Za lat dwadzieścia
Chyba zaczynam miewać tendencje do pisania tekstów co drugi tydzień,
ale w ilościach podwójnych. To jednak dobry pretekst, żeby zapoznać Was bliżej
z Lintu, która dwa tygodnie temu wyrzuciła Woricka przez okno, czego Tris mi
chyba nigdy nie wybaczy. Tym razem nikt nikogo nigdzie nie wyrzuca. Jest za to
nieco refleksyjnie. I chyba niekoniecznie w klimacie podstawki. A może?
Życie w Ergastulum nie pozwalało
się nudzić, a czasami też nie dawało szansy na uporządkowanie różnych spraw.
Wielu uważało to za plus, bo wracanie do starych czasów sprawiało, że ludzie
czuli się gorzej. I dotyczyło to wszystkich: normalsów, Zmroków, a także
Łowców.
Lintu zatrzymała się,
dostrzegając przez otwarte drzwi Marco, jej równolatka o czarnych włosach, błękitnych
oczach i bliźnie ciągnącej się przez prawy policzek aż za ucho, z dziwnym
wyrazem twarzy. Zaciekawiło ją to, skoro zwykle Adriano – w końcu prawa ręka
panienki Cristiano – emanował spokojem i nawet jej trudno było wyprowadzić go z
równowagi, a często się o to starała. Nic to, że mieli ten cichy rozejm, odkąd
była mu winna za uratowanie życia.
Wymknęła się z przygotowań na
wieczór w „Bastardzie”, co zawsze ją wkurzało. Nie sądziła jednak, że zobaczy
coś takiego. Zaintrygowana zakradła się do środka tak, aby Marco nie zobaczył
jej od razu. Dzięki temu dostrzegła w jego dłoni kartkę papieru. Uśmiechnęła
się chytrze.
– Czyżby list od kochanki? –
Usiadła na poręczy fotela, na którym siedział Marco. – Nie od Connie, bo nie
piszecie do siebie listów, a że masz sporo znajomych wśród kobiet, chyba wypada
zapytać, która to? Blond czy czarna?
Adriano spojrzał na nią nieco
zaskoczony, ale szybko się uspokoił, gdy poznał, że to Lila. Kartkę złożył tak,
aby nie mogła doczytać zapisanych tam słów.
– Nie powinnaś pomagać w
przygotowaniach do bankietu? – zapytał.
– To ciekawsze. – Nadal
szczerzyła zęby w uśmiechu. – To od kogo ten list? Mów, bo powiem Connie.
Groźba nie zrobiła na nim
wrażenia, przyzwyczaił się do tego, bo Lintu wiecznie używała tego argumentu. Chyba
ją to bawiło, bo na początku Constance wierzyła w każde wypowiedziane słowo.
Dopiero po jakimś czasie nauczyła się puszczać mimo uszu uwagi Lintu.
Nie spodziewał się jednak, że
Lila wyrwie mu kartkę z dłoni. Nie zdążył jej w porę złapać, a list mimowolnie
puścił i było już za późno.
– Oddaj – polecił.
Znów wyszczerzyła do niego ząbki,
nie pozwoliła sobie odebrać zdobyczy i przeczytała zawartość.
Drogi starszy o 20 lat
Spasie
Skoro czytasz ten list,
przeżyłeś. Ciekawe, czy Striker i pozostali ruwnież. Pewnie wiele się
wydarzyło, ale to nie ważne. Mam do Ciebie prośbę. Zabijaj nadal tych
przebrzydłych Zamroczonych. Mav stwierdziła, że długo nam zajmie ich
eskterminacja, więc pewnie nadal to robisz. Zniszcz ich co do jednego. Możesz
to zrobić. Wierzę w ciebie.
Do koperty wsadzę 23 dolce.
Może ci się przydadzą tam, gdzie akurat będziesz. Zniszcz wszystkie Zmroki, bo
tylko na to zasługują. Na pewno ci się uda.
Spas
9 lat
Jeszcze przez chwilę Lintu nie
podnosiła głowy znad kartki, przez co Marco nie mógł zobaczyć wyrazu jej
granatowych oczu. To go nieco niepokoiło, bo nadal była nieobliczalna. Zbyt
wiele razy powstrzymywał jej nagłe wybuchy, by nie czuć niepewności w tej
chwili. A ostatnie, czego pragnął, to walki z nią tu i teraz.
Oddała mu kartkę i spojrzała na
niego dość spokojnie. Jak na nią.
– Naprawdę aż tak nas
nienawidziłeś? – zapytała.
Bez złości czy nienawiści. Mimo
to w każdej chwili mogła sięgnąć po broń. Nigdy nie zapomniała, że jest
Zmrokiem, a on Łowcą. Odwieczni wrogowie, którzy w innych okolicznościach nie
mogliby żyć pod jednym dachem. Tylko w rodzinie Cristiano mogło się to
wydarzyć.
– To raczej kwestia narzuconego
poglądu. Od dziecka byliśmy szkoleni do zabijania Zmroków. Nikt nam wtedy nie
mówił, że żyjecie jak normalni ludzie – odparł, obracając kartkę w palcach. –
To chyba Maverick podrzuciła mi ten pomysł. A może gdzieś go wyczytałem, nie
pamiętam.
Lintu złapała się na myśli, że
Marco brzmi, jakby się usprawiedliwiał. A to było niemożliwe w jej przypadku,
bo przecież stała niżej od niego w hierarchii rodziny.
– Tak naprawdę niewiele nas różni
– stwierdziła bez złośliwości. – Ja i Gal możemy dostać szajby od Celebrera,
tobie nie robi on różnicy. Chociaż ten dzieciak sprzed dwudziestu lat w życiu
by się ze mną nie zgodził.
– Spasa już nie ma. To jedyne, co
po nim zostało.
Nim Lintu odpowiedziała, w
drzwiach stanęła Loretta, czternastoletnia głowa rodziny Cristiano. Za nią
pojawił się Galahad z nietęgą miną.
– Zostały dwie godziny, a wy się
tu obijacie we dwoje. – Loretta podparła się pod boki. – To podejrzane.
– Wspominamy stare czasy,
panienko. – Uśmiechnęła się Lintu. – Nostalgia i te sprawy, ale już się
zabieramy do pracy. Prawda, panie Adriano?
Ruszyła pierwsza lekkim krokiem,
jakby właśnie zdarzyło się coś przyjemnego. Marco schował kartkę do kieszeni,
obiecując sobie, że zniszczy ją tuż po przyjęciu, i również wstał.
– Wszystko w porządku? – zapytała
Loretta, uważnie mu się przyglądając.
– Oczywiście, panienko. Już
wszystko w porządku.
Za. dużo. imion. Zdecydowanie za dużo imion. Jak na taki krótki tekst jest za tłoczno. Ale pomysł - ekstra. Tym bardziej jestem zachwycona, bo mi jakoś ciężko było ugryźć ten temat, a u ciebie parada dobrych pomysłów. Fajnie czuć hierarchię w tym jak się bohaterowie do siebie zwracają. Trochę za krótko - brakuje mi jakiegoś większego zakotwiczenia tego listu i co on tak naprawdę wywołał w bohaterach i skąd się wziął. Ale ogólnie jest interesująco i jest akcja.
OdpowiedzUsuń