Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 5 marca 2017

[29] Vincent i Gwiazdka ~ Daconte



            Gwiazdka, Vincent i miłość.
Jeśli dusze sobie przeznaczone się rozdzielą...
            Gwiazdka usiłowała zatrzepotać powiekami, cieniutkimi jak skrzydła motyla. Z wysiłkiem uniosła prawą powiekę. Lewa wydawała się zbyt ciężka, aby zrobić to równocześnie. Potem jeszcze raz, ale odwrotnie: najpierw lewa do góry, potem prawa. Jej postać, stojąca w oknie, zdawała się być jeszcze bardziej krucha, niż zazwyczaj.
            – Ale ona idzie…sama…Zobacz, jak ona może chodzić, ta…Jak jej tam, no jak się nazywa? – zapytała, nie patrząc na leżącego na łóżku mężczyznę. Wymawiane słowa z oporem opuszczały Jej usta.
            – Fredzia. Nazywa się Fredzia, Gwiazdko, i właśnie wyszła z naszego pokoju – odezwał się Vincent.
             – Wyszła? Kiedy? – Zadziwiła się białowłosa Gwiazdka. – Ale ona idzie...Zobacz, jak ona jeszcze może...
             Zauważył ze smutkiem, że od bardzo dawna nie wypowiedziała jego imienia, a tak pięknie wymawiała je z francuska : Vęsan.
             Podobno kiedyś bywała w Paryżu. Dawniej lubiła o tym opowiadać. Teraz męczyła się wyławiając z głowy dwa zdania, jakby zaplątały się w ciemnych tunelach.
             Vincent i Gwiazdka byli wyjątkowo uprzywilejowaną parą w Domu Niebiańskiej Starości. „Co za pomysł miał ten durny Benio? – Po raz kolejny pomyślał mężczyzna – Od kiedy to starość może być niebiańska?”
            – Ha, ha, ha! – zaśmiał się donośnie, nie zdając sobie sprawy, że zrobił to na głos.          Dawniej słowa cisnęły mu się na usta bez przerwy, ale od kiedy Gwiazdka straciła kontakt z rzeczywistością, częściej prowadził monologi wewnętrzne. Zrozumiał, że nie zdąży opowiedzieć, jak wyglądało jego życie bez niej. A może odeszła, aby tego nie wiedzieć?
            – Nie śmiej się. Ona naprawdę szybko chodzi... Ile może mieć lat? – Zastanawiała się dalej siwowłosa.
            Vincent wiedział, że szalona Fredzia jest starsza od najstarszego pensjonariusza Domu i niedługo będzie świętować setkę.
            – Młoda jest jeszcze. O jakieś trzy lata młodsza od ciebie – powiedział, nie chcąc zasmucać stojącej przy oknie kobiety, której każdy krok sprawiał trudność.
            – Ale jak ona chodzi....– Gwiazdka wpatrywała się w pustą alejkę pod oknami, okalającą stylowy budynek Domu Niebiańskiej Starości. Fredzia dawno zniknęła za zakrętem prowadzącym do bramy wyjściowej. Pomaszerowała do swojej Chaty-Fredziaty pod lasem.
             Vincent przypomniał sobie poprzedni wieczór. Mieli wesołą imprezkę. Można powiedzieć - niebiańską. Tym razem uśmiechnął się tylko do swoich myśli.
             Bernard, jego syn, był fundatorem Domu, więc przysługiwały im specjalne prawa. Siostra przełożona na początku się buntowała, ale stary był nieugięty: zamieszka w „piekiełku”, jak nazywali między sobą dom opieki, ale tylko z przyjaciółką.
             Bernard bał się o ojca i zgadzał się na wszystko, aby tylko mieć go na oku. Sam urodził się w Kanadzie i nawet nie próbował zrozumieć, dlaczego ojciec uparł się na powrót do starej ojczyzny. Od dziecka wiedział, że kiedy jego energiczny fader jest zamyślony, to właśnie odpłynął mentalnie do Swojego Kraju.
             I tak też, zarządzjącej Domem siostrze przełożonej nie pozostawało nic innego, jak pogodzić się z faktem, iż para staruszków bez ślubu mieszka w jednym pokoju. W dodatku jakich staruszków!
             Vincent przeciągnął się na łóżku i zatopił we wspomnieniach. Wczoraj znowu było wesoło, więc kiedy dzisiaj obudził się w sukience, nie był specjalnie zaskoczony. W końcu to on sam wymyślił scenariusz.
            Poprzedniego wieczoru, po kolacji, Fredzia przyniosła czereśniową nalewkę domowej roboty. Karminowa zawartość litrowej butelki wraz z kolorowymi tabletkami utworzyły mieszankę wybuchową.
             Vincent ubrał się w jedną z falbaniastych sukienek Gwiazdki, które ciągle jeszcze kupował jej na Francuskim Bazarze.
             Siwowłosa nawet nie zauważała nowych zakupów, ale on z każdej wizyty w mieście, przywoził kolejną, jakby chciał sukienkami zrekompensować czas, kiedy nie byli razem.
            Z gwiazdkowej szafy wybrał dla siebie długą, różowo-błękitną, z odcięciem pod piersiami i dużym dekoltem na plecach, dzięki czemu mógł się w nią wcisnąć. Potem pomknął do siostry przełożonej pod pretekstem reklamacji źle przyrządzonych jajek w koszulkach na kolację. Uwielbiał ją prowokować.
             Krótko po przyjeździe do Domu Niebiańskiej Starości Vincent postanowił, że nie będzie jadał kolacji w nudnym towarzystwie wiecznie narzekających staruszków i stanowczo poprosił o dostarczanie posiłków do pokoju. Siostra Leokadia musiała przełknąć kolejną, gorzką pigułkę.
            Wczoraj zaś, kiedy zobaczyła go w drzwiach pokoju z napisem „ Siostra Przełożona. Sprawy administracyjne”, takiego rozochoconego, z rozwianymi, siwymi włosami, opalonym, choć przywiędłym torsem pod tiulową sukienką, o mało nie dostała palpitacji. Właściwie to dostała, coś tam przecież zaraz łyknęła. Vincent dobrze znał ten jej zwyczaj: puszczają nerwy – siostra Leokadia bierze od razu trzy proszki.
             Kto wie, być może nigdy z bliska nie widziała rozgrzanego mężczyzny, który w dodatku wyśpiewywał na całe gardło „ Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki, całować chcę”.
             Gdyby nie fakt, że ten szalony staruch, jak go nazywała w myślach, jest ojcem właściciela Domu, nie spędziłaby z nim pod jednym dachem nawet jednej doby.
            Niestety, rzeczywistość nie zawsze chciała układać się podług planów perfekcyjnej siostry przełożonej.
             Kiedyś, w przypływie desperacji, napisała ostry list do pana Bernarda, kończący się słowami: „ Albo pański ojciec się wyprowadzi albo ja opuszczam Dom Niebiańskiej Starości.” Rano go jednak podarła, za dobrze znała odpowiedź właściciela luksusowego ośrodka opieki.
            – Ale jak ona chodzi...Jeszcze chodzi... – ciągle powtarzane słowa unosiły się w pokoju, jak echo.
            W czasach młodości Gwiazdka była wielką miłością Vincenta. Stanowili tak wyjatkową parę, jaką spotkac można tylko w niepoprawnych komediach romantycznych. Byli dla siebie samowystarczalni, ale jednocześnie zakochani w świecie, który ich otaczał.
             Byli, jak dzień i noc, jak słońce i księżyc, razem tworzyli niebo.
 Potem nagle coś się zmieniło. Vincent zostawił swoją jedyną, wybierając karierę potentata drzewnego w Kanadzie, którą przygotowała mu rodzina. Wiedział, że Gwiazdka nie chciała nigdzie wyjeżdżać, więc po prostu uciekł, stchórzył.
            A może prawdziwe powody ich rozstania zostały gdzieś w szumie klonów i berberysu, który rósł na skraju lasu albo w świetlistej tafli jeziora, przechowującej ich odbicia?
             Vincent nigdy nie odżałował decyzji o wyjeździe. Napisał do swojej miłości wiele listów, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Kiedy po latach powrócił do ojczyzny, pierwsze kroki skierował do niej. Przecież tylko dla niej przyjechał. Była tam, gdzie zawsze; w osadzie nad jeziorem. Jakby na niego czekała. Wszystko w niej było tak samo piękne, tylko trochę skurczone. Włosy miała białe i prawie do kostek. Po jego wyjeździe nie ścięła ani pasemka.
            Przeszłość przestała istnieć.
             Nie robiła mu żadnych wymówek. Nigdy nie opowiadała o swoim życiu, pomijając prawdziwe, czy wyimaginowane podróże do Paryża. Nie miała męża, nie miała dzieci. Mówiła, iż wiedziała, że w końcu będą razem, bo kiedyś byli jedną duszą, więc znowu się połączą.
             Gwiazdka wierzyła w reinkarnacje i inne, dziwne rzeczy, a on uwielbiał, kiedy opowiadała mu o duchowych miastach nad pustyniami, wzniesionych istotach albo o aniołach z lasu. Dlatego nazywał ją Gwiazdką. Najpiękniejszą i szaloną Gwiazdką na niebie.
            Kiedy nagle, po roku pięknego i zwariowanego bytowania w Domu, siwowłosa zamieszkała w swojej głowie, wszystko się skończyło. Nie porywali już innych pensjonariuszy na eskapady do wesołego miasteczka, czy na koncerty pod gołym niebem. Nie urządzali zabaw przebierańców i nie uciekali na piwo do gospody Pod Wierzbą. Ale Vincentowi najbardziej brakowało wsłuchiwania się w szum wiatru nad jeziorem i wyławiania z niego historii, które ten opowiadał.
            Gwiazdka nie słyszała już wiatru i nie mogła prawie chodzić. Była tak słaba, że po paru krokach dostawała zawrotów głowy. Kiedyś powiedziała, że niewiele powietrza już jej zostało, bo kiedy wyjechał, przestała oddychać i potem przez pięćdziesiąt lat czekała na jego powrót na tym jednym wdechu.
             Wszystko ustało. Stali się potulnymi staruszkami, jak pozostali pensjonariusze Domu Niebiańskiej Starości, a Gwiazdka, która zamieszkała w swojej głowie, prawie z niej nie wychodziła.
            Inni dziadkowie, zwani przez szaloną parę Szturmowcami, także osunęli się w smutną starość, jakby zapadli w letarg.
 Wczoraj Vincent przygotował jednak kolejne szaleństwo. Kiedy wrócił od siostry przełożonej, odtrąbił na rogu pobudkę dla całego Domu.
            Z przepastnej szafy Gwiazdki wyciągnął sukienki i rozdał Szturmowcom. Tańczyli prawie do rana.
             Siwiutkie panny zostawiły swoje ciężary w niezasłanych łóżkach i wirowały okręcone w najpiękniejsze szale z jedwabiu.
            Do tańca przygrywali im Cyganie i chłopcy z gospody Pod Wierzbą, a dźwięk ich smyczków niósł się ponad lasem i wirował nad jeziorem.
             Odwieczna miłość Vincenta klaskała w dłonie, siedząc na wózku w rzędzie z kilkoma staruszkami, którym narządy ruchu odmówiły posłuszeństwa. Na tę jedną noc znowu wyszła ze swojej głowy. Miała wypieki na policzkach od wina i śpiewu.
            Siostra Leokadia spała snem głębokim i usprawiedliwionym, po zażyciu tabletek usypiających, które podsunął jej Vincent.
            Siostry dyżurne zaś, udawały, że śpią, przekupione według swoich pragnień: wycieczką do Watykanu, nowymi habitami i urokiem osobistym Vincenta.
            Takiej zabawy nie pamiętali najstarsi pensjonariusze. Tylko on wiedział, że to ostatni raz.
                         Teraz rozkoszował się tym wspomnieniem, leżąc na łóżku w gwiazdkowej sukience.
            – Widziałeś, jak jeszcze chodzi....Ta...jak ona się nazywa? – Gwiazdka podeszła do niego i zatopiła delikatną dłoń w jego dłoni.
            – Nie brałaś tabletek, Gwiazdko. – Podał jej kilka Ziarenek Przejścia na Drugą Stronę. Mógł powiedzieć, co chciał i tak nie rozumiała, pogrążona w dociekaniu nieodgadnionego wieku Fredzi.
            – Dzisiaj weźmiemy takie same. Usiądź przy mnie. Popatrz, jakie mamy podobne sukienki. – powiedział z uśmiechem.
             Pogłaskał ją czule po długich, siwych włosach.
            – Masz swoją szklaneczkę. Łykamy na trzy, cztery!
            – Trzy, cztery...– powtórzyła Gwiazdka i popiła wodą.
            Ostatnią myślą Vincenta, przytulonego do swojej, siwej miłości, była radość z kolejnego dowcipu, jaki przyszykował siostrze Leokadii. „ Przeżyje i to. Jest dobra i silna”.
             Fredzia, powracająca do Domu Niebiańskiej Starości z kolejną butelką nalewki, stanęła zauroczona widokiem, jaki ujrzała. Przez uchylone okno pokoju Gwiazdki i Vincenta wypływał obłoczek, który, przysięgłaby na swoje sto lat, wyglądał jak przytulona para albo jak jedna dusza.
 .....w końcu i tak przyjdzie czas połączenia.


5 komentarzy:

  1. Miłe, słodkie, ale bardzo smutne. Jak myślę, że ona czekała milion lat, by zacząć żyć, to chce mi się ryczeć. A z drugiej strony czekała i doczekała się, więc może powinnam jej zazdrościć? Bo to wielka rzecz, doczekać się w życiu tego na co się czeka. :) Pokochałam ich oboje na chwilę wielką miłością. Cudna para, bardzo pięknie opowiedziana historia. Pracowałam kiedyś w Domu Spokojnej Starości i pokochałam to miejsce z jego całym wymiarem smutku. To fanie, że twoja historia dzieję się właśnie w takim miejscu. Zazwyczaj za mało w nich śpiewu i falban.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzeci raz podchodzę do tego komentarza, bo za każdym razem sobie go kasuje...

    Wspominałaś, że najpierw napisałaś wersję komediową, później dramatyczną, a na koniec chciałaś to połączyć. No więcej jednak zostało z dramatu, chociaż i tak podziwiam, że chciało ci się pisać dwie wersje xD
    Mam jakieś takie przeświadczenie, że ci staruszkowie wcale nie są tacy beztroscy jak w pewnym momencie ich przedstawiłaś. Zdaje mi się, że nawet chwilowa zabawa nie odrywa ich od świadomości zbliżającego się końca, a oni zdają sobie sprawę z tego, że przybierają maskę. Może decyzja Vincenta jest spowodowana chęcią wzięcia losu w swoje ręce, zdecydowania się na śmierć w odpowiednim dla siebie momencie? Zastanawiam się tylko, czy "zabranie ze sobą" Gwiazdki było dla niej przysługą, bo bez Vincenta ciężko byłoby odnaleźć się jej, czy jednak lekkim egoizmem, mimo że z miłości i przywiązania, które w takim wieku już na pewno istnieje, chociaż staż mieli trochę krótszy XD Ciężko mi ocenić ten tekst, ale i tak zaskoczenie, że zdecydowałaś się na coś głębszego, gdzie mi temat kojarzył się czysto jajcarsko i wysypu takich tekstów się spodziewałam XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za recenzję. Vincent wcześniej był chyba bardziej egoistyczny, bo ja zostawił. Napisałam tez, że własciwie nie wiadomo dlaczego się rozstali. Wydaje mi się, że w życiu nic nie podlega jednoznacznej ocenie. Nie ma jednej prawdy, choć jest z pewnością jakaś Prawda. Może chciał ją zabrac ze sobą do innego wymiaru...Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Ci, co znają mnie (i moje komentarze) dłużej, wiedzą, że lubię w nich tworzyć różne teorie xD Czasem tworzy się wywód niewyobrażalnej długości i lekko zbaczająca z treści np. rozdziału. Nie skreślam Vincenta za ostateczną decyzję. Po prostu zapisałam swoje przemyślenia. Czasem lubię wyjść poza to, co jest napisane i trochę "wejść" w głowę bohatera, co on mógł myśleć :)

      Usuń
  3. Świetnie stworzony świat, piękne ujęcie życia staruszków w Domu, ale jednocześnie tak smutne, że na chwilę mój wisielczy nastrój musiał ustąpić melancholii i empatii. Ładnie ujęłaś ich historię, która poruszyła w moim sercu pewne struny. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń