Zemsta Deszczu:
Paradise
Spoglądam
na zegarek. Marszczę brwi i przecieram dłonią twarz. Pod palcami czuję
szorstką, kilkudniową szczecinę. Chyba będę musiał się dzisiaj ogolić. Nie mogę
iść tak na spotkanie z urzędnikami. Trzeba zachować przecież pozory jakiejś
przyzwoitości.
Odchrząkam
znacząco, dając palantowi do zrozumienia, że po dwóch minutach jego
pierdolenia, ja nadal nie kupuję tych kitów, które próbuje mi wcisnąć. Jestem
za stary, żeby dać się wydymać jakiemuś młodzikowi w krawacie made in China.
Chyba
nie dociera do niego, że ma skończyć i grzecznie wyjść. Inaczej się zdenerwuję,
a tego by przecież nie chciał. Naprawdę starałem się tego nie robić. Chciałem
być cierpliwy. W końcu mam do utrzymania wizerunek „porządnego” dilera
samochodowego. Mój salon obsługuje najznamienitsze szychy tego zasranego miasta.
A że przy okazji robi za kryjówkę dla naszych ciemnych interesów załatwianych
przy podpisywaniu umowy sprzedaży, to inna bajka.
W końcu
uderzam dłonią w biurko. Moja łapa ciężko spada na blat. Huk, który wywołuje,
straszy młodego handlowca. Patrzy na mnie z przerażeniem w oczach. Czyli jednak
wiedział, z kim ma do czynienia. A mimo tego próbował mnie zanudzać pseudo profesjonalnym
pierdoleniem, wiedząc, że nie zamierzam zgodzić się na współpracę z jego gównianą,
nic nieznaczącą firmą.
–
Spieprzaj – mówię, robiąc groźną minę.
– Ale ja
jeszcze…
–
Spieprzaj, powiedziałem! – ryczę na niego.
Czym
prędzej zrywa się z krzesła, drżącymi rękami chwyta swoją skórzaną, pedalską
teczunię i wychodzi, rzucając ciche „do widzenia:”.
– Lepiej
dla ciebie, żeby nie – odpowiadam spokojniej, ale jego już nie ma i nie może
tego usłyszeć.
Nazywam
się Stive Johnes. Jak już wspomniałem, jestem właścicielem salonu
samochodowego. Oficjalnie. W rzeczywistości jest to biznes drugoplanowy.
Przykrywka dla prowadzonego przeze mnie burdelu „Paradise”. Wszystko, co mam,
zawdzięczam ciężkiej pracy. Swój „Raj” zbudowałem sam, cegła po cegle. Minęło
już 7 lat. Zabiłem ponad tysiąc osób od tego czasu. Nie żałuję.
Zresztą
wcześniej też napatoczyło się kilka ścierw. Teraz to zazwyczaj „wypadki” przy
pracy. Porwania, wymuszenia. Normalka. Wiadomo... Do raju wybieram tylko
piękne, młode dziewczyny. Najlepiej sprawdzają się te ze slumsów. Gdy się je
wykąpie i dobrze ubierze, znacznie zyskują na wartości, ale są bardziej
posłuszne. I nikt też aż tak ich nie szuka.
Czasami
jakiś narwany ojciec albo romantyczny kochaś wpada tutaj, robiąc raban. Jeszcze
niektórzy mają przynajmniej tyle rozumu, by proponować, że swoją niewiastę
wykupią. Ale jeśli włażą do mojego biura z żądaniami. Cóż… Wtedy zdarzają im
się przykre rzeczy.
Wstaję z
biurka, chwytam swoją walizkę i wychodzę z biura. Moi goryle podążają za mną.
Zazwyczaj to oni zajmują się brudną robotą. Za to im płacę. Choć tak naprawdę
nie są mi jakoś straszliwie potrzebni. Ze mnie też jest dosyć tęgi chłop. Przed
laty byłem bokserem, ale poważna kontuzja uniemożliwiła mi dalszą karierę. Wystarczyły
odpowiednie znajomości, trochę forsy na start i „Paradise” przestało być tylko
niemożliwym marzeniem.
Nigdy
nie zależało mi na władzy. Zresztą i tak ją mam. To ja rządzę podziemiami tego
miasta. Mojemu królestwu brakuje już tylko jednej rzeczy. Psów, a dokładniej
wilków. Oprócz mnie działają tutaj Czarne Wilki. To płatni zabójcy. Nawet ja
nie wiem, kim są, choć mam pewne podejrzenia. Gdybym tylko nakłonił ich do
pracy dla mnie… Ale jeszcze mi się uda.
Wsiadam
do czarnego Porsche zaparkowanego na tyłach salonu i daję się zawieść do
obskurnej, choć klimatycznej speluny. Ma czerwoną elewację i bardziej
przypomina burdel, aniżeli bar. Ale coś w tym miejscu przyciąga. Może dlatego,
że tam zbiera się najwięcej skurwysyństwa. A niektóre laski same proszą, żeby
je przelecieć. Dla nich też znajdzie się miejsce w moim raju.
Reasumując,
docieram do Red Dragon, bo tak nazywa się lokal. Swoją drogą zawsze
zastanawiało mnie, czy nazwano go tak z powodu licznych mordobić czy ogólnej
wymiany płynów ustrojowych, a nie tylko krwi. A może tak o sobie mówiła
rosyjska mafia, której członek, Alex Mulaniev, prowadzi tą spelunę.
– Witam
was, przyjacielu – mówi do mnie, gdy wchodzę do środka. O tej porze jest
jeszcze pusto. Blondas wyciera jakieś szklanki. Otaksowuje mnie wzrokiem, który
po chwili osiada na moich gorylach. Czujnie ich obserwuje. – Co podać?
–
Szkocką.
– Ciężki
dzień? – zagaduje, a ja marszczę brwi. – Muszą tu stać?
– A co?
Boisz się? – pytam, szczerząc zęby w ostrzegawczym grymasie.
–
Straszą mi klientów.
– I tak
ich nie masz.
– Teraz.
– Nie
zabawię długo – oznajmiam beznamiętnie.
– Zajęty
jak zawsze – kwituje wesoło Rosjanin.
– Nie
twój, zasrany, interes – warczę pod nosem.
Lubię
ten lokal. Mam sentyment do tej speluny, ale właściciel jest – co najmniej – denerwujący.
Ale co się dziwić? Jest jednym z nich. Uwielbia być poinformowany. Musi
wiedzieć, co w trawie piszczy, więc wtyka swój krzywy dziób w nieswoje sprawy.
Dopijam
whisky, rzucam banknot na blat i wychodzę, nie czekając na resztę. Mam tyle
forsy, że mogę nią podcierać dupę. Nie zależy mi na kilku centach. Daje znać
kierowcy. Wie gdzie mnie zawieźć.
No i to by było na
tyle. Taki sobie fragment z dnia Stive’a Johnesa. Temat z tego tygodnia dał mi
szansę zgłębić jego sposób patrzenia na świat.
Bardzo łatwo można się wczuć w klimat i polubić tą postać. Tak jak pisałam już wcześniej - brakuje mi trochę, choćby cienia, psychologicznej zagrywki. Bohater to człowiek, więc brakuje czegoś co on kocha i z jakiego powodu robi to co robi. Nawet nie musi być tego świadomy, ale fajnie by było, gdyby dało się to wyczuć. Nie wyobrażam sobie jakim koszmarem jest życie ze świadomością, że się kogoś zabiło, jeżeli nie jest się psychopatą, którego zabijanie jest jak potrzeba fizjologiczna. Czekam na rozwój tej postaci, bo jest o co walczyć ;)
OdpowiedzUsuńCóż, tu masz rację. Stive jeszcze nie ma nic, co by kochał. Dopiero nad nim pracuję, ale zwrócę na to uwagę. Mam nadzieję, że za jakiś czas będę mogła go zaprezentować w pełnej formie.
UsuńCudowny klimat mi stworzylas. Jak z filmu gangsterskiego z czasów Casablanki. niby widzę ich wszystkich w mojej głowie bardziej po polsku, z garniturami z lat 80 z niebieskim cieniem na powiekach i tandetnymi sukienkami z cekinów. I ten klimat amerykańskiego półświatka.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się niczego mniej po tym tekście. Bardzo mi się podobał.
Haha! No dzięki, chociaż tekst sam w sobie nie był niczym specjalnym. A na pewno niczym więcej, niż miejscem dla rozwoju Stive'a.
UsuńFajny urywek czegoś większego. Stive raczej nie robi na mnie dobrego wrażenia, ale myślę, że to tak powinno być. Czekam na ZD, czekam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam