Nie mam pojęcia o morskich podróżach. NIE MAM. Nie wiem, czy w tekście nie ma jakichś absurdów. Gdybym miała pisać taką powieść to wybrałabym się w rejs. No i nie skończyłam tego czegoś, urywa się w połowie. Ale powiedzmy, że to takie nowoczesne zakończenie, i że tak miało właśnie być! Jeżeli znacie odpowiedź na pytanie zawarte w tytule, piszcie. ;)
Jak poradzą sobie kozy?
- Plusk - usłyszałam, i zobaczyłam jak wibrator znika w odmętach okrętowego kibelka.
- Mother kurwa fucker - zaklęłam. A już, gdy wychodząc ze wspólnej łazienki złapałam w ręce pana Wielofunkcyjnego, telefon, brudne ubrania, książkę i ręczniki, przypomniałam sobie, by jeszcze spuścić wodę, wiedziałam, że to nie jest dobry pomysł. Ale kto by tam odkładał wszystkie rzeczy i tracił czas?
I tak mój ulubiony, kawałek chińskiej, fioletowo różowej żelowej gumy znajdzie się za burtą. Dobrze, że wzięłam ze sobą dublera, bo byłoby kiepsko. Krótki korytarz zaprowadził mnie do kajuty. Nazwałabym ją przytulną, gdyby nie okoliczności. Narzuciłam na piżamę wełniany sweter i wyszłam na spacer. Woda pluskała o burtę, czy też to coś, co jest częścią statku stykającą się z wodą. Nie byłam jedyną osobą, która wybrała się na przechadzkę. Powietrze było chłodne. Przyjemna bryza owiewała mi twarz.
- Dzień dobry - powiedziałam do niewysokiego bruneta, który leniwie włóczył się przede mną.
- Dzień dobry - odpowiedział zdziwiony, jakby obudzony ze snu.
- Przepraszam, przeszkodziłam panu w zadumie - spłoszyłam się własną śmiałością.
- Nic nie szkodzi, Szymon jestem, mówmy sobie na ty, żeglarskim zwyczajem - wyciągnął do mnie rękę uśmiechając się szeroko.
- Anita - odpowiedziałam. - Ty też wybrałeś się w ten rejs?
- Nie - odpowiedział wpatrując się we mnie intensywnie.
Roześmiałam się, zdając sobie sprawę z absurdu sytuacji. Zawtórował mi.
- Przepraszam, jestem okropnie zakłopotana. To mój pierwszy rejs, i miała to być przygoda życia z przyjaciółką – zająknełam się. Jak zwykle w takich sytuacjach plotłam bez sensu.
- Pół roku na statku miałyśmy połączyć z wspólnym pisaniem książki, po czym ona bezczelnie zmarła na raka miesiąc przed wypłynięciem.
Był wyraźnie zdziwiony, ale uśmiechnął się życzliwie.
- Jej strata - powiedział ciepło. - Pewnie i tak by chrapała.
- Na pewno. Nie mogłabym przez nią spać.
- I może zjadałaby pani zapas czekolady.
- I nosiła by moje kapcie z króliczkiem.
- I przeszkadzałaby podrywać przystojnych współpasażerów.
- To odświeżające, mam dość tych wiecznych wyrazów współczucia i unikania wzroku gdy o tym mówię.
- Tak, też mam rodzinę. Nikt nie skorzystał z ekstra biletu? Na przykład mama?
- Mama siedzi w Australii i hoduje kozy.
- Powinna kangury, byłoby bardziej sztampowo.
- Przekażę jej.
Poszliśmy dalej wzdłuż burty.
- To o czym ta książka? - zapytał miękko.
- Książka.... O dziewczynie, której zmarła przyjaciółka i ta wybrała się w rejs.
- I co się dalej wydarzy? - uśmiechnął się.
- Pewnie coś niespodziewanego.
- Na przykład?
- No nie wiem, na przykład odkryje na okręcie spisek masonów, różowych hien i cyklistów, mający na celu spowodowanie zmian klimatycznych niszczących planetę - wypaliłam, nie mogąc znieść narastającego napięcia. W odpowiedzi roześmiał się.
- Wiesz, myślę, że rzeczywistość przyćmi fantazję, jak to zwykle bywa w życiu.
Pożegnaliśmy się i rozeszliśmy do swoich kabin. Wyjęłam pamiętnik, i chciałam w nim coś napisać, ale zdołałam tylko napisać:
„Rejs, dzień 2,
atrakcji: brak.
Poznanych facetów: sztuk 1.
Zgubionych wibratorów: sztuk 1.
Pogoda: znośna.
Napisanych kartek: 0”
Ze snu obudziły mnie krzyki i głośne kroki na zewnątrz. Gdy wyjrzałam na korytarz zobaczyłam jak inni pasażerowie wyglądają ze swoich kajut. Chwile później korytarzem przeszedł dziwnie wyglądający typek. Miał na sobie wyglądający na stuletni frak, kowbojki i trójkątną, marynarską czapkę. Wyglądał jak jeden z ludzików lego.
- Arrr, piękne lady i szanowni gentelmans, wywracajcie kieszenie fraków, chlebaki, kopertówki, saki i mapniki na lewą stronę. Poczciwych filantropów, na których wyglądacie mi z serdecznych fizjonomii, proszę o hojność na rzecz biednych piratów - powiedział przebieraniec wyszczerzając szare zęby w uśmiechu.
Po załodze przeszedł szmer. „To piraci”, „O Bożenko”, „Bierzcie tę obrączkę”. No dobra, to ostatnie to był bardziej okrzyk, a w stronę pana w stroju ludzika lego poszybował złoty krążek. Pan złapał go w dłonie z wyraźną wprawą, nadgryzł, po czym z zadowoleniem włożył do butonierki, z której zwisał smętnie kawałek niegdyś białej szmatki.
- Suplikuję, szanowni, byście wdziali gałgany i wyszli na pokład, kalając się kosztownościami, byśmy do ich wydania obligować was nie musieli. Arrr.
Zgarnęłam złoty zegarek, który dostałam na urodziny,oraz parę stów, a resztę położyłam na biurku i przykryłam kartką papieru. Zbrodniczy umysł podpowiedział mi, że w tak oczywistym miejscu nikt nie będzie ich szukał.
Na pokładzie był już spory tłumek. Ludzie tłoczyli się w kolejce. Poszukałam wzrokiem początku wężyka i przetarłam oczy ze zdziwienia. Sznur ludzi kończył się na górnym pokładzie, albo jak się to tałatajstwo nazywa, a na jego koniuszku siedziała starsza kobieta. Moja wewnętrzna feministka zapiała z rozkoszy. Hersztem piratów jest babeczka! W pierwszym momencie chciałam napisać do przyjaciółki, ale przypomniałam sobie, że ta cholera nie żyje. Ustawiłam się grzecznie w kolejce. Podekscytowana, starałam się wymyślić coś błyskotliwego, żeby zjednać sobie serce wiekowej piratki. Chętnie dołączyłabym do tej bandy, nosiła seksowne skórzane spodnie, poznawała Jacków Sparrowów, budziła grozę i osuszała kolejne szklanice grogu.
- Arrr – szepnęłam pod nosem. Wyszło mi to bardzo klawo. Gdy tak rozmyślałam kolejka skróciła się i już stałam na schodach na górną platformę. Za rogiem miałam spojrzeć w oczy nowej mistrzyni. Powiem jej, że wywalili mnie z pracy, mąż zostawił mnie dla starszej ode mnie rozwódki z dwójką dzieci, przyjaciółka umarła na raka, a matka siedzi w Australii i woli kozy ode mnie, i utrzymuje, że są mniej bałaganiarskie. Gdy wciągnęłam powietrze, by wyrzucić z siebie ten podziwu godny słowotok, mój wzrok spotkał się z wzrokiem starszej piratki. Znałam te oczy!
- Anita? - retorycznie zadumiała się hersztka. - Co ty tu, na boga, robisz? Przecież pracujesz w korpo!
- Mama? - otworzyłam oczy ze zdumienia. - A jak poradzą sobie kozy?
Hej :)
OdpowiedzUsuńTe kozy to pewnie idą gdzieś pod wodzą barana, który nie potrafi zorientować się, że odbija się w wodzie.
Ten tekst jest świetny! Szkoda mi Anity ze względu na to, co spotkało ją w życiu, ale przy tym ma w sobie tyle komizmu i dobrego nastawienia, że chętnie bym się z nią zaprzyjaźniła. Mogłabym nawet pomóc przy pisaniu książki.
Pozdrawiam.
Anita xD No ale nieważne :)
OdpowiedzUsuńOj, jak dawno coś twojego czytałam... Ale jak zwykle jest charakterystyczne :) niby zwykłe, nie ma jakiejś wielkiej akcji, ale umiesz to tak skomentować, że wychodzi śmiesznie i przyjemnie XD Sposób przedstawienia śmierci przyjaciółki nieoczywisty. Większość zrobiłaby z tego dramę w opowiadaniu (o rzeczywistości nie wspomnę), a tutaj może i jest to trochę czarny humor, ale wypadł naturalnie :)
Wpis do pamiętnika epicki xD
A zakończenie naprawdę miało takie być, nie oszukuj :P Serio, gdybyś nie powiedziała, to nikt by nie pomyślał, że to nie tak miało być. Mimo wszystko to fajnie zamyka akcję :)
A ja nie wiem jak poradzą sobie kozy, wiem, że są sprytne. Nie mam zamiaru komentować też, czy znasz się na rejsach, statkach i podróżach morskich. Mam to w nosie. Ubawiłam się podczas czytania i to jest najważniejsze. Genialnie umieściłaś fakt straty przyjaciółki w odmętach oceanu życia, który płynie i nie zwraca uwagi na to kogo pochłania, traktując rzecz naturalnie. Ok, po prostu pisz, bo trafiasz w me gusta jak langusta.. (takie morskie odniesienie do tematu) Buziory i dzięki!
OdpowiedzUsuń