Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

sobota, 25 marca 2017

[32] Szczelina ~ Tenebris


Dziwny mi wyszedł ten tekst. Po prostu dziwny. Już dawno nie pisałam czegoś typowo pod temat, zazwyczaj było częścią moich projektów. A dziś jest takie sobie, ot, opowiadanie. Enjoycie!

Szczelina 

*Ona*

            To było dokładnie siódmego marca tego roku. Wyszedł do sklepu o siódmej wieczorem, żeby kupić coś na kolację. Wrócił tydzień później, trzydzieści lat starszy i ścigany przez wilkołaka. Niczym burza wpadł do mieszkania, rozsypał przed drzwiami sól, a potem ja zabarykadował. Okna też nie uniknęły solnej kąpieli. Widocznie myślał, że to go uratuje przed tym, cokolwiek go goniło.
            Niczego mi nie wyjaśnił, tylko kazał mi się schować w szafie. Posłuchałam go, bo choć jego twarz przeorana była zmarszczkami i kilkoma bliznami, a jego ciemne włosy przyprószone siwizną, wciąż rozpoznawałam w nim mężczyznę swojego życia.
            Ale ja nie bałam się tak jak on. Wiedziałam, że w razie czego mnie ochroni. Jednak nie w tym rzecz. Ponieważ oboje mieliśmy sekrety. On nigdy nie wyjawił mi, co się z nim działo przez tydzień jego nieobecności, ale wiedziałam.

niedziela, 19 marca 2017

[31] Zielony narwal ~ Justyna W-R.



Tekst inspirowany popularną internetową grą (łamane na chujstwo) Niebieski Wieloryb czy jakoś tak. Przepraszam, bo wiem, że tekst ma naprawdę gówniane momenty, ale może pokochacie moich cudownych, głębokich, wspaniale zarysowanych bohaterów? Może powalą was epickie opisy, których nie powstydziłby się nawet sam (lub z kimś) Żeromski Stefan? Hapajcie ten literacki wybryk i niech wam idzie w cycki, amen!
Przepraszam Wasze Jaśnie Oświecone Szare Komórki!
Wasza Dżastina! 
Zielony Narwal

    Radowit zacisnął dłoń na kartonowym kubku. Najchętniej by go demonicznie zmiażdżył ale karmelowe latte kosztowało dwanaście zyla. Dodatkowo było gorące. A on ma takie delikatne palce. Jak mu mama gotuje jajko na miękko, to zawsze wkłada je na chwilę do zimnej wody, żeby się nie poparzył tym gorącym żółtkiem.
Dżesika przeżywała ostatnią akcję. „Zielony narwal” zbierał krwiożercze żniwo. Gra, opublikowana w internecie, rozrzucona fejkowymi kontami na portalach parentingowych, zebrała plon. Potrzebował wspólnika, ale teraz żałował, że wybrał do tego Dżesikę.

[31] Kruk ~ Laurie



Kruk

Laur szaleje, drugi tekst w tym tygodniu. Zawdzięczacie go Wilczej, Tris i Rili, które na przestrzeni kolejnych tygodni, gdy tak wypadło, karmiły mnie swoim „Tagged”. I choć tego nie planowałam, narodziła się Lila znana również jako Lintu. Dziewczyny, możecie być z siebie dumne, ale w końcu poniesiecie tego konsekwencje;)

            Popołudnie zdawało się dość spokojne jak na miasto bezprawia i rozpusty, jakim było Ergastulum. W budynku, który trudno było nazwać nowym, wiele ścian zostało zburzonych, więc piętro traktowano jako jedno pomieszczenie oddzielone tylko od klatki schodowej. Co prawda taki układ był nieco niebezpieczny, ale mieszkańcy mieli na to swoje sposoby.
            Huk dobiegający z okolicy wejścia oderwał na moment wszystkich od ich zajęć. Najwyraźniej ktoś wpadł w pułapkę zastawioną przez najmłodszych mieszkańców: jasnowłosego Simona i czarnowłosego Chrisa, którzy wiecznie trzymali się razem. Ten pierwszy pobiegł sprawdzić, co się stało. Reszta przyjęła to z większym spokojem, choć każdy z nich ukradkiem sprawił, czy ma broń w zasięgu ręki.

[31] Pożegnaj jutro: Rysa na szkle ~ Laurie



Pożegnaj jutro: Rysa na szkle

Dawno mnie tu nie było, więc czas wziąć się za siebie i pisanie dla Grupy. Temat przyjemny do tworzenia i już od pierwszej chwili wiedziałam, że to właśnie „Pożegnaj jutro” jest moją odpowiedzią. Początkowo miało być to kolejne spojrzenie na to, jaką maszyną do zabijania jest Vivian, ale stwierdziłam, że czas ugryźć przeszłość młodej zabójczyni z innej strony. Rozbić obraz, który dostaliście i który pojawi się w podstawowej serii. I stąd „Rysa na szkle”, z której nie jestem w pełni zadowolona. Gdzieś w moich zasobach istnieje motyw muzyczny do tego tekstu, ale jak na złość trzy dni szukania nie dały rezultatu. I muszę się z tym pogodzić...

            Letni wieczór w końcu przyniósł ukojenie od skwaru i palącego słońca. Ulice wymarłe w ciągu dnia zaczęły się zaludniać, ogródki restauracji i kawiarni ożywały, a atmosfera stała się całkiem inna. Rozluźniona, zabawowa, pełna rozmów i śmiechu. Noc miała zostać przywitana jako dobra znajoma, nie jako coś groźnego, czego należy się obawiać.

wtorek, 14 marca 2017

[30] Instrukcja obsługi nieśmiertelności ~ Aktina



Pisane na szybko, bo trzeba wesprzeć GPK! Być może trochę inspirowane serialem "Forever"? Kto oglądał, ten wie :)

Aktina
Instrukcja obsługi nieśmiertelności

Mówią, że rodziny się nie wybiera. Otóż... to całkowita prawda. Mówią również, że umiera się tylko raz. No i tu, jeśli należysz do mojej rodziny,  zaczynają się schody.
Nikt już nie pamięta, kiedy to wszystko się zaczęło. Prawdziwa historia obrosła w legendy, stworzyło się kilka wersji. Ta najbardziej wiarygodna wspomina o zakładzie jednego z naszych przodków z cwaną wiedźmą. W ramach wygranej miał on zyskać nieśmiertelność. Istnieje jednak podejrzenie, że praprapra...dziadek Nie był w tamtym momencie zbyt trzeźwy. Umowa zawiera kilka niedoróbek.
Po pierwsze: Nieśmiertelność jest tylko względna. Wszyscy normalnie się starzejemy i ze starości umieramy. Za to niemożliwe jest chociażby zginięcie w nieszczęśliwym wypadku po przejechaniu ciężarówką z mielonką. Nie żebym wiedział jak to jest, wcale...
Po drugie: Zdolność jest dziedziczna. Nikt się nas nie pyta, czy mamy ochotę ją posiadać. Być może niektórzy chcieliby mieć tę odrobinę adrenaliny związanej z nieświadomością o ostatniej godzinie?

poniedziałek, 13 marca 2017

[30] Kolczyk ~ Tenebris



            Obudził się w jakimś łóżku. Nad nim wisiał zupełnie obcy mu sufit. Nie miał wątpliwości, że nie był tu nigdy przedtem, a nie pił ostatnio. Choćby dlatego, że w tym mieście sprzedawali siarkę z wodą nie wino. Co za dziadostwo, świństwo, bleh…
            A więc mogło się wydarzyć tylko jedno. Jednak nie mógł sobie nic przypomnieć. Nie, kiedy ciągle czuł się tak strasznie śpiący. Wiedział, że powinien jak najszybciej ulotnić się z czyjejś chałupy, ale łóżko było tak wygodne, że jakoś nie mógł się zebrać.
            To w sumie nie był pierwszy raz, jak budzi się w jakimś dziwnym miejscu. Ba! To jeszcze było całkiem niezłe, bo budził się już w różnych miejscach. Na przykład w sklepie, raz w oborze wśród świń, a raz na dachu. A w lesie to… Już dawno przestał liczyć.
            Toteż naprawdę nie zamierzał się obecnie przejmować. Ziewnął i przeciągnął się, chcąc rozprostować kości. Jego ręka natknęła się na coś delikatnego i żywego. Ostrożnie przewrócił się na prawy bok, bo dotychczas leżał na plecach.
            Obok niego spała kobieta. Śniada skóra zakryta była jedynie jedwabnym materiałem. Burza ciemnych włosów zakrywała twarz. Ciekawy jej piękna, delikatnie odgarnął ciemne kosmyki. I w ciszy podziwiał tą piękną istotę. O tak, w takim miejscu mógłby się budzić codziennie. Jeszcze chwilę chciał się rozkoszować tym szczęściem, nim będzie musiał uciekać. A niechybnie musiał będzie.

[30] Kamień nieszczęścia ~ Miachar



            Odrobine Henry'ego z "Forever", bo mi tu podpasował. Szkoda, że mogliśmy widzieć się tylko przez jeden sezon.

            Morze. Spokojne lub wzburzone. Jasne lub ciemne w swej głębi. Ciepłe od promieni lub zimne w mroku. Niektórych zachwyca, innych przeraża. Ale tego jednego mężczynę po prostu denerwowało. Dlaczego? Bo to w nim najczęściej budził się po swojej śmierci. Tak jak teraz.
            Po krótkiej walce z wodą zdołał wydostać się na powierzchnię i ponownie spojrzeć prosto w słońce. Zaklął głośno i to kilkukrotnie, byle tylko dać wyraz swojemu niezadowoleniu. Nie po to narodził się wśród Nieśmiertelnych, by odradzać się w morskich odmętach, na pustyni lub w domu jakieś staruszki, która na jego widok zmarła z powodu nagłego ataku serca.
            Po chwili utrzymywania się na wodzie zaczął ociężale ruszać rękami i nogami, zmusił się do płynięcia i zbliżania do brzegu. Wciąż przeklinał, tym razem w myślach, a i nie złowieszczył światu, że siebie upominał za głupotę. Gdy dowiedział się, że jest nieśmiertelny, bo przyszedł na świat w noc przesilenia zimowego w rodzinie ludzi

poniedziałek, 6 marca 2017

[29] Zachwyt ~ Justyna W-R.



            Nikt nie macha tu pindolem, ale energia jest jednoznaczna. Także tym pruderyjnym polecam tym bardziej przeczytać, może się wyleczą z tej, przeszkadzającej w szczęśliwym życiu, przypadłości. :) To jest w ogóle coś co mnie w naszej kulturze fascynuje. Nawet w regulaminie GPK jeszcze jakiś czas temu była uwaga, że sceny erotyczne nie są wskazane. Mordować, rozczłonkowywać, kroić tępym narzędziem można, proszę cię bardzo! Ale żeby nigdzie tam nie mignął fiutek, bo to zgroza! A większość z nas widziała genitalia, dotykała ich, z własnymi ma, mniej lub bardziej serdeczny, kontakt na co dzień, za to mordowania na żywo – ja nie widziałam i pewnie większość z Was też nie. I mam nadzieję, że nigdy nie zobaczymy. Uznanie krwi, flaków i innych przysmaków za naturalne, a codzienne, zwyczajne rzeczy za powodujące traumę u szesnastolatków uważam za naiwność. Róbmy miłość, a nie wojnę! :D 

Zachwyt

            Obudził się w sukience i nie był specjalnie zaskoczony. Przypomniał sobie, jak wczorajszego wieczoru jej głowa zniknęła wśród turkusowych falban. Spała teraz obok z lekko rozchylonymi ustami. Pochrapywała przez nos. Odwrócił się na bok i położył dłoń na szarobrązowych, błyszczących włosach. Pogładził policzek. Jego ręka wydała mu się ciemna i twarda na tle śmietankoworóżowej cery kobiety
            Jej usta zdradzały poczucie humoru. I rzeczywiście, wczoraj śmiali się jak szaleni. Trochę ze zdenerwowania, a trochę dlatego, że oboje gustowali w absurdzie. Choćby to była tylko jedna noc w jego życiu, zapamięta ją na pewno. Wciągnął głęboko powietrze. Zapach taniego hotelu zmieszał się z zapachem ich ciał. W powietrzu unosiło się jeszcze echo szczęścia. Ona była jednym wielkim zachwytem. Nawet wtedy, gdy na fali głupawki przebrał się w jej kieckę, a ona uwiodła go okryta jego koszulą, widział w jej oczach zachwyt. Nie interesowny, nie na coś wymierzony, nie podszyty korzyścią. Zachwyt, jaki widzi się w oczach ludzi patrzących na kwiaty.
            Nie byli przyjaciółmi. Nic o niej nie wiedział. Co lubiła, co robiła wieczorami, czy miała jakieś hobby? Ale od zawsze coś ciągnęło go do niej i jednocześnie odpychało. Widywali się w gronie znajomych, na urodzinach lub weselach. Jej mąż kolegował się z jego żoną. Wymieniali zdawkowe uwagi, jednak w jej oczach zawsze widział figlarny błysk. Czasem flirtowali niewinnie, kiedy z jakiegoś powodu na siebie wpadli.
            Wczorajszego wieczora wybuchła bomba, której spodziewał się już od dawna. Z domu już od jakiegoś czasu wiało chłodem. Odkąd syn pojechał na studia, dom stał się dziwnym miejscem. Tego dnia żona w prostych słowach powiedziała, że odchodzi. Poczuł strach, ulgę i złość. Wyszedł z domu. Jeździł po mieście bez celu. W głośnikach grała płyta, której nienawidziła jego żona. Nareszcie mógł jej posłuchać. Zatrzymał się na stacji i kupił papierosy. Rzucił dziesięć lat temu, a teraz palił jednego za drugim w samochodzie, jak za kawalerskich czasów. Do momentu w którym żar spadł mu na udo. Chwila nieuwagi i przypierniczył w niebieskiego opla.
  Szlag! – krzyknął, po czym wysiadł z samochodu. Wtedy drzwi drugiego auta otworzyły się i zobaczył ją. Miała włosy związane w ciasny kok i uśmiech na twarzy.
– Cześć, co słychać? – zapytała, zupełnie tak, jakby spotkali się przypadkiem na ulicy.
– A nic, w porządku – odpowiedział zdziwiony. Chciał krzyknąć, że żona go zostawiła po latach wspólnego życia. Że chciałby pogadać. Że od lat nie uprawiał seksu. Że brzydzi się swojego ciała. Że nie wie, czy w ogóle jest jeszcze mężczyzną. Oczywiście nic z tego nie przeszło mu przez gardło.
– Nic ci nie jest? – zapytał zamiast tego.
– To tylko draśnięcie. Przepraszam, być może jechałam za szybko.
– To nie twoja wina, popiół mi spadł i nie zdążyłem zahamować. Zapłacę za szkody.
– Daj spokój, przetrę ten zderzak i nie będzie śladu.
Z powątpiewaniem patrzył na pękniętą plastikową część. Szukał w głowie sposobu na zatrzymanie jej. Stali tak chwilkę w milczeniu. Samochody zwalniały i omijały miejsce wypadku. Ona patrzyła mu w oczy z uśmiechem.
– To co robimy?
– Masz trochę czasu? – zapytał. – Może chcesz posłuchać muzyki?
– Chętnie. Tylko odstawię samochód na parking. Spotkajmy się tam – wskazała miejsce pod blokiem nieopodal.
            Jeździli i słuchali muzyki. Nie odzywali się do siebie. Kiedy jej ręka musnęła jego dłoń podczas zapinania pasów, poczuł podniecenie. Kobieta była piękna. Szare, uśmiechnięte oczy promieniowały normalnością i spokojem. Była okrąglutka i bardzo zgrabna. Ciepła i rozluźniona. Zatrzymał się na stacji na miastem, spojrzał na nią i uśmiechnął się.
– Śliczna jesteś – powiedział.
Uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
– Chcesz uprawiać seks? – zapytała bezpośrednio, choć jej głos zadrżał.
Zdziwił się. Nie spodziewał się po niej takiego pytania.
– Czemu akurat seks? – zapytał w odpowiedzi. – Czemu nie kręgle, film, galeria sztuki albo kawa?
– Odkąd cię poznałam, dziesięć lat temu, pod starym kinem, i uścisnęłam twoją dłoń, chciałam to z tobą zrobić. Ciągnie mnie do ciebie, ale nie chciałam niszczyć swojego ani twojego związku. Ale teraz jestem starsza i robię to, czego chcę, i nie odrzucam prezentów od losu. Jedynym warunkiem jest to, że nikogo nie będziemy krzywdzić i wszystko zostanie między nami.
– Chcę nikogo nie krzywdzić – powiedział, czując, że zaraz rzuci się na nią w samochodzie. Jednak nie był już głupim szczeniakiem. Wiedział, że każda chwila, w której czuje się cokolwiek fajnego jest cenna. Delektował się swoim pożądaniem i uśmiechał się szeroko zerkając na dziewczynę siedzącą obok. Ona odpowiadała mu uśmiechem.
            Wszystko potoczyło się szybko, lecz wystarczająco powoli. Tani motel przy stacji. Woda mineralna z bąbelkami. Głupia komedia na której zwijali się ze śmiechu. Łza na policzku. Być może to była tylko jedna noc, ale zrozumiał, że w życiu może być czasem cudnie. Wziął ją jak uśmiech losu. Podziwiał jak zachód słońca. Nie zawsze trzeba pytać, skąd pochodzi kwiatek, który stoi w salonie na stole. Tej nocy nie byli niczyją żoną, ani niczyim mężem. Byli zachwytem. A zachwyt był nimi.

niedziela, 5 marca 2017

[29] (Nie)pamiętna impreza ~ Aktina



Tyle tygodni mnie już tu mnie było... i jeszcze przez jakiś czas nie będę pisać tekstów regularnie, ale przynajmniej coś krótkiego czas stworzyć :)

Aktina
(Nie)pamiętna impreza

Dźwięk dzwonka ledwo przebił się przez głośną muzykę. Aż dziwne, że jeszcze nikt nie zadzwonił na policję. Z drugiej strony, patrząc na wygląd klatki schodowej, ilość butelek zostawionych na półpiętrze oraz graffiti na ścianach, imprezy podobnej skali zdarzały się tu chyba dość często.
Po dłuższej chwili drzwi otworzyły się. Przybysz uśmiechnął się szeroko i podniósł przyniesione przez siebie pełne reklamówki z piwem.
– Nie piłeś nic jeszcze, Karol? – zapytał gospodarz, przejmując zakupy.
– Żartujesz? A kiedy zostajesz zaproszony na obiad, to jesz coś w domu? – odpowiedział pytaniem, przekrzykując hałas.
W dwupokojowym mieszkaniu znajdowało się co najmniej dwadzieścia osób. Część z nich już zdążyła zaprzyjaźnić się z kieliszkiem... Potwierdziła to blondynka, która wyjrzała z kuchni, chcąc sprawdzić, kto przyszedł. Kiedy zobaczyła swojego ex, odważniejsza dzięki wypitym procentom, złapała za rękę najbliższego stojącego przy niej chłopaka i pociągnęła do przedpokoju.
– O, Karol. Nie zauważyłam cię. – Uwiesiła się na towarzyszu. Ten nie wiedział, czy skupić swój rozbiegany wzrok na pełnych ustach dziewczyny, jej głębokim dekolcie czy gołym brzuchu z interesującym tatuażem. Niestety nie umiałby powiedzieć, co przedstawiał, ponieważ jego krawędzie dziwnie się rozmywały.
– No popatrz, a ja twoje tlenione kudły widziałem już po przekroczeniu progu.
Gospodarz imprezy chyłkiem skierował się do kuchni, pod pretekstem zaniesienia alkoholu. Wiedział, że Kaśka będzie na imprezie, a mimo to nie ostrzegł przyjaciela.
– Akurat mi nie powinieneś się dziwić. Mogłam być akurat zajęta kimś innym. – Ciaśniej objęła chłopaka, przytulając się do niego. Nadal jednak nie spojrzała mu w twarz. Całą uwagę skupiała na byłym.
– Ja wiem, że po rozstaniu ze mną możesz być zdesperowana, ale zwykle nie zwracałaś uwagi na dzieciaki chodzące jeszcze do liceum.
Dziewczyna natychmiast zadarła głowę. Jej przypadkowym wybrankiem został najwyżej osiemnastolatek. Błyskawicznie go puściła i odskoczyła do tyłu.
– Zostaw mnie ty... ty małolacie! – Odepchnęła go jeszcze od siebie i zniknęła w łazience. Zdezorientowany młodzieniec powiódł jeszcze za nią wzrokiem. Westchnął tylko i, ciągle bez słowa, poszedł do jednego z pokoi.
– Widziałeś to wszystko? – zapytał powracającego do niego przyjaciela Karol, nadal stojąc pod drzwiami.
– No właśnie widziałem. Co ona odwaliła... – Złapał się za głowę. – Mimo wszystko twoja akcja była bezbłędna! – Przybił piątkę z rozmówcą. – Musimy to uczcić. Nie zmarnuję takiej okazji albo nie nazywam się Adam! Już, już, ściągaj tę kurtkę. Musisz zobaczyć jakie laski z uniwerka zorganizowałem.

***

– No to jeszcze po jednym! – Gospodarz rozlał następną kolejkę, przy czym słowo rozlał pasowało tu idealnie. Gdyby ktoś zebrał wódkę pokrywającą dużymi kałużami stół, pewnie możnaby było napełnić kolejny kieliszek.
– Z ciekawości, orientuje się ktoś, ile już wypiliśmy? – padło pytanie, nie wiadomo czyje.
– Policzmy. Jest nas tu siedmiu – Zaczął lekko bełkotliwym głosem Adam, który studiował matematykę. – Trzech padło dwie kolejki temu. Tam stoi siedem pustych butelek półlitrowych, ósmej została połowa. Kieliszki pewnie pięćdziesiątki. Tu pomnożyć, podzielić, odjąć... – Zamilkł na chwilę, wodząc palcem w powietrzu, jakby liczył w pamięci. – Dużo. – Zaśmiał się głośno, a reszta za nim, przerywając tylko po to, żeby wypić nalany alkohol.
– Co powiecie na pokera? – zaproponował Karol, rozsiadając się w fotelu.
– Chłopie, za co ty chcesz grać w tego pokera? Tylko nie mów, że na zapałki.
– Rozbierany poker. Nie słyszałeś? – Skinął głową na tańczące niedaleko nich dziewczyny. – Pytanie tylko, czy masz karty.
– Kasia ma – odpowiedział nieznajomy mu chłopak.
– O nie! Nie chcę od Kaśki nawet kart do gry pożyczać! – oburzył się.
– Nie Kaśka tylko Kasia – zauważył Adam. Wstał z miejsca i złapał brunetkę barwiąca się obok z koleżankami. Chwilę z nią rozmawiał, przekonywał również pozostałe dziewczyny. Kiedy wszystkie skierowały się do stołu, a wspomniana Kasia już tasowała talię, wiadomo było, że zabawa dojdzie do skutku.

***

– Kolor! – krzyknęła brunetka i rzuciła karty na blat. Każdy z szeroko otwartymi oczami spoglądał na pięć kart kier.
– Muszę zapamiętać, żeby nigdy więcej z tobą nie grać. – Karol, zrezygnowany, wypił kolejny kieliszek na odwagę. Został w samych majtkach, które również zaraz będzie musiał zdjąć. Oprócz niego wszyscy byli już goli. Wszyscy oprócz Kasi, która nadal miała na sobie obie części bielizny.
– Stary, niestety muszę cię zasmucić. Właśnie pykła dwunasta flaszka. Jutro nikt nie będzie nic pamiętać! – Adam poklepał przyjaciela po ramieniu, płacząc ze śmiechu.
Poker z czasem przyciągnął sporą widownię. Kto jeszcze nie spał, ten stał przy stole i śledził rozgrywkę. W tamtym momencie tłum zaczął skandować imię przegranego. Po chwili bokserki wylądowały na środku pokoju, co wywołało kolejne krzyki i piski.
– Co powiecie na szansę zemsty? – Brunetka powiodła wzrokiem po wszystkich zebranych. Jako jedyna myślała jeszcze dość trzeźwo, ale nie chciała rezygnować z zabawy. – Prawda czy wyzwanie. Na pewno znacie zasady. – Złapała pustą butelkę i położyła na środku stołu. – Ten, kogo wskaże butelka, wybiera swój cel.
– Ja wchodzę! – odparł Karol bez chwili namysłu.
Zakręcił Panem Tadeuszem. Po kilku sekundach wybraniec losu był już znany. Kasia znowu miała szczęście, bo to ona zaczynała.
– Prawda czy wyzwanie? – zadała regulaminowe pytanie, patrząc w kierunku ostatniego przegranego.
– Wyzwanie. Tylko tchórze biorą prawdę.
Dziewczyna wstała. Złapała koronkową sukienkę swojej koleżanki, która już jakiś czas wcześniej zniknęła w drugim pokoju, i podsunęła ją towarzyszowi w grze.
– Masz ją założyć i nie zdejmować aż do końca imprezy.

***

Ostre światło przedarło się przez zasłony i skupiło na jego twarzy. Natychmiast zasłonił oczy ręką, chociaż jeszcze przez dobrą chwilę ich nie otwierał. Poświęcił ten czas na zebranie strzępków wspomnień. Niestety nie było ich dużo. Na całe szczęście doskonale pamiętał "idealny" plan Kaśki. Gdyby to zapomniał, nie darowałby sobie.
Głośne westchnięcie gdzieś obok skłoniło go do wstania z materaca, na którym spał. Oczywiście na dzień dobry powitał go ból głowy, ale jakoś zszedł na drugi plan, kiedy zobaczył, jak wygląda reszta towarzystwa. Adam chrapał jeszcze w pełnym makijażu, dwie dziewczyny, leżące obok siebie, posiadały ślady szminki na twarzy, jakby całowały się nawzajem, a na balkonie widać było wiszące staniki.
Nagle coś go tknęło. Spojrzał w dół. Dla pewności szybkim krokiem skierował się w stronę lustra. Wszystko stało się jasne. Koronkowy, wygnieciony już materiał opinał się ciasno na jego ciele, mimo że zamek pozostał rozpięty.  Obudził się w sukience i nie był tym jakoś specjalnie zaskoczony.

[29] Vincent i Gwiazdka ~ Daconte



            Gwiazdka, Vincent i miłość.
Jeśli dusze sobie przeznaczone się rozdzielą...
            Gwiazdka usiłowała zatrzepotać powiekami, cieniutkimi jak skrzydła motyla. Z wysiłkiem uniosła prawą powiekę. Lewa wydawała się zbyt ciężka, aby zrobić to równocześnie. Potem jeszcze raz, ale odwrotnie: najpierw lewa do góry, potem prawa. Jej postać, stojąca w oknie, zdawała się być jeszcze bardziej krucha, niż zazwyczaj.
            – Ale ona idzie…sama…Zobacz, jak ona może chodzić, ta…Jak jej tam, no jak się nazywa? – zapytała, nie patrząc na leżącego na łóżku mężczyznę. Wymawiane słowa z oporem opuszczały Jej usta.
            – Fredzia. Nazywa się Fredzia, Gwiazdko, i właśnie wyszła z naszego pokoju – odezwał się Vincent.
             – Wyszła? Kiedy? – Zadziwiła się białowłosa Gwiazdka. – Ale ona idzie...Zobacz, jak ona jeszcze może...
             Zauważył ze smutkiem, że od bardzo dawna nie wypowiedziała jego imienia, a tak pięknie wymawiała je z francuska : Vęsan.
             Podobno kiedyś bywała w Paryżu. Dawniej lubiła o tym opowiadać. Teraz męczyła się wyławiając z głowy dwa zdania, jakby zaplątały się w ciemnych tunelach.
             Vincent i Gwiazdka byli wyjątkowo uprzywilejowaną parą w Domu Niebiańskiej Starości. „Co za pomysł miał ten durny Benio? – Po raz kolejny pomyślał mężczyzna – Od kiedy to starość może być niebiańska?”
            – Ha, ha, ha! – zaśmiał się donośnie, nie zdając sobie sprawy, że zrobił to na głos.          Dawniej słowa cisnęły mu się na usta bez przerwy, ale od kiedy Gwiazdka straciła kontakt z rzeczywistością, częściej prowadził monologi wewnętrzne. Zrozumiał, że nie zdąży opowiedzieć, jak wyglądało jego życie bez niej. A może odeszła, aby tego nie wiedzieć?
            – Nie śmiej się. Ona naprawdę szybko chodzi... Ile może mieć lat? – Zastanawiała się dalej siwowłosa.
            Vincent wiedział, że szalona Fredzia jest starsza od najstarszego pensjonariusza Domu i niedługo będzie świętować setkę.
            – Młoda jest jeszcze. O jakieś trzy lata młodsza od ciebie – powiedział, nie chcąc zasmucać stojącej przy oknie kobiety, której każdy krok sprawiał trudność.
            – Ale jak ona chodzi....– Gwiazdka wpatrywała się w pustą alejkę pod oknami, okalającą stylowy budynek Domu Niebiańskiej Starości. Fredzia dawno zniknęła za zakrętem prowadzącym do bramy wyjściowej. Pomaszerowała do swojej Chaty-Fredziaty pod lasem.
             Vincent przypomniał sobie poprzedni wieczór. Mieli wesołą imprezkę. Można powiedzieć - niebiańską. Tym razem uśmiechnął się tylko do swoich myśli.
             Bernard, jego syn, był fundatorem Domu, więc przysługiwały im specjalne prawa. Siostra przełożona na początku się buntowała, ale stary był nieugięty: zamieszka w „piekiełku”, jak nazywali między sobą dom opieki, ale tylko z przyjaciółką.
             Bernard bał się o ojca i zgadzał się na wszystko, aby tylko mieć go na oku. Sam urodził się w Kanadzie i nawet nie próbował zrozumieć, dlaczego ojciec uparł się na powrót do starej ojczyzny. Od dziecka wiedział, że kiedy jego energiczny fader jest zamyślony, to właśnie odpłynął mentalnie do Swojego Kraju.
             I tak też, zarządzjącej Domem siostrze przełożonej nie pozostawało nic innego, jak pogodzić się z faktem, iż para staruszków bez ślubu mieszka w jednym pokoju. W dodatku jakich staruszków!
             Vincent przeciągnął się na łóżku i zatopił we wspomnieniach. Wczoraj znowu było wesoło, więc kiedy dzisiaj obudził się w sukience, nie był specjalnie zaskoczony. W końcu to on sam wymyślił scenariusz.
            Poprzedniego wieczoru, po kolacji, Fredzia przyniosła czereśniową nalewkę domowej roboty. Karminowa zawartość litrowej butelki wraz z kolorowymi tabletkami utworzyły mieszankę wybuchową.
             Vincent ubrał się w jedną z falbaniastych sukienek Gwiazdki, które ciągle jeszcze kupował jej na Francuskim Bazarze.
             Siwowłosa nawet nie zauważała nowych zakupów, ale on z każdej wizyty w mieście, przywoził kolejną, jakby chciał sukienkami zrekompensować czas, kiedy nie byli razem.
            Z gwiazdkowej szafy wybrał dla siebie długą, różowo-błękitną, z odcięciem pod piersiami i dużym dekoltem na plecach, dzięki czemu mógł się w nią wcisnąć. Potem pomknął do siostry przełożonej pod pretekstem reklamacji źle przyrządzonych jajek w koszulkach na kolację. Uwielbiał ją prowokować.
             Krótko po przyjeździe do Domu Niebiańskiej Starości Vincent postanowił, że nie będzie jadał kolacji w nudnym towarzystwie wiecznie narzekających staruszków i stanowczo poprosił o dostarczanie posiłków do pokoju. Siostra Leokadia musiała przełknąć kolejną, gorzką pigułkę.
            Wczoraj zaś, kiedy zobaczyła go w drzwiach pokoju z napisem „ Siostra Przełożona. Sprawy administracyjne”, takiego rozochoconego, z rozwianymi, siwymi włosami, opalonym, choć przywiędłym torsem pod tiulową sukienką, o mało nie dostała palpitacji. Właściwie to dostała, coś tam przecież zaraz łyknęła. Vincent dobrze znał ten jej zwyczaj: puszczają nerwy – siostra Leokadia bierze od razu trzy proszki.
             Kto wie, być może nigdy z bliska nie widziała rozgrzanego mężczyzny, który w dodatku wyśpiewywał na całe gardło „ Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki, całować chcę”.
             Gdyby nie fakt, że ten szalony staruch, jak go nazywała w myślach, jest ojcem właściciela Domu, nie spędziłaby z nim pod jednym dachem nawet jednej doby.
            Niestety, rzeczywistość nie zawsze chciała układać się podług planów perfekcyjnej siostry przełożonej.
             Kiedyś, w przypływie desperacji, napisała ostry list do pana Bernarda, kończący się słowami: „ Albo pański ojciec się wyprowadzi albo ja opuszczam Dom Niebiańskiej Starości.” Rano go jednak podarła, za dobrze znała odpowiedź właściciela luksusowego ośrodka opieki.
            – Ale jak ona chodzi...Jeszcze chodzi... – ciągle powtarzane słowa unosiły się w pokoju, jak echo.
            W czasach młodości Gwiazdka była wielką miłością Vincenta. Stanowili tak wyjatkową parę, jaką spotkac można tylko w niepoprawnych komediach romantycznych. Byli dla siebie samowystarczalni, ale jednocześnie zakochani w świecie, który ich otaczał.
             Byli, jak dzień i noc, jak słońce i księżyc, razem tworzyli niebo.
 Potem nagle coś się zmieniło. Vincent zostawił swoją jedyną, wybierając karierę potentata drzewnego w Kanadzie, którą przygotowała mu rodzina. Wiedział, że Gwiazdka nie chciała nigdzie wyjeżdżać, więc po prostu uciekł, stchórzył.
            A może prawdziwe powody ich rozstania zostały gdzieś w szumie klonów i berberysu, który rósł na skraju lasu albo w świetlistej tafli jeziora, przechowującej ich odbicia?
             Vincent nigdy nie odżałował decyzji o wyjeździe. Napisał do swojej miłości wiele listów, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Kiedy po latach powrócił do ojczyzny, pierwsze kroki skierował do niej. Przecież tylko dla niej przyjechał. Była tam, gdzie zawsze; w osadzie nad jeziorem. Jakby na niego czekała. Wszystko w niej było tak samo piękne, tylko trochę skurczone. Włosy miała białe i prawie do kostek. Po jego wyjeździe nie ścięła ani pasemka.
            Przeszłość przestała istnieć.
             Nie robiła mu żadnych wymówek. Nigdy nie opowiadała o swoim życiu, pomijając prawdziwe, czy wyimaginowane podróże do Paryża. Nie miała męża, nie miała dzieci. Mówiła, iż wiedziała, że w końcu będą razem, bo kiedyś byli jedną duszą, więc znowu się połączą.
             Gwiazdka wierzyła w reinkarnacje i inne, dziwne rzeczy, a on uwielbiał, kiedy opowiadała mu o duchowych miastach nad pustyniami, wzniesionych istotach albo o aniołach z lasu. Dlatego nazywał ją Gwiazdką. Najpiękniejszą i szaloną Gwiazdką na niebie.
            Kiedy nagle, po roku pięknego i zwariowanego bytowania w Domu, siwowłosa zamieszkała w swojej głowie, wszystko się skończyło. Nie porywali już innych pensjonariuszy na eskapady do wesołego miasteczka, czy na koncerty pod gołym niebem. Nie urządzali zabaw przebierańców i nie uciekali na piwo do gospody Pod Wierzbą. Ale Vincentowi najbardziej brakowało wsłuchiwania się w szum wiatru nad jeziorem i wyławiania z niego historii, które ten opowiadał.
            Gwiazdka nie słyszała już wiatru i nie mogła prawie chodzić. Była tak słaba, że po paru krokach dostawała zawrotów głowy. Kiedyś powiedziała, że niewiele powietrza już jej zostało, bo kiedy wyjechał, przestała oddychać i potem przez pięćdziesiąt lat czekała na jego powrót na tym jednym wdechu.
             Wszystko ustało. Stali się potulnymi staruszkami, jak pozostali pensjonariusze Domu Niebiańskiej Starości, a Gwiazdka, która zamieszkała w swojej głowie, prawie z niej nie wychodziła.
            Inni dziadkowie, zwani przez szaloną parę Szturmowcami, także osunęli się w smutną starość, jakby zapadli w letarg.
 Wczoraj Vincent przygotował jednak kolejne szaleństwo. Kiedy wrócił od siostry przełożonej, odtrąbił na rogu pobudkę dla całego Domu.
            Z przepastnej szafy Gwiazdki wyciągnął sukienki i rozdał Szturmowcom. Tańczyli prawie do rana.
             Siwiutkie panny zostawiły swoje ciężary w niezasłanych łóżkach i wirowały okręcone w najpiękniejsze szale z jedwabiu.
            Do tańca przygrywali im Cyganie i chłopcy z gospody Pod Wierzbą, a dźwięk ich smyczków niósł się ponad lasem i wirował nad jeziorem.
             Odwieczna miłość Vincenta klaskała w dłonie, siedząc na wózku w rzędzie z kilkoma staruszkami, którym narządy ruchu odmówiły posłuszeństwa. Na tę jedną noc znowu wyszła ze swojej głowy. Miała wypieki na policzkach od wina i śpiewu.
            Siostra Leokadia spała snem głębokim i usprawiedliwionym, po zażyciu tabletek usypiających, które podsunął jej Vincent.
            Siostry dyżurne zaś, udawały, że śpią, przekupione według swoich pragnień: wycieczką do Watykanu, nowymi habitami i urokiem osobistym Vincenta.
            Takiej zabawy nie pamiętali najstarsi pensjonariusze. Tylko on wiedział, że to ostatni raz.
                         Teraz rozkoszował się tym wspomnieniem, leżąc na łóżku w gwiazdkowej sukience.
            – Widziałeś, jak jeszcze chodzi....Ta...jak ona się nazywa? – Gwiazdka podeszła do niego i zatopiła delikatną dłoń w jego dłoni.
            – Nie brałaś tabletek, Gwiazdko. – Podał jej kilka Ziarenek Przejścia na Drugą Stronę. Mógł powiedzieć, co chciał i tak nie rozumiała, pogrążona w dociekaniu nieodgadnionego wieku Fredzi.
            – Dzisiaj weźmiemy takie same. Usiądź przy mnie. Popatrz, jakie mamy podobne sukienki. – powiedział z uśmiechem.
             Pogłaskał ją czule po długich, siwych włosach.
            – Masz swoją szklaneczkę. Łykamy na trzy, cztery!
            – Trzy, cztery...– powtórzyła Gwiazdka i popiła wodą.
            Ostatnią myślą Vincenta, przytulonego do swojej, siwej miłości, była radość z kolejnego dowcipu, jaki przyszykował siostrze Leokadii. „ Przeżyje i to. Jest dobra i silna”.
             Fredzia, powracająca do Domu Niebiańskiej Starości z kolejną butelką nalewki, stanęła zauroczona widokiem, jaki ujrzała. Przez uchylone okno pokoju Gwiazdki i Vincenta wypływał obłoczek, który, przysięgłaby na swoje sto lat, wyglądał jak przytulona para albo jak jedna dusza.
 .....w końcu i tak przyjdzie czas połączenia.