Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

piątek, 21 października 2016

[10] This is the city which I was born in ~ Cleo M. Cullen



            Tytuł tego dzieła to słowa padające podczas dodatkowych zajęć z j. angielskiego w "Close Range Love" ("Kinkyori ren ai"), mojej nowej obsesji. Jakbym nie miała ich dość.
            Jak zauważyła przy czytaniu konspektu Sadistic, imię bohaterki przywodzi na myśl Amy Lee z Evanescence. Szczerze mówiąc, zostało ono zapożyczone od matki chrzestnej mojej Rozważnej, a to dlatego, że Amylee czyta się jak Emily. Hue.
            Poniższy fragment to spin-off (krótki, bo motywacji trochę brak) cyklu Fear, który światło dzienne ujrzy za jakieś trzy lata.
            Enjoycie!

            Zimna cegła. Zimna posadzka. Wiatr między okiennicami. Wieczór i światła grubych świec ustawionych w kandelabrach. Przemierzam korytarz, a smutek dławi mi gardło. Podjęłam się zadania, którego nikt inny nawet nie brał pod uwagę. Bo jak to przecież można chcieć porządkować komnaty zmarłego króla seniora? Po co to? Jest martwy, wszelkie porządki życia mu nie zwrócą.
            Nie podchodzę do tego tak, jak reszta mojej rodziny. Z jakiegoś powodu dziadek kilka dni przed swoją śmiercią powierzył mi jeden z kluczy do swoich pokoi. Duży, pozłacany, ale pozbawiony szlachetnych kamieni, zawisł na długim łańcuszku na mojej szyi. Zgodnie ze słowami dziadka ukrywałam go przed innymi, także służącymi. Poza mną nikt nie mógł mieć z nim kontaktu. Nie wiem, dlaczego tak mi przykazał, wiem jednak, że on wiedział o swojej śmierci. Musiał, inaczej nie podarowałby mi klucza z instrukcjami jego ukrywania. Pytanie, czy da się przewidzieć zawał serca?
            Staje przed drzwiami i używając tego klucza, otwieram je. Wchodzę do środka, gdzie jest przeraźliwie zimno. Żałuję, że zostawiłam chustę w swoim pokoju. Panuje tu półmrok, ledwie rozpoznaję zarys mebli. Unoszę wyżej świecę i omiatam światłem resztę pomieszczenia. Nic się tu nie zmieniło, niczego tu nie zmieniono od czasu, kiedy główny służący znalazł zimne ciało dziadka. Niczego nie wyniesiono, niczego nie przesunięto. Nadal wyczuwam tutaj obecność swojego kochanego krewnego. W tym momencie czuję olbrzymią tęsknotę za tym mężczyzną, który z przyjemnością uczył mnie, że życie w zamku to nie wszystko, że na zewnątrz jest inaczej. To dzięki niemu postanowiłam, że - kiedy już nią będę - zostanę królową kochaną przez lud, bo rozumiejącą jego troski. Ale najpierw muszę częściej wychodzić poza mury, co teraz może być utrudnione - od czasu pogrzebu podwojono straże przy głównym wejściu. Nie wiem, co jest tego powodem, mam niejasne przeczucia.
            Rozglądam się i coś nie daje mi spokoju. Coś w wyglądzie pokoju budzi mój niepokój. Ponownie omiatam go wzrokiem, czynię to jednak wolniej i zdecydowanie bardziej uważnie. Zbliżam się do południowej ściany i kucam, dostrzegając nierówność między deskami. Dotykam podłogi, przesuwam palcami do tych dziwnych desek, jestem zaskoczona, kiedy opuszki stwierdzają różnicę w położeniu. Zaintrygowana klękam na podłodze, dwiema dłońmi podważam tę z desek, która znajduje się w złym położeniu, i unoszę ją. Nie jest ciężka, właściwie zaczyna powoli butwieć. Odkładam ją na bok i wpatruję się w dziurę przed sobą.
            Nigdy nie bałam się ciemności, traktując jako jedynie brak światła. Wiele razy mój nauczyciel i rodzice przestrzegali mnie, bym nie poruszała się nocą po zamku bez żadnej świecy, bo może grozić mi poważne niebezpieczeństwo. Zbywałam ich słowa. Przecież tyle razy miałam z nią do czynienia i nic złego się nie wydarzyło. Także ta ciemność pod deskami podłogi mnie nie przeraża. Nie czuję strachu, sięgając w jej głąb dłonią. Palce napotykają dziwną fakturę, coś obłożone miękką w dotyku szatą. Jeszcze bardziej zaciekawiona przysuwam się do szczeliny, umieszczam w niej drugą rękę i wyciągam niespodziewany skarb ukryty pod podłogą.
            Leży dość ciężko na dłogi i choć materiał jest zakurzony, dostrzegam złote zdobienia na nim. Delikatnie zsuwam szatę z tego, co się pod nią kryje. Jest to drewniane, chyba nawet dębowe pudełko, na jego wieku wyryte są niezrozumiałe dla mnie symbole otaczające dużą literę M. Odkładam na bok szatę, pochylam się lekko do przodu, ustawiam szkatułkę na podłodze i powoli otwieram ją. Moim oczom ukazuje się srebrna, zakurzona korona zdobiona szmaragdami. Wyciągam ją, przecieram, a moim oczom ukazuje się napis w języku, którego nauczył mi dziadek, wmawiając, że być może kiedyś mi się przyda, bo jestem narodzona do wielkich rzeczy.
            This is the city which I was born in. Maach.
           
Dociera do mnie sens tych słów, ale nie bardzo wiem, dlaczego Maach użyte zostało tu jako jedno słowo. Przecież niczego nie oznacza.
            Zaskoczona swoim znaleziskiem postanawiam - mimo późnej pory - porozmawiać z rodzicami. Znajduję ich w jednej z dużych komnat, gdzie rodzinnie spędzamy zazwyczaj czas. Oboje siedzą przy kominku i czytają opasłe tomiszcza. Unoszą wzrok, kiedy dochodzą ich moje kroki. Kłaniam się im nisko i podchodzę bliżej.
            - Mamo. Tato. Dobry wieczór.
            Uśmiechają się do mnie.
            - Dobry wieczór, Amylee. Zbliż się.
            Pokonuję jeszcze dwa kroki i przystaję przy krześle królowej.
            - Czy coś się wydarzyło, że przychodzisz do nas o tej porze? - pyta ojciec z troską na twarzy. On i mama są małżeństwem z miłości, które dla swoich dzieci zrobi wszystko. Kiedyś chciałabym przeżyć coś podobnego. - Wiesz, że masz ślady kurzu na policzku?
            Unoszę wolną dłoń do twarzy.
            - To nic, naprawdę - zapewniam ich. - Po prostu znalazłam u dziadka w pokoju tę koronę i nie wiem, dlaczego jest na niej jedno słowo.
            Rodzice bledną na dźwięk słowa dziadek, nie rozmawiamy o nim ani go nie wspominamy, to może budzić u nich niepokój.
            - Pokaż to.
            Podaję królowi dębowe pudełko.
            - Na tej koronie jest napis. This is the city which I was born in. Maach - cytuję z pamięci. To proste zdanie ma zbyt wielką moc, co widzę po najbliższych.
            Mama zapada się bardziej w fotelu, szepcze:
            - Bogowie, nie.
            Patrzę na nią, nic nie rozumiejąc. Co takiego się dzieje, że tak reaguje?
            Przenoszę wzrok na ojca. Ten oddaje mi pudełko, a na jego twarzy widnieje najczystsze przerażenie. Do tej pory myślałam, że król jest najbardziej odważną osobę, jaką znam. Czyżbym miała teraz zwątpić?
            - Tato? O co chodzi?
            Opada z powrotem na miejsce i patrzy na mnie przeraźliwie smutnym wzrokiem. Przechodzi mnie dreszcz. Nigdy go takim nie widziałam, boję się tego widoku. Nie wiem, jak go interpretować, a niewiedza czyni mnie słabą.
            - Tato?
            Po jego twarzy spływają łzy.
            - Amylee. To może być dla ciebie niezrozumiałe, ale... Kilkaset lat temu nasza rodzina została ocalona przed najazdem ze wschodu przez wielkiego czarodzieja, zwanego Fearem. W ramach podziękowania przyrzekliśmy, że co kilka pokoleń kolejne dziecko urodzi się w centrum kraju, w dolinie Maachu, gdzie zamieszkał Fear, i będzie mu swoim życiem służyło. By rozpoznać, która z brzemiennych królowych nosi to dziecię, Fear podarował nam tę koronę. Tylko matki wybrańców potrafiły odczytać wyryty na niej napis. One i ich potomkowie przeznaczeni magowi. Obietnica ta zaczęła nas jednak przerażać, dlatego twoi pradziadkowie postanowili ją schować.
            - Ale o tym wiesz - zauważam. - Czyli mama potrafiła przeczytać tę napis. - Spoglądam na kobietę. - Teraz też będzie.
            Zanim ojciec pojmie, co chcę wykonać, podaję pudełko królowej. Ta blednie jeszcze bardziej, odsuwa się, byle znaleźć się jak najdalej od tego przedmiotu. Zdziwiona jej reakcją wyciągam koronę i ją wyciągam w stronę matki.
            - Przeczytaj. Proszę.
            Teraz także po jej twarzy płyną łzy, kręci przecząco głową.
            - Nie, ja... Nie mogę.
            - Mamo, proszę! - krzyczę. Cała ta sytuacja z miłego odkrycia zmieniła się w dziwną opowieść o przeszłości, rodzinie i potężnym magu, z której nic nie rozumiem. Jak to się mogło tak szybko zmienić?
            Królowa wstaje i wymija mnie, a z jej gardła wydobywa się szloch.
            - Nie mogę, Amylee. Nie znam tego języka.
            To wyznanie dociera do każdej komórki mojego ciała. Jest tak, jakby przeszedł przeze mnie potężny piorun. Nic już nie rozumiem.
            - Hę? Dlaczego?
            - BO NIE JESTEM TWOJĄ MATKĄ! - grzmi, po czym z bezsilności pada na podłogę, a jej przeraźliwy płacz wznosi się i wstrząsa całym zamkiem.
            Patrzę na nią z otwartymi ustami i nie wierzę w to, co przed chwilą usłyszałam. To niemożliwe. Przecież jestem do niej tak bardzo podobna!
            Król chwyta mnie za ramiona, wciska do rąk pudełko i rozkazuje:
            - Odnieś to na miejsce. Idź do siebie i spakuj się. Jutro wielki Fear cię wezwie i przestaniesz być częścią tego zamku. Zostaniesz częścią Maachu. - Nadal płacząc, składa pocałunek na moim czole. - Żegnaj, córeczko.
            Popycha mnie w stronę dzwi, zamyka za mną, kiedy wypadam na korytarz. Serce tłucze mi się jak głupie w piersi, do pokoju wracam cała oszołomiona. Ze swojej szafy wyciągam najpotrzebniejsze rzeczy, do dużej torby wrzucam także pudełko z koroną - skoro przynosi ona zło mojej rodzinie, muszę ukryć ją gdzieś, gdzie nikt jej nie znajdzie. Nawet Fear.
            Przerażona, ale i potwornie smutna wymykam się za mury zamku. Nie mam zamiaru czekać, aż mag zjawi się po mnie osobiście. Skoro i tak mam być częścią jego świata, jego sługą, to pierwsze spotkanie odbędzie się na moich warunkach.
            Wychodzę na ścieżki mojej rodzinnej - jak mi się wydawało - doliny i kieruję się na drogę do Maachu. Skoro tam przyszłam na świat, tam powinnam szukać tego, wobec którego mam zobowiązania.
            Dość szybko dopada mnie zmęczenie, dlatego zachodzę do pierwszej napotkanej gospody, proszę o nocleg i pożywienie. Tak zaczynam swoje nowe życie.
Życie, które przyniesie mi wiele niespodzianek już o poranku, kiedy to do mojego pokoiku dobija się ktoś nieznajomy. Ktoś, kto przedstawia się jako Strażnik Maachu. Ktoś, kto poprowadzi mnie i moich towarzyszy przez wspaniałą przygodę.
            Na wszystko przychodzi czas. Na wyznanie prawdy, na podjęcie decyzji o swoim życiu. A także czas na stanie się legendą, jeśli tak rzecze przeznaczenie. Moje tak mówiło, więc mu się poddałam.
            Tylko czy dałam radę przeżyć?
           
           

6 komentarzy:

  1. Bardzo dobry początek opowieści o wojowniczej królewnie. Trochę mnie zdziwiło, ze wszyscy się tak łatwo zgodzili na oddanie córki, ale z losem się nie dyskutuje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Za szybko się kończy! Pomysł świetny. Mnie nie zdziwiło, to że się łatwo zgodzili. Mnie zdziwiło, że własny dziadek ją tak urządził ;p Może by się przydało w tej kwestii trochę więcej wyjaśnień. No i skąd wiedziała, w którą stronę jest ta kraina? Ale ogólnie wciągnęło mnie to opowiadanie, bardzo fajny motyw z tym czytaniem, kocham tą scenę z matką. Fajny początek czegoś większego.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Czyli mama potrafiła przeczytać tę napis."
    Ten napis. To taka uwaga. A poza tym dość przyjemne. Faktycznie za łatwo się zgodzili ją puścić, jak na to całe ukrywanie korony. Ale skoro odkryła prawdę, podejrzewam, że niewiele można było zrobić. Chętnie przeczytałabym coś więcej o Amylee.

    OdpowiedzUsuń
  4. Początek przywiódł mi na myśl opowiadanie z tematem o szklanych kulkach, w końcu tam też było sprzątanie starych rzeczy. Tekst jest cudowny. Przeczuwam, że cały Fear (kiedy już powstanie) będzie wspaniały. Ale... rodzice Amylee chyba za łatwo pogodzili się z faktem, że córka będzie musiała ich opuścić. Może w cyklu będzie inaczej, w końcu tam będziesz miała szersze pole do popisu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Z serii: nigdy nie mogę komentować z odpowiedniego konta, bo... bo nie >D. Tym razem będę sobie Naffem. Jak za starych lat.
    FEAR! Mówiłam ci, że jestem strasznie podjarana tą koncepcją. Nie mogłam się doczekać aż przeczytam. I w końcu czytam.
    No, właśnie. Czy ziomek przewidział zawał serca? Z drugiej strony... mówi się, że starsi ludzie czasem podejrzewają swoją śmierć! Może wiedział, że czas na niego?
    MATKO. Ten moment z przyniesieniem korony do rodziców był taki... wow! Taki mocny, że zapomniałam, aby w trakcie napisać w komentarzu co czuję! Jedyne co mi się nie podoba, to to, że w pewnych aspektach akcja leci za szybko. W sensie: idź się pakuj! - było takie dziwne i znienacka. Tak samo jak to rzucenie, że ta matka nie jest prawdziwą matką Amylee. Taki... niewyjaśniony mindfuck!
    W ogóle lubię bardzo ten pomysł związany z Fearem. Jeden z lepszych twoich fantastycznych zamysłów! Propsuję i chcę, abyś rozwinęła Feara! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobre, dobrze, ja chcę więcej. Ale tak mówię zawsze, więc to pewnie nudne. Trudno, jestem po prostu zachwycona.

    OdpowiedzUsuń