Hej, z tej
strony Królik i SadisticWriter (w połączeniu ze sobą: Naffliczek). To nie jest
nasza pierwsza historia, jaką wspólnie piszemy. Tak naprawdę dręczymy różne
opowieści już od dwóch lat. Nieprzerwanie. Codziennie. Jak prawdziwe sadystki.
To co przed sobą macie, jest shotem wyrwanym z naszej pierwszej historii –
miała jakieś cztery nieskończone tomy! Pełna nazwa serii to "Między dobrem
a złem". Ma dla nas wielkie znaczenie. Fakt, jest w niej trochę patologii,
ale cała historia jest cudowna i zapada w pamięć! Wszyscy bohaterowie tutaj są
naszymi dziećmi - nie uwierzycie, jak ciężko było uśmiercać niektórych z nich.
Ade, Even
i Annais są bohaterami z ostatniej części. Tak naprawdę nie wiemy jak
zakończyła się ich historia, ale znając nas – na pewno dobrze! Niektórzy mogą
mieć problem z rozpoznaniem postaci, którymi my operujemy doskonale. Dlatego
gdyby ktoś miał wątpliwości – proszę kliknąć w MDAZowe drzewo genealogiczne!
I... to chyba tyle. Miłego czytania!
PS. Może
pojawić się trochę błędów, bo spieszyłyśmy się ze sprawdzaniem tekstu!
PS2.
Dziękujemy Tris za cierpliwość!
Królik
i SadisticWriter (vel Naff)
***
Ulubioną porą dnia Ade'a był wieczór. Wtedy
wszyscy domownicy siadali razem na wygodnej kanapie w salonie i oglądali bajki
lub ciekawe programy o zwierzętach. Ade siadał zawsze pomiędzy Annais i Evenem.
Odkąd tylko przekonał się, że nie są tacy źli i mógłby się z nimi zaprzyjaźnić,
stali się nierozłączni. Chłopiec nie okazywał swoich uczuć zbyt często, jednak
wszyscy wiedzieli, że kocha swoje przyrodnie rodzeństwo. Nie bez powodu zgrywał
dla nich starszego, opiekuńczego braciszka, który uratuje ich przed złem tego
świata. Jeżeli miałby kiedyś zabrać kogoś do swojego zamku władcy to na pewno
byłyby to bliźniaki. Pozwoliłby im nawet dzielić ze sobą komnatę. Mogłyby do
niego przychodzić, kiedy bałyby się potworów mieszkających pod łóżkiem. No,
chyba, że znalazłby sobie żonę, bo w końcu każdy władca musi zadbać o to, żeby
mieć własną królową i zrobić z nią dużo dzieci – ktoś będzie musiał zasiąść po
nim na tronie, prawda? Ale to są tylko plany. Na razie spisywał je na kartkach
czerwonym mazakiem i chował pod poduszkę. Czekał na właściwy moment, aby je
wykorzystać. Dziesięciolatki raczej nie są mile widziane na tronie. Takich nikt
nie słucha. Musi urosnąć, zmężnieć, zapuścić brodę i podnosić dużo ciężarów!
Wtedy będzie budził postrach jak prawdziwy władca!
W
telewizji leciał dziś program na temat ósmej rocznicy upadku zamku. Po śmierci
dawnego króla Noirceurie, Daire'a Tranthama, wybuchły spore zamieszki. Wielu
zaczęło walczyć o władzę, ale sporu nie rozstrzygnięto do dziś. Ludzie
pozostali bez władcy. Czekali na przywódcę, który poprowadzi ich w lepszą
przyszłość. Ade był synem Daire’a, dlatego kiedy tylko ukończy osiemnaście lat,
według ustalonego prawa, wstąpi na tron. Nie było się czym martwić.
– Mama, a dlacego skolo Ade bęcie klólem to my
teś nie bęciemy? – Głos małego Ithana przerwał monotonne brzmienie pani
dziennikarki, która patrzyła na całą rodzinę z ekranu telewizora. Brązowowłosy
chłopiec podniósł głowę z kolan taty i pociągnął zakatarzonym noskiem. Iris
przerwała swoje rozmyślenia i spojrzała na najmłodszą pociechę w domu.
Historia Tranthamów była ciężka do opowiedzenia,
szczególnie małemu dziecku. Nie umiała znaleźć odpowiedniego tłumaczenia z tak
skomplikowanych dziejów ich przodków. Prawda była taka, że to ona była
najstarszym z obecnie żyjących Tranthamów. Zgodnie z wolą ojca powinna przejąć
władzę, tylko, że nigdy nikt jej nie nauczył jak rządzić państwem. To nie było
zadanie dla niej. O wiele bardziej sprawdzała się w byciu gospodynią domową. W
tym biła na głowie nawet swoją zmarłą matkę.
– Król może być tylko jeden, Ithan –
odpowiedziała spokojnie Iris. Po ojcu Ithielu, który miał zostać władcą zanim
został wydziedziczony przez siejącego postrach dziadka Melville’a, odziedziczyła
krwisty kolor oczu – nijak pasował do jej spokojnej natury. Brązowe włosy to
już sprawa genów Adene – jego żony.
– Ale ty jesteś księżniczką, nie? – spytał
ciekawski Even. Wraz z siostrą wyglądali jak dwie krople wody. Różniła ich
tylko płeć i wzrost. Czarne włosy błyszczały dumnie oświetlane przez sztuczne
światło telewizora, a czerwone oczy patrzyły na nią z mądrością.
– Poniekąd. – Iris spojrzała w bok na męża, nie
wiedząc jak to do końca wytłumaczyć.
Ade nie był synem Riela. Jego ojcem był Daire
Trantham – jej wujek, brat Ithiela Tranthama, a także jej rówieśnik. Był osobą,
która brała co chciała i nie pytała nikogo o zdanie. Iris nigdy by go nie
pokochała. Nie chciała mieć z nim również dziecka, ale stało się – Daire dopiął
swego. Nawet przez moment nie pomyślała o tym, że mogłaby nie chcieć Ade’a, w
końcu to ona go urodziła i to na niego zwracała zawsze największą uwagę. W
przeciwieństwie do bliźniaków był zamkniętym w sobie chłopcem, na dodatek
trochę innym niż wszyscy młodzi ludzie w jego wieku. Daire namieszał w jego
genach po to, aby z powodu bliskości więzów rodzinnych nie nabawił się chorób
genetycznych, dlatego Ade pamiętał wszystko od dnia swoich narodzin. Wiedział,
że Iris zostawiła go zaraz po narodzinach. Miała zaledwie szesnaście lat,
spanikowała. Poza tym istniała osoba do której chciała wrócić. Rodzice myśleli,
że zginęła. To prawda, że była wówczas wielkim rodzinnym kłopotem, poza tym
zaufała Daire’owi – to najbardziej zabolało jej ojca. Nie da się naprawić tego co było, ale ważne, że
najgorsze minęło i zostały tylko wspomnienia.
Po śmierci Daire’a Iris wzięła ze sobą
Ade’a. Początkowo, wychowany w złej
wierze syn próbował zabić ją i jej rodzinę, ale w końcu przyzwyczaił się do
obecnego stanu rzeczy i pokochał ją tak, jak kocha się własne matki.
Ta historia nie przeszłaby jej przez gardło.
Miała zamiar opowiedzieć ją dzieciom, gdy już dorosną. Do tej pory o wszystkim
wiedział tylko i wyłącznie Ade. Starała się mu to wytłumaczyć tak, jak
potrafiła. Nie dziwiło go już to, że jego dziadek Ithiel jest dla niego również
wujkiem.
– Kiedy zostanę już królem, Even będzie moim
rycerzem – powiedział Ade, zerkając na czarnowłosego. – Wiesz, będziesz zabijał
ludzi, którzy będą mi grozić i chronił mnie przed psycholami. Dam ci dużego,
szybkiego konia i lśniącą zbroję. O, i miecz! – Chłopiec poderwał się i
wyciągnął rękę do góry, wymachując nią na wszystkie strony. Jego błękitne oczy
odziedziczone po babci Adene błyszczały w półmroku. – Będziesz nim władał,
właśnie tak!
Iris uśmiechnęła się delikatnie. Wtuliła głowę w
ramię swojego męża.
– Nie chcę być rycerzem – powiedział oburzony
Even. – Jak mama jest księżniczką to ja jestem księciem! Poza tym jesteśmy
rodzeństwem, Ade! – mówiąc to, założył ręce na piersi i zrobił z ust obrażony
dzióbek.
– Ale ja będę królem i to ja będę wydawał
rozkazy – prychnął Ade. – Potrzebuję rycerza, który będzie mi towarzyszył i
mnie chronił. Idealnie nadajesz się do tej roli!
– Ale ja nie chcę być tylko rycerzem! – wykrzyknął
oburzony ośmiolatek. Podniósł się z sofy i zasłonił wszystkim widok na
telewizor. Stał teraz przed swoim starszym bratem zaciskając małe piąstki i
piorunując go wzrokiem. – Ja chcę być przynajmniej księciem!
– Ale nie jesteś księciem, bo twój tata nie jest
królem – powiedział Ade, wzruszając ramionami. – To już kwestia krwi. On ją
zbrudził. – Chłopiec wskazał palcem na Riela, mrużąc złowrogo oczy w jego
kierunku. Nigdy go nie lubił. To w końcu on ostatecznie zabił jego ojca. Mama
cały czas mu powtarzała, że i bez tego Daire by zginął, ale Ade nie chciał w to
wierzyć! Widział to przecież na własne oczy.
W oczach Evena pojawiły się łzy.
– A-ale mama jest księżniczką! – pisnął z
oburzeniem.
Iris westchnęła bezradnie. Takie kłótnie zdarzały
się niestety na co dzień. Gdy była mała również kłóciła się ze swoim
rodzeństwem. Miała trzy młodsze siostry, które były trojaczkami i młodszego
brata. Do tego w ich domu mieszkała jeszcze cała rodzina Blackwellów, czyli jej
męża Riela.
Rzeczywiście, Blackwellowie nie byli
spokrewnieni z Tranthamami dopóki ich dwójka nie wzięła ślubu, ale nie miało to
dla niej większego znaczenia, bo nigdy nie bawiła się w bycie księżniczką.
Przez większość życia nawet nie wiedziała, że ma coś wspólnego z wielkim władcą
Melvillem, bo ojciec skutecznie ją od tego odciągał.
– Przestańcie już – powiedziała matka i
podniosła się z sofy. Otrzepała z przyzwyczajenia swój fartuch, w którym
siedziała na sofie. – Czas do łóżek.
– Ale mamo, jeszcze chwila! – jęknęła Annais,
zerkając błagalnie na mamę. – Za chwilę pokażą ruiny zamku od środka!
– Serio? – Ade ożywił się i odsunął Evena tak,
aby nie zasłaniał ekranu. – Chcę zobaczyć królewskie komnaty!
– Dzieci – upomniała ich Iris. – Ten program
trwa do północy. Wiem, że nie skończy się dla was na królewskich komnatach –
mówiąc to, spojrzała na nich znacząco. Blade ręce oparła na biodrach. Nie
wyglądała jednak zbyt przekonująco. Nie potrafiła nigdy krzyczeć na dzieci i
wszystkie rodzicielskie sprawy musiała załatwiać z pomocą Riela.
– Skończy, obiecujemy! – zapewniła ją Annais.
Riel przewrócił oczami, po czym wstał,
przytulając do siebie małego Ithana.
– Do łóżek – rzucił chłodno. Przez chwilę poczuł
się tak, jak jego zmarły ojciec, Leven. – Wszyscy, bez dyskusji.
Annais niechętnie podniosła się z podłogi, Ade
posłał z kolei w stronę mamy błagalne spojrzenie.
– Jeszcze tylko pięć minutek.
– Ade, proszę cię. – Matka spojrzała bezradnie
na swojego syna. – Jutro będzie lecieć powtórka tego programu.
Ade nachmurzył się, jednak ruszył w stronę
sypialni. Wiedział już, że nie wygra tej bitwy. Nie było więc sensu prowadzić
dalszych negocjacji. Zwłaszcza z Rielem.
– Dobranoc, mamusiu. – Annais wspięła się na
palcach, aby ucałować mamę w policzek. – Słodkich snów!
– Dobranoc, mamo – powiedział po siostrze Even i
powtórzył bliźniaczy rytuał siostry. Iris uśmiechnęła się do swoich pociech.
– Dobranoc, śpijcie dobrze.
***
Ade nie chciał spać. Głowę miał wypełnioną
myślami o byciu królem i wielkim zamku, w którym będzie mieszkał. Chciałby być
takim władcą jak jego ojciec. Był
pewien, że ludzie uwielbiali i szanowali Daire'a tak samo jak on. I że musiało
im być smutno, kiedy umarł. Nieważne, że teraz toczyły się bitwy o władzę w
państwie. Król jest tylko jeden. I zostanie nim właśnie Ade. Jeszcze tylko
trochę czasu…
Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Nawet nie
musiał się zastanawiać nad tym kto próbuje się do niego wkraść nocą. Bliźniaki
często tak robiły, gdy czegoś się bały.
Zeskoczył z łóżka i otworzył im. Ułożył palec na
ustach, dając im znak, żeby byli cicho. Iris i Riel mogli nasłuchiwać, czy ich
pociechy spały grzecznie w swoich pokojach.
Even i Annais weszli na palcach do pokoju brata.
Nie wyglądali, jakby się czegoś bali. Świeciły im się oczy. Ade doskonale znał
te spojrzenia. Bliźniacy byli znani ze swoich niesamowitych pomysłów. Przed
rodzicami zawsze grali urocze aniołki, ale w rzeczywistości potrafili nieźle
nabroić.
– Co znów wymyśliliście? – spytał ich od razu,
zamykając ostrożnie drzwi. – Znam te spojrzenia. Zazwyczaj oznaczają coś
niesamowitego – uśmiechnął się.
– To co wymyśliliśmy na pewno ci się spodoba! –
zaszczebiotał Even. Zamachał rękami w górze jak radosny ptaszek, który chce
wzlecieć ku samemu sufitowi. Ze wszystkich dzieci w rodzinie to on wykazywał
się zawsze największą energią i optymizmem.
Ade usiadł na łóżku i poklepał miejsce obok
siebie, zapraszając rodzeństwo, aby usiadło.
– Wymyśliliście znowu wykradanie słodyczy z
szafki nad zlewem?
Even przewrócił oczami.
– Nie, to coś lepszego – odpowiedział. – Dzisiaj
nie mogliśmy dokończyć oglądania, prawda? To pomyśleliśmy z Aną, że możemy się
jutro wybrać w trójkę do tych ruin!
– Zwiedzić wszystkie te komnaty od środka, a nie
tylko widzieć je w telewizji – dodała Annais.
– Ale... jak wymkniemy się z domu tak, żeby mama
nie widziała? – Zamyślił się Ade. – Oknem?
– Powiemy, że idziemy na lody! Przecież Ithan i
tak jest chory, to nie będzie kazała nam go wziąć ze sobą i nikomu nie nakapuje
– odezwał się Even. – Nie musimy przecież uciekać! Wtedy tata byłby zły!
– No i co z tego? – mruknął Ade. Riel go nie
obchodził, nie był jego ojcem. – Ale pomysł z lodami jest dobry. – Chłopiec uśmiechnął
się łobuzersko. – Pójdziemy tam.
– Tak! – wykrzyknął jeden z bliźniaków o wiele
za głośno. To wystarczyło, żeby Iris zapukała do pokoju. Miała dobry słuch,
poza tym jeszcze nie spała.
Annais chwyciła brata za rękę i zgrabnie
wgramoliła się pod łóżko Ade'a. Gestem nakazała Evenowi, żeby był cicho. Mama
nie mogła ich teraz nakryć. Domyśliłaby się, że coś knują.
– Proszę – rzucił Ade, chowając się pod kołdrą.
Iris weszła do środka i rozglądnęła się
niepewnie po pokoju. Wcześniej miała wrażenie, że słyszy Evena. Bała się, że
znowu coś mogli knuć. Even i Annais na ogół byli grzecznymi dziećmi, ale
potrafili broić. Raz wkradli się na ogródek sąsiadów i obcięli im wszystkie
kwiaty, bo był Dzień Matki, a oni chcieli zrobić coś szczególnego. Innym razem,
gdy byli trochę młodsi, uciekli z przedszkola do Ade’a, który chodził wtedy do
pierwszej klasy podstawówki, a zrobili to dlatego, że nie podobały im się
zajęcia prowadzone przez przedszkolanki. Najgorszym ich wybrykiem była jednak
próba wpakowania Ithana do pralki.
– Jeszcze nie śpisz? – spytała cicho Iris,
patrząc na najstarszego syna schowanego pod kołdrą. – Już późno, Ade.
– Wiem – odpowiedział Ade, przywołując na usta
niewinny uśmiech. – Ale nie mogę przestać myśleć o tym zamku. To tam kiedyś
mieszkał tata? I niedobry wujek Ithiel?
Iris stała chwilę w drzwiach, po czym westchnęła
i podeszła do łóżka syna. Usiadła obok niego i pogłaskała go po głowie.
– Tak, tam mieszkał kiedyś twój tata. Ty też tam
mieszkałeś w pierwszych miesiącach życia. A dziadek Ithiel wcale nie był
niedobry. To mój tata i kochałam go tak mocno, jak ty swojego tatę –
odpowiedziała szeptem Iris. Uśmiechnęła
się na samo wspomnienie swojego ojca. Czasem bardzo brakowało jej rodziców.
Odeszli, gdy miała osiemnaście lat. Wtedy ledwo urodziła bliźniaki.
– Był bardzo niedobry – mruknął Ade, bawiąc się
rąbkiem kołdry. – Tata mi o nim opowiadał. Ale mówił też, że ty jesteś niedobra
– dodał ciszej. Czasem zaczynał wątpić w słowa ojca. – Ale... to nieważne.
Ithiel jest martwy. I dobrze. – Wzruszył ramionami. – Teraz już nikogo nie
skrzywdzi.
– Ade. – Iris zawsze miała problem z
wytłumaczeniem synowi, że Daire nie był do końca dobry. To on najwięcej
namieszał w jej życiu. Raczej traktował ją jak własność niż kogoś, kogo można
by pokochać. – Nie możesz tak mówić. Dziadek Ithiel nie krzywdził nikogo, kto
należał do naszej rodziny – westchnęła i uznała, że nie będzie ciągnąć dłużej
tego tematu. Trochę czasu minie zanim wypędzi z głowy syna to, czego nauczył go
Daire. – Idź spać, Ade. – Iris pochyliła się ku synowi i pocałowała go w czoło.
– A ty nie siedź zbyt długo przed telewizorem –
pouczył ją tak, jak ona kiedyś jego. – I nie jedz za dużo przed snem. Dobranoc,
mamo – westchnął cicho, układając się wygodniej.
Iris zaśmiała się cicho.
– Dobranoc, synku.
Drzwi zaskrzypiały za nią, kiedy je zamykała. Even
podczas tej długiej rozmowy matki z synem, postanowił uciąć sobie drzemkę.
Ramię jego siostry dobrze sprawowało się jaka poduszka.
Annais wygramoliła się spod łóżka. Dopiero po
chwili zauważyła, że jej brat zasnął. Jęknęła bezradnie. Jeśli go obudzi,
będzie na nią zły za przerwanie drzemki. Złym rozwiązaniem będzie też
pozostawienie go pod łóżkiem – rano obudzi się cały obolały.
– I co ja mam teraz z nim zrobić?
W odpowiedzi usłyszała tylko ciche chrapanie
Ade'a.
***
Podróż do ruin
królewskiego zamku wymagała długich ustaleń. Trójka młodych konspiratorów już
od rana siedziała w kuchni i zajadała się płatkami, szepcząc między sobą o tym,
co zamierzają zrobić. Mały Ithan próbował się wcisnąć w krąg utworzony z
rodzeństwa. Było mu przykro, że knują coś za jego plecami. Słyszał coś o
jakichś zamkach, tylko sam nie wiedział czy takich od kurtek, czy takich od
drzwi. Może Ade, Even i Annais chcieli się gdzieś włamać? Jeżeli tak, to musi o
tym powiedzieć tacie!
– Ithan, przestań tak
skakać – odezwał się Even, marszcząc czoło. Położył dłoń na czole młodszego
brata i wypchnął go z kręgu wtajemniczenia.
– Aje ja ciem wiedzieć
cio knujecie! – oburzył się chłopiec.
– To nie jest coś dla
małych maniaków parówek – mruknęła niechętnie Annais, przybliżając się do
zgromadzenia. – Idź pobudować jakieś wieże z klocków albo oglądać bajki.
– Trzeba się go jakoś
skutecznie pozbyć – wyszeptał Ade do bliźniaków. – Może każemy mu coś znaleźć?
Poczuje się potrzebny, a my w tym czasie wymkniemy się z domu.
– Ja słysę wsystko! –
wykrzyknął oburzony Ithan. Zacisnął swoje małe piąstki i zrobił z ust maleńką
podkówkę. Jego oczy zapełniły się łzami – to nie wróżyło niczego dobrego.
Rodzeństwo wiedziało, że jeszcze chwila i wybuchnie płaczem.
Ade westchnął
zrezygnowany.
– Dobra. Idziemy na
lody. Bo wiesz, ładna pogoda i w ogóle. Mieliśmy ci kupić parówki jako
niespodziankę, bo musisz zostać przecież w domu z powodu choroby.
Ithan spojrzał na
starszego brata ze smutkiem w oczach, po czym bez żadnej zapowiedzi wybuchnął
płaczem. Jak na zawołanie, w kuchni pojawiła się Iris.
– Co się dzieje? –
spytała załamana. Miała podwinięte rękawy i mokre ręce, co świadczyło o tym, że
właśnie sprzątała. Kosmyki brązowych włosów wypadały jej z koka.
– Idą na lody bezie mnie!
– wykrzyknął zapłakany Ithan.
– Idziecie na lody? –
spytała zdezorientowana matka. – Nie mówiliście nic, poza tym… jest jesień. Nie
powinno się o tej porze roku jeść lodów – stwierdziła z westchnięciem. Podeszła
do swojej najmłodszej pociechy i wzięła ją na ręce.
– Ale... pani w szkole
mówiła, że można jeszcze jeść lody. Poza tym jest bardzo ładna pogoda, patrz! –
Ade poderwał się z krzesła i odsłonił firankę w oknie, ukazując mamie cudowny
widok na niewielki ogródek. – Pójdziemy tylko na lody i od razu wrócimy,
obiecujemy!
– I możemy też kupić
Ithanowi parówki, żeby nie był smutny – dodała Annais.
– No, dobrze. Tylko
wracajcie szybko – odpowiedziała Iris, marszcząc czoło. Bała się, że dzieci
znów coś wymyśliły, ale przecież nie mogła ich cały czas kontrolować. Chciała,
aby były samodzielne. Z powodu swojego kiepskiego stanu zdrowia rodzice przez
całe życie trzymali ją w domu. Nie wyszło jej to na dobre. Chciała, żeby jej
dzieci miały trochę więcej wolności.
– Dziękujemy mamo! –
wykrzyknęła radośnie Ana i przytuliła się do nóg swojej rodzicielki.
– Kochamy cię! – dodał z
szerokim uśmiechem Ade.
Iris spojrzała
podejrzliwie na dzieci. Teraz już nie miała wątpliwości co do tego, że coś
kombinują. Zazwyczaj nie byli tacy mili. Tylko jak coś chcieli, albo lada
moment mieli wpakować się w jakieś kłopoty.
– Ade, Annais, Even –
zaczęła z powagą w głosie. – Proszę was tylko o to, żebyście nie zrobili
niczego głupiego. Ufam wam – mówiąc to, spojrzała na każdego z nich z osobna ze
znaczącą miną.
Cala trójka skinęła
zgodnie głowami.
– Zaopiekuję się
bliźniakami, jestem najstarszy – oznajmił Ade. – Nie masz się o co martwić.
– Dobrze – westchnęła
Iris. – Dzwońcie, jeżeli coś by się działo.
– Dobrze, dobrze.
Wracamy za niedługo! – rzucił wesoło Ade i ruszył w stronę drzwi. – Ana, Even,
ubierzcie kurtki i szaliki. Nie chcemy przecież złapać przeziębienia.
– Tak, kochany braciszku
– odezwała się równocześnie dwójka ośmiolatków. Bez narzekania zaczęli ubierać
odzienie wierzchnie.
Iris wciąż stała w
kuchni i przyglądała się ukradkiem swoim dzieciom. Tak, zdecydowanie coś knuli.
Może powinna powiedzieć Rielowi, żeby miał na nich oko?
Wychowywanie dzieci
zdecydowanie było trudnym zajęciem.
***
Ruiny na żywo wyglądały
o wiele lepiej, niż w telewizji. Już z daleka czuć było ich dawną potęgę. Ade
zbliżał się do nich z rumieńcami na dziecięcych policzkach, które uroczo
kontrastowały z jego jasną czuprynką. Był taki podekscytowany na myśl, że
odwiedzi miejsce, w którym mieszkał kiedyś jego tata! Może zostawił coś dla
niego? Jakiś znak, a może przedmiot, który przyda mu się w przyszłości? Och,
Ade od dawna marzył o własnym mieczu, którym mógłby zaimponować bliźniakom
jeszcze bardziej. Najlepiej, żeby rękojeść miał zdobioną kamieniami
szlachetnymi, a ostrze mogło przeciąć nawet stal. Wtedy stałby się niepokonany!
Mali poszukiwacze nie
zabrali ze sobą zbyt wiele ekwipunku. Mały scyzoryk, zapałki, drobne, trochę
prowiantu. W razie czego mieli do obrony swoje moce. Ade władał magią ziemi, z
kolei bliźniaki odziedziczyły moc po swoich dziadkach od strony ojca – dziadek
Leven władał magią mroku, a babcia Amice magią światłości, w przypadku Evena i
Annais te moce zmieszały się ze sobą. Nie byli jeszcze zbyt zaawansowani w
manipulowaniu swoimi magicznymi zdolnościami, ale wciąż się tego uczyli.
W ich świecie nie każdy
posiadał jakąś moc. Zazwyczaj dziedziczyło się ją po przodkach. Jeżeli każdy
członek rodziny był magiczny to szansa, że ktoś mógłby nie być uzdolniony
magicznie była bardzo mała. Od zawsze w rękach ludzi umiejących czarować
znajdowało się dobro lub zło tego świata.
Melville Trantham,
pierwszy władca Noiceurie był despotą władającym magią ziemi. Ludźmi, którzy
pilnowali porządku w wykreowanym przez niego państwie byli: Głosiciele
(powiadamiali ludność o zamianach praw oraz nadchodzących wydarzeniach),
Strażnicy (zazwyczaj pilnowali, aby dzieci z
biednej sfery nie kradły i były przekazywane do odpowiedniego organu
władzy, który pozbyłby się ich raz na dobre – tak, w świecie Melville’a
Tranthama nie istniała litość nad biedotą i ludźmi niemagicznymi), Egzekutorzy
(jak sama nazwa wskazuje – zabijali tych, których musieli) oraz Niszczyciele
(zajmowali się likwidowaniem nielegalnych organizacji) – to do nich należał
wówczas syn Melville’a – Ithiel Trantham oraz Leven Blackwell, ojciec Riela.
Oprócz złych organizacji, działały te dobre, które starały się walczyć z okrutnym
systemem władzy. Należały do nich: Opiekunowie (zajmowali się biednymi dziećmi
z ruin), Kolekcjonerzy (zbierający dobra ludzkości, aby władza ich nie
zniszczyła), Odkupiciele (organizacja walcząca z samymi Niszczycielami,
wyspecjalizowana w walkach) oraz Letter – organizacja dająca nadzieję w postaci
listów, których wysyłanie było wówczas zabronione z powodu nadmiernej kontroli
prywatności. To do nich należała żona Ithiela – Adene Dannelley oraz żona
Levena – Amice Cadelle. Choć bardzo wiele przeszli, pozostali ze sobą do końca.
W pewnym momencie uwolnili się od organizacji do których należeli i założyli
własną w której wykonywali zlecenia za pieniądze. Cień – właśnie tak się zwali.
Ich mała organizacja istniała do dziś. Nie był ani dobra, ani zła. Była teraz
rodzinną spółką zbudowaną na zasadach neutralnych. Jego prawdziwa sława już
dawno przeminęła, ale mimo tego wciąż trwał.
Był czas, kiedy Cień
stanął w obliczu kryzysu. Jego założyciele zginęli, a władzę w organizacji
przejęli Riel i Iris. Ludzie nie korzystali jednak z ich usług tak często jak
kiedyś. Dochody zaczęły niepokojąco maleć. Nie było łatwo. Iris dodatkowo mierzyła
się wtedy z pełnym rozpaczy po stracie ojca Adem, który za żadne skarby nie
chciał uwierzyć w jej dobre intencje. To właśnie on pewnego dnia postanowił
zdobyć pieniądze dla Cienia poprzez okradanie innych. Był wtedy dzieckiem, ale
sprytu i przebiegłości mu nie brakowało. W końcu pochodził z rodu Tranthamów.
Dzieci okrążyły ruiny w
poszukiwaniu jakiegoś wejścia. Nie było to łatwe zadanie. Zamek otoczono płotem
z drutu i zagrożono, że przekraczanie terenu zabudowanego będzie karane, ale
kto zabroni przyszłemu królowi i jego kamratom wejść do siedziby, która powinna
należeć do nich? Nikt!
Żadne z nich się nie
bało. Od niedawna sami uczestniczyli w misjach Cienia, które nieraz nie były
zbyt miłe i dobre. Poza tym od maleńkiego byli uczeni władania nożem i magią.
Poradzą sobie z każdą przeciwnością losu!
Ade ostrożnie rozciął
drut kolczasty przed wrotami zamku i odsunął go na bok. Uważał, aby się nie
zranić – mama od razu zauważyłaby skaleczenie i zaczęła wypytywać, skąd je ma.
– Przejdziemy tutaj.
Ostrożnie. – Zarządził chłopiec.
Even i Annais kiwnęli
głowami. Wszyscy przedostali się na drugą stronę bez problemów. Byli
podekscytowani. Wpatrywali się w potężne ruiny, które niegdyś były siedzibą
potężnych władców. Stali przez chwilę przed wejściem, aż w końcu Ade wszedł do
środka. Bliźniaki nie dyskutowały. Podążali za nim jak za swoim przywódcą.
– Powinniśmy się
rozdzielić – wyszeptał Ade. – Jeśli znajdziecie coś ciekawego, wołajcie. Zgoda?
– Zgoda! – odparły
zgodnie bliźniaki.
Ade ruszył wprost, Ana
wybrała prawe skrzydło zamku, a Even – lewe. Panująca tu cisza była
przerażająca. Jak dobrze, że nie postanowili zwiedzać ruin w nocy. Mogliby
wtedy napotkać jakieś złe duchy. W takich ruinach zawsze mieszkały duchy!
Chociaż Ade nie żałowałby, gdyby spotkał swojego ojca. Potrzebował jego
wskazówek. Chciał wiedzieć jak postępować. Czuł, że jego matka nie nadaje na
tych samych falach. Bądź co bądź, Ade był podobny do swojego ojca. Tęsknił za
nim. Chciał prawdziwego taty, nie Riela, który zawsze krzywo na niego patrzył.
Pogrążony w myślach o
swoim tacie, wkroczył do pierwszej lepszej komnaty. Drzwi nie były zamknięte na
klucz. W środku znalazł jednak tylko parę mioteł i szczotek. Schowek. Ruszył
dalej. Kolejne komnaty niczym go nie zaskakiwały. Brud, gruzy, nieporządek i
nic, co można by było chwycić w ręce i zabrać do domu. Jaką komnatę
zamieszkiwał jego ojciec? Chociaż miał nadzwyczajną pamięć i wiele rzeczy od
narodzin pamiętał, to jednak nie był w stanie przypomnieć sobie tak ważnej
rzeczy. Może to dlatego, że nigdy nie myślał, iż straci ojca. Zawsze miał być
przy nim.
Ade stanął przed
kolejnymi drzwiami. Były zamknięte, co bardzo go dziwiło. Otworzył je i
wkroczył do środka. To dziwne, ale ten pokój wyglądał, jakby ktoś wciąż w nim
mieszkał. Jak to możliwe, że w przeciwieństwie do innych przetrwał? Ade czuł,
że mógł tu znaleźć wiele ciekawych rzeczy, które opowiedziałyby mu o
Tranthamach.
Czuł to gdzieś w głębi
serca.
Niepewnie otworzył jedną
z szuflad szafki nocnej i zaglądnął do niej. Nie wiedział czego się spodziewać.
Ujrzał tam parę starych cukierków oraz sporą kolekcję noży. Ich ostrza
błyszczały, jakby ktoś niedawno je wypolerował. Kusiły swoimi zdobnymi
rękojeściami, zapraszały do ich użycia, ale Ade'a powstrzymywał przed tym głos
matki, który słyszał w swojej głowie. W końcu tyle razy powtarzała mu, że
zabawa nożami jest niebezpieczna!
Ostatecznie chłopak
tylko dotknął palcem ostrza upewniając się, czy przynajmniej jeden z nich jest
ostry. Był. Z jego palca zaczęła ściekać krew – zbezcześciła błyszczącą stal
swoją czerwienią.
Ade zamknął szufladę
zanim przyszło mu do głowy, żeby zapakować wszystkie noże do plecaka. Nie
chciałby, żeby potem ktoś go ścigał. Może jednak ruiny nie były do końca puste?
Przecież ktoś musiał wpaść na to, żeby je stąd zabrać. A może ten pokój był
zaklęty? I nikt oprócz niego nie mógł tu wejść?
W dziesięciolatku
obudziła się moc wyobraźni. Chciał się poczuć jak ktoś wyjątkowy, bo przecież
był, prawda? Jest przyszłym władcą. Niedługo każdy będzie go słuchał.
Ade otworzył kolejną
szufladę. Tym razem z jakimiś papierami. Umowy, listy z bazgrołami, których nie
potrafił rozczytać i jakieś zdjęcia. Jedno z nich wziął do ręki.
Dziewczyna uwieczniona
na nim wyglądała znajomo. Miała długie brązowe włosy i bladą cerę, na której
widniał soczysty rumieniec. Błękitne oczy iskrzyły się energią, widać było w
nich inteligencję i odrobinę zażenowania. Nie bez powodu zdjęcie zostało
wykonane akurat wtedy, kiedy dziewczyna się przebierała. Odsłoniła przed
fotografem swoją smukłą sylwetkę, a on skorzystał z okazji, żeby uwiecznić jej
widok. Ale... kim była? Ade potrzebował dłuższej chwili, zanim dotarło do
niego, że to przecież ciocia Adene, żona Ithiela. To po niej Iris odziedziczyła
kolor włosów i charakter. To na jej cześć został nazwany Adem.
– Więc tak wyglądałaś
jako nastolatka – mruknął do siebie chłopiec i przyglądnął się książkom
ułożonym na ławce obok Adene. Z jednej z nich wystawała koperta. Ciekawe, czy
wujek Ithiel wiedział już wtedy, że należy do Lettera.
W szufladzie były
jeszcze inne zdjęcia. Ade podniósł jedno z nich do góry. Tym razem miał okazję
spojrzeć na dwójkę swoich przodków. Ithiel stał wraz z Adene i obejmował ją w
pasie, uśmiechając się jak psychopata. Z kieszeni jego spodni wystawał nóż.
Miał podobną rękojeść do tych, które zalegały w górnej szufladzie. Teraz Ade
nie miał wątpliwości co do tego, że znajduje się w komnacie Ithiela. Nigdzie
nie znalazł jednak fotografii swojego ojca z Ithielem. W sumie nie miał się
czemu dziwić – bracia szczerze się nienawidzili, głównie z powodu walki o władzę.
Gdzieś głęboko pod
stertą zdjęć znalazł postać dziewczynki, niepodobnej do dziadka Melville'a.
Czyżby była to ciocia Katie, o której kiedyś wspomniał jego tata?
Ade zostawił przeszukiwanie
zdjęć na rzecz sprawdzenia szafy. Była dość spora, a chłopiec miał szczerą
nadzieję, że znajdzie w niej coś ciekawego. Niestety, musiał się rozczarować na
widok rzuconych tu niedbale ubrań. Przez chwilę grzebał między nimi w nadziei,
że wujek Ithiel ukrył tu coś ciekawego, jednak poza ciuchami nie znalazł nic.
Dziesięciolatek stanął
na środku komnaty i poczuł nagły zawód. Naprawdę sądził, że będzie tu coś
więcej niż tylko głupie zdjęcia i kilka noży. Tylko… czego oczekiwał? To ruiny
zamku. Wszystkie najcenniejsze rzeczy zostały wykradzione przez bezdomnych,
którzy zapewne kryli się tu w nocy. Na samą myśl o nich Ade poczuł
zdenerwowanie. Zacisnął pięści. Jak ktoś taki ma w ogóle prawo się tu zjawiać?!
Przecież to jego królestwo! Co z tego, że upadłe! Kiedyś je odbuduje! Własnymi
rękami!
Chłopiec przemierzył
całą długość pokoju nerwowym krokiem, żeby stąd wyjść, ale zatrzymał się, gdy
poczuł, że deska pod jego nogami dziwnie się rusza. Spojrzał w dół, a oczy
zaświeciły mu się z ciekawości. No tak, w każdym zamku znajdował się jakiś
ukryty schowek, a w nim chowano najlepsze i najciekawsze skarby. Który bezdomny
zauważyłby ten podejrzany ruch deski? Żaden. Ale Ade był specjalnym gościem
tego zamku. Żadna z tajemnic nie mogła się przed nim ukryć!
Uklęknął na podłodze i
delikatnie dotknął deski, która przed chwilą dziwnie się poruszyła. Zauważył,
że z pomocą scyzoryka mógłby ją podważyć i zobaczyć, co takiego skrywa.
Jak pomyślał, tak
zrobił.
Jego oczom ukazało się
dębowe pudełko, dosyć stare i zakurzone. Jego ręce drżały z podniecenia.
Wiedział, że kryje się tam coś szczególnego! Czuł to!
W wyobraźni widział te
wszystkie złote monety, czuł aksamitny materiał królewskiego płaszcza. A może w
środku kryło się jakieś stare berło, którego kiedyś używał dziadek Melville?
Może drzemała w nim magiczna moc, zdolna do wielkich czynów?
Ade dłużej nie czekał.
Otworzył pudełko. To, co tam było, wprawiło go w jeszcze większy zachwyt. Z
trudem powstrzymał się od wydania okrzyku radości. W końcu kto by pomyślał, że
w środku na czerwonej poduszce będzie spoczywała prawdziwa złota korona? Był
tak zachwycony, że bał się ją chwycić w ręce. Wyglądała pięknie, czuć było od
niej władzę i potęgę. Mógłby spędzić czas na samym wpatrywaniu się w błyszczące
w słońcu złoto oraz drogocenne klejnoty. Czy tę samą koronę miał na sobie jego
ojciec?
Ade zdecydował się
wreszcie delikatnie pochwycić koronę w swoje dziecięce dłonie. Była zimna i
cięższa niż się spodziewał. Czy ktoś na niego nakrzyczy, jeżeli ją stąd weźmie?
Nie. Przecież jest następcą tronu, należy do niego. Ukryje ją przed mamą pod łóżkiem.
Nie, znajdzie lepszą kryjówkę, bo mama czasem sprząta mu pokój. Może gdzieś ją
zakopie? Albo odłoży w bezpieczne miejsce w piwnicy? Nieważne. Pomyśli o tym w
domu.
Chłopiec uśmiechnął się
szeroko i przytulił swoją zdobycz do piersi. Dopiero wtedy zauważył, że jest na
niej wygrawerowany jakiś ukośny napis.
"Jeżeli korona we krwi skąpana, rozmowa z przodkami
będzie ci dana".
Czy to oznaczało, że...
jeśli się okaleczy i zbrudzi koronę krwią, przywoła jednego ze swoich przodków?
Serce Ade'a podskoczyło
z podekscytowania. Mógłby wtedy spotkać się ze swoim tatą! I dziadkiem
Melvillem! Nie miał się nad czym zastanawiać, przecież tego chciał, prawda?
Zrobi sobie tylko małą rankę, a takie nawet nie bolą.
Ade wyjął nóż z kieszeni
i bez chwili wahania naciął sobie skórę na przegubie prawej dłoni. Ociekającą
czerwienią maź skierował na koronę. Już po chwili złoty przedmiot tonął w
młodzieńczej krwi. Dziesięciolatek oczekiwał, że zaczną się dziać cuda, to
znaczy korona wybuchnie albo wzniesie się do góry, może zabłyszczy i oślepi go
swoim blaskiem, ale… nic takiego się nie stało. Dlaczego? Może to był jakiś
żart?
Chłopiec nachmurzył się.
Nie powinien wierzyć
jakiemuś głupiemu tekstowi na koronie. W końcu... kto powiedział, że musi
zadziałać? Może jakiś żartowniś postanowił zakpić z osoby, która odnajdzie
koronę i zmusić ją do samookaleczenia? Bo niby jak krew miałaby dać możliwość
spotkania z przodkami? Z drugiej strony: jeżeli ktoś by znalazł tę koronę, na
pewno wziąłby ją ze sobą. To naprawdę mógł być ktoś z jego przodków. Chyba, że
to Ithiel jest takim żartownisiem.
– Hej, Ade, znalazłeś
coś? – spytał Even, wchodząc do komnaty razem z siostrą. Zaczął się rozglądać
po pomieszczeniu z podziwem. – Prawie nieruszona. Ale fajnie!
– I nie śmierdzi w niej
jak w innych – dodała Annais.
– Znalazłem to – oznajmił
z dumą Ade, pokazując bliźniakom koronę. – Jest cudowna! Patrzcie na te
wszystkie klejnoty!
Bliźniaki Blackwell
przybliżyły się do brata i zaczęły przyglądać się koronie. Cała trójka była nią
zachwycona i to tak, że nie zauważyli, iż nie są w tej komnacie zupełnie sami.
– Hej, szczeniaki, wara
od mojej korony – usłyszeli groźne warknięcie dobiegające zza ich pleców. – A
ty, mały księciulku, widziałem jak oglądałeś moje zdjęcia.
Dzieciaki odwróciły się
w stronę drzwi, a ich oczom ukazał się nie kto inny jak Ithiel Trantham. Jasne
włosy miał rozwichrzone, krwistoczerwone oczy lśniły niebezpiecznie, jakby
chciały kogoś zabić. Nie wyglądał jak żywa istota, ale nie wyglądał też jak
duch, bo przecież było go widać. Tylko słońce wkradające się przez ramy okienne
dziwnie go naświetlało. Zdaje się, że byś bledszy niż powinien być.
Even wstrzymał dech.
– Znam tego gościa –
szepnął do swojego rodzeństwa. – Gdzieś ze zdjęć w albumie z Cienia – dodał
jeszcze ciszej.
– To raczej niemożliwe,
żebyś mnie nie znał – mruknął Ithiel, podchodząc do dzieciaków. – Beze mnie nie
byłoby twojej matki, a bez twojej matki nie byłoby ciebie. Powinniście
życzliwiej przywitać swojego dziadka.
Ade zamrugał parę razy
oczami, zaskoczony widokiem jednego z założycieli Cienia.
Even i Annais wymienili
znaczące, zdziwione spojrzenia i rozdziawili buzie. To było coś niesamowitego!
Spotkali właśnie swojego dziadka, który umarł zaraz po tym, jak oni się
urodzili!
– Dziadek Ithiel! –
wykrzyknął nieco zbyt entuzjastycznie Even. – Ale jazda! Już nie jesteś
trupem?!
– Jestem. W Halloween
będę was straszył. Ale póki co... jestem tutaj na życzenie mojego ukochanego
bratanka – rzucił ironicznie Ithiel. – Który swoją drogą, oglądał zdjęcia mojej
Adene – dodał. Ton jego głosu nie brzmiał zbyt przyjaźnie.
– Nie wiedziałem, że tam
są – tłumaczył się Ade, chowając koronę za swoimi plecami. Nie mógł pozwolić na
to, żeby wujek mu ją odebrał. Ale... skoro Ithiel tu był, oznaczało to, że
korona zadziałała!
– Dziadku, a jak to jest
być trupem? – spytała Annais, podnosząc się z ziemi i podchodząc niepewnie do
Ithiela. Wyobrażała go sobie zawsze jako staruszka z siwymi włosami i masą
zmarszczek, a tymczasem... wyglądał zupełnie inaczej!
– Całkiem fajnie. Mogę
jeść, ile tylko zechcę. Nie muszę martwić się problemami. No, może z wyjątkiem
ciekawskich bratanków – cmoknął z niezadowoleniem Ithiel.
– Ej, jesteśmy przecież
fajni! – oburzył się Even.
– Ale stanowczo zbyt
ciekawscy – mruknął Ithiel. Kucnął na ziemi i nieco niechętnie rozłożył ręce na
boki. – Nie przytulaliście dziadka od ośmiu lat, gdzie moja porcja czułości?
Even spojrzał na swoją
siostrę. Czy wypadało tulić trupa? Bał się, że mógł być chłodny i sztywny jak
umarlak zakopany w ziemi. Z drugiej strony… to dziadek. Dziadków się tuli, bo
dają dużo pieniędzy i kupują słodycze. Tak przynajmniej słyszał Even. Tak
naprawdę nigdy nie miał dziadka. Przynajmniej żywego.
– No, nie będę czekał
wiecznie.
Annais niepewnie
zbliżyła się do Ithiela i objęła go swoimi dziecięcymi rączkami. Delikatnie,
jakby bała się, że go zgniecie. Ze zdziwieniem stwierdziła, że dziadek nie jest
takim zimnym trupem. Był ciepły. Jak inni ludzie.
Even widząc, że jego
siostra poczyniła pierwszy krok, postanowił, że nie będzie od niej gorszy. Rzucił
się na dziadka Ithiela mało nie wywracając go na podłogę.
– Mama dużo o tobie
mówiła! – odezwał się radośnie. – Ponoć fajne noże miałeś! I one się nazywały!
– Oczywiście, że miały
swoje imiona. Były jak moje dzieci – prychnął oburzony Ithiel. – Była Jennifer,
Alice, Leia, Cecile...
– I wszystkie były
cudowne, tak – przerwał wujkowi Ade, wzdychając ciężko. – Ale nie zabrałeś ich
ze sobą do grobu.
– Nie zabrałem.
Zostawiłem je dla swoich wnuków – zaśmiał się założyciel Cienia i poklepał
bliźniaki po czuprynach. – Ade już je widział. Sprawdźcie szafkę nocną –
wyszeptał, jakby powierzał im bardzo ważną tajemnicę. – I nie mówcie mamie.
Even i Annais przybrali
poważne miny i pokiwali głowami. Potem jak wygłodzone zwierzęta rzuciły się do
tajemniczej szuflady ze stalą. W ich rodzinie nie bawiono się normalnymi
zabawkami. Już w pierwsze urodziny dzieci dostawały własne noże i uczyły się
jak nimi wojować. Ludzie z zewnątrz naprawdę źle mogliby pomyśleć o rodzinie
Tranthamów i Blackwellów, ale nie bez przyczyny uczono ich samodzielności.
Każdy z nich prędzej czy później zaczynał wykonywać misje w Cieniu, widok krwi
nie mógł być dla nich przerażający. Tak, w wieku ośmiu lat bliźniaki miały już
za sobą kilku zabitych ludzi. Jednak o ich magii i profesji wiedziała tylko
rodzina. Takie tajemnice nie mogły wychodzić poza krąg przodków.
– Czyli możemy je wziąć,
dziadku? – spytał miło Even. Z błyszczącymi oczami sięgnął po pierwsze ostrze
leżące po prawej stronie. Zdawał sobie sprawę z tego, że ten nóż musiał mieć
jakieś imię.
– Tak. Zaopiekuj się
dobrze Jennifer. – Ithiel uśmiechnął się szeroko i podniósł z ziemi. – A ty,
Ana... wybrałaś Leię. Świetny wybór!
– Wygląda bardzo ładnie –
stwierdziła dziewczynka, przyglądając się czerwonym kryształkom na rękojeści.
– I jest bardzo
skuteczny – skwitował dziadek.
– Dlaczego to ty
musiałeś przybyć? – burknął niezadowolony Ade. – Dlaczego nie przyszedł do mnie
tata? – Chłopiec nie miał nic przeciwko spotkaniu ze swoim wujkiem, w końcu
mógł stwierdzić, czy jest naprawdę taki niedobry. Po tej rozmowie był już
pewien, że ojciec przesadził nieco z nadmiarem negatywnych cech w określeniu
swojego brata. Ithiel nie był taki zły. Ciekawe czy gdyby wciąż żył
zaopiekowałby się Adem jak własnym wnukiem, czy może żywiłby do niego urazę?
– Zarówno ty jak i twój
ojciec nie jesteście jeszcze gotowi na spotkanie. – Wzruszył ramionami
Trantham. – Już wkrótce. I jeszcze jedno, młody... – Ithiel nachylił się do
chłopca i zniżył głos do szeptu. – Słów wyrytych na koronie nie możesz
powtórzyć nikomu innemu.
Ade spojrzał na niego
spode łba, ale nie odpowiedział. To oczywiste, że nie zamierzał nikomu o tym
mówić. Bliźniaki zapewne zaczęłyby nadużywać tej magicznej sentencji, żeby
tylko zobaczyć swojego dziadka albo… kogokolwiek innego z rodziny. On nie
zamierzał korzystać z niej zbyt często. Sam Ithiel powiedział, że nie jest
jeszcze gotowy na spotkanie z ojcem, musi więc trochę poczekać.
– Dziadku, blady się coś
zrobiłeś – stwierdził nachmurzony Even.
– Czas już na mnie –
westchnął ciężko Ithiel. – Zrobiłem, co miałem zrobić. Przytuliłem się do moich
wnuczków, przy których dorastaniu nie będzie mi dane zostać. – Na blednącej z
każdą chwilą twarzy jednego z założycieli Cienia pojawił się delikatny uśmiech.
– Pozdrowię od was babcię Adene. Dałaby wszystko, żeby też móc z wami
porozmawiać, dzieciaki.
– Ale... odwiedzisz nas
jeszcze kiedyś? – spytała niepewnie Annais.
– Oczywiście! – usłyszała
w odpowiedzi. – Mówiłem już, że postraszę was w Halloween.
– Ale fajnie! – ucieszył
się Even i zaklaskał w dłonie. – To widzimy się już za tydzień! Będziemy
czekać.
– Do zobaczenia – rzucił
Ithiel. Jego wzrok zatrzymał się na bratanku, który teraz przyglądał się
uważnie koronie. Trantham nie miał wątpliwości co do tego, że kiedyś będzie
dzierżył ją na swojej blond czuprynie. Do władzy wiodła go niełatwa droga,
jednak jako potomek królewskiej rodziny, poradzi sobie z każdym problemem. –
Nie bądź taki, jak swój ojciec, Ade – dodał na koniec, po czym zniknął.
Dziesięciolatek nie
wiedział o co mu chodziło. Przecież jego tata był najlepszym królem na świecie!
Zawsze chciał być jak on, a jednocześnie… jednocześnie nie chciał nikogo
kopiować. Mama zawsze mu powtarzała, żeby postępował tak jak sam uważa i nie
wzorował się na innych. Może właśnie to był klucz do prawdziwej władzy?
– Smutno trochę –
westchnął Even przerywając ciszę. Wciąż wpatrywał się w miejsce gdzie jeszcze
przed chwilą stał dziadek Ithiel. To w sumie nieprawdopodobne, że go spotkali.
Chciałby się tym podzielić z mamą, ale dowiedziałaby się wtedy, że nie byli na
lodach. – W takim razie… to chyba koniec naszej podróży, prawda? Musimy wracać
do domu – mówiąc to, spojrzał w okno. Jesienne słońce skryło się za drzewami, a
wiatr zerwał się do biegu, jakby chciał przed kimś uciec. Ta nagła zmiana
pogody była naprawdę dziwna.
– Tak, mama będzie się
martwić – mruknęła Annais, chowając nóż za pasek spodni. – Trzeba będzie dobrze
ukryć noże od dziadka. Może... pod materacem?
Ade nie słuchał
bliźniaków. Bardziej interesowała go korona. Musi ją teraz dobrze strzec, aby
nie wpadła w niepowołane ręce. A kiedy przyjdzie czas, będzie mógł ją dumnie
nosić jako znak swojej władzy.
Coś za plecami
dzieciaków zaszeleściło. Wszyscy spojrzeli w stronę wejścia, gdzie znikąd
pojawił się starszy od nich chłopiec. Nie wyglądał zbyt przyjemnie. Uśmiechał
się szeroko jak prawdziwy diabeł. Miał rozwichrzone brązowe włosy i uderzające
chłodną barwą stali oczy. Musiał być już nastolatkiem. Nawet nosił się jak on.
Szerokie spodnie i długa niewyprasowana bluza, a wszystko to w kolorze czerni.
– Czego chcesz? – spytał
lekko zbity z tropu Even.
W tym samym momencie
chłopak wyciągnął zza pleców pistolet i wymierzył nim w Ade’a. – Król jest
tylko jeden – powiedział niskim ochrypłym głosem.
Nastąpił głośny
wystrzał.
Po pierwsze jestem ciekawa jak wygląda u was proces twórczy? Napiszcie jednym zdaniem, bo naprawdę jestem ciekawa, dlatego, że tekst jest równy, i brzmi jak napisany przez jedną osobę.
OdpowiedzUsuńNiestety rzeczywiście początek jest karkołomny, a to drzewo... a ić pan w... jeszcze bardziej miesza. Na początek dostałam z plaskacza taką ilością postaci o dziwnych imionach, że mój umysł nie był w stanie tego ogarnąć. I miałam ochotę uciekać. Ale coś mnie jednak trzymało tekstu i było warto, bo gdzieś w okolicy sceny w kuchni zaczęłam ogarniać co się dzieje, ilość bohaterów na raz się zmniejszyła, co znacznie ułatwiło przyswojenie fabuły. Sama fabuła istnieje, i nawet jest fajna (znów deska pod podłogą, o co chodzi? czyżby to był najpopularniejszy sposób chowania rzeczy? ). Dzieje się coś wartego uwagi ;p Podoba mi się Ade i Daire, szkoda, że to nie on się pojawił ;) A ta końcówka z tym wystrzałem to już w ogóle szczyt szczytów. Jak tak można? Podejrzewam, że to jakiś syn Dairea, albo ot taki zwyczajny psychopata, nie tytułowany ;p
Więc kwestia pisania jest taka, że... ja piszę fragment *długość ile chcę* i odsyłam go Królikowi i Królik się w niego wpasowuje i coś dopisuje i... odwrotnie. Brzmi jak napisany przez jedną osobę, bo obydwie wczułyśmy się najwyraźniej w jeden styl >D *tzw: telepatia Naffliczka*. Na co dzień, kiedy piszemy osobno, te style są trochę inne, ale kwestia pisania opowieści razem pewnie dotyczy tego, że piszemy je ze sobą codziennie. Czasem nawet pomysły mamy takie same, co niekiedy przeraża, bo to tak, jakbyśmy miały jeden mózg!
OdpowiedzUsuńTak, zdaję sobie sprawę z tego, że postaci jest dużo. Drzewo było właśnie po to, żeby to ogarnąć. Starałyśmy się napisać o tych bohaterach jak najwięcej, żeby było to zrozumiałe, no, ale jednak to nie jest łatwa misja skrócić historię czterech pokoleń w tak krótkim tekście buahah.
A deska podłogowa była zawarta w temacie z tego tygodnia, więc nie wiem o co chodzi XD.
DAIRE JEST GENIALNY OMFG. Trzeba podkreślić, że pisałyśmy te wszystkie tomy trochę innym, dosyć rozpiskowym stylem, nie tak jak tutaj, więc Daire był postacią w całości Królika tak samo jak Ade. Tu za Ade'a odpowiadałyśmy obydwie - jeżeli chodzi o opisy, bo dialogowo to wypadło, że Królik miał trochę więcej postaci buahah.
Ziomek na końcu to Jared, który w czwartej części zabrał tron Ade'owi! >D
Dziękujemy!
Borze to rzeczywiście jest w temacie. Ukryte miejsce z ukrytym pudełkiem, może dlatego to wyparłam :D Nauczka dla mnie - czytać dokładnie temat. No właśnie wasze style są różne, a tutaj to jest niedostrzegalne. Jak teraz przejrzałam początek to za drugim razem jest łatwiej ogarnąć who is who :P No Daire jest boski, lubię takich bohaterów. Wyobrażam go sobie i jest mi od razu lepiej na świecie.
UsuńAhahaha, czasem tak jest, jak nie bierze się udziału w jakimś wyzwaniu! Sama tak miałam >D
UsuńNa pewno łatwiej byłoby to ogarnąć, gdyby się miało przed sobą wszystkie cztery tomy buahah. Ale powiem ci, ze my też same nie ogarniałyśmy chwilami tego drzewa. Musiałam zaglądać do różnych tomów, żeby się dowiedzieć jak miał ktoś na imię :o
No, nie wiem czy tak lepiej z tym Dairem... XD gość był okrutnym sadystą! Ale za to szczerze kochał swoją (hueheu) bratanicę.
Ekhym, ale ja brałam udział w tym wyzwaniu xD Z tym szczerym kochaniem bratanicy... Hahahahaha.
UsuńUps XD. A ja myślałam, że to dlatego, że nie brałaś udziału!
UsuńMówiłam, że przeczytam? Zrobiłyście takie rodzinne pomieszanie, że sama potrzebowałam chwili, by się połapać kto jest kim.
OdpowiedzUsuńWstęp dość długi, same ruiby ciekawie opisane. Even i Ana mnie rozwalili - tulą się do dziadka, którego raczej nie znają. Ale spoko, dziecięca niewinność i naiwność tu pasują. Tylko Iris trochę ikry brakuje jak na matkę czwórki dzieciaków.
Taaak, pomieszanie jest duże.
UsuńBo... bo to Blackwellowie! Skoro mają po kilka lat i latają już z nożami, to mogą się też tulić do dziadka, którego znają ze zdjęć i opowieści buahah.
Iris zawsze brakowało ikry, bo była cicha i zamknięta w sobie. Tylko jak jej zaczęło odbijać to... no, szalała z nożem. Ważne, że jej mąż trzyma twardą rękę >D!
Dziękujemy za komentarz!