Pożegnaj
jutro: Rysa na szkle
Dawno
mnie tu nie było, więc czas wziąć się za siebie i pisanie dla Grupy. Temat
przyjemny do tworzenia i już od pierwszej chwili wiedziałam, że to właśnie
„Pożegnaj jutro” jest moją odpowiedzią. Początkowo miało być to kolejne
spojrzenie na to, jaką maszyną do zabijania jest Vivian, ale stwierdziłam, że
czas ugryźć przeszłość młodej zabójczyni z innej strony. Rozbić obraz, który
dostaliście i który pojawi się w podstawowej serii. I stąd „Rysa na szkle”, z
której nie jestem w pełni zadowolona. Gdzieś w moich zasobach istnieje motyw
muzyczny do tego tekstu, ale jak na złość trzy dni szukania nie dały rezultatu.
I muszę się z tym pogodzić...
Letni
wieczór w końcu przyniósł ukojenie od skwaru i palącego słońca. Ulice wymarłe w
ciągu dnia zaczęły się zaludniać, ogródki restauracji i kawiarni ożywały, a
atmosfera stała się całkiem inna. Rozluźniona, zabawowa, pełna rozmów i
śmiechu. Noc miała zostać przywitana jako dobra znajoma, nie jako coś groźnego,
czego należy się obawiać.
Nikt nie
zwrócił uwag na nieco dziwną parę idącą ulicą. Vivian, brązowowłosa nastolatka
w szortach i tunice na ramiączkach, wyglądała całkiem normalnie i niewinnie.
Już prędzej towarzyszący jej Squalo ściągał na siebie spojrzenia półoficjalnym
strojem – rękawy koszuli podwinął – ale też charakterystycznymi białymi
włosami, które od jakiegoś czasu zapuszczał. Uważny obserwator dostrzegłby
symbol Varii, niezależnej grupy zabójców Dziewiątego Vongoli. Jednak broni nikt
nie był w stanie zobaczyć. Większość mijanych ludzi nawet nie pomyślało, że
obok przeszli właśnie młodzi członkowie najpotężniejszej mafii na świecie.
Wracali
ze wspólnego zadania. Co prawda Vivian jeszcze nie należała oficjalnie do Varii
– dlatego miała na sobie luźne, codzienne ubrania zamiast munduru – ale Xanxus
zażyczył sobie, aby towarzyszyła Squalo. Oboje nie byli z tego zadowoleni. Nie
znosili się od pierwszego spotkania, przy każdej okazji dogryzali sobie i
udowadniali, że są lepsi od tego drugiego. Oczywiście słysząc, że mają iść
razem, jednogłośnie stwierdzili, że sami dadzą sobie radę. Jednak z Xanxusem
nie wygrali i musieli odłożyć spór na bok, jak na prawdziwych profesjonalistów
przystało.
Wykorzystali
skwar, by zająć się zadaniem. Tak jak założyli, ochrona była mniej czujna, nikt
postronny też nie zwrócił uwagi, że coś się dzieje. Całość poszła gładko i
teraz pozostało już tylko odwieźć Vivian do rezydencji Vongoli, gdzie nadal
mieszkała, i zameldować wykonanie zadania.
Szary
Viper zaparkowany był w nieco pustej okolicy. Ludzie pojawiali się tu rzadko,
jednak ktoś próbował skusić się na drogi, sportowy samochód.
– Zabiję
gnoja – warknął Squalo.
Rzucił
się w stronę złodzieja wściekły całym tym zamieszaniem. Wyglądało na to, że
odbije sobie za Vivian na mężczyźnie, który manipulował przy zamku w drzwiach
auta. Walker chyba mu współczuła.
Nagle
poczuła czyjąś obecność za sobą. Zaczęła się obracać, gdy napastnik chwycił ją
jedną ręką w pasie, blokując ręce, drugą przyłożył jej do twarzy materiał
nasączony w jakiejś substancji. Wszystko stało się w ułamku sekundy, co nieco
zaskoczyło Vivian. Starała się wyszarpnąć z mocnego objęcia, nawet stanęła na
nogę napastnika, ale środek ze szmatki dość szybko zaczął działać, pogrążając
ją w ciemności.
– To
była gruba przesada.
–
Przestań już jęczeć.
– Nie
musiałeś go zabijać. Nie taki był plan. Miałeś tylko odwrócić jego uwagę, żebym
mógł zabrać dziewczynę, a nie strzelać do niego.
– Siedem
miliardów ludzi na świecie, a ty panikujesz, bo zabiliśmy jednego faceta.
– Ale...
– Siedem.
Miliardów. Ludzi. Przestań marudzić i pij swoją kawę.
Vivian
słyszała ich jak przez mgłę. Nie była w stanie ruszyć nawet powieką, do tego
ten okropny, otępiający ból głowy. Musieli podać jej jakiś silny narkotyk,
skoro obezwładnili ją do tego stopnia. Na większość znanych substancji została
uodporniona, więc nie widziała innego rozwiązania. Czuła, że jest związana,
więc pozostawała na łasce porywaczy.
Było ich
dwóch. Nie wyczuwała obecności nikogo innego w pomieszczeniu, ale zakładała, że
może być ktoś jeszcze. Do tego z ich rozmowy wynikało, że Squalo nie żyje. Nie
czuła specjalnego żalu z tego powodu, choć cała sytuacja ją niepokoiła. Skoro
dostała silne, działające na nią narkotyki, pozostawała na łasce porywaczy, a
to jej się bardzo nie podobało. W innym wypadku mogłaby sama uciec, teraz
musiała czekać na wsparcie z Vongoli. Gdzieś w środku liczyła, że Dziewiąty jej
nie zostawi. Przez rok zdążyła się do nich przyzwyczaić, a szef Vongoli
udowodnił, że nie traktuje jej instrumentalnie. Stąd wniosek, że chociaż spróbuje
ją znaleźć i uwolnić. No i zabójstwa jednego z członków rodziny – bo tak
traktował wszystkich pracowników – nie popuści.
Na razie
jednak musiała skupić się na przetrwaniu. Powoli jej organizm walczył z
toksyną, dzięki czemu mogła podnieść powieki. Porywacze niczego nie zauważyli,
nie zamierzała ich zbyt szybko informować o swoim przebudzeniu. Ten element
zaskoczenia może jej się przydać. Na razie się rozejrzała.
Pomieszczenie
było dość ciemne, nie zauważyła okna, a jedynie drewniane drzwi. Wilgotne, lekko
stęchłe powietrze pozwoliło jej założyć, że to jakaś piwnica. Położyli ją na
niedbale rozłożonym kocu, sami siedzieli przy prostym, drewnianym stole, na
którym stała pojedyncza lampa – jedyne źródło światła.
Porywacze
wyglądali dość przeciętnie. Byli może kilka lat starsi od niej, może w wieku
Squalo. Na ulicy pełnej ludzi nie zwróciłaby na nich w ogóle uwagi. Typowi,
młodzi Włosi, którzy niczym się nie wyróżniają. Jeden z nich zupełnie zielony,
jeśli chodzi o morderstwa, skoro tak spanikował. Chociaż czy można mu się
dziwić? W końcu zabili członka Vongoli, a to robiło z nich cel dla mafii.
Przez
paręnaście minut trwała cisza przerywana jedynie oddechami i siorbaniem kawy.
Vivian zastanawiała się, ile czasu minęło od porwania. Przez utratę przytomności
nie była w stanie tego policzyć. Równie dobrze mogła być nieprzytomna przez
godzinę jak i cały dzień.
Drzwi
otworzyły się, potwornie skrzypiąc. Vivian skrzywiła się, bo to wzmogło
irytujący ból głowy. Obiecała sobie, że gdy tylko się uwolni, sprawcę tego
dźwięku obedrze ze skóry, a drzwi rozbije.
Do
środka wszedł barczysty, wysoki mężczyzna w bojówkach, wojskowych buciorach i
przepoconym podkoszulku. Do paska przypięty miał nóż i kaburę z bronią.
Najemnik – oceniła Vivian. Spojrzał na nią pogardliwie.
– Dobra
robota, panowie, choć aniołek już nam się obudził – odezwał się.
– Już?
Po takiej dawce powinna spać do jutra.
–
Mówiłem wam, że jej organizm jest odporny na trucizny i narkotyki. To jedyny
taki unikat, choć po Estraneo zostało jeszcze parę ciekawych obiektów.
Vivian
zdobyła się na oburzone prychnięcie. Ten człowiek traktował ją jak przedmiot, a
to uderzało w jej poczucie godności, które odzyskała dzięki życiu z Vongolą.
Nie zamierzała tolerować uwag tego najemnika.
Ten
pociągnął ją do góry za włosy, uśmiechając się kpiąco.
– Masz
coś do powiedzenia, Aniele Lucyfera? Jesteś tylko doskonałą bronią służącą do
zabijania. Nie myśl o sobie jak o człowieku, bo od dawna nim nie jesteś.
– Nie
będziesz mi mówił, co mam myśleć – wycharczała.
Gardło
jeszcze nie było gotowe do mówienia, ale z każdą chwilą odzyskiwała czucie.
Wątpiła, by udało się to w pełni w ciągu najbliższych paru minut, może za to
uzyska jakieś przydatne informacje, które wykorzysta później.
–
Wyszczekana się zrobiłaś – stwierdził. – Vongola cię rozpuściła, bawiąc się z
tobą w dom. Aż mi cię żal, Aniele Lucyfera. Naiwnie uwierzyłaś, że Dziewiąty
chciał ci pomóc, ale naprawdę chodziło tylko o wytresowanie cię pod ideę
Vongoli.
Usta
Vivian wygięły się w drwiącym uśmiechu. Gdyby odzyskała władzę nad swoim
ciałem, roześmiałaby się w głos. Może przez większość życia szczuto ją jak
zwierzę, ale nie była idiotką.
– Lubię
swojego nowego pana – zakpiła. – Gówno wiesz, chuju.
Dostała
w twarz i upadła. Najemnik kopnął ją w brzuch, pozbawiając na moment oddechu.
– Nie
pyskuj – warknął. – Zabawki nie pyskują. Słyszałem ciekawą rzecz na twój temat.
Estraneo nie tylko przygotowali cię do walki, ale też do innych usług.
Uśmiechnął
się lubieżnie, taksując ją spojrzeniem. Vivian skuliła się instynktownie,
rozumiejąc, co ma na myśli. Przeklinała letni strój, który odsłaniał tak wiele
jej ciała.
– Nie
odważysz się – syknęła.
–
Naprawdę? Narkotyk nadal działa. Do tego jesteś związana, a nas jest trzech.
Myślisz, że kto wygra?
Przełknęła
ślinę, czując rodzącą się panikę. Zdawała sobie sprawę z ograniczeń, których
przełamanie zajmie jej więcej czasu niż im dobranie się do niej. Była zdana na
ich łaskę.
Była wdzięczna, że kolejna sesja
eksperymentów już się skończyła. Nie czuła nóg, tak były pokłute. Strażnicy
musieli ją wlec z powrotem do celi, bo nie miała siły chodzić. Kolejny raz
zdarła gardło, nigdy jej nie kneblowali. Powtarzali, że to im daje obraz
efektów kolejnych badań, ale byli po prostu pieprzonymi sadystami.
Wrzucili ją do celi i zamknęli
drzwi, nie troszcząc się o to, że upadła na progu. Pora karmienia też dawno
minęła, więc do rana będzie głodna. Powoli opadała w odrętwienie. Kto by się
przejmował, że leży tu aż do porannego treningu?
Chłodne dłonie wyrwały ją z marazmu.
Została delikatnie odwrócona i podniesiona, więc mogła zobaczyć czarne, poważne
oczy, które lustrowały ją w milczeniu. Ich właściciel zaniósł ją w głąb
pomieszczenia, nie przejmując się pozostałymi dziećmi czy własnym obolałym
ciałem.
– Przeciążysz się – szepnęła.
Nie odpowiedział. Usadził ją pod
ścianą i podał ukradzione wcześniej jedzenie. Czerstwy chleb nie bardzo
odżywiał, ale przynajmniej oszuka żołądek na kilka godzin, o ile organizm go
nie odrzuci. Nigdy nie było pewności, co się stanie po kolejnych sesjach
eksperymentów.
Oparła się o jego ramię zbyt
zmęczona, by mówić. Teraz mogła odetchnąć, na kilka chwil zapomnieć o tym
wszystkim. Był obok, przetrwali kolejny dzień katorżniczych treningów i
okrutnych eksperymentów i tylko to się liczyło.
Drzwi otworzyły się ponownie.
Strażnik spojrzał po dzieciach, uwagę skupiając na Vivian. Wiedziała, po co
przyszedł.
– Ruszaj się – warknął.
Opór nie miał sensu, już to
przerabiali na początku. Mogła się tylko dostosować do reguł silniejszych, choć
za każdym razem czuła coraz większe obrzydzenie. Nimi. Tym. Sobą.
Próbowała wstać, ale nogi nie
chciały utrzymać jej ciężaru. Gdyby nie wsparcie Yuu, upadłaby. Przejście przez
całą celę było poza jej możliwościami. Miała cichą nadzieję, że dziś jej
odpuszczą, ale strażnik sam ruszył po nią, przeklinając pod adresem
dziewczynki. Gdy tylko do niej dotarł, spoliczkował ją. Dopiero wtedy wywlekł
ją na korytarz, a potem do pomieszczeń strażniczych, gdzie czekała reszta.
Pchnięta na stół, ześlizgnęła się na
podłogę na miękkich nogach.
– Co z tobą jest, kurwa? – warknął
jeden ze strażników.
– Bawili się jej nogami – odparł
inny, jeden z tych, którzy ją odprowadzali po eksperymentach. – Dzisiaj nie
będzie chodzić.
– Ma jeszcze ręce. Sprawne, jak
mniemam. Rozbieraj się i nie każ nam czekać.
Drżącymi dłońmi ściągnęła koszulkę i
bieliznę. Zamrugała szybko, by pozbyć się zbierających w kącikach oczu łez.
Obiecała sobie, że nie będzie więcej płakać przy strażnikach. Nieważne, co jej
zrobią. Nie wolno.
Przyczołgała się do strażnika, który
ją wezwał. Podciągnięta na rękach nie sięgała jednak do paska spodni, co
mężczyźni zbyli drwiącym śmiechem. Została kopnięta, któryś stanął na ledwo
rozwiniętej piersi. Zagryzła wargę do krwi, byle tylko nie krzyknąć.
Pociągnięcie za włosy przywołało łzy, biodra zabolały, gdy uderzyły o krawędź
stołu.
– Zejdź z niego bez pozwolenia,
pożałujesz – usłyszała w uchu.
Chwyciła za krawędzie blatu, byle
tylko się nie ześlizgnąć. Nie poczuła roztrącania nóg, dopiero ból. Jęknęła,
gdy drugie ciało rozpychało się w jej gwałtownymi ruchami. Nie znosiła tego
obijania o stół, dźwięków, jakie wydawali, gdy sobie na niej używali. Mogła
jedynie posłusznie czekać, aż będą usatysfakcjonowani i pozwolą jej odpocząć.
Wspomnienia
z czasów Estraneo zalały Vivian gwałtowną falą. Nie chciała powtórki, a już
czuła dłoń najemnika na swoim brzuchu. Szarpnęła się, próbując uciec, ale jeden
z młodszych mężczyzn przytrzymał ją za ramiona.
– Co
jeśli się uwolni?
– Nie
zdoła – odparł najemnik. – Jej ruchy nadal są spowolnione. Poza tym, gdy
będziemy już ją rżnąć, stanie się potulna.
Vivian
warknęła, gdy dłoń wsunęła się pod stanik i chwyciła za pierś. Chciała ją z
siebie strząsnąć, ale palce tylko mocniej się zacisnęły.
– Dawno
mnie byłaś nieruszana, co? – zakpił najemnik. – Pewnie aż cała kipisz, żeby
ktoś cię przeleciał.
– Nie
dotykaj mnie – wycedziła.
Zabrał
dłoń, ale tylko po to, by wyciągnąć nóż, którym rozciął tunikę. Vivian
wrzasnęła, próbowała się wyszarpnąć ku rozbawieniu przeciwnika.
Wtedy
też drzwi zostały otworzone kopnięciem. Nim porywacze zareagowali, jeden z nich
padł martwy od miecza. Biała plama, którą Vivian zobaczyła przez zbierające się
łzy, okazała się być rozwścieczonym Squalo.
– Voi!
Łapy precz od dziewczyny! – warknął.
Najemnik
zrezygnował z noża, z kabury wyszarpnął pistolet. Nim jednak oddał strzał,
precyzyjne cięcie oddzieliło uzbrojoną rękę od ciała. Drugi cios był
śmiertelny. Trzeci z porywaczy padł bez próby jakiejkolwiek walki.
Całe
starcie zamknęło się w kilku, kilkunastu może sekundach. To właśnie była
osławiona jakość Varii – jej członkowie byli najlepsi z najlepszych i dawali
sobie radę z zadaniami, które mocno przekraczały możliwości normalnych
zabójców.
– Cała
jesteś? – zapytał, rozcinając jej więzy.
Vivian
patrzyła na niego nieufnie, wolną dłonią zbierając strzępy tuniki, żeby zakryć
piersi. Dostrzegła na jego koszuli plamę krwi w okolicy żeber, mimo to wyglądał
dobrze jak na potencjalnego umarlaka.
–
Podobno dostałeś – burknęła.
–
Ześlizgnęło się po żebrach. – Wzruszył ramionami. Zaraz jednak skrzywił się z
bólu, najwyraźniej przeciwbólowe przestawały działać. – Nawet nie sprawdzili,
co ze mną, tylko od razu zwiali.
Przyglądał
jej się uważnie. Widział, jak drży, powstrzymując się od płaczu. Nie dziwił
się, że nie chce przy nim okazywać słabości – traktowali się wrogo. Nie była
jednak taka twarda, na jaką się dotąd kreowała. Miała swoje demony, które
właśnie teraz zaczął dostrzegać. W przypływie chwili przygarnął ją do siebie i
przytulił.
– Co ty
wyprawiasz? – warknęła.
– Nie
musisz się wstydzić płaczu. Po czymś takim to normalne, że chcesz odreagować.
Odepchnęła
go z obrażoną miną i odwróciła głowę.
– Kto by
z tego powodu płakał? – burknęła.
–
Próbowali się zgwałcić. Wątpię, że to ci nie przypomniało przeszłości.
– Nic o
tym nie wiesz – syknęła.
– Xanxus
powiedział mi o projekcie „Egzorcysta” Estraneo. Mordercze treningi technik
zabijania, eksperymenty, które miały zwiększyć odporność organizmu,
wielokrotne, brutalne gwałty – wyjaśnił spokojnie. – Masz prawo do chwili
słabości po tym wszystkim.
Poczuła
złość. Prawdę o jej przeszłości znała tylko garstka ludzi w Vongoli i nie było
powodu, by wtajemniczać w to kogoś jeszcze.
– Xanxus
nie miał prawa o tym rozpowiadać.
– Powiedział
mi, bo go o to zapytałem po tej akcji, gdy porwano panienkę Anikę i ciebie.
Mogę cię nie lubić, ale nie jestem takim chujem, by kpić z tego, co ci zrobiono
z powodu chorych ambicji Estraneo.
Spojrzała
na niego nieufnie, ale brzmiał szczerze. Do tego nie wyglądał, jakby zamierzał
z niej drwić. Był raczej zmęczony i obolały. Ranny zaatakował porywaczy, choć
to mogło negatywnie odbić się na jego zdrowiu, a nawet zagrozić życiu.
– Dureń
– prychnęła. – Zamiast zająć się swoimi ranami, przyszedłeś tutaj.
–
Dziewiąty obdarłby mnie ze skóry, gdybym zostawił cię na pastwę losu – odparł –
a Xanxus usmażył na wolnym ogniu.
Miał
jeszcze coś dodać, gdy zobaczył łzy spływające po policzkach Vivian. Zagryzła
wargę, by powstrzymać szloch. W tej chwili Squalo nie miał przed sobą
bezwzględnego, okrutnego Anioła Lucyfera, który zabijał bez wahania z uśmiechem
na ustach, ale przerażoną nastolatkę, którą wielokrotnie złamano i zniszczono.
Nie poradziła sobie z przeszłością, pewnie nigdy się to nie wydarzy. Normalnie
udawała, że to nic nie znaczy, ale były momenty takie jak ten, gdy demony jej
przeszłości przybywały, by ją rozszarpać. Sama nie da sobie z tym rady, ktoś
musiał ją ochronić, choćby wesprzeć ramieniem, w które mogłaby płakać bez
utraty dumy.
Delikatnie
przygarnął ją do siebie i głaskał uspokajająco po włosach.
– Już
dobrze. Jesteś bezpieczna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz