Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 19 marca 2017

[31] Pożegnaj jutro: Rysa na szkle ~ Laurie



Pożegnaj jutro: Rysa na szkle

Dawno mnie tu nie było, więc czas wziąć się za siebie i pisanie dla Grupy. Temat przyjemny do tworzenia i już od pierwszej chwili wiedziałam, że to właśnie „Pożegnaj jutro” jest moją odpowiedzią. Początkowo miało być to kolejne spojrzenie na to, jaką maszyną do zabijania jest Vivian, ale stwierdziłam, że czas ugryźć przeszłość młodej zabójczyni z innej strony. Rozbić obraz, który dostaliście i który pojawi się w podstawowej serii. I stąd „Rysa na szkle”, z której nie jestem w pełni zadowolona. Gdzieś w moich zasobach istnieje motyw muzyczny do tego tekstu, ale jak na złość trzy dni szukania nie dały rezultatu. I muszę się z tym pogodzić...

            Letni wieczór w końcu przyniósł ukojenie od skwaru i palącego słońca. Ulice wymarłe w ciągu dnia zaczęły się zaludniać, ogródki restauracji i kawiarni ożywały, a atmosfera stała się całkiem inna. Rozluźniona, zabawowa, pełna rozmów i śmiechu. Noc miała zostać przywitana jako dobra znajoma, nie jako coś groźnego, czego należy się obawiać.
            Nikt nie zwrócił uwag na nieco dziwną parę idącą ulicą. Vivian, brązowowłosa nastolatka w szortach i tunice na ramiączkach, wyglądała całkiem normalnie i niewinnie. Już prędzej towarzyszący jej Squalo ściągał na siebie spojrzenia półoficjalnym strojem – rękawy koszuli podwinął – ale też charakterystycznymi białymi włosami, które od jakiegoś czasu zapuszczał. Uważny obserwator dostrzegłby symbol Varii, niezależnej grupy zabójców Dziewiątego Vongoli. Jednak broni nikt nie był w stanie zobaczyć. Większość mijanych ludzi nawet nie pomyślało, że obok przeszli właśnie młodzi członkowie najpotężniejszej mafii na świecie.
            Wracali ze wspólnego zadania. Co prawda Vivian jeszcze nie należała oficjalnie do Varii – dlatego miała na sobie luźne, codzienne ubrania zamiast munduru – ale Xanxus zażyczył sobie, aby towarzyszyła Squalo. Oboje nie byli z tego zadowoleni. Nie znosili się od pierwszego spotkania, przy każdej okazji dogryzali sobie i udowadniali, że są lepsi od tego drugiego. Oczywiście słysząc, że mają iść razem, jednogłośnie stwierdzili, że sami dadzą sobie radę. Jednak z Xanxusem nie wygrali i musieli odłożyć spór na bok, jak na prawdziwych profesjonalistów przystało.
            Wykorzystali skwar, by zająć się zadaniem. Tak jak założyli, ochrona była mniej czujna, nikt postronny też nie zwrócił uwagi, że coś się dzieje. Całość poszła gładko i teraz pozostało już tylko odwieźć Vivian do rezydencji Vongoli, gdzie nadal mieszkała, i zameldować wykonanie zadania.
            Szary Viper zaparkowany był w nieco pustej okolicy. Ludzie pojawiali się tu rzadko, jednak ktoś próbował skusić się na drogi, sportowy samochód.
            – Zabiję gnoja – warknął Squalo.
            Rzucił się w stronę złodzieja wściekły całym tym zamieszaniem. Wyglądało na to, że odbije sobie za Vivian na mężczyźnie, który manipulował przy zamku w drzwiach auta. Walker chyba mu współczuła.
            Nagle poczuła czyjąś obecność za sobą. Zaczęła się obracać, gdy napastnik chwycił ją jedną ręką w pasie, blokując ręce, drugą przyłożył jej do twarzy materiał nasączony w jakiejś substancji. Wszystko stało się w ułamku sekundy, co nieco zaskoczyło Vivian. Starała się wyszarpnąć z mocnego objęcia, nawet stanęła na nogę napastnika, ale środek ze szmatki dość szybko zaczął działać, pogrążając ją w ciemności.

            – To była gruba przesada.
            – Przestań już jęczeć.
            – Nie musiałeś go zabijać. Nie taki był plan. Miałeś tylko odwrócić jego uwagę, żebym mógł zabrać dziewczynę, a nie strzelać do niego.
            – Siedem miliardów ludzi na świecie, a ty panikujesz, bo zabiliśmy jednego faceta.
            – Ale...
            – Siedem. Miliardów. Ludzi. Przestań marudzić i pij swoją kawę.
            Vivian słyszała ich jak przez mgłę. Nie była w stanie ruszyć nawet powieką, do tego ten okropny, otępiający ból głowy. Musieli podać jej jakiś silny narkotyk, skoro obezwładnili ją do tego stopnia. Na większość znanych substancji została uodporniona, więc nie widziała innego rozwiązania. Czuła, że jest związana, więc pozostawała na łasce porywaczy.
            Było ich dwóch. Nie wyczuwała obecności nikogo innego w pomieszczeniu, ale zakładała, że może być ktoś jeszcze. Do tego z ich rozmowy wynikało, że Squalo nie żyje. Nie czuła specjalnego żalu z tego powodu, choć cała sytuacja ją niepokoiła. Skoro dostała silne, działające na nią narkotyki, pozostawała na łasce porywaczy, a to jej się bardzo nie podobało. W innym wypadku mogłaby sama uciec, teraz musiała czekać na wsparcie z Vongoli. Gdzieś w środku liczyła, że Dziewiąty jej nie zostawi. Przez rok zdążyła się do nich przyzwyczaić, a szef Vongoli udowodnił, że nie traktuje jej instrumentalnie. Stąd wniosek, że chociaż spróbuje ją znaleźć i uwolnić. No i zabójstwa jednego z członków rodziny – bo tak traktował wszystkich pracowników – nie popuści.
            Na razie jednak musiała skupić się na przetrwaniu. Powoli jej organizm walczył z toksyną, dzięki czemu mogła podnieść powieki. Porywacze niczego nie zauważyli, nie zamierzała ich zbyt szybko informować o swoim przebudzeniu. Ten element zaskoczenia może jej się przydać. Na razie się rozejrzała.
            Pomieszczenie było dość ciemne, nie zauważyła okna, a jedynie drewniane drzwi. Wilgotne, lekko stęchłe powietrze pozwoliło jej założyć, że to jakaś piwnica. Położyli ją na niedbale rozłożonym kocu, sami siedzieli przy prostym, drewnianym stole, na którym stała pojedyncza lampa – jedyne źródło światła.
            Porywacze wyglądali dość przeciętnie. Byli może kilka lat starsi od niej, może w wieku Squalo. Na ulicy pełnej ludzi nie zwróciłaby na nich w ogóle uwagi. Typowi, młodzi Włosi, którzy niczym się nie wyróżniają. Jeden z nich zupełnie zielony, jeśli chodzi o morderstwa, skoro tak spanikował. Chociaż czy można mu się dziwić? W końcu zabili członka Vongoli, a to robiło z nich cel dla mafii.
            Przez paręnaście minut trwała cisza przerywana jedynie oddechami i siorbaniem kawy. Vivian zastanawiała się, ile czasu minęło od porwania. Przez utratę przytomności nie była w stanie tego policzyć. Równie dobrze mogła być nieprzytomna przez godzinę jak i cały dzień.
            Drzwi otworzyły się, potwornie skrzypiąc. Vivian skrzywiła się, bo to wzmogło irytujący ból głowy. Obiecała sobie, że gdy tylko się uwolni, sprawcę tego dźwięku obedrze ze skóry, a drzwi rozbije.
            Do środka wszedł barczysty, wysoki mężczyzna w bojówkach, wojskowych buciorach i przepoconym podkoszulku. Do paska przypięty miał nóż i kaburę z bronią. Najemnik – oceniła Vivian. Spojrzał na nią pogardliwie.
            – Dobra robota, panowie, choć aniołek już nam się obudził – odezwał się.
            – Już? Po takiej dawce powinna spać do jutra.
            – Mówiłem wam, że jej organizm jest odporny na trucizny i narkotyki. To jedyny taki unikat, choć po Estraneo zostało jeszcze parę ciekawych obiektów.
            Vivian zdobyła się na oburzone prychnięcie. Ten człowiek traktował ją jak przedmiot, a to uderzało w jej poczucie godności, które odzyskała dzięki życiu z Vongolą. Nie zamierzała tolerować uwag tego najemnika.
            Ten pociągnął ją do góry za włosy, uśmiechając się kpiąco.
            – Masz coś do powiedzenia, Aniele Lucyfera? Jesteś tylko doskonałą bronią służącą do zabijania. Nie myśl o sobie jak o człowieku, bo od dawna nim nie jesteś.
            – Nie będziesz mi mówił, co mam myśleć – wycharczała.
            Gardło jeszcze nie było gotowe do mówienia, ale z każdą chwilą odzyskiwała czucie. Wątpiła, by udało się to w pełni w ciągu najbliższych paru minut, może za to uzyska jakieś przydatne informacje, które wykorzysta później.
            – Wyszczekana się zrobiłaś – stwierdził. – Vongola cię rozpuściła, bawiąc się z tobą w dom. Aż mi cię żal, Aniele Lucyfera. Naiwnie uwierzyłaś, że Dziewiąty chciał ci pomóc, ale naprawdę chodziło tylko o wytresowanie cię pod ideę Vongoli.
            Usta Vivian wygięły się w drwiącym uśmiechu. Gdyby odzyskała władzę nad swoim ciałem, roześmiałaby się w głos. Może przez większość życia szczuto ją jak zwierzę, ale nie była idiotką.
            – Lubię swojego nowego pana – zakpiła. – Gówno wiesz, chuju.
            Dostała w twarz i upadła. Najemnik kopnął ją w brzuch, pozbawiając na moment oddechu.
            – Nie pyskuj – warknął. – Zabawki nie pyskują. Słyszałem ciekawą rzecz na twój temat. Estraneo nie tylko przygotowali cię do walki, ale też do innych usług.
            Uśmiechnął się lubieżnie, taksując ją spojrzeniem. Vivian skuliła się instynktownie, rozumiejąc, co ma na myśli. Przeklinała letni strój, który odsłaniał tak wiele jej ciała.
            – Nie odważysz się – syknęła.
            – Naprawdę? Narkotyk nadal działa. Do tego jesteś związana, a nas jest trzech. Myślisz, że kto wygra?
            Przełknęła ślinę, czując rodzącą się panikę. Zdawała sobie sprawę z ograniczeń, których przełamanie zajmie jej więcej czasu niż im dobranie się do niej. Była zdana na ich łaskę.

            Była wdzięczna, że kolejna sesja eksperymentów już się skończyła. Nie czuła nóg, tak były pokłute. Strażnicy musieli ją wlec z powrotem do celi, bo nie miała siły chodzić. Kolejny raz zdarła gardło, nigdy jej nie kneblowali. Powtarzali, że to im daje obraz efektów kolejnych badań, ale byli po prostu pieprzonymi sadystami.
            Wrzucili ją do celi i zamknęli drzwi, nie troszcząc się o to, że upadła na progu. Pora karmienia też dawno minęła, więc do rana będzie głodna. Powoli opadała w odrętwienie. Kto by się przejmował, że leży tu aż do porannego treningu?
            Chłodne dłonie wyrwały ją z marazmu. Została delikatnie odwrócona i podniesiona, więc mogła zobaczyć czarne, poważne oczy, które lustrowały ją w milczeniu. Ich właściciel zaniósł ją w głąb pomieszczenia, nie przejmując się pozostałymi dziećmi czy własnym obolałym ciałem.
            – Przeciążysz się – szepnęła.
            Nie odpowiedział. Usadził ją pod ścianą i podał ukradzione wcześniej jedzenie. Czerstwy chleb nie bardzo odżywiał, ale przynajmniej oszuka żołądek na kilka godzin, o ile organizm go nie odrzuci. Nigdy nie było pewności, co się stanie po kolejnych sesjach eksperymentów.
            Oparła się o jego ramię zbyt zmęczona, by mówić. Teraz mogła odetchnąć, na kilka chwil zapomnieć o tym wszystkim. Był obok, przetrwali kolejny dzień katorżniczych treningów i okrutnych eksperymentów i tylko to się liczyło.
            Drzwi otworzyły się ponownie. Strażnik spojrzał po dzieciach, uwagę skupiając na Vivian. Wiedziała, po co przyszedł.
            – Ruszaj się – warknął.
            Opór nie miał sensu, już to przerabiali na początku. Mogła się tylko dostosować do reguł silniejszych, choć za każdym razem czuła coraz większe obrzydzenie. Nimi. Tym. Sobą.
            Próbowała wstać, ale nogi nie chciały utrzymać jej ciężaru. Gdyby nie wsparcie Yuu, upadłaby. Przejście przez całą celę było poza jej możliwościami. Miała cichą nadzieję, że dziś jej odpuszczą, ale strażnik sam ruszył po nią, przeklinając pod adresem dziewczynki. Gdy tylko do niej dotarł, spoliczkował ją. Dopiero wtedy wywlekł ją na korytarz, a potem do pomieszczeń strażniczych, gdzie czekała reszta.
            Pchnięta na stół, ześlizgnęła się na podłogę na miękkich nogach.
            – Co z tobą jest, kurwa? – warknął jeden ze strażników.
            – Bawili się jej nogami – odparł inny, jeden z tych, którzy ją odprowadzali po eksperymentach. – Dzisiaj nie będzie chodzić.
            – Ma jeszcze ręce. Sprawne, jak mniemam. Rozbieraj się i nie każ nam czekać.
            Drżącymi dłońmi ściągnęła koszulkę i bieliznę. Zamrugała szybko, by pozbyć się zbierających w kącikach oczu łez. Obiecała sobie, że nie będzie więcej płakać przy strażnikach. Nieważne, co jej zrobią. Nie wolno.
            Przyczołgała się do strażnika, który ją wezwał. Podciągnięta na rękach nie sięgała jednak do paska spodni, co mężczyźni zbyli drwiącym śmiechem. Została kopnięta, któryś stanął na ledwo rozwiniętej piersi. Zagryzła wargę do krwi, byle tylko nie krzyknąć. Pociągnięcie za włosy przywołało łzy, biodra zabolały, gdy uderzyły o krawędź stołu.
            – Zejdź z niego bez pozwolenia, pożałujesz – usłyszała w uchu.
           Chwyciła za krawędzie blatu, byle tylko się nie ześlizgnąć. Nie poczuła roztrącania nóg, dopiero ból. Jęknęła, gdy drugie ciało rozpychało się w jej gwałtownymi ruchami. Nie znosiła tego obijania o stół, dźwięków, jakie wydawali, gdy sobie na niej używali. Mogła jedynie posłusznie czekać, aż będą usatysfakcjonowani i pozwolą jej odpocząć.

            Wspomnienia z czasów Estraneo zalały Vivian gwałtowną falą. Nie chciała powtórki, a już czuła dłoń najemnika na swoim brzuchu. Szarpnęła się, próbując uciec, ale jeden z młodszych mężczyzn przytrzymał ją za ramiona.
            – Co jeśli się uwolni?
            – Nie zdoła – odparł najemnik. – Jej ruchy nadal są spowolnione. Poza tym, gdy będziemy już ją rżnąć, stanie się potulna.
            Vivian warknęła, gdy dłoń wsunęła się pod stanik i chwyciła za pierś. Chciała ją z siebie strząsnąć, ale palce tylko mocniej się zacisnęły.
            – Dawno mnie byłaś nieruszana, co? – zakpił najemnik. – Pewnie aż cała kipisz, żeby ktoś cię przeleciał.
            – Nie dotykaj mnie – wycedziła.
            Zabrał dłoń, ale tylko po to, by wyciągnąć nóż, którym rozciął tunikę. Vivian wrzasnęła, próbowała się wyszarpnąć ku rozbawieniu przeciwnika.
            Wtedy też drzwi zostały otworzone kopnięciem. Nim porywacze zareagowali, jeden z nich padł martwy od miecza. Biała plama, którą Vivian zobaczyła przez zbierające się łzy, okazała się być rozwścieczonym Squalo.
            – Voi! Łapy precz od dziewczyny! – warknął.
            Najemnik zrezygnował z noża, z kabury wyszarpnął pistolet. Nim jednak oddał strzał, precyzyjne cięcie oddzieliło uzbrojoną rękę od ciała. Drugi cios był śmiertelny. Trzeci z porywaczy padł bez próby jakiejkolwiek walki.
            Całe starcie zamknęło się w kilku, kilkunastu może sekundach. To właśnie była osławiona jakość Varii – jej członkowie byli najlepsi z najlepszych i dawali sobie radę z zadaniami, które mocno przekraczały możliwości normalnych zabójców.
            – Cała jesteś? – zapytał, rozcinając jej więzy.
            Vivian patrzyła na niego nieufnie, wolną dłonią zbierając strzępy tuniki, żeby zakryć piersi. Dostrzegła na jego koszuli plamę krwi w okolicy żeber, mimo to wyglądał dobrze jak na potencjalnego umarlaka.
            – Podobno dostałeś – burknęła.
            – Ześlizgnęło się po żebrach. – Wzruszył ramionami. Zaraz jednak skrzywił się z bólu, najwyraźniej przeciwbólowe przestawały działać. – Nawet nie sprawdzili, co ze mną, tylko od razu zwiali.
            Przyglądał jej się uważnie. Widział, jak drży, powstrzymując się od płaczu. Nie dziwił się, że nie chce przy nim okazywać słabości – traktowali się wrogo. Nie była jednak taka twarda, na jaką się dotąd kreowała. Miała swoje demony, które właśnie teraz zaczął dostrzegać. W przypływie chwili przygarnął ją do siebie i przytulił.
            – Co ty wyprawiasz? – warknęła.
            – Nie musisz się wstydzić płaczu. Po czymś takim to normalne, że chcesz odreagować.
            Odepchnęła go z obrażoną miną i odwróciła głowę.
            – Kto by z tego powodu płakał? – burknęła.
            – Próbowali się zgwałcić. Wątpię, że to ci nie przypomniało przeszłości.
            – Nic o tym nie wiesz – syknęła.
            – Xanxus powiedział mi o projekcie „Egzorcysta” Estraneo. Mordercze treningi technik zabijania, eksperymenty, które miały zwiększyć odporność organizmu, wielokrotne, brutalne gwałty – wyjaśnił spokojnie. – Masz prawo do chwili słabości po tym wszystkim.
            Poczuła złość. Prawdę o jej przeszłości znała tylko garstka ludzi w Vongoli i nie było powodu, by wtajemniczać w to kogoś jeszcze.
            – Xanxus nie miał prawa o tym rozpowiadać.
            – Powiedział mi, bo go o to zapytałem po tej akcji, gdy porwano panienkę Anikę i ciebie. Mogę cię nie lubić, ale nie jestem takim chujem, by kpić z tego, co ci zrobiono z powodu chorych ambicji Estraneo.
            Spojrzała na niego nieufnie, ale brzmiał szczerze. Do tego nie wyglądał, jakby zamierzał z niej drwić. Był raczej zmęczony i obolały. Ranny zaatakował porywaczy, choć to mogło negatywnie odbić się na jego zdrowiu, a nawet zagrozić życiu.
            – Dureń – prychnęła. – Zamiast zająć się swoimi ranami, przyszedłeś tutaj.
            – Dziewiąty obdarłby mnie ze skóry, gdybym zostawił cię na pastwę losu – odparł – a Xanxus usmażył na wolnym ogniu.
            Miał jeszcze coś dodać, gdy zobaczył łzy spływające po policzkach Vivian. Zagryzła wargę, by powstrzymać szloch. W tej chwili Squalo nie miał przed sobą bezwzględnego, okrutnego Anioła Lucyfera, który zabijał bez wahania z uśmiechem na ustach, ale przerażoną nastolatkę, którą wielokrotnie złamano i zniszczono. Nie poradziła sobie z przeszłością, pewnie nigdy się to nie wydarzy. Normalnie udawała, że to nic nie znaczy, ale były momenty takie jak ten, gdy demony jej przeszłości przybywały, by ją rozszarpać. Sama nie da sobie z tym rady, ktoś musiał ją ochronić, choćby wesprzeć ramieniem, w które mogłaby płakać bez utraty dumy.
            Delikatnie przygarnął ją do siebie i głaskał uspokajająco po włosach.
            – Już dobrze. Jesteś bezpieczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz