W mojej opowieści
zajeżdża trochę Niezgodną, no, ale co poradzę. Temat był dosyć ograniczony,
więc wcale się nie zdziwię, jeżeli ktoś wpadnie na podobny pomysł jak mój.
Jestem w sumie bardzo ciekawa jak inni poradzili sobie z tym tematem, możecie
wierzyć, przeczytam wszystko!
Averay. I życie staje
się piękniejsze, bo psychopaci są tacy cudowni <3. W końcu coś w moich
mrocznych klimatach. Pozdrawiam!
PS. Nie jest to jakoś
cudownie poprawione, bo tylko przejrzałam tekst.
***
Żyjemy w świecie, który nieustannie
się zmienia. Nikt już się nie dziwi temu, że jedne istnienia ustępują miejsca
innym istnieniom – żyjemy w wielkim kręgu życia, płynącym jak krew w naszych żyłach.
Nikt nie rozpacza nad zniszczonym mieniem, bo przecież nic nie jest wieczne, a
straty są potrzebne, by nie było w naszym życiu przepychu. Nikt się nie
przejmuje dniem jutrzejszym, bo przecież zło nie istnieje, a gdy ma czelność
zjawić się w naszych progach, zostaje po cichu strącone do piekieł
resocjalizacji o których żaden neutralny i dobry człowiek nie ma pojęcia.
Chyba, że taki człowiek należy do rządu i jest skończonym hipokrytą z
przyklejonym do ryja uśmiechem.
Wszyscy jesteśmy sztucznie myślącymi
jednostkami, które stworzył rząd – tak zawsze powtarzał mój ojciec. To co nam
wmawiali przez całe życie, stało się w końcu prawdą. Nasze mózgi zostały skąpane
w tęczy i nikt nie jest w stanie sprać tych cholernych pasteli, barwiących
szare komórki. W telewizji nie ma już złych wiadomości, bo kryminaliści
zniknęli, jest tylko to, co dobre i szczęśliwe, a czym mam ochotę codziennie zwymiotować
przez okno.
Ludność Anthei przynajmniej dziesięć razy w
tygodniu zapewniana jest o tym, że żyje w bezpiecznym kraju – głowy państwa
dbają o rozszerzenie się tej wiadomości poprzez różne media – telewizja,
Internet, radio, głosiciele uliczni, gazety, książki, reklamy, hologramy. Nie
ma możliwości, aby do kogoś ta kojąca wiadomość nie dotarła. Wszyscy jesteśmy
wolni! Wszyscy jesteśmy bezpieczni! Wszyscy powinniśmy klękać przed rządem
Anthei! Całować im stopy! To nasi wybawiciele! Może to właśnie dlatego ojciec i
matka zdecydowali się usunąć z naszego domu wszystko nad czym rząd ma kontrolę.
Naszą jedyną rozrywką za dnia były rozmowy i czytanie książek. Chodziliśmy też
na spacery, ale na odludzia, czyli pola pełne sztucznych kwiatów, które nigdy
nie marzną i nie znikają. To oczywiście wciąż było za mało, żeby uchronić się
przed państwem. Głośne parady wolności rozbrzmiewały nawet późną nocą pod
blokiem naszego mieszkania. Z trudem powstrzymywałam się od rzucenia kapciem w
tych głoszących herezję kretynów, który śpiewali do rana o pokoju, zbawieniu i
głowach narodu, ale wiedziałam, że gdy to zrobię, natychmiastowo poślą mnie na
kontrolę stanu moralności, a z nią bywało różnie.
Byłam jedynaczką, jedną z bliźniaczek – moja
siostra umarła przy porodzie. Gdy rodzą się w naszym państwie bliźniaki, świat
szaleje, a matki poddają się masowej, potajemnej aborcji, bo ta jest w naszym
kraju zabroniona. Moja matka doskonale wiedziała, że urodzi bliźniaki, a jednak
nie próbowała nas zabić. Urodziła nas w domu, przy asyście swojej
przyjaciółki-pielęgniarki i przy ojcu. Nie byliśmy zarejestrowanym przez rząd
płodem, nikt nie wiedział o naszym zbliżającym się dniu narodzin, co już samo w
sobie było bezprawiem. Każda matka ma obowiązek zgłoszenia swojej ciąży do
Departamentu Ludzkich Istnień, ale każdy bał się rejestrować w nim bliźniaki.
Dlaczego wszyscy drżą przed jednojajowymi kopiami siebie? Bo przynajmniej jedno
z nich zawsze zostaje kryminalistą.
Od dziesięciu lat nasz rząd ma stałą kontrolę
nad narodzinami dzieci. Każde przynajmniej raz w roku przechodzi przez badanie
stanu moralności. Możesz zostać przypisany do tych, którzy kryją w sobie dobroć
– ci najczęściej zasiadają na szczycie państwa, możesz być neutralny – takich
ludzi jest wśród nas najwięcej, możesz być też zły – a wtedy biada twojemu
losowi, bo przecież nie ma w tym świecie miejsca dla zła. Tak naprawdę nikt nie
wie co dzieje się z tymi, których współczynnik moralności jest minusowy i
błyszczy alarmująco w czerwonych barwach. I chyba nikt nie chce tego wiedzieć.
Ludzie dostają tyle, ile sami są w stanie z siebie dać – jeżeli darzysz innych
złem, ono na pewno do ciebie wróci.
Gdy rodziły się bliźniaki, rodzice zawsze mieli
pewność, że jedno z nich urodzi się złe, a drugie dobre. Ja okazałam się być
tym dobrym bliźniakiem, moją siostrą musieli zabić. Tak, możecie wierzyć lub
nie, ale moja siostra została brutalnie zabita przez moich własnych rodziców zaraz po sprawdzeniu wskaźnika jej
moralności. Tak działo się prawdopodobnie z każdym złym bliźniakiem, bo gdyby
rząd się dowiedział, nie tylko jego spotkałaby kara. Rodziców również.
Zastanawiacie się pewnie jak w takim razie istnieję – w końcu ten kto nie jest
zarejestrowany do bazy Departamentu Ludzkich Istnień, teoretycznie nie ma prawa
bytu. Moi rodzice załatwili to po swojemu. Ojciec był wysoko postawionym
urzędnikiem, który w swojej pracy był prawdziwą, sztuczną jednostką rządu.
Uśmiechał się, robił kawę tym, którzy go o to poprosili i mówił wszystkim wkoło
miłe słowa. Dopiero gdy wrócił, klął na cały świat i zgrzytał z nerwów zębami –
niestety, raz wybrany urzędnik, nie miał prawa oddać się do dymisji. Gdyby to
zrobił, zapewne sam zniknąłby z bazy danych DLI i… ze świata. Co zrobili wobec
tego ze mną? Udali przed rządem głupich. Istniało w naszym świecie coś takiego
jak ukryta ciąża. Wmówili tym idiotom, że nie było żadnych oznak na to, że moja
matka ma urodzić, dlatego gdy to nastąpiło, wezwali sąsiadkę-pielęgniarkę,
która pomogła jej przy porodzie (wszystko potwierdziła). Zostałam
zarejestrowana w DLI jako jeden z niewielu przypadków dopiero wtedy, gdy się
narodziłam. I nie byłam niczyją bliźniaczką. Byłam jedynaczką. Rodzice czegoś
jednak nie przewidzieli. Tego, że zło nigdy nie znika całkowicie.
W przeciwieństwie do większości dzieciaków, ja
miałam obowiązek od najmłodszych lat stawiać się na badania aż trzy razy w
roku. Mój stan moralności wykazywał dziwne anomalia. Raz byłam dobra, raz byłam
neutralna, raz, gdy badała mnie koleżanka mamy, byłam nawet zła, ale obiecała,
że nikomu o tym nie powie i ja również mam o tym nie wspominać rodzicom –
miałam wtedy jakieś siedem lat i byłam cholernie przerażona, szczególnie, że
ostatnimi czasy zaczęłam słyszeć w mojej głowie dziwny głos. Brzmiał zupełnie
tak jak mój, dlatego już po pewnym czasie domyśliłam się z kim mam do
czynienia.
Moja zła siostra bliźniaczka nigdy nie zniknęła
z mojego życia. Jej cząstka została we mnie i to ona wywoływała wszystkie
straszne anomalia, które pewnego dnia miały wpakować mnie w ogromne kłopoty.
Myślicie, że gdyby nie ona, wiedziałabym, że miałam bliźniaczkę, która na
dodatek została zabita rękami rodziców? Tak, ale dowiedziałabym się o tym
bardzo późno.
Spytacie: dlaczego ufam jakiemuś dziwnemu
głosowi, który wewnątrz mnie siedzi. To przecież chore. Może ja sama jestem
chora, może mam schizofrenię – i tak przez większość czasu myślałam, bo
przecież anomalia moralności też nie były w moim przypadku normalne. Zaufałam
głosowi dopiero, gdy w moje siedemnaste urodziny rodzice powiedzieli mi prawdę.
Wtedy głos nie był już głosem, a stał się Linyive, moją siostrą. Tego dnia po
raz pierwszy usiadła na moim łóżku i spojrzała na mnie z nienawiścią. Byłyśmy
identyczne, ale w przeciwieństwie do mnie, ona potrafiła tylko nienawidzić i
ranić. Gdyby żyła, rząd odpowiednio by się nią zajął i prawdopodobnie nigdy
więcej bym jej nie ujrzała.
Czy byłam szczęśliwa z tego powodu, że obok mnie
żyła? Nie. Wolałam, aby nigdy się nie narodziła. Przez nią bałam się każdego
badania, które miało nadejść, a które nie było przeprowadzane przez
przyjaciółkę mamy. Nigdy nie byłam pewna tego, czy akurat w tym dniu nie będzie
chciała mi dokuczyć. Linyive nie pojawiała się codziennie. Gdyby to robiła,
zapewne oszalałbym od nadmiaru jej złych słów i niepochlebnych opinii na temat
przechodniów. Przeklinała jak mało kto. Gdyby chodziła po tym świecie, jad żmii
sięgnąłby do najdalszych zakątków tego świata. Mogłaby zostać antybohaterem,
największym kryminalistą naszego kraju. Mogłaby, ale na szczęście nie żyła.
Badanie, które miałam odbyć kończąc siedemnaście
lat, było moim czterdziestym dziewiątym z rzędu. Nigdy się tym nikomu nie
chwaliłam, byłam raczej zamknięta w sobie i nie miałam przyjaciół. O moich
tajemniczych anomaliach wiedziała tylko najbliższa rodzina i zaufani ludzie.
Lekarze i pielęgniarki z DLI doskonale mnie już
znali. Zawsze się do mnie uśmiechali, gdy robili mi badania. Polegały one na
pobraniu krwi i skontrolowaniu tego, co w nadmiarze mogłoby się przysłużyć
byciu złym. Zawsze chciało mi się z tego powodu śmiać. Czyżby zły cholesterol
miał wpłynąć na to, że zabiłabym kogoś na ulicy? Hej, zjadłam za dużo kebaba,
muszę kogoś zabić, żeby było mi lżej na żołądku! To bezsensu. Z drugiej strony:
lekarze nigdy nie udostępniali nam szczegółów tych badań, dlatego nie znaliśmy
konkretów. Być może chodziło o coś więcej niż to, co zjadamy.
Drugi etap badań polegał na włożeniu
wysterylizowanej igły w żyłę znajdującą się na przedramieniu i sprawdzenie
poprzez dziwne urządzenie, kontrolujące moralność (przypominało trochę pistolet
z małym ledowym ekranem) czy ktoś zasługuje na bycie dobrym, czy raczej tym
złym. Tego dnia Linyive nie odezwała się od rana i byłam dobrej myśli. Nie
spodziewałam się, że usłyszę inny niż zwykle dźwięk padający z „pistoletu”.
Zazwyczaj było to jednostajne piknięcie o wysokiej tonacji, a nie wyjący na pół
sali alarm. Nie wiedziałam wówczas co się dzieje. Byłam tak oszołomiona, że
zastygłam w bezruchu. W mojej głowie rozbrzmiewał tylko śmiech mojej siostry.
Lekarze odskoczyli ode mnie jak oparzeni. Na
salę wpadli uzbrojeni ludzie, zrzucili mnie z krzesła i przyłożyli głowę do
zimnej posadzki. Krzyczałam, próbowałam się wyrwać, płakałam, ale to nic nie
dało. W szyję wstrzyknęli mi środek usypiający. Już tylko cienie majaczyły mi
przed oczami. Ktoś co rusz zaglądał mi w oczy, ktoś coś szeptał. Przez chwilę
miałam nawet wrażenie, że słyszę płacz matki. A potem zapadła ciemność.
Obudziłam się za kratami. Niemalże zerwałam się do góry. Wszystko zaczęłam
sobie przypominać. W piersi czułam duszący ból, przez moment nie mogłam
oddychać, a fioletowe iskierki odbywały szaleńczą podróż z jednego kąta mojego
oka w drugi. To bolesne uczucie sprawiło, że padłam na kolana. Nie wiedziałam
co robić. Miałam ochotę objąć kolana i kiwać się na wszystkie strony jak
osierocone dziecko, miałam ochotę płakać, ale milczałam. Bałam się tu nawet
oddychać. Czyżby zabrali mnie do ośrodka szkoleniowego dla tych, którzy byli
źli? Ale ja nie byłam zła, to Linyive była zła. Dlaczego to zrobiła?
Gdy nasłuchiwałam każdego, choć najmniejszego
szelestu, szeptu czy kroku, zdałam sobie sprawę z tego, że od dłuższego czasu
nie byłam tutaj sama. Ktoś stał za kratami i przyglądał mi się. Moje oczy
dopiero teraz przyzwyczaiły się do ciemności i były w stanie dostrzec coś
więcej niż czarną pustkę.
O ścianę opierał się jakiś chłopak. Może trochę
starszy ode mnie. Miał bardzo jasne blond włosy, które prawie straciły cały pigment
– gdyby ktoś postawił go obok śniegu, zapewne nie byłoby zbyt wielkiej różnicy
i mógłby w nim utonąć. Był ubrany na czarno i uśmiechał się z kpiną i
równoczesnym rozbawieniem, zupełnie, jakby bawił go mój los. W normalnym
przypadku zaczęłabym na niego wyklinać pod nosem, ale teraz byłam za bardzo
przerażona.
– Kim jesteś? – spytałam wtedy.
– Twoim przyszłym koszmarem, szmato – powiedział
głębokim powolnym głosem. Na zakończenie zaśmiał się cicho i chrapliwie. Nie
brzmiał normalnie. Brzmiał jak Linyive, która pozbawiona była jakichkolwiek
uczuć. Czy był jednym ze złych? Gdy jego szare oczy błysnęły w ciemnościach jak
u kota, nie miałam co do tego wątpliwości.
Chłopak zniknął, a ja zostałam sama. Dopiero za
jakiś czas przyszli tu moi rodzice i wszystko mi wyjaśnili. Mama miała
napuchnięte oczy i czerwoną twarz, tata wyglądał na zmęczonego, towarzyszyła im
dwójka ochroniarzy. Nie pozwolili mi porozmawiać z nimi twarzą w twarz, nie
pozwolili mi ich przytulić. Cały czas dzieliły nas chłodne kraty. Rodzice musieli się przyznać, że były
nas dwie. Skłamali jedynie z tym, że sami zabili moją siostrę. Wiedziałam, że
konsekwencje tego czynu będą dla nich ostre, ale ostrzejsze będą dla mnie – dla
osoby, która tak naprawdę nie zrobiła niczego złego.
Gdy zostałam uśpiona, zbadali mnie jeszcze raz.
Anomalia zniknęły, a ja znów miałam dobry stan moralności. DLI nie mogło jednak
tego zaakceptować. Moja sytuacja wywołała poruszenie wśród departamentu i
zwołali z tego powodu naradę. To prawda, że niczego złego nie zrobiłam, to
prawda, że nikomu nie przeszkadzałam, ale nie mogli akceptować anomalii przez
całe moje życie. Uznali, że anomalia to również przejaw zła, a ich idealny
świat musi być pozbawiony nieidealnych ludzi.
Rodzice powiedzieli, że trafię do obozu resocjalizującego
dla młodych buntowników na pół roku – jeżeli w tym czasie moje anomalia znikną,
ja również stamtąd zniknę. Tyle, że to nie było takie proste.
Byłam przerażona. Nie rozumiałam niesprawiedliwości,
która we mnie trafiła. Przeklinałam w duchu Linyive, która bezustannie się ze
mnie śmiała i tłumiła słowa pocieszenia rodziców. Gdybym mogła, uderzyłabym ją
z całej siły w twarz, ale nawet, gdy się obok mnie zmaterializowała, nie byłam
w stanie tego zrobić. Ona już nie żyła, była tylko duszą, która nie zniknęła z
tego niesprawiedliwego świata. Chciała się zemścić na mnie za to, że to ja
pozostałam przy życiu, że to ja mogłam robić co mi się rzewnie podoba.
Ponoć dusze bliźniaków są złączone niewidzialną
nicią. Gdy oddzielasz siłą jedno od drugiego, dopuszczasz się zbrodni. W tej
sytuacji anomalia naszych dusz mnie nie dziwią. Linyive nigdy nie zniknęła, bo
bliźniaki nie tak łatwo jest rozłączyć. Czy bycie bliźniakiem było zbawieniem,
czy może karą od losu? Zważając na to w jakim świecie przyszło nam żyć –
zapewne karą.
Rodzice zniknęli, a ja następnego dnia zostałam
przeniesiona w wielkim, opancerzonym busie do ośrodka
szkoleniowo-resocjalizującego młodych buntowników o złym wskaźniku moralności,
w skrócie: ODK (Ośrodek Dla Kryminalistów).
Już od samego początku wiedziałam, że rząd
uczynił błąd. Znienawidziłam ludzi kierujących naszym państwem z całego serca.
Z łatwością wtrącili do tego domu wariatów kogoś, kto był normalny i nigdy nie
zrobił krzywdy żadnemu człowiekowi, a jeżeli już to na pewno nieświadomie.
Czułam się wśród tych ludzi jak odmieniec. Nikt
z nich nie płakał, nikt się nie smucił, nikt nie ubolewał nad swoim losem.
Bałam się wśród nich przebywać. Bałam się przebywać wśród tych, którzy
pozbawieni się uczuć.
Wszyscy
spaliśmy w jednej wielkiej sali na lichych pryczach, nikt nie przejął się
podziałem płci. Spałam pomiędzy dwoma chłopakami, których chłodne spojrzenia
mnie przerażały. Łazienka była jedna, jeżeli w ogóle łazienką można było nazwać
skrawek kafelkowanego i odkrytego pomieszczenia. Przez pierwsze dni bałam się
myć – widziałam jak wszyscy młodzi chłopcy patrzą z diabelskim błyskiem w oku
na skąpane w wodzie, wychudzone ciała dziewcząt. Wstydziłam się tego, ale… czy
to miało jakieś znaczenie? I tak już nigdy nie wyjdę z tej przeklętej dziury.
Ja również zaczęłam się myć. Zawsze byłam odwrócona tyłem do strażników i
wszystkich złych ludzi. Miałam wrażenie, że gdy woda spływa po moich plecach,
wszyscy nagle milkną, wpatrując się we mnie. Od zimnej wody i spojrzeń
przechodziły mnie ciarki. Na szczęście, gdy już wracałam na swoje łóżko, nikt
nie zwracał na mnie uwagi. Może to były tylko moje omamy?
Każdej nocy działy się tu takie rzeczy, jakich
przestraszyłby się niejeden dobry człowiek. Gwałty, bijatyki, śmierć i krzyki
to była codzienność tego miejsca. Nazywałam to „nocnym ujadaniem”. Ich królem
był Averay Lavely – chłopak, którego ujrzałam, gdy byłam zamknięta w celi.
Każdy się go bał. Był najgorszym z możliwych psychopatów. Każdej nocy kuliliśmy
się ze strachu, gdy dopadał w ciemnościach kolejną osobę i śmiał się, śmiał się
tak, jakby był urodzonym mordercą. Głośno, niemiarowo, skacząc od najniższych
dźwięków do najwyższych. Nigdy nie kładł się do łóżka. Splamiony ludzką krwią,
siadał pod oknem i obserwował. Zawsze przykrywałam głowę kołdrą, żeby tylko mnie
nie dostrzegł. Wiedziałam bowiem, że łowił następną ofiarę.
Plotki głosiły, że Averay znajdował się tu od
urodzenia. Był dzikim dziewiętnastolatkiem, który jako jedyny nie został
zbadany w dniu swoich osiemnastych urodzin. DLI miało zasadę, że gdy w dniu
ukończenia dorosłości, ktoś, kto tu przebywał zmienił się, miał prawo odejść,
ale ponoć to tylko plotka, bo nikt nigdy stąd nie wyszedł, a przynajmniej nie
żywy. Kilku próbowało obejść tę zasadę i po prostu uciec, ale system strażniczy
był zbyt potężny i nie dało się go obejść, każdy kto próbował od razu ginął.
Udało się to tylko Averayowi. Wyszedł poza mury obozu w dniu, kiedy mnie tu
wsadzili. Do tej pory nie miałam pojęcia, jakim cudem znalazł się w piwnicy,
gdzie przebywałam za kratami, ale jego słowa bardzo mnie zaniepokoiły. Bo choć
do tej pory nie zwrócił na mnie większej uwagi, to jednak już raz mnie widział
i mogłam stać się jego ofiarą.
Trzy miesiące przebywania w ODK sprawiły, że schudłam
i zmarniałam. Nie dostawaliśmy tu wysokowartościowych potraw – tylko skromne i
suche kromki chleba posmarowane czymś, co przypominało psią kupę – wcale bym
się nie zdziwiła, gdyby naprawdę nią była, ale kto się nad tym zastanawiał, gdy
był głodny? Dużo osób odmawiało posiłków uważając je za znieważające naturę
ludzką, ale szybko zmieniali swoje zdanie, albo po prostu ginęli z głodu.
ODK był obozem przetrwania. Klęłam i plułam na
tych, którzy nazwali go ośrodkiem resocjalizująco-szkoleniowym. Nikt nie
próbował nas tu naprawić, nikt się nami nie opiekował. Byliśmy jak dzikie
zwierzęta, które zostały zamknięte w klatce i kazano im na siebie polować. Tu
można było oszaleć od nic nierobienia. Niby pozwalano wychodzić nam na
spacerniak (niczym w więzieniu, bo tym właśnie było ODK), niby mieliśmy
kiepskie sale rozrywkowe, ale większość z nas wolała po prostu leżeć i czekać
na śmierć. Niektórzy uważali, że śmierć z rąk Averaya to chwała. Dla wielu
ludzi stąd był Bogiem, ale nikt nie mógł go błagać o śmierć. On sam wybierał
tego, kto zginie, a i to nie było pewne. Averay nie zabijał wszystkich.
Niektórych po prostu torturował przez kilka dni. Największym bestialstwem z
jego strony był gwałt na trzynastoletniej dziewczynce, która następnego dnia
powiesiła się na rurze odpływowej. Ja go nie czciłam, nie pragnęłam śmierci z
jego rąk, chciałam, żeby sam zginął, żeby doczekał się takich samych tortur.
Doskonale wiedziałam, że te marzenia się nie spełnią. Był tu bezkarnym władcą,
któremu brakowało tylko złotej korony polanej krwią.
Dlaczego był takim strasznym psychopatą? Nie
musiałam się nad tym długo zastanawiać. Kiedyś w środku nocy zachciało mi się
spełnić potrzebę fizjologiczną. Poszłam wtedy do najbardziej wyludnionego
zakątka na końcu naszego obozu. Przy uchylonych drzwiach od pokoju strażników
dosłyszałam śmiech Averaya, zagłuszany od czasu do czasu uderzeniem,
przypominającym trzaskanie bata o gołą skórę. Przeszły mnie ciarki i
niesamowicie się wtedy przestraszyłam. Spanikowałam, że to Averay znęca się nad
strażnikami, ale było zupełnie odwrotnie – to oni go torturowali. Robili to co
noc, a on bezustannie się śmiał. Gdy zobaczyłam jego zmęczoną maltretowaniem
twarz, zrobiło mi się przykro. To nie jego wina, że był taki, jaki był. To ci
„dobrzy” uczynili z niego prawdziwego złego. Był bestią stworzoną przez ODK,
która miała służyć do zabijania. Nasz obóz był obozem koncentracyjnym.
Od tamtej pory zaczęłam przyglądać się
Averayowi. Za dnia był kimś zupełnie innym. Snuł się po kątach, nie mógł
znaleźć własnego miejsca, wyglądał na zmęczonego i poirytowanego. Nikogo jednak
nie ruszał za dnia i nie wzbudzał podejrzeń. Jego blond włosy wchodzące w biel
zakrywały szare oczy w których kryło się coś, czego nie mogłam nazwać. Być może
byłam naiwna, być może głupia, ale to, że do niego przemówiłam pewnego
popołudnia z pewnością nie było przemyślane. Stało się to w stołówce. Jak
zwykle siedział w kącie, zupełnie sam. Podeszłam do niego i usiadłam
naprzeciwko. Przeniósł na mnie swoje chłodne szare oczy i uśmiechnął się jak
prawdziwy diabeł. Cały gwar na sali w jednej chwili ucichł. Za plecami
usłyszałam, że to ja będę kolejną ofiarą Averaya.
– Cześć – przywitałam się, przegryzając suchą
kromkę chleba z brązową i okropną w smaku mazią. – I smacznego. – Nie
obchodziło mnie w tym momencie otoczenie. I tak wszyscy zdawali sobie sprawę z
tego, że byłam inna. Bo nie robiłam niczego złego jak on, nie robiłam niczego
złego jak wszyscy, którzy tu byli.
– Cześć – odpowiedział powolnym, rozbawionym
głosem Averay. – I udław się, szmato.
– Dziękuję – podziękowałam, jak przystało na
kogoś, kto nie był pozbawiony dobra.
Zjedliśmy posiłek w spokoju i nie zamieniliśmy
już żadnego słowa. Za to zauważyłam coś dziwnego. Averay zaczął mnie śledzić.
Naprawdę bałam się tego, że to ja mogę być jego ofiarą, ale ani tamtej nocy,
ani kolejnej i jeszcze następnej nic mi się nie stało. Za to zginęli chłopacy,
którzy do tej pory spali na pryczach obok mnie. Teraz te dwa miejsca były
puste, nikt nie chciał się narażać, bo doskonale wiedzieli, że Averay robił to
specjalnie. Co noc krążył obok mojego łóżka. Czasami miałam wrażenie, że klęka
i przypatruje się mojej twarzy. Raz mnie nawet dotknął, ale szybko odrzucił
rękę w tył jak oparzony. Ja również wtedy drgnęłam i z trudem powstrzymałam się
od wybuchnięcia płaczem z powodu przerażenia. Czasem przeklinałam siebie za to,
że w ogóle miałam czelność obok niego usiąść. Stałam się jego przytulanką na
odległość. Każdy, kto choć na krok się do mnie zbliżył, zaraz ginął, przez co
czułam się winna. Może i współczułam nocnym torturom Averaya, ale nie mogłam
zaakceptować tego, co robił innym ludziom w zamian za to.
Minął kolejny miesiąc mojego pobytu tutaj, a ja
czułam się coraz gorzej. Ludzie ode mnie uciekali, bo wiedzieli, że tylko jedno
spojrzenie może przesądzić o ich życiu. Ci, którzy chcieli zaś zginąć,
ośmielili się mnie nawet dotknąć. Averay bezwzględnie zabijał wszystkich wkoło.
Z czasem z jednej ofiary zrobiło się kilka ofiar na noc. Sala pustoszała z
prędkością światła i wcale mnie to nie cieszyło. Najczęściej ginęli nowi, bo
nikt nie starał się ich uświadomić o tym, że mają się trzymać ode mnie z
daleka. Dlaczego wówczas nie miałam odwagi porozmawiać o tym z Averayem? Bałam
się śmierci? Przecież byłam nietykalna. To przy mnie tkwił przez całą noc, to
moje włosy gładził drżącą dłonią z uporem maniaka, nieraz próbując mi je wyrwać
– przy czym straszliwie chichotał, to po moim ciele przejeżdżał długim
zaostrzonym pazurem, tworząc na skórze czerwone, krwiste rysy, to mnie chciał
przytulić, ale za każdym razem odskakiwał jak oparzony, gdy tylko drgnęłam.
Dlaczego zawsze udawałam, że śpię? Sama powinnam przyciągnąć go do siebie i
przytulić, może to by go zmieniło? Może pokazałabym mu, że na tym świecie
istnieje też dobro, a nie tylko i wyłącznie zło?
Tkwiłam tak przez kolejne dni, dzielnie znosząc
podchody psychopatycznego Averaya, aż pewnego dnia przemówił do mnie. Moje imię
w jego ustach brzmiało jak cicha melodia, rozpaczliwie błaganie o uwagę. Czy
jego zaczepki nie miały sprawić, że otworzę oczy i na niego spojrzę? Tak
właśnie zrobiłam. Moje niebieskie tęczówki napotkały szare oczy Averaya, który
leżał obok mnie. Raz jeszcze wypowiedział magiczne słowo:
– Laurelai.
Kosmyk poskręcanych i przetłuszczonych włosów
spadł mi na twarz. Odgarnęłam go na bok i zdałam sobie sprawę z tego, że nasze
imiona cholernie podobnie brzmią.
– Averay – odpowiedziałam cicho, choć prędzej
zabrzmiało to pytająco niż twierdząco.
Chłopak bez słowa chwycił mnie za dłoń, wbijając
we mnie swoje długie nieobcięte pazury i pociągnął do góry. Wydałam z siebie
oddźwięk zaskoczenia. Kilka par czujnych oczu spoglądało za nami. Bałam się
spytać mojego fanatyka, gdzie podążamy. W pewnym momencie biegł, jakby ktoś mu
deptał po piętach. Bał się, że strażnicy znowu go złapią? A może w jego głowie
narodził się jakiś chory plan?
Czułam jak zimny pot spływa mi po skroniach.
Drżałam ze strachu. To prawda, że mu współczułam, ale nigdy nie powiedziałam,
że chcę mieć z nim bliższy kontakt.
Dotarliśmy do pokoju strażników. Averay pchnął
drzwi i z radością przeskoczył przez zmasakrowane ciało jednego z mężczyzn. Gdy
zobaczyłam krwawe plamy na krzesłach, ścianach i podłodze, miałam ochotę
zwymiotować i gdyby nie to, że Averay ciągnął mnie za rękę, zapewne bym
zemdlała. Powstrzymało mnie przed tym jedynie to, że po upadku sama mogłabym
się stać jedną, wielką kałużą krwi.
– Patrz. – Jego głos był ochrypły. Wypowiedział
to jedno słowo z niecierpliwością, zanim jeszcze doszliśmy do obiektu jego
myśli.
Przed nami stało lustro. Pobrudzone krwią lustro
– ręce zabarwione na czerwono zapewne należały do Averaya. Niepewnie spojrzałam
w swoje odbicie. Miałam ochotę na nie zwymiotować. Schudłam. Bardzo schudłam. Z
moich błękitnych oczu uciekł dawny blask, a poskręcane blond włosy stały się
matowe. Z ramion wystawały mi kości. Poczułam się jak w obcej skórze i z trudem
powstrzymałam się od wybuchnięcia płaczem. Obok mnie stała moja siostra, która
wciąż wyglądała jak dawna ja. Uśmiechała się do mnie diabelsko, wyzywając mnie
w myślach od najgorszych. Potem jej obraz zniknął, a w jej miejscu pojawił się
Averay, który miał poplamioną krwią twarz. Jego oczy świeciły, jakby bardzo się
czymś podniecił, a jego usta uśmiechały się w zupełnie inny sposób niż zwykle –
nie był teraz tym samym psychopatą co kiedyś. Uśmiechał się z nutką szaleju,
ale z równoczesną mądrością. Zdawało mi się, że Averay tylko ukrywa się za
fasadą psychopatycznych czynów i gestów.
Dlaczego pokazał mi lustro?
– Widzisz, jaka jesteś ohydna? – spytał w pewnym
momencie, śmiejąc się w ten swój charakterystyczny, dziwnie chrapliwy sposób,
na najniższych tonach.
– Tak – stwierdziłam ze łzami spływającymi po
policzkach. Averay bezczelnie mierzył mnie od góry do dołu. Miałam dziwne
wrażenie, że to ja zaraz zostanę ofiarą jego gwałtów, ale on nawet nie
zamierzał mnie tknąć. Czułam się bezradnie i jedyne co chciałam zrobić to stąd
uciec.
Za jakie grzechy tutaj byłam? I dlaczego były to
grzechy, których dopuścili się rodzice, a nie ja? Byłam dobra. Byłam do cholery
dobra! Różniłam się od tych wszystkich psycholi, którzy tutaj przebywali, a już
szczególnie od Averaya!
Czułam w sobie tak wielką rozpacz, że wybuchłam
płaczem. Mój towarzysz nie wiedział co się dzieje. Uniósł do góry brew i
przekręcił głowę w bok. Pewnie, że mnie nie rozumiał. Przecież był do szpiku
kości przepełniony złem. Źli ludzie nie mieli uczuć. Dla nich uczucia były
czymś niepotrzebnym w życiu.
Skuliłam się na podłodze i poczułam, że wszystko
mi jedno. Mogłam zginąć. Tutaj, teraz, z rąk Averaya. Ale on nawet nie drgnął.
Miałam wrażenie, że przez tą krótką milczącą chwilę próbował rozczytać moje
myśli.
– Jesteś dobra – stwierdził pokrótce. – Ja też
byłem.
To było coś, co mnie zszokowało. Spojrzałam na
jego błyszczące szare oczy i twarz skąpaną we krwi. Jak ktoś taki mógł być w
ogóle dobry?
– Też miałem brata bliźniaka – zachichotał. –
Jesteśmy tacy sami, Laurelai – dodał szeptem, pochylając się nade mną. – Tak
samo popieprzeni i odrzuceni przez świat. I ciebie czeka to co mnie. Obydwoje
będziemy zabijać. Będziemy kąpać się we krwi. Będziemy siać postrach – mówiąc
to, chwycił mnie za włosy i brutalnie pociągnął do góry. Wszystko co
powiedział, szokowało mnie, ale nie chciałam o nic się dopytywać. Zastanawiało
mnie skąd wiedział, że moja bliźniaczka była zła, a ja byłam dobra?
– A jeśli nie będziesz taka jak ja, to zginiesz
– syknął wprost do mojego ucha, od czego przeszły mnie ciarki.
Zebrałam w sobie całą siłę jaką miałam. Wzięłam
głęboki wdech i powiedziałam:
– Ucieknijmy stąd. Razem.
Averay puścił moje włosy i wyprostował się.
Blade ręce wsadził do kieszeni czarnych spodni. W przeciwieństwie do innych
więźniów obozu, ubierał się na czarno. Zastanawiało mnie czy to strażnicy dla
żartów zrobili z niego mrocznego żniwiarza.
Chłopak wyglądał, jakby głęboko nad czymś
rozważał. Mówił coś do siebie i śmiał się, zupełnie, jakby układał jakiś chory
plan wewnątrz swojego chorego umysłu. Karciłam siebie w duchu za to, że
rzuciłam tak odważne słowa na wiatr. Rozmowa Averaya z własną duszą trwała
długi czas. Próbowałam zrozumieć co takiego mówi, ale słowa, które padały z
jego ust, brzmiały jak wypowiedziane w innym języku. Czy on rozmawiał ze sobą?
Co rusz się chmurzył. Przez myśl mi przeszło, że skoro miał brata bliźniaka, on
również mógł mu towarzyszyć. Ale czy aby na pewno? Averay nie powiedział, że on
zginął.
– Dobrze – stwierdził prawie normalnie brzmiącym
głosem. Przez chwilę miał nawet całkiem zwyczajny, poważny wyraz twarzy, ale
cały ten obraz normalności zniknął, gdy z kieszeni czarnych poszarpanych spodni
wyjął sztylet.
Zbladłam.
– Zabiłem wszystkich strażników – powiedział
spokojnie. – Nie ma tu nikogo, kto mógłby przeszkodzić ci w ucieczce. – Mi, nie
NAM. To zaczynało mnie niepokoić. – Jestem tylko ja. – Chłopak uśmiechnął się
uroczo i przeciągnął językiem po ostrzu sztyletu. Zostawił na nim wąski ślad
własnej krwi. Chciał udowodnić, że jego nóż jest ostry? W to nie wątpiłam. –
Zabawimy się w berka. Jeśli uciekniesz, będę cię ścigać. Ścigać do końca twoich
usranych dni, a uwierz, znajdę cię wszędzie – zaśmiał się cicho z nutką zła w
głosie. – Jeżeli tu zostaniesz – przerwał i uniósł nożem mój podbródek do góry.
Nie spodziewałam się, że gdy nasze spojrzenia się spotkają, on przylgnie do
mnie mokrymi od krwi ustami i skradnie mi pocałunek, na końcu przypieczętowując
to mocnym ugryzieniem wargi, która zacznie krwawić. Skrzywiłam się, a moje
serce uciekło na tyły żeber. – Zerżnę
cię jak dziwkę, będę cię torturował, spijał twoją krew z ust, a gdy już
zdechniesz, będę cieszył się twoimi zwłokami, dopóki nie zgniją. – Jego słowa
mną wstrząsnęły. Nie byłam w stanie ani oddychać, ani się poruszyć. Z powodu
braku mojej reakcji, chłopak nachmurzył się i wyprostował. – Mam już zacząć? –
spytał.
Gdy przenosiłam się do pionu, drżały mi nogi.
Czy on przypadkiem nie zaplanował tej nocy? Miałam wrażenie, że to była
perfekcyjna zbrodnia bez drogi ucieczki.
Chciałam się poddać, ale nie chciałam przeżyć ostatnich swoich dni, dławiąc się
własną krwią. Nie chciałam też znosić bladego ciała Averaya, które mogłoby nade
mną zawładnąć, nie chciałam go w ogóle. Chciałam żyć.
To była moja ostatnia myśl. Potem po prostu
zerwałam się na równe nogi i zaczęłam przed siebie biec. Za moimi plecami
rozległ się psychopatyczny, głośny śmiech Averaya Lavely’ego, który raził moje
uszy każdej nocy, gdy dopadał kolejną swoją ofiarę. Nie przestawałam go
słyszeć, gdy za mną biegł i zastanawiałam się skąd ma tyle energii w płucach?
Teraz mogłam obrać tylko dobrą drogę, bo zła nie
wchodziła w rachubę – podążał nią już ktoś inny. Ktoś, kto zamierzał mnie
zabić.
SadisticWriter
Mnie ten świat kojarzy się z tym z Psycho-Pass, ale może dlatego, że nie czytałam Niezgodnej i całej reszty tych młodzieżowych dystopii. Wystarczy zamienić współczynnik moralności na przestępczości i już. Zresztą mam wrażenie, że to to samo.
OdpowiedzUsuńWykreowałaś prawdziwie mroczny świat i wspaniałego psychopatę. Wiem, jak to brzmi. Aż ciarki przechodzą przez plecy. Do tego pomysł z powracającym bliźniakiem. Naprawdę należą się słowa uznania za stworzenie tego shota.
Pozdrawiam
Przyznam ci się, że też oglądałam Psycho-Pass XD. Teraz już wiem skąd mogłam wziąć podobny pomysł buahah. Zapomniałam w ogóle o tym anime, a tak je kochałam :o, nawet psychopata by się zgadzał XDD. Jak on miał? MAKISHIMA! KOCHAM <3 <3.
UsuńDziękuję!
Rzeczywiście. Tylko kolor oczu się nie zgadza... Chociaż Makishima był jednak bardziej wyrafinowany. Co nie znaczy, że go lubię.
UsuńNo, w sumie włosów też, bo Makishima miał całkowicie białe >D. O matko. Makishima był epicki, naprawdę. Jeden z moich ulubionych utajonych psycholi *___* dlaczego ja o nim zapomniałam... ;___;
UsuńMój ulubiony tekst z tej tury. (Nie wiem czy mogę tak pisać? ;) ). Trochę dużo zaimków, które można by było wyplenić zmieniając konstrukcję zdań. I te anomalie, anomalia? Odmieniane przez przypadki, nie wiedzieć czemu w liczbie pojedynczej? Czy ja czegoś nie rozumiem?
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że niektóre zdania wbiły mnie w fotel, tak są dojrzałe i trafne. Podoba mi się i konstrukcja, i fabuła, i imię bohatera mnie nie razi, bo nie jest tak, że tylko imiona świadczą o tym, że to jest inna rzeczywistość, a tak naprawdę cała fabuła mogłaby się odbyć pod Pcimiem Dolnym koło Pcimia Dolnego. I śliczna końcówka, która daje nam rozbieg, żeby skoczyć z urwiska i uderzyć z całą mocą w tafle wody. "I żyli długo i szczęśliwie?" :)
Jeeej, cieszę się, że mój tekst przypadł ci do gustu c:
UsuńNie za bardzo rozumiem o co chodzi z zaimkami. Bez zaimków w sumie ani rusz, poza tym... jest ich masa, więc nie wiem o które akurat ci chodzi :____;
Anomalie. Fakt. Coś musiało nie wyjść. Bo tak jak pisałam na początku - niezbyt tekst poprawiłam, bo nie miałam na to czasu.
Jeeej, zdziwiło mnie to o dojrzałości i trafności zdań :o
Ha! Wątpię, że żyli długo i szczęśliwie :D ale cieszę się, że końcówka się podoba <3
I love it! Właśnie chodzi o to, że jest ich masa ;P Np. takie zdanie mi zapala lampkę: "Moje niebieskie tęczówki napotkały szare oczy Averaya, który leżał obok mnie." Moje/mnie. Zaraz niedaleko:"Chłopak bez słowa chwycił mnie za dłoń, wbijając we mnie swoje długie nieobcięte pazury i pociągnął do góry." Mnie/mnie. Nie chcę się czepiać, myślę, że tekst wyglądał by lepiej, gdyby było mniej tego mojowania. ;)
UsuńAch, tak właśnie myślałam, że chodzi o "moje/mnie" :D. Już raz mi ktoś to powiedział. Wiem, że to mój problem, ale czasem na to nie zwracam uwagi, a powinnam! Dziękuję, następnym razem postaram się odzaimkować XD, znaczy... po prostu je ograniczyć.
UsuńNo może zaleciało troche tym psychopassem, ale Marlu ! daj spokój! Psychopass przy tym to nic ! :D Cały czas ściska mnie w żołądku! Taka torpeda ! :D Prawie mi oczy wyszły z orbit na końcówce ! Zaczęłam piszczeć, aż się mnie pytali, czy nic mi nie jest :D
OdpowiedzUsuńOpisy są zajebiste, już sam początek mnie wciągnął, od pierwszego akapitu ! :D Bunt to mój ulubiony motyw, zajebiście ci ta bohaterka wyszła, serio i bliźniaczka psychopatka i potem psychopata ! :D Jak powiedziałaś na poćzatku, że będzie psychicznie, mówię e, bedzie jakieś porwanie, tortury, kolesie liżący noże i te sprawy, a tu proszę, zaskoczyłąś mnię w chooy ! :D Serio, jestem pod pierdolnym wrażeniem twoich tekstów! :D Już wcześniej wykazywałaś zadatki na dobrego pisarza, ale teraz to niebo a ziemia te osiem lat ! :D fest się cieszę, że znów cię mogę czytać ! :D
Serio aż takie wrażenie na ciebie zrobiło :o? To ja się cieszę! Mi samej bardzo przyjemnie się ten tekst pisało.
UsuńBunt to genialny motyw!
Ej, w sumie koleś liżący nóż był ahahah XD.
Ja wskazywałam wcześniej zadatki na dobrego pisarza XD?! Przestań! Moje teksty za czasów As'a były takie pieprzniętę, że to się w pale nie mieści buahaha XD. Te wszystkie Itacze i inne >D.
Ale bardzo miło mi się zrobiło od twojego komentarza <3 dziękuję!
A moje teksty z Asa powalały. Głupotą xD Pisałam tam pod moim partem, że nadal mam te głupoty -.-' xD Żenada to czytać po tylu latach xD Choć nadal śmieszy mnie Mistunida do Itachiego: Zamknij się i podaj mi ogórka! " xDD
UsuńJa chcę to poczytać ahahah XD!
UsuńKurna. SERIO XD? Co ona w ciąży była?! buahah. No, ja rypię. Ja wciąż mam teksty z As'a, ale na starym kompie - muszę kiedyś kupić sobie taki kabelek głupi, co to z dysku mi ściągnie wszystkie stare opka ;___; wtedy dam ci znać buahah.
Przyznam, że naprawdę mnie wciągnęło! Ciekawe postaci, opisy, które gładko się czytało, a nawet jakiś niedosyt na końcu...
OdpowiedzUsuńTwój tekst kojarzy mi się też trochę z Huxleyem, trochę z Orwellem i momentami z Davidem Mitchell'em (Atlas chmur). Imię "Averay" przypominało mi na początku angielskie słowo "average", ale okazało się, że bohater wcale taki przeciętny nie był ;). Podobało mi się także pokazanie rzeczywistości, która w gruncie rzeczy nie była czarno-biała. Gratulacje za pomysł! :)
Jeanne_Proust
O bardzo fajnie, bo też rozszerzyłaś schemat, nie tylko dobrzy i źli ale też neutralni. Ludzie żyjący w utopijnym kraju. Ech. Jak na razie z tym klimatem kojarzą mi się dwa tytuły anime. A oba bardzo lubiłam.
OdpowiedzUsuńOho, zrobiło się gorąco!
Ok, teraz zrobiło się z lekka makabrycznie O.o Złota korona polana krwią...
Ojej. Nawiązała się między nimi jakaś dziwna więź.
O kurde... O kurde... Jestem głęboko wstrząśnięta i nieprędko się pozbieram. To było makabryczne, straszne i chociaż widziałam kilka literówek, bardzo wciągające. Czytałam w takim napięciu, że bolą mnie mięśnie brzucha... O kurde. Muszę przyznać, że masz bardzo ciekawy styl.
Aż przypomina mi się cytat:
"You write so beautifuly, the inside of your head must be a terrible place."
:)