Istnieje wiele rzeczy, które mogą człowieka zirytować. Na przykład takie moherowe babcie w autobusie, które pomimo wielu wolnych miejsc bądź też nawet prawie pustego pojazdu są w stanie przyczepić się niczym te pijawki i dyszeć nad głową, bo przecież zajmuje się ich święte, podpisane chyba przez świętego Piotra miejsce. Albo dzieciaki w piaskownicy, które uważają, że nie ma prawdziwej zabawy, jeśli choć garść piasku nie zostanie wysłana wraz z wiatrem na chodnik, po którym się spaceruje. Lub też te głośne nastolatki, które w galeriach handlowych okrzykami - często niecenzuralnymi - znaczą swój teren niczym dzikie zwierzęta i za nic mają sobie spokój i życie innych ludzi. Można mnożyć rzeczy, zachowania, które irytują, przez ich ilość człowiek stara się znaleźć miejsce, w którym to uczucie nie będzie istnieć.
Niestety, nawet w nim mogą się nieznacznie zjawić jednostki, które wnoszą ze sobą nie tylko zero siedem wódki, ale k irytację właśnie.
To dlatego wysoki mężczyzna, stojąc przy blacie w kuchni, rzucał pełne nienawiści spojrzenie w stronę kumpla, który niezapowiedziane wpadł w wizytę i przy stole pokazywał, jakie to dziecko w nim drzemie.
On też był irytujący. To była główną jego cechą, do której można by przywyknąć, gdyby nie to, że skończył już trzydzieści lat, był rolnikiem i miał ziemię, o którą powinniśmy dbać. Właśnie tego popołudnia, zamiast zająć się gospodarstwem, bo przy obejściu tyle do zrobienia, on wciąż siedział przy stole w kuchni przyjaciela. Co więcej, od pół godziny bawił się jajkami. I to nie byle jak.
Toczył je po płaskiej powierzchni, starał się ustawić je na czubku w jednym rządku niczym osoba, która postanowiła stworzyć efekt domina. Do tego chciał stworzyć z nich wieżę niczym dwie bliźniacze z prozy Tolkiena, co mu nie wyszło, a jedynie zabiło kilka sztuk. Do tego, podczas tej jakże fascynującej zabawy pan rolnik mamrotał coś do siebie nieustannie, aż jego wysokiemu przyjacielowi przemknęło przez myśl, że być może pora wysłać jegomościa do jakiegoś lekarza, co by stwierdził, iż w głowie rolnika siedzi jakieś zaburzenie psychiczne i czyni w mózgu spustoszenie. O ile jeszcze coś z tego mózgu pozostało.
Wysoki mężczyzna westchnął i zbliżył się do kolegi, który właśnie obserwował, jak kolejne jajko mknie ku krawędzi, za którą czeka przepadaść i śmierć bez pięknego pogrzebu. Wysoki pan usiadł na krześle obok i przyjrzał się przyjacielowi.
- Czy te jajka to nie miały być czasem twoim prezentem dla mnie z okazji bez okazji? - zapytał. - Tak jak wódka?
Rolnik spojrzał na niego dość nieprzytomnym spojrzeniem.
- No tak, a co?
- A to, że właśnie pozbawiłeś mnie obiadu. To jajko było ostatnim.
- Serio? - Rolbbik wychylił się z oparcia i spojrzał na podłogę, gdzie białko i żółtko tworzyło coś na kształt obrazu Dalego. - A, sorry.
- Na pewno nie chcesz się czegoś napić? - zapytał wysoki. - Tej wódki na przykład?
- Nie mogę, stara będzie narzekać, że znowu poszedłem się upić, a nie zbijać kokosy na polu kartofli.
- Z tego, co wiem, nie masz jeszcze kartofli na polu, by na nich zarabiać.
- No właśnie - mruknął rolnik i spojrzał na przyjaciela. - Powiedz mi, czy ja naprawdę nie jestem w niczym dobry?
Wysoki zastanowił się na chwilę. Można było sądzić, że to zastanowienie to taki teatralny chwyt, by wprowadzić trochę emocji do dialogu, ale tak naprawdę mężczyzna nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Mimo że znali się od lat, nie wiedział, jakie mocne strony ma przyjaciel. Nie wyróżniał się w żadnym sporcie, jego oceny były mocno średnie, do tego żony też sobie ładnej i zaradnej nie znalazł. Był przegranym, ale czy trzeba mu to było mówić? Chyba niekoniecznie.
Dlatego przybrał na twarz miły uśmiech, poklepał kumpla po plecach i powiedział:
- Jesteś dobry w tym, że jesteś, a do tego nieźle zabijasz bąki i jajka. Nie martw się, nie ma przecież tak źle.
Takie pocieszenie podziałało jakoś na rolnika, który też zdołał się uśmiechnąć. Spojrzał na kumpla.
- Dzięki. A może się jednak z tobą napiję? Trochę wódki chyba mi nie zaszkodzi.
Jak powiedziano, tak zrobiono. Z trochę wódki wyszła całą flaszka, ale to nie było złe. Gorsza była tylko marskość wątroby, która dopadła rolnika i która go zabiła.
Przynajmniej zrobiła to, zanim zabiła go żona. A warto pamiętać, że jedna śmierć może być lepsza od drugiej.
Koniec.
Przyznam, iż często jadąc przez miasto w mojej głowie kryją się myśli, o których wspomniałaś na początku opowiadania. Ciekawe podejście do tematu, będącego zresztą tematem Prima Aprilis. Sam fakt, iż powstało ta krótka historia zasługuje na uwagę.
OdpowiedzUsuńPoczątkowo spodziewałem się, że temat zostanie użyty w sposób nieco sprośny, a tu proszę - nie spodziewałem się takiego rozwiązania, które zresztą wywołało na mojej twarzy szczery uśmiech. Wyczuwam tu silną groteskowość, objawiającą się w zasadzie każdym zdaniu. Choć proste i krótkie, Twoje opowiadanie ma w sobie to coś. Szczególnie kupuję ostatni akapit, który emanuje dla mnie czarnym humorem (moim ukochanym xD). Sądzę też, że taka śmierć z pewnością zadowoliła rolnika xD
Deadline jest widoczny w powtórzeniach niektórych słów (np. różne formy 'który') czy literówkach. Biorąc jednak pod uwagę to, że czasu w zasadzie "nie było", to można je wybaczyć. Ciekawi mnie, jaki kształt przybrałaby całość, gdyby czas na napisanie byłby dłuższy.
Czekam na następnie dzieła. Pozdrawiam :)