Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

[36] Kiedy "nie" weźmiesz za "tak" ~ Miachar



      Już w poniedziałek, kiedy temat pojawił się na Grupie, dając się porwać ciepłej wodzie pod prysznicem, wymyśliłam główną fabułę. Nie ma tu nic niespodziewanego, ot, zwykła obyczajówka, ale dobrze mi się ją pisało. Bohaterom zostawiam otwartą furtkę, może jeszcze kiedyś o nich przeczytamy.

Promienie słońca padające na metal, odbijające się od niego, tańczące na jego powierzchni. Coraz wyżej i wyżej, aż do kulminacji i w dół, w dół, aż moneta znowu wyląduje na mojej bladej dłoni.
            Powtarzałam ten ruch raz za razem, nucąc Deszczową piosenkę i kierując się w stronę domu. Jak zwykle mogłabym marudzić, jaki to mam wypchany plecak, bo musiałam pobrać książki z szafki na weekend, że mam od groma prac domowych – czy ci nauczyciele się wściekli wraz z nagłym atakiem lata w samym środku jesieni? – ale kto by mnie chciał słuchać? Na pewno nie mój towarzysz, który szedł obok z pochmurną miną, jakby piękne słońce grzejące od samego rana miało wypalić w nim dziury.
            Setny raz podrzuciłam monetę nad głową, na co pan wampir głośno i przeciągle westchnął.

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

[35] DMF: Powiedz "tak" ~ Tenebris



 Ostatnio też się trochę obijałam, jeśli chodzi o pisanie. Cóż ^^ tydzień urlopu na pewno nie pomógł w obowiązkach. Niemniej powracam i to z tekstem z serii DMF. Pamiętacie tydzień z toastem ślubnym? Wtedy imprezę w swoje ręce wziął brat Blu, a dziś mamy nieco wcześniejsze wydarzenia. Enjoycie!

            Wyszli na miasto całą ekipą. Oczywiście Celty i Dante szybko gdzieś przepadli. Nie pierwszy raz w ostatnim czasie. Co dziwne, nawet Tamiel zniknęła tego dnia, choć jej zazwyczaj ciężko było się pozbyć. Ciągle poczuwała się do roli stróża, mimo że już dawno straciła robotę.
            Teraz Blu szwendała się za lekko obrażonym Nero. Znaczy… Niby nie był obrażony, ale trochę tak wyglądał. W sumie on prawie zawsze wyglądał, jakby ktoś nadepnął mu na odcisk, więc Blu uznała, że to jego normalna mimika twarzy. Już dawno straciła nadzieję, że chłopak, choć na chwilę zmieni minę.  
            Wyszli już z centrum i szlajali się po jakiś bocznych uliczkach. Mogłaby przypuszczać, że Nero zamierza ją zamordować albo ki diabeł. Ale z drugiej strony, czuła się przy nim bezpieczna. Wiele razem przeszli i ufali sobie nawzajem.
            Nagle Nero przystanął, a Blunatic omal na niego nie wpadła. Tylko szczęście, bo na wrodzony refleks liczyć nie mogła, sprawiło, że tego nie zrobiła. Nie zapytała jednak, o co chodzi. Wpatrywała się w niego wyczekująco. Zaraz gotowa do ucieczki, gdyby jednak postanowił targnąć się na jej życie.
            – Od pierwszego momentu, gdy cię ujrzałem, wiedziałem, że chcę spędzić resztę życia unikając cię – oznajmił niespodziewanie Nero i z powagą spojrzał na Blu.

[35] Pożegnaj jutro: Nienawidzę cię, ale... ~ Laurie



Pożegnaj jutro: Nienawidzę cię, ale...

            Wesołych świąt, kochani! Polubiłam tematy niefantastyczne, bo mogę stworzyć coś niezobowiązującego, czasami ledwo jedną scenę, bo w tych drugich potrzeba jednak jakiś tłumaczeń i często brakuje mi czasu, żeby je dopracować. W ten świąteczny wieczór zapraszam na kolejne spotkanie z „Pożegnaj jutro”, tym razem z perspektywy Squalo.

            Powolne tykanie zegara, spokojny oddech, cisza dookoła. Za oknem świta. Ta pora nigdy nie była moją ulubioną, bo nie potrafiłem się w niej odnaleźć. Wszystko jest takie inne i jakby nierzeczywiste. Koniec upojnej, namiętnej nocy, początek kolejnego dnia. Czy potrafię to złożyć w całość? Chyba nie, chyba dlatego zawsze ją przesypiam.
            Nie pasują do mnie tak bogate przemyślenia. Wiem, wszyscy mają mnie za rozwrzeszczanego głupka, który potrafi tylko machać mieczem na wszystkie strony. Może naprawdę nim jestem? W tej chwili wątpię we wszystko, w co dotąd wierzyłem. Już słyszę twój śmiech. Drwiący i obnażający wszelkie moje słabości, bo taka już jesteś, nie potrafisz inaczej, jak dopiec do żywego drugiej osobie. Zepsuta do szpiku kości bawisz się innymi, wykorzystujesz wszelkie słabości, wiecznie grasz. Od początku to wiedziałem. Od pierwszego momentu, gdy cię ujrzałem, wiedziałem, że chcę spędzić resztę życia, unikając cię. Choć to nie w moim stylu, powiesz.

[35] Stróż wśród brzóz ~ Miachar



            Jakże mnie tutaj podpasował Ikari i jego pani Stróż! Nic dziwnego, że wzięłam się za tę parę. A co, niech mi się Cyrk Gniewu rozrasta.
            Wesołych świąt i smacznego jajka (lub białej kiełbasy)!

            Kolejne miasteczko, kolejny las, pod którym można zostawić tabor. Kolejne miejsce, gdzie aż chciałoby się pozostawić za sobą trupa z odciętymi kończynami lub rozoranym od krtani do kości łonowej tułowiem.
            To się jednak nie mogło udać. Nie tym razem. Nie w pobliżu miasteczka, gdzie przez cały czas było się na celowniku jednego z opłacanych strzelców. Nie pod cieniem średniowiecznego zamku, który przy sprzyjających warunkach mógł przestraszyć największego psychopatę. Nie w dzień, kiedy przybyłem na spotkanie rady Seniorów w Brinietcie. Próbowałem od tego uciec, nie przyjeżdżać tutaj, zabrać się z cyrkowcami w inne miejsce – w końcu wybrzeże jest dość długie – ale Stróż, która migała mi między drzewami, nie pozwoliła na to. Pilnowała, bym dotarł tam, gdzie miałem być. Nienawidziłem siebie za to, że dałem się zmanipulować tej dziewczynce. Przyrzekłem sobie, że jeśli dostanę taką szansę, poproszę radę o zmianę Stróża na takiego płci męskiej – facet faceta zrozumie lepiej niż kobieta mężczyznę. Miałem nadzieję, że moja argumentacja dotrze do męskiej części rady i się nade mną zlitują. Jeśli nie, planowałem urządzić im istny Sajgon, Wiosnę Krwi.

środa, 12 kwietnia 2017

[34] Pożegnał życie ~ Miachar



            Jak na razie Czyścicielka zbiera same dodatki do swojego cyklu, ale mnie to nie przeszkadza. Poniższy tekst tłumaczy wszakże jeden z zakładanych wątków drugiego tomu, ale nie jest on najistotniejszy, więc bez obaw.
            Może trochę za wcześnie, ale życzę radosnych świąt Wielkiej Nocy i smacznego jajka!

            – Co za cholerne pieprzenie – wyszeptałem pod nosem, biegnąc wzdłuż południowej ściany ceglanego, dwupiętrowego, starego magazynu. Czy naprawdę nie dało się przeprowadzić całej akcji w innym miejscu? Na przykład niedaleko Organizacji? Zaoszczędzilibyśmy sporo czasu na dotarcie. – Pieprzenie – powtórzyłem, jednak nie na tyle głośno, by Rosalie mnie usłyszała. W ogóle Czyścicielka była zajęta badaniem terenu i skupianiem się na telepatycznej (w co nie wierzyłem, bo to było dla mnie nie pojęte) rozmowie ze swoją znajomą panią sierżant.
            Była czujna niczym zwierzę na polowaniu, w tym momencie mogła wzbudzać strach u tych, którzy zobaczyli jej płonące niebieskim blaskiem oczy. Wyglądała, jakby była z innego świata. Albo z innej rzeczywistości.
            Znajdowaliśmy się na obrzeżach miasta, gdzie to mój ojciec, inżynier Kurosawa Sato, zbudował swoją małą fabrykę, gdzie czterystu robotników tworzyło części do nowych maszyn mających zawładnąć światem – taka jest prawdziwa wersja, oficjalna zaś głosi, że to części silników do nowych japońskich samochodów. Zły umysł dobrze rozplanował sobie puszczanie plotek na temat swoich interesów, jednak informatykom Organizacji udało się ustalić co knuje. To dlatego szedłem z innymi członkami OWZWŚ* na misję, by go zabić.
            Miałem okazję zostać ojcobójcą i wcale mi to nie przeszkadzało.
            Kroczyłem za Rosalie niczym cień, prawie na nią wpadłem, gdy raptownie się zatrzymała i pobladła jeszcze bardziej.
            – Tak – wyszeptała. – Zrozumiałam. Już tam idziemy. – Zerknęła na mnie, a ja szukałem słuchawki w jej uchu; nie było innej opcji, by porozumiewała się z policjantką w inny sposób.
            – Znaleźli go – poinformowała mnie krótko, a ja zamarłem.
            Oto po dziesięciu latach miałem stanąć twarzą w twarz ze swoim rodzicem. Bałem się tego, a jednocześnie nie pragnąłem w tej chwili niczego innego. Chciałem zapytać go, dlaczego jest tak bardzo przesiąknięty złem. Dlaczego mama się z nim rozwiodła. Dlaczego tak bardzo nie wyszła mu rola ojca.
            Rosalie przypatrywała mi się bacznie. Wyprostowałem się, by wyglądać poważniej i ukryć emocje w tej postawie.
            – Chodźmy, Melody – wysyczałem. – Mamy misję do wypełnienia.
             Kiwnęła głowę i puściła się biegiem, trzymając nisko głowę – to, że do tej pory nikt nas nie zaatakował, nie znaczyło, że jeszcze tego nie zrobi. Gdzieś w oddali świstały kule, którymi próbowano trafić poruczników brygady sierżant Modestii Noyers, było słychać okrzyki bólu i irytacji. Trudno było powiedzieć, kto wygrywa – robotnicy Sawo In. okazali się dobrze przeszkolonymi wojownikami, którzy ani myśleli łatwo się poddać. Trudno, w takim razie będzie więcej trupów.
            Czyścicielka weszła na schody prowadzące do drzwi skrywających centrum budynku. Jedna z jej stóp potrąciła kamień, który stoczył się z betonu z głuchym odgłosem. Zamarłem. Oboje zamieniliśmy się w słupy soli i nasłuchiwaliśmy. Chyba do tej pory nikt nie odkrył naszej obecności, lepiej było tego nie zmieniać.
            – Dalej – nakazała, gdy żaden członek Organizacji, policjant czy też robotnik nie znalazł się w zasięgu naszego wzroku. – Musimy się pośpieszyć, zanim ktoś nas nakryje.
            Nic nie odpowiedziałem – nagle zaschło mi w ustach, a język odmówił współpracy. Jedyne, co mogłem robić, to iść przed siebie. Iść, nie dać się zabić i zastrzelić ojca, nie pozwolić mu zdobyć świata tak, jak sobie to ubzdurał.
            Przechodząc korytarzami, zachowaliśmy czujność – broń trzymałem w dłoni, w kieszeni zaś wyczuwałem ciężar noża. Wolałem być przygotowany na każdy atak. Po wejściu na jedną z hal produkcyjnych zrównałem się z kobietę, szliśmy ramię w ramię, by w razie czego ochronić siebie nawzajem. Tego uczono nas na szkoleniu w Organizacji – dbać nie tylko o swoje bezpieczeństwo, ale i o kolegów. Nawet jeśli jest nim przebrzydły i dwulicowy generał, który choć nami dowodził, nie brał udziału w ataku na fabrykę Kurosawy Sato.
            Zerknąłem kątem oka na Melody, która napięta niczym struna rozglądała się wokół nas, a pasemko jej blond włosów zaczęło jaśnieć. Przez chwilę przemknęło mi przez myśl, że ten blask może nas zdradzić.
            – Melody – wyszeptałem i palcem wskazałem na jej czoło. – Twoje włosy.
            Zrozumiała, o co mi chodzi, machnęła na to lewą ręką,  a ja prawie dostałem zawału – każda z zawieszek przy jej bransoletkach jaśniała. Cholera, teraz to dopiero mamy przewalone.
            – To nic – odpowiedziała. – Nikt tego nie zauważy, zaufaj mi.
            Że też w tej chwili musiała poruszyć akurat tę kwestię. Nie ufałem jej przez długi czas, mając ją za szpiega, a kiedy tylko się do niej przekonałem, pokazała mi, czym się zajmuje i znowu nie potrafiłem jej ufać. Nie ma innych istot takich jak ona, jak mogłem darzyć zaufaniem kogoś, kto jest martwy, a jedynie ma pożyczone ciało? Musiałem, inaczej sam byłbym już martwy.
            Gdzieś na antresoli nad nami rozległ się krzyk. Zatrzymaliśmy z wyciągniętą bronią i nasłuchiwaliśmy. Poza lekkim stukotem nie było nic słuchać, po chwili zastoju ruszyliśmy dalej nieco szybciej. Coś się musiało do góry dziać – dostaliśmy nakaz bezwzględnego zachowywania ciszy nawet podczas atakowania – dlatego powinniśmy tam zajść.
            Wspiąłem się pierwszy, sprawdzając teren. Czyścicielka trzymała się na tyle blisko mnie, że aż czułem bijące od niej zimno. Czasami odnosiłem wrażenie, że zbyt długie przebywanie w jej obecności sprawi, iż sam powoli się ochłodzę, to jednak nie miało do tej pory miejsca. Chyba za bardzo się do niej zbliżyłem, by chciała na mnie podziałać – niektórych swoich wrogów ponoć rozbroiła za pomocą wewnętrznego chłodu.
            Nie dostrzegłem niczego ani nikogo, szedłem wciąż do przodu, a dźwięk się powtórzył. Podskoczyłem, kiedy Rosalie nagle położyłą zimną dłoń na moich plecach, prawie podskoczyłem w miejscu. Rzuciłem jej zagniewane spojrzenie, szybko jednak się zreflektowałem, widząc, jak się w coś wsłuchuje. Przełknąłem ślinę. Czyżby sierżant Noyers miała jakieś ciekawe informacje?
            – Jesteśmy w drodze. – Cisza. – ¡A la mierda! – zaklęła i spojrzała na mnie, a w jej błękitnych oczach zakwitł smutek. – Tak. Dotrzemy tam, Tia. Dotrzemy. – Cisza. – Nie, nikogo nie napotkaliśmy. – Teraz wyglądała na zaniepokojoną i zaskocozną. – A oni skąd?! Tak, już lecimy!
            Ledwie skończyłą rozmowę, a już mnie wymijała i biegła przed siebie. Nagłym ruchem zbudziła śpiącego do tej pory strzelca, który właśnie wziął ją na muszkę. Ledwie dotarł do mnie świst pocisku, a Czyścicielka upadła do przodu.
            – Rosa! – krzyknąłem, po czym zbliżyłem się do niej i pomogłem jej wstać. Jej oczy ciosały piorunami, a twarz całkowicie się zmieniła. Teraz wyglądała demonicznie, mógłbym uwierzyć, że naprawdę jest z czyśćca. – W porządku?
            Nie odpowiedziała, zamiast tego szybko się odwróciła i oddała precyzyjny strzał. Oboje patrzyliśmy na lecące ciało, które z łoskotem i dźwiękiem łamanych kości spotkało się z betonową posadzką.
            – Ładnie – pochwaliłem koleżankę, na co nie zwróciła zbytnio uwagi, mknąc dalej przed siebie. Musiało wydarzyć się naprawdę coś poważnego, skoro taj jej się śpieszy. Zaczynam się niepokoić, dlatego biegnę dalej, zrównując się z nią.
            Jak na kogoś, kto jest w tej fabryce pierwszy raz, Melody dość dobrze orientuje się w jej topografii. Wystarczą dwa zakręty i jeszcze jedne schody, byśmy wypadli na otwartą halę, gdzie kilkunastu poruczników i członków Organizacji zabezpieczało miejsce na jej środku, szukało śladów i latało pod świetlikami – dlaczego nikt mnie nie uprzedził, że mają skrzydła?! – sprawdzając, czy nie czają się tu jeszcze jacyś strzelcy. Kilka trupów zalegało przy innych wejściach, nie zwróciłem jednak na to uwagi, skupiony na pani sierżant i osobie, przed którą klęczała.
            Zmroziło mi krew w żyłach, mógłbym przysiąc, że przez chwilę moje serce nie biło, by wrócić do swojej pracy i próbować doprowadzić mnie do zawału.
            Sierżant Noyers wyczuła mój wzrok, spojrzała na mnie smutno.
            – Moje wyrazy współczucia, panie Masato.
            Podszedłem bliżej niczym na zwolnionym filmie i uklęknąłem przy martwym ciele ojca, a wszelkie siły mnie opuściły. Patrzyłem na niego i nie miałem wątpliwości, czy to nie żart – strzał między oczy oraz dwa w klatkę piersiową nie dawały mu szans. Musiał umrzeć, takie było jego przeznaczenie.
            Nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale zacząłem płakać. Płakałem nad człowiekiem, który zniszczył życie sobie, mnie, mojej mamie i siostrze oraz ludziom, którzy na swoje nieszczęście mieli z nim do czynienia. Płakałem, bo wiedziałem, że nigdy nie dostanę odpowiedzi na pytania, które każdego dnia niszczyły mi życie. Nie będę miał kiedykolwiek szansy powiedzieć mu prosto w twarz, że wybaczam mu wszystkie wyrządzone krzywdy. Przepadło, już nie wróci.
            Nadal cicho szlochając, chwyciłem za dłoń Sato i obróciłem, by mimo bijącego już z ciała chłodu, przyłożyć ją sobie do policzka. Wtedy to zauważyłem.
            Znak odwróconej dużej łacińskiej litery A narysowany markerem na wewnętrznej części.
            Przeszedł mnie dreszcz.
            – Co tu robili Vu~arukirī? – zapytałem, nikt jednak mnie nie zrozumiałem. No tak, zapomniałem, że poza Rosalie nikt ze zgromadzonych tutaj raczej nie zna japońskiego. Przynajmniej według mojej wiedzy.
            – Że kto taki? – zapytał  w moim ojczystym języku porucznik czający się za plecami sierżant Noyers i obrzucający ją gniewnym spojrzeniem.
            – Walkirie. Tak nazwali się ludzie, których ojciec zwolnił przed piętnastu laty bez żadnego powodu, zamykając jedną z największych swoich filii w Saitamie. Byli rozgoryczeni, grozili mu śmiercią. Po kolejny zwolnieniach w innych prefekturach założyli coś na kształt małęgo gangu, który śledził poczynania Kurosawy Sato, wysyłał kolejne groźby i trzykrotnie starał się zabić. – Ze smutkiem zerknąłem na ciało ojca. – Za czwartym wreszcie im się udało – wyszeptałem, siadając na nogach, schylając głowę i oddając cześć zmarłemu. Mimo całego zła zrobił coś dobrego: dał życie mnie i Rinie, chociaż za to mogłem okazać mu wdzięczność.
            – Skąd pan wie, że to oni?
            Wróciłem do poprzedniej pozycji i pokazałem porucznikowi znak.
            – Stąd. Tak się podpisują, gdziekolwiek działają.
            Miałem powoli dość, za wiele na mnie spadło w tej hali, zacząłem marzyć o powrocie do bazy i śnie.
            – Wygląda pan na przybitego, Masato–kun – zauważył ten sam porucznik. Chyba każdy poza nim miał na tyle dużo taktu, by dać mi w spokoju rozpocząć żałobę.
            – Czyżby? Właśnie dowiedziałem się, że mój ojciec, jeden z najgorszych ludzi świata, który pozbawił życia i pracy kilkanaście tysięcy ludzi, został zabity przez swoich arcywrogów. Jak pana zdaniem mam wyglądać?!
            Mój wybuch podziałał na niego tak, jak powinien – Amerykanin się zmieszał, spuścił wzrok i wykrztusił krótkie:
            – Gomen'nasai – wyrzekł i odszedł, a ja westchnąłem. Czułem się podle, źle, przeraźliwie samotny i zraniony. Nie tak miała wyglądać ta misja.
            Ciszę, która zaległa w całej sali, została przerwana przez nagły, zwierzęcy wręcz ryk:
            – NIE! 
            Przeniosłem wzrok ze zwłok ojca w stronę krzyczącej osoby i napotkałem Rosalie pochylającą się nad innym ciałem i przeraźliwie płaczącą. Wyglądała, jakby ktoś wbijał jej nóż w plecy i docierał nim do serca. To był przerażający widok.
            Tego dnia nie tylko ja straciłem członka rodziny. Wraz z krwią zachodzącego słońca spływały łzy Zjawy, a nasze życia już nigdy nie miały być takie same.
            Nigdy. Aż po wieczność.
______________________________________
* OWZWŚ – Organizacja do spraw Walki ze Złem (Wszech)Świata

           

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

[33] Płatny M. ~ Justyna

Płatny M.

Korytarz koił przyjemnym chłodem. Mężczyzna otworzył odrapaną skrzynkę na listy. Wprawnym ruchem wrzucił cały pakiet ulotek prosto do wcześniej przygotowanej torby. Niestety, torba przegrała walkę z ostrym rogiem koperty z logo banku. Na zasnutej cienką warstwą kurzu, kamiennej podłodze, utworzył się mały kopczyk z kolorowych papierków.  Ukucnął i z filozoficznym spokojem zaczął zbierać porozrzucane ulotki. Wtedy w ręce wpadła mu biała, dość gruba koperta. List. Podpisany niewprawną ręką dziecka.
Przeszło mu przez myśl, że to kolejna, nachalna, bazująca na instynkcie reklama, a koślawy napis ma go tym bardziej skłonić do otwarcia koperty.

niedziela, 2 kwietnia 2017

[33] Za lat dwadzieścia ~ Laurie

Za lat dwadzieścia

Chyba zaczynam miewać tendencje do pisania tekstów co drugi tydzień, ale w ilościach podwójnych. To jednak dobry pretekst, żeby zapoznać Was bliżej z Lintu, która dwa tygodnie temu wyrzuciła Woricka przez okno, czego Tris mi chyba nigdy nie wybaczy. Tym razem nikt nikogo nigdzie nie wyrzuca. Jest za to nieco refleksyjnie. I chyba niekoniecznie w klimacie podstawki. A może?


Życie w Ergastulum nie pozwalało się nudzić, a czasami też nie dawało szansy na uporządkowanie różnych spraw. Wielu uważało to za plus, bo wracanie do starych czasów sprawiało, że ludzie czuli się gorzej. I dotyczyło to wszystkich: normalsów, Zmroków, a także Łowców.