Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 8 stycznia 2017

[21] Zniknij, Brutusie ~ Cleo M. Cullen



            Część tekstu pisana przy oglądaniu "I że Cię nie opuszczę". Bo melodramat to dobry motywator. Tekst bez weny, ale temat w jakiś sposób ujęty. Bo miałabym wyrzuty sumienia, gdybym nic nie napisała.
            Zabijanie wzrokiem. Gdyby za to zajęcie ktoś mógł płacić, to właśnie powoli stawałbym się milionerem. Od dobrych trzech godzin piorunowałem swoim spojrzeniem pana młodego, pragnąc wypalić dziurę w tyle jego marynarki. Nie mogłem zrozumieć, jakim cudem moja najlepsza przyjaciółka właśnie wyszła za tego dupka. Czy naprawdę nie dostrzegała, że to intelektualny ułom i zdradziecka świnia? Miałem zdobyć dowody, by zaczęła ufać mnie, swojemu wybranemu bratu, którego znała od piątego roku życia? No błagam.

            Powoli sączyłem pierwszego drinka i zapewniałem siebie, że w ciągu całego wieczora zdołam się nimi upić tak, by prosto w twarz wykrzyczeć Jeremy'emu - tak się zwał ten najważniejszy tego dnia facet na weselnej sali - co od lat o nim myślę. Właściwie dałem mu to już do zrozumienia, ale nadal to do niego nie dotarło, skoro właśnie uśmiechnął się do mnie szeroko z drugiego końca pomieszczenia, gdzie wraz ze swoją świeżo upieczoną żoną przyjmował kolejne życzenia wszystkiego dobrego na nowej drodze życia. Co za pajac.
            Dlaczego go nienawidziłem? Bo jawnie wykorzystywał zakochaną w nim Debbie, by lepiej powodziło mu się w życiu.  To ona wysyłała jego CV do przeróżnych firm, kiedy z lenistwa wylądował na bezrobociu. To dzięki niej mógł się pochwalić etatem w jednym z lepszych biur w mieście, gdzie za niemałe pieniądze gówno robił. To Debbie znalazła mu mieszkanie bliżej centrum, by nie musiał marnować czasu w porannych korkach. To ona znalazła mu odpowiedniego trenera personalnego, który mógłby pomóc podbudować wątłą formę Jeremy'ego. Ta kobieta poświęcała mu wiele swojego czasu i uwagi, a on co? Nie robił dla niej zupełnie nic. A do tego miał skłonność zawierania bliższej znajomości z każdą ładną damą (lub nie), jaka przypadkiem (lub też nie) pojawiła się na jego drodze. Debbie tego nie dostrzegała (albo widziała, tylko nie przyjmowała do wiadomości; faza wypierania trwało u niej już naprawdę długo). Nie mogłem patrzeć na to, jak progresywnie jej piękny uśmiech zamienia się w taki pełen smutku, ale nie wiedziałem, co zrobić, by było lepiej. Nie chciała mnie słuchać, jeśli chodziło o moje zdanie na temat Jeremy'ego, nie dopuszczała do siebie myśli o zerwaniu zaręczyn, za bardzo była zakochana. I cierpiała.
            A ja miałem dopiero cierpieć - oto zgodziłem się (jaki ja byłem głupi!) wygłosić pierwszy toast na jej weselu. Wszak miałem jeszcze kilkadziesiąt minut na spokojne wbijanie zabójczego spojrzenia w pana młodego, niemniej zaczynałem się stresować. Byłem przyjacielem Debbie, najlepszym, nie mogłem pozwolić, by płakała przez tego dupka, cokolwiek by się miało wydarzyć.
            Popijałem drinka, patrzyłem na pierwszy taniec młodej pary, sam porwałem na parkiet matkę Debbie, która wychwalała swojego zięcia pod niebiosa. Z trudem zniosłem te peany, o wiele lepiej dogadywałem się z jej ojcem, który tak jak ja nie ufał temu cwaniakowi o pięknym imieniu Jeremy. Spędziliśmy kilka minut na miłej pogawędce. Dobrze było wiedzieć, że nie tylko ja mam coś przeciwko panu młodemu.
            W tym całym patosie nie mogłem zapomnieć o swoim obowiązku, więc kiedy nadszedł czas, zwyczajowo zastukałem łyżeczką o ściankę kieliszka i podniosłem się z miejsca, by wszyscy weselnie goście mogli się na mnie patrzeć.
            Odchrząknąłem.
            - Witajcie. Jestem Thomas, drużba i najlepszy przyjaciel panny młodej. Poprosiła mnie, bym powiedziała dzisiaj kilka słów. Na wasze nieszczęście zapomniałem kartki z nią, więc musicie zdać się na moją improwizację.
            Co niektórzy uśmiechają się, ktoś nawet parska śmiechem. Czyli grono tutaj zgromadzone nie jest aż tak sztywne, jak myślałem. Ciekawe, ilu z tych ludzi zrozumie, jeśli zacznę kogoś obrażać. Kogoś, kto na to zasługuje według mnie.
            - Przez wiele lat patrzyłem na to, jak Debbie zakochuje się i jest raniona. Przez wszystkie te lata pragnąłem, by spotkała wreszcie kogoś, kto odwzajemni jej miłość i da jej szczęście. Wtedy pojawił się Jeremy. 
            Spojrzałem na młodą parę, któa właśnie chwyciła się za ręce. Oboje uśmiechali się promiennie. Szkoda tylko, że za chwilę Jeremy zerknął na kobietę przy drugim stole. Zabolał mnie ten widok.
            - Debbie zaczęła się częściej uśmiechać, w jej życiu nareszcie zaświeciło słońce. Udało jej się znaleźć szczęście przy osobie, której nie można zarzucić - w tym momencie utkwiłem wzrok w mężczyźnie - bycia bałaganiarzem, łgarzem, leniem czy też strasznym flegmatykiem. Spotkała porządnego gościa, któremu nie obce były takie problemy jak wieczny brak pieniędzy na kwocie, migrena czy też złamana noga. - Bez zająknięcia wymieniałem wszystko to, co miałem Jeremy'emu do zarzucenia, a co większości ludzi zgromadzonej na sali nie było znane. Ponownie próbowałem zabić pana młodego spojrzeniem. - Jeremy to człowiek, który nie waha się być spontanicznym i wyjechać na weekend do innego stanu, by pochodzić po górach. - Tak właściwie to prawie się popłakał, gdy Debbie doprowadziła go na jeden z niższych szczytów. - To człowiek, któremu można wypłakać się w ramię, jeśli wydaje się, że jest źle. - To do mnie dzwoniła przyjaciółka, kiedy jej wielmożny narzeczony wolał pić piwo z kumplami niż z nią porozmawiać. - To bratnia dusza, a jak wiadomo, nie codziennie się ją spotyka.
            Wielu gości uśmiechało się. Byli pewnie, że wszystko, co mówię, to prawda, nie maskarada. Jedynie po pannie młodej widziałem, że coś jej nie pasowało. Przyszła pora na koniec mojego małego przedstawienia.
            - Debbie, moja kochana siostro z innych rodziców. Bądź szczęśliwa, bo masz u boku naprawdę porządnego męża. Jeśli kiedykolwiek ktoś powie: "oto widziałem na własne oczy zdradę!", nikt nigdy nie pomyśli, by dopuścił się jej Jeremy. Jest poczciwym, najbardziej szczerym i uczciwym facetem, jakiego znam. Nie wiem, gdzie go tak właściwie znalazłaś, ale trzymaj się go, nigdy nie znajdziesz cudzej bielizny pod swoim łóżkiem. Szanowni państwo, wznieśmy toast za najbardziej uroczą, najpiękniejszą młodą parę, Debbie i Jeremy'ego! Ich zdrowie!
            - Zdrowie! - wykrzyknęli pozostali goście i uraczyli się zawartością swoich kieliszków, a ja zbliżyłem się do młodej pary, chcąc ponownie pogratulować jednemu z nich.
            Debbie uśmiechała się promiennie, mogłem przysiąc, że jest szczerze rozbawiona moim słownym pokazem.
            - Wszystkiego dobrego, siostro numer dwa - wyszeptałej jej do ucha, obejmując ją i całując delikatnie w policzek.
            - Dziękuję bardzo, bracie numer trzy. Naprawdę musiałeś? - zapytała, również mnie obejmując.
            Jedna z moich brwi poszybowała do góry.
            - Ale co?
            - Właśnie w swojej przemowie obraziłeś Jeremy'ego. Bodajże dziewięć razy. To było trochę szczeniackie. Choć śmieszne.
            Kącik ust uniósł się lekko.
            - Nie wydaje mi się, by było mu przykro z tego powodu - zauważyłem, zerkając na jej męża, który właśnie wyciągnął ku mnie dłoń.
            - Thomas, to było piękne, dzięki ci wielkie.
            - Zniknij, Brutusie - tyle usłyszał ode mnie w odpowiedzi, odrobinę zdębiał.
            - Hę? Ale dlaczego nazywasz mnie imieniem psa?
            Wetchnąłem cicho z rozpaczy nad jego niewiedzą.
            - Podejrzewam, że wiele psów jest mądrzejszych od ciebie.
            Pan młody patrzył na mnie z niezrozumieniem.
            - Nie wiem, o co ci chodzi. - Pochylił się lekko ku Debbie, by mogła go słyszeć. - Idę do trzeciego stolika, obiecałem kuzynowi, że się z nim napiję.
            Kobieta kiwnęła nieznacznie głową.
            - W porządku. Idź.
            Odprowadziliśmy go wzrokiem, kobieta westchnęła, po czym spojrzała na mnie. Widziałem cień smutku na jej twarzy.
            - Coś nie tak? - zapytałem, na co lekko pokręciła głową.
            - Nie. Tak. Sama nie wiem. - Uniosła na mnie wzrok. - Wydaje mi się, że decyzja o ślubie była dobra, że oto spełniło się moje marzenie. Ale z drugiej strony... Twoja przemowa uświadomiła mi, że Jer ma dużo wad. Nie wiem, czy poradzę sobie z nimi wszystkimi. Nie chcę zacząć go nienawidzić, jak ty to robisz.
            Uśmiechnąłem się lekko.
            - Będzie dobrze, Debbie. To małżeństwo da ci to, co najpiękniejsze, zobaczysz.
            - Dlaczego tak trudno mi w to uwierzyć? - Spojrzała ponownie w kierunku, gdzie odszedł jej mąż. - Mam wrażenie, że to nie wyjdzie.
            - Wtedy zawsze możesz mi się wypłakać - zauważyłem. - A ja odsunę od ciebie pomysł, by złożyć papiery rozwodowe.
            - Przecież nienawidzisz Jeremy'ego.
            - Ale kocham ciebie i nie pozwolę, byś zniszczyła sobie życie.
            Przytuliła się do mnie.
            - Dziękuję. Też cię kocham.  A teraz chodźmy zatańczyć. Przecież mi to obiecałeś.
            - Więc prowadź.
            Szliśmy w stronę parkietu, kiedy usłyszeliśmy poruszenie przy drugim stoliku. Stoliku, gdzie właśnie Jeremy, na oczach gości, pewnie już trochę wstawiony, całował jakąś kobietę.
            - O kurwa - wyrwało się z moich ust. To jednak nic w porównaniu z tym, co zrobiła Debbie.
            Ruszyła w stronę męża, jednym wściekłym szarpnięciem odwróciła go w swoją stronę, by przywalić mu w twarz i krzyknąć:
            - Zniknij, Brutusie! Zniknij!
            Może było to niewłaściwe, ale zacząłem klaskać. Nie sądziłem, że coś podobnego wydarzy się tak szybko, ale byłem zadowolony, że się dzieje. Czasami lepiej wcześniej niż później.
            Goście patrzyli na mnie jak na debila, poczuli się bardziej skonsternowani, gdy dołączył do mnie ojciec Debbie. Oto braliśmy wspólnie udział w największym teatrzyku, jakie mógł stworzyć los. Co za okrutnik. Ale przynajmniej jego lubię, bo nie był taką świnią, jak Jeremy, który stracił godzinę sześć godzin po pięknym ślubie. Jak widać, nie każdy na to zasługuje.

           
           

4 komentarze:

  1. Coś tutaj się dziabnęło: "Ale przynajmniej jego lubię, bo nie był taką świnią, jak Jeremy, który stracił godzinę sześć godzin po pięknym ślubie.". Opowiadanie spokojnie mogłoby być częścią większego tekstu, temat jest zawarty, i to w fajny sposób. Toast jest idealnie przewrotny, trafiłaś w dziesiątkę, chociaż ta zdrada na weselu to wg mnie przegięcie, zbyt oczywista oczywistość ;) Wiadomo - krótka forma aż się prosi o finał, jednak ja wolałabym go po jakichś, powiedzmy, dwóch latach. "Zniknij Brutusie" "Ale dlaczego nazywasz mnie imieniem psa?" Fuck yea! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Justyną, to kawałek na coś dłuższego! :) Wciągnęło mnie, na pewno chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej z przygód Thomasa i Debbie. Nie wiem, czy widziałabym ich razem, ale na pewno cieszę się, że Thomas tak wykwintnie ujął swój toast :) Dobre wprowadzenie do akcji, podobał mi się motyw "nienawiści" do pana młodego nie tylko ze strony Thomasa, ale także ojca panny młodej :D Może troszkę ta zdrada na końcu za szybko była wprowadzona, ale niemniej, reakcja głównego bohatera na to jak najbardziej prawidłowa, na jego miejscu tez bym tak uczyniła :)
    Do tego, nieogarnięcie Jeremy'ego, tekst o psie, trafiłaś, wlazło :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytało mi sie calkiem fajnie do momentu rozpoczecia rozmowy Panny Młodej i bohatera. O ile facet jeszcze mnie tak nie razi tak kobiecina wydaje mi się cokolwiek nieogarnieta i dziecinna. Tak jakby brała ślub bo po prostu chce a nie dlatego, że kocha.
    Moment z upiciem się Pana Młodego zdecydowanie za szybko wprowadzony. Ale poczytałabym chętnie więcej, o wczesniejszych latach "rodzenstwa".

    OdpowiedzUsuń
  4. Tekścik poprawny, choć pisałaś lepsze. Ładnie ujęty temat, do tego nawet postarałaś się o jako taką fabułę. Można ją rozbudować, ale tak jak jest teraz, też można zostawić.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń