby o tym rozmawiać. Znowu. - Westchnęła. Chyba była mną zmęczona.
- No tak, nie możemy przecież rozmawiać o największym błędzie systemu! Pozwolę sobie jednak zauważyć, że ten błąd żyje, siedzi przed panią i od dziesięciu lat marnuje sobie życie! - Splotłam ręce na piersi i odwróciłam głowę. Geometryczny obraz wiszący na ścianie nagle bardzo mnie zainteresował.
- To, że ciągle upierasz się przy swoim, nie stawia cię w dobrym świetle.
- Nie mogę walczyć o swoją niewinność? Mam po prostu się z tym pogodzić? - Ponownie utkwiłam zabójcze spojrzenie w kobiecie. Dziwię się, że je wytrzymała. Przez chwilę miałam cichą nadzieję, że zadziała to jak w legendzie o Bazyliszku.
- Całą winę zrzucasz na innych, tak zachowują się źli. Nie możemy być pewni, że nie udajesz dobrej tylko po to, żeby dostać się do drugiego obozu.
- Tak, bo jako ta dobra powinnam zrobić z siebie męczennicę, pokiwać głową, że to moja wina, a na dodatek czuć się spełniona! Tutaj wszyscy kłamią i jest to ich najsłabsze przewinienie. Zaczynam mieć wątpliwości, czy jest pani dobra czy może zła, przecież to ich ośrodek. Tylko źli potrafią tak wkurzyć i zaleźć za skórę! Wtedy to oni czują się spełnieni. - Wyskoczyłam z fotela jak oparzona i rzuciłam się w stronę drzwi. - Mam tego dość.
- Jeszcze nie skończyłyśmy.
- Ale ja skończyłam! - Trzasnęłam drzwiami tak mocno, że obraz w gabinecie przedstawiający barwne wielokąty mógł spaść na ziemię. Nie zdziwiłabym się, gdyby tak było. Może nawet bym się cieszyła?
Wyszłam na zatłoczony korytarz. Wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Kiedy tu trafiłam, wyobraźiłam sobie, jak za każdym z tych spojrzeń kryje się plan zabicia mnie na tysiąc sposobów. Nadal tak uważam.
Moi współwięźniowie jako jedyni zdawali się widzieć, że jestem od nich inna. Nigdy nie wtajemniczyli mnie w żaden ze swoich pomysłów na zawładnięcie świata, bo o czym innym mogą myśleć źli? Nie należałam do żadnej grupki, które potworzyły się w obozie. Zawsze byłam sama, gdzieś z boku, niewidzialna.
Czym jest sam obóz? Miejscem, gdzie źli mogą dać upust swojej naturze. Uczy się ich, jak panować nad agresją i emocjami, a z drugiej strony także różnych sztuk walki i, z tego co zrozumiałam, szkolą na żołnierzy. Nie wiem, kto to wymyślił. Widząc tych ludzi codziennie, widząc błysk okrucieństwa w oczach i wyobrażając sobie każdego z nich z bronią w dłoni i twarzą wyrażającą totalny spokój i chłodną kalkulację, bałam się o ludzi żyjących poza obozami.
Nie chodziłam na zajęcia. Mogłam dostawać jedynki, ciągłe upomnienia i ostrzeżenia. Miałam nadzieję, że mnie wyrzucą, zrozumieją, że się tu nie nadaję. Otrzymałam jedynie odpowiedź, że to niezgodne z regulaminem.
Wyglądało na to, że utknęłam tu na stałe. Nie wiem, ile to ,,na stałe" znaczy. W ciągu mojego dziesięcioletniego pobytu, nie widziałam nikogo, kto opuszczałby ośrodek. Może dlatego, że kilkakrotnie zmieniałam oddział, ze względu na dorastanie, i w końcu nadejdzie dzień, kiedy część z nas wypuszczą, a może źli tak naprawdę zostają tu na zawsze.
Czy powinnam dalej walczyć, jeśli wiem, że przegram?
A może walczę już za długo, dlatego jestem tym zmęczona?
Podczas każdej rozmowy z psychologiem wmawiali mi, że kłamię, że jestem zła, że moje zachowanie o tym świadczy. Wyglądało to tak, jakby na siłę próbowali mnie zmienić, konsekwentnie i z kamienną twarzą. Byłam coraz bardziej zdezorientowana.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zaszłam do stołówki. Widocznie podświadomie zareagowałam na komunikat o obiedzie, chociaż moja pamięć tego nie zarejestrowała. To wielkie pomieszczenie było jedynym miejscem, gdzie nie mogłam uniknąć konfrontacji ze złymi.
Kolejka do kucharki, która wydawała nam jedzenie, jak zwykle była długa na pół sali. Zwykle stawałam na końcu i cierpliwie czekałam na swoją kolej, ignorując osobniki wpychające się przede mnie. Kłótnie nie miały sensu, nie miałam szans w starciu na wredne argumenty. Zanim dotarłam do starszej kobiety w czepku na głowie i z wiecznie skrzywioną miną, najlepsze dania dawno się kończyły.
Tym razem było inaczej. Bez słowa wyminęłam wszystkich i wbiłam paznokcie pod żebra chłopaka, który stał na pierwszym miejscu. Zrobiłam to tak, żeby nikt nie zauważył, ale brunet ewidentnie poczuł mój gest. Spojrzał na mnie tak, jakby rozważał za i przeciw morderstwa wśród co najmniej kilkudziesięciu świadków. Po chwili jednak cofnął się i wskazał miejsce przed sobą iście dżentelmeńskim gestem.
Nawet nie podziękowałam kucharce, odchodząc do stolika, co miałam w zwyczaju.
Wybór miejsca nigdy nie był prosty. Zawsze stawiałam na to pod ścianą, w kącie, a i tak przeganiali mnie kilkukrotnie. Dlaczego? Bo tak, bo im na to pozwalałam.
Nie dzisiaj. Postawiłam talerz na blacie, przy którym siedziały już trzy osoby. Ja zajęłam ostatnie puste miejsce, chociaż wiedziałam, że ten rewir zawsze jest zajęty przez tę samą paczkę dziewczyn. Stołówka ogólnie była mozaiką stałych rewirów i właśnie bezczelnie naruszyłam jeden z nich i to nie byle jaki. Przysiadłam się do elity.
Kątem oka zauważyłam, jak blondyna, której miejsce zajęłam, idzie w moim kierunku. Tuż przed jej nosem ostentacyjnie założyłam nogi na stolik, spoglądając w górę, prosto w oczy dziewczyny. Nie wiem, co było w moim spojrzeniu i wyrazie twarzy, ale po chwili padło krótkie hasło ,,idziemy", a ja zostałam sama.
Być może moje zachowanie było dla nich równie szokujące co dla mnie samej? Może pomyśleli, że zwariowałam od ich ciągłego towarzystwa i stwierdzili, że lepiej ze mną nie zadzierać? A może po prostu byli dumni, że udało im się przeciągnąć mnie na swoją stronę i potraktowali ulgowo, żebym nie zrezygnowała?
Tak długo wmawiali mi, że jestem zła. Chyba czas dać im to, czego ode mnie oczekują. Czyż nie tak postąpiłby dobry człowiek? 


Aktina