W sumie
nie miałam zamiaru pisać czegokolwiek, ale zmagam się z ogromnym kryzysem
egzystencjalnym więc temat podszedł. Tym razem krótko.
91
Tydzień - Temat 1
12.05.2018
Zacząłem
swój dzień tradycyjnie z kubkiem ulubionej kawy i
kryzysem egzystencjalnym. Wtedy bomba wybuchła.
–
Czy ty myślisz że ja mam dziesięć rok, dziesięć głów, a na głowach dziesięć
diademów?!
Przyznam,
że dopiero wzmianka o apokaliptycznej bestii wyrwała mnie z zamyślenia, gdyż
piskliwy, irytujący ton głosu mojej życiowej połowy nauczyłem się ignorować
perfekcyjnie od kilkunastu lat. Wizja Barbary w smoczym przebraniu wydała mi
się być nadzwyczajnie kongruentna.
–
Słyszysz mnie?! – zabuczała znów za uchem jak natrętna mucha – Miałeś
przygotować kaszkę dla Ignasia, Zosia ma katar, trzeba pójść do apteki, a
Szymek chciał dziś z tobą puścić latawiec, marudzi o tym od rana, obiecałeś mu!
Odłóż wreszcie ten cholerny kubek! Fusy chcesz pić?!
–
Nie przypominam sobie żebym cokolwiek komukolwiek obiecywał – odrzekłem siląc
się na spokój, taksując głodnym spojrzeniem jakąś panią z rubryki „Gwiazdy”, na
którą w innych warunkach pewnie bym nawet nie spojrzał, ale szukałem czegoś co
odwróci moją uwagę od zrzędzenia Barbary.
Ta
bomba wybuchała za każdym razem kiedy tylko ośmieliłem się zająć czymś innym
niż dorzucaniem drwa do ogniska domowego. Czasami czułem się jak mieszkaniec
Drezna w lutym 1945 roku. Szczególnie w weekendy i święta, kiedy oczekiwania
rosły o mniej więcej 100%. Nagle trzeba było sprzątać, robić zakupy w
dziesięciu sklepach równocześnie, dzieci szybko organizowały jakieś choroby,
nawet takie, o których istnieniu wiedziałem tylko z internetu, a jakby
oczekiwań moich pięciu domowników było mało, zawsze pojawiali się również
goście. Przynosili zazwyczaj sałatkę oraz zestaw kolejnych oczekiwań. Rodzina
Barbary zawsze gwałtownie potrzebowała pożyczki, pracy od zaraz albo mieszkania
na wynajem, najlepiej z opłaconym czynszem na kolejny rok. Moja siostra z kolei
dominowała w dramatycznych historiach miłosnych rozdzierających serce, przy
których mimochodem opróżniała zawartość mojego barku. Rodzice przyjęli sobie za
cel odpytywanie mnie i wnuków z niedzielnej ewangelii oraz refleksji
duszpasterza na ten temat. Do zestawu ich oczekiwań dołączały także wybór
radiostacji oraz programu telewizyjnego.
Nosiłem
się z myślą ucieczki. Barbary nie kochałem już dawno, trudno było sobie w ogóle
przypomnieć ten błędny etap mojego życia, w którym zdecydowałem się na
małżeństwo. Nie umiałem wyjaśnić nawet samemu sobie, co doprowadziło mnie do
tego desperackiego kroku. Dzieci były moje i chyba kochałem je nawet w pewien
specyficzny sposób. Najbardziej jednak pragnąłem kochać je z oddali. Nie
słyszeć ciągłego wrzasku, nie musieć udawać fascynacji świeżo zbudowanym
statkiem lego za świeżo wydane dwie stóweczki. Mogłyby pisać do mnie listy,
albo przesyłać nagrania. Bylebym tylko mógł wyrwać się z tego nieustannego
rodzinnego kołowrotka.
***
12.05.2019
Zacząłem
swój dzień tradycyjnie z kubkiem kawy i kryzysem
egzystencjalnym.
Otacza mnie pustka. Kolejny raz próbuję
wyłączyć głosy w mojej głowie. Minął już rok.
Tamtego
dnia bomba wybuchła naprawdę.
wow. moze i tekst krotki, ale mocny. w pierwszej czesci jest humor, jest fajnie, a druga uderza nas takim smutkiem i melancholia.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba. Może i krótko, ale jak najbardziej na temat, i to bardzo przejmująco. Lubię być zmuszana do refleksji.
OdpowiedzUsuńTekst rzeczywiście jest mocny, choć uważam, że brakuje mu lekkiego dopracowania. Szczególnie lubię te opisy od zdania "Ta bomba wybuchała...". Wow, prawdziwe. Aż zaczęłam poniekąd współczuć głównemu bohaterowi. No i to zakończenie rok później. Propsuję!
OdpowiedzUsuńOy. To było coś innego, coś... Mmm. Zostawia nas trochę tak speechless. Ja tak tu siedzę i scroluuję tekst juz pare minut i zastanawiam się... Bo to wszystko budzi refleksje. Prawdziwy, zyciowy i mimo wszystko smutny początek, chociaż az sie wyrywa z piersi pomruk zrozumienia, kiedy czytamy o tych wszystkich oczekiwaniach i ze kazdy ma wzgledem glownego bohatera inne wymagania, a on tkwi jakby w tej matni codziennosci, ktora nie daje mu radosci... ale czy to, ze wreszcie sie z niej wyrwal, bo to wnioskuje z koncowki, czy to dalo mu szcescie? nie czuje tego. koncowka jest bardzo intrygujaca, niewiele wyjasniasz. mamy motyw bomby czyli mozemy sobie wyobrazic, ze rzeczywiscie doszlo do tego, ze wybuch nastapil w domu... tak mysle. ale skad tam sie wziela bomba? i te glosy w glowie... czy to wskazuje na to, ze ostatecznie przenosimy sie do zakladu zamknietego? czy moze to tylko natlok mysli, ktore mimo pustki nie odpuszczaja? No, ja jestem bardzo zafrapowana i to jest taki "dobry" niedostyt. Cos na pograniczu otwartego zakonczenia. Z jednej strony chcielaby sie miec wszystko czarno na bialym, z drugiej... czy tak nie jest ciekawiej?
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze uporasz sie z wlasnym kryzysem i jesli moge cos poradzic - pisz wiecej. z doswiadzcenia wiem, ze pisanie moze byc nawet forma terapii, a na pewno pomaga uporac sie z emocjami i pozwala uporzadkowac mysli. czego "efektem ubocznym" jest naprawdę dobry tekst ;)
Okeej, nie wiem, co powiedzieć. Nieco mnie ten tekst skopał. Im dalej, tym bardziej byłam przekonana, że bohater odejdzie, żeby rozpocząć nowe życie i takie tam, ale końcówka wbiła mnie w siedzenie i nie wiem, co powiedzieć. Chyba zostanie to ze mną nieco dłużej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Hej :)
OdpowiedzUsuńTekst wydał mi się historią mężczyzny, który nie do końca świadomie wplątał się w małżeństwo i rodzinę, który ma dość narzekania żony i obowiązków, który się dusi w tym świecie, bo nie ma dostępu do świeżego powietrza.
A później jest rok dwa tysiące dziewiętnasty i mnie jest przykro, że to, co go denerwowało i jednocześnie stanowiło jego świat, zniknęło bezpowrotnie.
Mocny i smutny tekst.
Pozdrawiam.