Dziwny mi wyszedł ten tekst. Po prostu dziwny. Już dawno nie pisałam czegoś typowo pod temat, zazwyczaj było częścią moich projektów. A dziś jest takie sobie, ot, opowiadanie. Enjoycie!
Szczelina
*Ona*
Szczelina
*Ona*
To było
dokładnie siódmego marca tego roku. Wyszedł do sklepu o siódmej wieczorem, żeby
kupić coś na kolację. Wrócił tydzień później, trzydzieści lat starszy i ścigany
przez wilkołaka. Niczym burza wpadł do mieszkania, rozsypał przed drzwiami sól,
a potem ja zabarykadował. Okna też nie uniknęły solnej kąpieli. Widocznie
myślał, że to go uratuje przed tym, cokolwiek go goniło.
Niczego
mi nie wyjaśnił, tylko kazał mi się schować w szafie. Posłuchałam go, bo choć
jego twarz przeorana była zmarszczkami i kilkoma bliznami, a jego ciemne włosy
przyprószone siwizną, wciąż rozpoznawałam w nim mężczyznę swojego życia.
Ale ja
nie bałam się tak jak on. Wiedziałam, że w razie czego mnie ochroni. Jednak nie
w tym rzecz. Ponieważ oboje mieliśmy sekrety. On nigdy nie wyjawił mi, co się z
nim działo przez tydzień jego nieobecności, ale wiedziałam.
On
natomiast nie wiedział wszystkiego o mnie. Nie miał zielonego pojęcia, że nie
jestem zupełnie zwyczajna. Zawsze powtarzał mi, że jestem wyjątkowa, być może
gdzieś podświadomie wyczuwał we mnie coś dziwnego.
Byłam z
dwunastego pokolenia strażników. Moim zadaniem było polowanie na wszelkie
nadnaturalne kreatury, które dostawały się do naszego świata przez szczeliny.
Te zaś powstawały samoistnie. Nie sposób było je zamknąć. Po kilku dniach
znikały same, a potem otwierały się gdzieś indziej.
I mój
mąż właśnie do jednej z nich musiał wpaść. Najprawdopodobniej do krainy zwanej
lasem szeptów, choć osobiście nie miałam pojęcia, skąd wzięła się ta nazwa.
Roiło się tam od wilkołaków i kilku innych kreatur.
*On:*
Wszystko
wydarzyło się tak szybko… Poszedłem tylko do sklepu, po coś na kolację. Nie
przeszedłem nawet połowy drogi, gdy dosłownie pod moje nogi wpadł kasztan. Chcąc
nie chcąc kopnąłem go, jak to się robiło za dzieciaka. Ale kasztan zniknął.
Licho wie, co się z nim stało. Poleciał kawałek i dosłownie rozpłynął się w
powietrzu.
Nie
wiem, być może uruchomiłem tym jakąś dźwignie zdarzeń. Jedna rzeczy wywołała
kolejną i lawinowo poszło już z górki. Taki efekt motyla, że trzepot skrzydełek
na jednej półkuli ziemskiej powoduje tornado na drugiej. Bo gdy tylko zrobiłem
kolejny krok nie byłem już na rogu Mickiewicza i Sienkiewicza, tam koło
monopolowego, tylko w lesie.
Nie
trwało to długo, nim dowiedziałem się, jaki to las. Było to terytorium
wilkołaków. Nie chciałem uwierzyć, gdy usłyszałem wycie. Nie chciałem uwierzyć
nawet wtedy, gdy z pomiędzy drzew wyskoczył przerośnięty, pokraczny wilczur o
nieco ludzkich cechach. Dopiero, gdy przemówił, a chwilę później jego zęby
kłapnęły niebezpiecznie blisko mojego gardła, rzuciłem się do biegu.
Tylko
fuks sprawił, że gdy ja uskoczyłem, pewien, że i tak umrę, bestia nadziała się
na jakiś wystający pal.
– O cholera
– powiedziałem do siebie, chcąc dodać sobie odwagi.
Dotarło
do mnie, że jestem daleko do domu i jeśli nie wezmę się garść to zginę i już
nigdy więcej nie zobaczę mojej pięknej żony.
– Emilio
– zaskomlałem cicho.
To był
ostatni raz, jak pozwoliłem sobie na słabość. Wziąłem głęboki oddech,
wyciągnąłem z kieszeni scyzoryk, który zawsze noszę przy sobie i ostrożnie
zbliżyłem się do bestii. Musiałem się dowiedzieć o niej jak najwięcej.
Przygotować się na spotkanie kolejnych osobników. Musiałem przeżyć. Za wszelką
cenę wrócić do domu, nie ważne ile to zajmie.
Z nożem
i jakimś kijem podszedłem do zwierza, poszturchałem, upewniając się, że nie
żyje. Potem przewróciłem go na plecy, by się przyjrzeć. Dziw nad dziwa, ale to
naprawdę był ni człowiek, ni zwierz. Musiałem przyjąć to do wiadomości.
Nożem
wystrugałem sobie kilka takich palików, bo z tym moim scyzorykiem na takie
bydle nie było się nawet co pchać. Musiałem się jakoś bronić, a nie mogłem stać
i czekać w tym jednym miejscu. Jestem mężczyzną. Będę walczyć. Tak właśnie
postanowiłem. Musiałem jeszcze przeczesać najbliższą okolicę, znaleźć jakąś
jaskinię. Gdzieś, gdzie będzie bezpiecznie.
I tak
zacząłem budować swoją jednoosobową osadę. Na początku był szałas i kilka
palików, lecz z biegiem czasu nauczyłem się wielu rzeczy. Zbudowałem chatę i
porządne ogrodzenie z naostrzonych pali wbitych w ziemię. Ściany mojego domu
wyłożone były skórami wilkołaków, które zabiłem.
Mijały
lata, moja jednoosobowa wioska stopniowo się powiększała. Czułem się samotny,
tak strasznie samotny. Zacząłem gadać do czaszek wilkołaków, które stawiałem na
pułkach niczym trofea.
Aż w
końcu nadeszła ta straszna noc. Od wielu godzin słyszałem ich wycie. Było ich
dużo. Zbliżały się. Umocniłem swoją fortecę, przygotowałem broń i czekałem.
– No
chodźcie tu, skurwesyny! – krzyknąłem gotowy do walki na śmierć i życie.
Nadeszły
całym stadem. Wiedziałem, że to kiedyś nastąpi, ale łudziłem się, że trochę
później. Chciały mojej krwi. Chciały zemsty za śmierć pozostałych, których czaszki
oglądałem każdego dnia.
Rozszalała
się burza. Lało jak z cebra, a ja odpierałem ataki bestii. Któraś oberwała
piorunem i już myślałem, że Bóg jest po mojej stronie, ale silny wiatr
zniszczył drewniane mury, wszystko upadło. W oddali zobaczyłem otwierającą się
szczelinę. Taką samą, przez jaką się tam dostałem.
W moim
sercu zrodziła się nadzieja, że się wydostanę, że zobaczę Emilię. Więc rzuciłem
się do biegu. Jedną z bestii nadziałem na ostatni pal i rzuciłem się w
przestrzeń. Przez myśl przeszło mi, że być może to wcale nie prowadzi do domu,
lecz w jeszcze gorsze miejsce. Ale to nie miało znaczenia.
Nagle
upadłem na beton. Koło tego naszego monopolowego. Ucałowałem brudną drogę, z
radością witając mój świat. Wtedy usłyszałem ryk tuż za sobą i rzuciłem się do
biegu. Byle do domu. Byle do Emilii.
Wpadłem
do domu i zabarykadowałem drzwi, nawet przez chwilę nie zastanawiając się nad
tym, że dom wyglądał tak, jak go zostawiłem. Słysząc hałas, Emilia stanęła w
progu i już chciała coś powiedzieć, gdy oznajmiłem:
–
Schowaj się do szafy.
*Ona*
Posłuchałam
go, a przynajmniej tak mu się wydawało. W rzeczywistości wymknęłam się z domu i
odciągnęłam wilkołaka, który teraz był zwykłym wilkiem i zagoniłam go do
szczeliny. Było po wszystkim.
Po cichu
wróciłam do domu. W samą porę zdążyłam schować się z powrotem do szafy, gdy
Marek wszedł do sypialni, mówiąc:
–
Wygląda na to, że nic nam nie grozi.
– Wiem –
odparłam, wychodząc z szafy i rzuciłam mu się na szyję. – Kocham cię.
ya- ha dobra to była opowieść oraz zacna, zaprawdę.
OdpowiedzUsuńserio. Emilia... ;D no ok.
szczeliny. spodobał mi się motyw. mysle ostatnio nad sprawami portali. nosi mnie w takie rejony. bosz, nigdy juz nie kopne kasztana. chociaz, jesli trafie dzieki teu do swiata wilkolakow... moze powinnam? ;D
Ładna historyjka. Na początku myślałam, że bedzie cos z spn, to rozsypywanie soli takie klasyczne. Zamiast tego dostałam cast away wersja fantastic ;D Lubię.
Jest późno, a ja mam rozregulowany monitor, ale chyba widziałam półki przez inne u, a chyba się je zamyka. Ale, jest późno.
Jeszcze raz powtórzę, że coś jest w tej historii. Jest prosta i taka klasyczna, jak wyciągnięta z baśni braci grimm. I get it. And I like it.
Fajna opowiastka. Przyjemna, zgrabnie napisana. Trochę szkoda, że bohaterowie mało rozwinięci, ale na tak krótką formę może być.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam