Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 25 marca 2018

[84] Primavera ~Miachar

Śpiew ptaków wlatywał do kuchni przez otwarte okno. Zapach bergamotki wypełniał pomieszczenie, a promienie słońca napełniały radosną jasnością. Tak pamiętałem pierwszy dzień wiosny z mojego dzieciństwa. Był to nie tylko dzień wagarowicza, kiedy nie trzeba się było stawiać w szkole, bo nie groziło to żadnymi konsekwencjami ze względu na normalne lekcje, ale i dzień, kiedy można było ubrać koszulkę z krótkim rękawem, wskoczyć w dżinsy i adidasy, po czym wyruszyć rowerem na podbój leśnych ścieżek.
     Wyjrzałem przez okno w kuchni i uniosłem do ust kubek z gorzką kawą, by się przebudzić. Co się stało z tamtym pierwszym dniem kalendarzowej wiosny?, zapytałem samego siebie i westchnąłem. Myślałem, że choć ten jeden dzień w moim dorosłym życiu przeniesie mnie wstecz do tamtych szczęśliwych dni młokosa, zamiast tego świat zafundował mi pół metra śniegu na trawniku i trochę mniej na ulicy, którą właśnie z zawrotną prędkością przemierzał pług.
     Kurwa, piękną mamy zimę tej wiosny.

     Gdybym jeszcze miał dzieci, z którymi mógłbym przywitać wiosnę pięknym, dostojnym bałwanem, może i ta pogoda by mi nie przeszkadzała, ale byłem singlem, który nie chciał w oczach sąsiadów wyjść na jeszcze większego dziwaka, niż jestem.
     Dopiłem napój z kofeiną, po czym stawiłem kubek z fusami do zlewu i stanąłem przed lodówką, która mimo moich błagań nie zaprezentowała mi w sobie nic godnego zjedzenia. Z lekkim obrzydzeniem chwyciłem w palce pomidora, który okrył się już puszkiem, i wywaliłem go do kosza, gdzie jego miejsce.
     - Adios, mi tomate malo - wycharczalem, jakbym krztusił się kłaczkiem, i westchnąłem jeszcze raz.
     Napić się napiłem, ale byłem głodny. Co jednak mogłem stworzyć na śniadanie z jednej zaledwie cebuli, plasterka szynki i łyżki śmietany, która pozostała w kubeczku? Dziwny sos, do którego nie miałbym co dać jako główny składnik posiłki, bo makaron mi się skończył, a ryżu i kaszy nie jadałem. Gdybym tylko miał jeszcze jajka, może zrobiłbym sobie omlet, a tak umarł w butach. Nadeszła pora, by wyjść ze swojej nory niczym miś po przebudzeniu ze snu i udać się do marketu po zakupy.
     Boże, jak ja tego nienawidziłem.
     Nim zebrałem się w sobie, by zrzucić przepoconą i znoszoną piżamę i wskoczyć w jakieś normalne ciuchy, by wyglądać jak na normalnego człowieka przystało, przysiadłem na chwilę przed laptopem i sprawdziłem maila. Nie oczekiwałem żadnego nowego zlecenia, ale nie mogłem przewidzieć, czy mojemu szefowi, właścicielowi firmy produkującej meble, dla którego pisałem instrukcje obsługi, nie wymyślił czegoś nowego.
    Na moje nieszczęście nie znalazłem wśród wiadomości żadnej od niego. To oznaczało, że już niezwłocznie muszę wyjść z domu. Ach, a chciałem, by było inaczej.
      Jako że nie brałem prysznica od niedzieli, a była już środa, wcisnąłem swoje zmęczone ciało do kabiny i w strumieniach letniej wody spróbowałem się oczyścić. Później znalazłem jeszcze nie wygniecioną koszulę i ubrałem ją. Już po tych czynnościach miałem dość, ale żołądek nie pozwalał o sobie zapomnieć. Mój głos był większy od niechęci do towarzystwa innych ludzi, musiałem przemoc się do końca, nałożyć kolejne części garderoby, opatulić się ciepłą kurtką, głowę ukryć pod brązową, wełnianą czapkę, zabrać portfel i klucze i wyjść, by zaspokoić jedno z najbardziej podstawowych pragnień.
     Droga do supermarketu, gdzie można było kupić wszystko, od chleba zaczynając, a na grabiach ogrodowych nie kończąc, nie była daleka ani trudna, jednak wiodła wśród bloków osiedla, gdzie sam wykupiłem sobie domek szeregowy i naraziłem się na zbyt duże interakcje międzyludzkie. Większość sąsiadów zdołała już przez rok, jak tu mieszkałem, zorientować się, że jestem najgorszym możliwym typem potencjalnego rozmówcy i nawet nie odpowiadała na moje dzień dobry. Ale była też część sąsiadów, która na siłę próbowała mnie uspołecznić, jakbym naprawdę bym dla nich jakimś potrzebnych do życia bytem.
     No i była też Weronika, kobieta przed trzydziestką, właścicielka średniej wielkości psa, która jako jedyna traktowała mnie uprzejmie, ale nie jak sąsiada, którego głos może być istotny w jakieś społecznie ważnej sprawie, ale jak mieszkającego po sąsiedzku mężczyznę, z którym - kiedy pogoda odpowiada - można porozmawiać o czymś więcej niż o deszczu.
     Uśmiechnęła się na mój widok i pomachała, a jej piesek przywitał mnie krótkim szczeknięciem.
     - Dzień dobry! Ładna wiosna nam zawitała, nie ma co.
     -Dzień dobry. - Skinąłem jej głową. - Chyba przegrała z zimą w karty o to, kto obejmuje władzę dwudziestego pierwszego marca. Albo gdzieś zabalowała i teraz nie umie dojść do siebie.
     Weronika zaśmiała się i wypuściła w powietrze obłok dymu z palonego właśnie papierosa. Pewnie wiedziała, że palenie szkodzi, ale smog też i jakoś rząd niewiele z nim robi.
     - Może przynajmniej jedne święta będą białe? - wysnuła teorię i spojrzała na swojego psa, który przysiadł tuż obok jej prawej nogi i patrzył na nią jak na jakiegoś boga. - Co chcesz, Tofik? Idziemy do domu? Trochę pizga na tym mrozie.
     Zwierzak szczęknął, zamachał ogonem na śniegu i zjadł trochę białego puchu. Weronika westchnęła nad tym zachowaniem i spojrzała na mnie.
     - Miłego pierwszego dnia wiosny, sąsiedzie. Oby nam tylko niebo na głowę nie spadło.
     - A piekło nie urządziło sobie u nas lodowiska. Również miłego.
     Patrzyłem przez sekundę, jak zmierza do swojej szeregówki, po czym ruszyłem przed siebie. Fakt, marketu mi nie zamkną ni z gruchy, ni z pietruchy, ale nie wiadomo było, ile moherów właśnie robiło zakupy. Ten gatunek starszych ludzi szczerze mnie nienawidził, głównie dlatego, że zawsze miałem taką poważną minę i często brzmiałem jak książę na włościach (tak mi przynajmniej kiedyś powiedziano na przystanku). By nie wkurzać beretowego społeczeństwa, starałem się schodzić jego przedstawicielom z drogi. Dzisiaj też tak planowałem; żadne problemy z antenkowymi ludkami nie były mi potrzebne.
     Sklep z pewnym zwierzątkiem już wyrastał na horyzoncie, kiedy z mojej kieszeni wydobył się dźwięk, urywek jednego z rockowych utworów oznajmiał, że ktoś właśnie stara się mnie namierzyć, by nawiązać kontakt. Poczekałem, aż zacznie się refren, i odebrałem.
     - Heloł, Władek, co tam?
     - I znowu noce są krótsze - wydarł się znajomy głos w słuchawce. - I coraz więcej dnia. - Fałsz ranił moje uszy. - A nasze ciała są chudsze. - No, moje z pewnością. - A w nich jest więcej nas!
     Przyzwyczajony do tego, że kumpel nie potrafi prowadzić normalnej rozmowy, a od samego początku coś odwala, pozwoliłem mu się wyśpiewać. Dyszał, kiedy brakło mu tekstu, ci wykorzystałem.
     - Czyś ty czasem Organka nie przedawkował? - zapytałem. - Czego chcesz?
     - Grzesiu! Grzesiu, gdzie jesteś, jak cię nie ma?
     Westchnąłem. Śpiewy i filozofia - taki był cały Władzio, kiedy akurat nie przechylał kolejnej butelki spirytusu. Stary kumpel z podstawówki, z którym nie umiałem zerwać kontaktu, bo to byłoby mi nie na rękę; nikt poza nim nie chciał wysłuchiwać moich narzekań, kiedy zbierało się ich za dużo i musiałem je uwolnić.
    - Właśnie idę do sklepu, potrzebujesz coś?
     Nie było to najmądrzejsze pytanie, zważywszy na to, że mieszkał pięć kilometrów za miastem niedaleko lasu, więc musiałbym tłuc się do niego autobusem, ale jako kulturalny jegomość hrabia musiałem je zadać.
     - Ty, dobrze, że pytasz. Grzesiu, pięć kilo jabłków proszę!
     Zmarszczyłem czoło.
     - Na uj ci pięć kilo jabłek w taką zimę?
     - Jaką zimę, toć to wiosna przyszła! I znowu wiosna wiosna wiosna wokół nas! - zawołał, zaśpiewał i zaśmiał się wesoło,co utwierdziło mnie w przekonaniu, że mój drogi kolega czymś się naćpał. Organkiem tylko na dobry początek. - A tak poważnie to mi konie od sąsiada do domu podeszły i przez okna zaglądają. Jak tu mam z nimi żyć, nam one nie biorą się na trik z marchewką i nie chcą odejść. Pomożesz, brachu?
     Nie było między nami więzi krwi, ale byliśmy dobrymi kolegami, którzy wspierali się w trudniejszych życiowych sytuacjach. Ta może była w moim mniemaniu zabawna, ale skoro byłem potrzebny, to jakie miałem wyjście?
     - Jasne, kupię i przyjadę, będę do godziny.
     - Dzięki, Grzesiu! Niech żyje wiosna!
      Nie dał mi szansy odpowiedzieć i się pożegnać, bo się rozłączył. Schowałem komórkę do kieszeni i kierując się na wielki znak ze zwierzątkiem, ruszyłem w ostatnią prostą, a zalegający śnieg tylko czekał, aż postawię nieostrożnie stopę i runę w ich objęcia.
     Pierwszy dzień wiosny. Dla mnie mógłby się już kończyć, a on dopiero się zaczął. Kto mógł wiedzieć, co jeszcze ze sobą przyniesie?

4 komentarze:

  1. Widzę, że wiosna nikomu z nas jakoś optymizmu nie przyniosła i gdyby nie Grzesiu, to sama nie wiem. Mimo wszystko, wiosna jak baba bywa kapryśna, ale bez niej nie da się, no nie da się. Byle tylko bałwanów było mniej. Fajne opowiadanie i z przyjemnością przeczytane. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe. No nie powiem, sympatyczny z grzesia kolega xd jakos lubie takie antyspoleczne typy, znaczy, rozumiem xd samej mi sie marzy mieszkac w, srodku lasu. Tylko zeby internet byl xd niektore zdania mistrzowskie, o moherach I nienawisci np, ale ogolnie pare szlifow by sie tekstowi przydalo, jednak wiem ze pracowalas w ciezkich mailowych warunkach, wiec sb daruje bledy. Mega plus za to ze sie nie poddajesz mimo przeciwnosci! W dzien, w ktorym nie dostaniemy od Cb tekstu, cale gpk podtawi na nogito tw miejscowosc! ;D keep writing!

    OdpowiedzUsuń
  3. Najpierw chciałam utożsamiać się z Grzesiem i jego niemożności do doprowadzenia się do porządku i niechęci opuszczenia mieszkania, ale moje serce skradł Władzio, który to przedawkował Organka! Tekst przemiły, walczący z zimnem i przeciwnościami, bardzo fajne kawałki, szczególnie ten o moherach :D Pozdrawiam i mam nadzieję, że wena nigdy cię nie opuści ;)

    OdpowiedzUsuń