Tym
razem Wernechora w innym, bardziej poważnym wcieleniu. Myślę, że to fragment
większej całości. Pewnie trzeba będzie potem pozmieniać to i owo, coś
wyrzucić, a coś rozbudować, ale myśl jest. No i znowu sorry za dłuuuugi tekst,
ale tak mi się rozpisało.
Misja za Dobrym Wiewem.
Wernechora
zaliczyła kolejne, spokojne lądowanie w strefie obserwacyjnej, jeśli można tak
nazwać czynność, którą właśnie wykonała.
Teleportacja
kwantowo–informacyjna była bowiem działaniem, które odbywało się jakby poza
istotą, czy też przedmiotem teleportowanym.
Odkąd weszła
na siódmy pas inkarnacji, każde jej kolejne wcielenie materializowało się w
coraz wyższych częstotliwościach kosmicznych.
Od siódmego
pasa ludzkie Wcielenia Duchowe wędrowały z misjami po innych planetach, które
zazwyczaj znajdowały się jeszcze na prymitywnych poziomach ego.
Mottem
Ziemian z siódmego pasa inkarnacji była obserwacja, bez ingerencji, zakończona
przesłaniem wiązki świadomości o jeden nanocal wyższej od zastanej na
penetrowanej planecie. To niewiele, ale zawsze coś.
„ Och, jak
miło!” – Wernechora przeciągnęła się z lubością. Spojrzała na swoje nagie,
zgrabne nogi, które na poziomie kwantowym nosiły w sobie ślady wielu wcieleń,
ale na poziomie komórkowym były smukłe i sprężyste.
„ Jak to u
stulatki. Normalka.”– uśmiechnęła się w duchu, odmaładzając się o jakieś 450
lat. Kilka razy podskoczyła w miejscu i podniosła do góry ramiona.
Poczuła
Dobry Wiew. Dochodził z Najwyższych Przestworzy. Ściąganie go do powierzchni
wymagało dużych umiejętności. Trudno byłoby jej teraz bez niego żyć.
Przed
Wernechorą rozpościerał się pejzaż nieznanej planety.
Był nawet
przyjemny. Manipula składała się z lądów piętrzących się nad błękitnymi wodami,
podobnie, jak jej rodzinna planeta Ziemia.
Wiedziała,
iż Istoty zamieszkujące planetę, którą miała spenetrować, nie potrafią
jeszcze łączyć się w świadomości zbiorowej, zarządzać podświadomością, działać
dla wspólnego dobra, a tym bardziej dostępować mądrości Kronik Babilanu.
„Znowu
trzeba będzie zaniżać poziom w kontaktach. Inaczej się nie da.”–mruknęła.
Pierwszy
cel: skupisko Manipulaków umiejscowione w mieście. Wernechora dobrze pamiętała
miejskie skupiska ze swojego wcielenia z drugiego pasa. Była to dawno, ale
siódmy pas przywracał jej częściową pamięć z innych wcieleń.
Przypomniała
sobie miasta na Ziemii i ciekawa była, jak Manipulaki urządziły swoje.
Ustawiła
Promień Tarczy i zamknęła oczy. Przeszył ją mikrosekundowy ból. Zawsze go
odczuwała, kiedy przechodziła ze stanu materialnego w czysto duchowy i z
powrotem.
Podobno to
pozostałość z innych wcieleń. Nikt z jej towarzyszy nie doświadczał zjawiska
bólu. Wernechora lubiła to swoje wyróżnienie.
Wiedziała,
że każdy Człowiek, musi przenosić w kolejne wcielenia jakąś negatywną
przypadłość, tak, aby nic nie zniknęło na zawsze. W ten sposób działał
Kosmiczny Skansen Zjawisk Negatywnych, chociaż niektórzy twierdzili, iż to
zbyteczna zachowawczość.
Otworzyła oczy. Stała na ulicy niewielkiego miasta. Jakie to wszystko podobne
do jej wspomnień z drugiego pasa!
Centralna
arteria biegła ze wschodu na zachód,a wokół niej rozciągały się budowane
promieniście osiedla. W centrum miasta wznosił się budynek z napisem „ Urząd
Miejski w Nilaszoku”, a przed nim rozciągał się plac z kamiennymi ławkami i
stylizowanymi lampami, ustawionymi po dwóch jego bokach.
Budynek
główny stanowiła bryła, która opierała się jakimkolwiek klasyfikacjom. „ Wybryk
umysłu pod wpływem obcej substancji zewnętrznej” – oceniła.
W Nilaszoku
panowała ciemność rozświetlana latarniami i krzykiem reklamowych świateł.
Mieszkańcy Manipuli byli głęboko uzależnieni od reklam i nie zdawali sobie
sprawy, iż sterowały one ich potrzebami, pragnieniami i całym życiem.
Spojrzała na
swoje nogi. Nie były już nagie. Podczas zmiany stanu skupienia u Ludzi na Misji
następuje dostosowanie zewnętrzne tak, aby nie wyróżniali się pośród istot, które
odwiedzają.
Wernechora
miała na sobie ciężko wyglądające, płaskie botki, które jednak już przy
pierwszym kroku okazały się wygodne i lekkie. Były też całkiem ładne.
Spojrzała na
siebie. Jej szczupły korpus opatulony było w szaro–metaliczny, dopasowany
płaszczyk.
Tak,
tak to się na Ziemii nazywało! Wernechora, z radości przypominania, złapała się
za ucho i wyczuła na głowie miękkie okrycie. Przejrzała się w szybie wystawowej
Banku, który na jednym z plakatów obiecywał szczęśliwą starość. Czapka w odcieniach
od czerni, poprzez szarości, aż do bieli, zwieńczona była wielkim, futrzanym
pomponem.
Wzdrygnęła
się z odrazą. Słyszała, że Manipulaki noszą okrycia z innych, zabitych istot, a
nawet je konsumują! Na szczęście pompon z czapki nie wysyłał żadnej było–żywej
energii.
Obok niej
przemknęła samiczka – Nilaszoczanka w dziwnym obuwiu na wysokich odwróconych
stożkach. Na głowie także miała czapkę z pomponem. „Widocznie u Manipulaków to
obowiązkowe nakrycie głowy w ich czasach” – pomyślała Werna.
Samiczka
przy każdym kolejnym kroku uginała plecy i stąpała z wyraźnym wysiłkiem.
„ Dżizas! (
skąd u mnie to słowo?)Dzięki wam, o mądrzy Transformiści, że nie obdarzyliście
mnie czymś podobnym.” – westchnęła z ulgą. „ Tak, tak, pamiętam je. To obcasy.
Jakież to było niewygodne! Moje płaszczaki są świetne.”–uśmiechnęła się,
spoglądając na botki i wykręciła pirueta.
„Spoko,
spoko. Mam być wmieszana w tłum przecież, no ale jeśli go nie ma...”– zakręciła
pirueta jeszcze raz. To jedna z przyjemności Misji – takie cofnięcie się do
zabaw z poziomu dziecka.
Pierwsze
mikrosekundy Wernechora poświęciła na przejrzenie miasta. Nie musiała w tym
celu ruszać się z miejsca. Objęła wybraną przestrzeń we wszystkich dostępnych
jej 12 wymiarach.
Mieszkańcy
planety Ziemia potrafili to robić od końca XXI wieku, kiedy to pojawiła się
Wyższa Świadomość. Wernechora z trudem przypominała sobie czasy z poprzednich,
bardziej prymitywnych wcieleń.
Teraz
oglądała Nilaszok, jej mieszkańców, słuchała ich myśli i oglądała życie na
płaszczyznach przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.
Manipulaki
nie żyły w takim sensie, w jakim teraz robili to Ludzie. Teraźniejszość prawie
nie istniała dla Manipulaków. W ich głowach cały czas kłębiły się myśli
skupione na przeszłości. Analizowały ją bez zrozumienia, iż jest ona już
zamknięta i bez przejścia do innych wymiarów, każda chwila poświęcona
przeszłości jest chwilą straconą.
Istoty z
planety Manipula nie rozumiały nawet siły swoich myśli, które poprzez wzbudzane
przez siebie emocje, kreowały ich przyszłość. W związku z tym, większość
Manipulaków podążała chaotycznie kreowaną przez siebie drogą.
Mieszkańcy
Manipuli dostępowali tylko pozbawionego świadomości procesu kreacji, opartego
na lękach, obawach i pobożnych życzeniach.
Niektóre
Manipulaki docierały jednak do Wyższej Świadomości. Byli to przede wszystkim
artyści. Wchodzili w kontakt z Wyższą Jaźnią podczas aktu tworzenia i wówczas
pozwalali sobie na zrzucanie kodów gromadzonych w swoich umysłach przez całe
życie. Niestety, zazwyczaj nie zdawali sobie z tego sprawy.
Istoty na
planecie Manipula w bardzo niewielkim stopniu wykorzystywały swoje serca, które
służyły im właściwie tylko do pracy na poziomie materii. Skupienie Promienia
Wszechogarniającej Miłości, nie było im dostępne ani na milimetr.
To zrozumiałe,
iż nie mogli jeszcze świadomie żyć.
„ Ok,
właściwie już wszystko wiem. Teraz czas na bliskie spotkanie z Manipulakiem.”
Werna
rozejrzała się po pustym placu. Nie chciała czekać do rana, a przeskok czasowy
nie wchodził w grę. Aby przeżyć prawdziwy kontakt, musiała od tej pory żyć
tylko w wymiarach dostępnych mieszkańcom penetrowanej planety.
W
głębi, na oddalonej od latarni ławce, zobaczyła skuloną postać. Zawahała się.
Teraz nie mogła już przeprowadzać badań normalnie dostępnymi jej środkami. Obowiązywały
ją prawa planety Manipula i jej mieszkańców.
Powoli
przemierzała plac, zbliżając się do Manipulaka.
On
zaś, w tym samym momencie podniósł do ręki szklane naczynie i pociągnął łyk.
Prychnął, jak kocur, który pracował na Ziemii z Wernechorą. Miłe skojarzenie.
Werna uwielbiała koty. Stanęła o parę kroków od niego.
– I co się
gapisz? – usłyszała chrapliwy, ale przyjemny głos.
„ Coś, jakby
Armstrong z drugiego pasa, super!” – ucieszyła się w myśli z kolejnego
wspomnienia.
– Bardzo
chce mi się pić, a wszystko dookoła zamknięte. Poczęstujesz mnie?
Zmierzył
ją z zainteresowaniem od stóp do głów. Wyglądał na zdziwionego.
– Taka
dupencja i mówi do mnie? – rozejrzał się, jakby szukał kogoś innego.
– Raczej
jesteśmy tutaj sami – uśmiechnęła się rozbawiona – Na pewno.– poprawiła się.
Kiedy
wstawał, jego nogi rozjechały się niebezpiecznie na śliskiej nawierzchni płyt,
pokrytych warstewką topniejącego śniegu. W ułamku sekundy była przy nim.
Podtrzymała go.
– Zostaw, do
cholery! Znalazła się Matka Apolonia. – krzyknął ze złością.
– Nie jestem
Matką Apolonią. – Werna nie wyczuła kpiny. To zjawisko dawno już zostało
u ludzi wyeliminowane. – Nazywam się Wernechora, ale możesz mówić do mnie
Werna. Chętnie z tobą porozmawiam...– ledwie ugryzła się w język, żeby nie
dodać „Manipulaku”. To Ziemianie tak nazywali mieszkańców tej planety, a dla
nich samych mogłoby zabrzmieć to dziwnie.
– Jak ci na
imię?– spytała łagodnie.
– Siadaj.
Nie pytaj i bierz, jak dają. – Manipulak podał jej naczynie. – Szklaneczki nie
mam, madame. Ciągnij z gwinta. – znowu zaśmiał się gardłowo, ale już
przyjaźnie.
– Dziękuję.
– Wernechora nabrała najpierw mały łyk powietrza i dopiero potem upiła z
naczynia.
– Dżizas! –
zaczęła parskać znacznie bardziej, niż jej ziemiański kot.
– Cóż to za
napitek? Straaaaaaaszne!
– Jaja sobie
robisz ze spokojnego człowieka? Wódzia nie smakuje? A co myślałaś, że ja tu
mam? Oranżadę? – prawie wykrzyczał Manipulak.
Wernechora
przypomniała sobie, że Manipulaki ciągle jeszcze potrzebują tych substancji,
które zamykają ich świadomość i chaotycznie penetrują podświadomość. Odcinają
się w ten sposób od rzeczywistości, której nie mogą przyjąć. Podobno kiedyś
Ludzie także ich używali.
A więc to
jeden z Niedostosowanych. Świetnie. Lubi kontakty z takimi, są bardziej otwarci
od Dostosowanych.
– No i
dobrze. Mam tylko ćwiarę. To na jeden łeb. Jestem Keruj – wyciągnął do
Wernechory zmarzniętą rękę.
Kiedy jej
dotknęła, nie wytrzymała i na moment wzbiła się w powietrze na jakieś 20
metrów. W materialnym wcieleniu temperatura jej ciała była znacznie wyższa.
Werna opuściła się w dół na strumieniu myśli. Manipulak wytrzeszczył oczy.
– Co...co
ty?! Gdzie...dlaczego? Przecież piję drugą dopiero, nie zalałem się do cholery!
– Keruj zerwał się na nogi i nawet nie zachwiał. Wydawało się, że alkohol w
jednej chwili wyparował mu z organizmu.
–
Przepraszam. Nie jestem przyzwyczajona do takiego zimnego dotyku. Poniosło
mnie. – uśmiechnęła się najłagodniej, jak potrafiła.
– Kim ty do
chole..., jeste...?!– wrzasnął zdyszany, połykając końcówki.
–Jestem
Ziemianką. Moja planeta wysłała mnie, aby skonfrontować ostatnie doniesienia o
waszych postępach cywilizacyjnych. Właściwie chodzi o postępy duchowe, a tak
naprawdę o ich brak.
– Yes, yes,
yes! Wiedziałem, że jesteście, wiedziałem! – czytałem o was na internecie. To
taka sieć. Łączymy się wszyscy. Nie trzeba telefonów. Telefony też mamy.
Wszystko mamy. Powiedz swoim, że wszystko! Chociaż...nic im nie mów. Co ja
pierdolę za farmazony. Podleć jeszcze raz, proszę. Wzbij się, żebym uwierzył
... – ostatnie słowa wypowiedział szeptem.
– Nie mogę.
Nie powinnam używać tutaj swoich możliwości. W przeciwnym razie będę musiała
przed czasem opuścić waszą planetę, a jeszcze tak niewiele o was wiem. To, co
mogłam zobaczyć na wszystkich wymiarach, nie wystarczy. Muszę zrozumieć,
dlaczego ciągle stoicie w miejscu. Keruj, pójdziemy na spacer? – dotknęła jego
ramienia. Dotyk Ziemianki uspokoił Manipulaka. – Pokaż mi miasto.
– To jest
wielkie gówno, ale chodź.
Poprowadził
Wernechorę główną ulicą, którą krótko można było scharakteryzować: banki,
reklamy, apteki i bilboardy.
– Widać, że
bardzo chorujecie i jesteście bardzo oszczędni. To dziwne. Powinno już wam
przejść.
–Taaaaa...Mnie
przeszło i zobacz, jak wyglądam. Mam wyj.... na to wszystko. To jest
więzienie...
Zatrzymali
się na jednej z bocznych uliczek. Z rozświetlonej neonami bramy wyszła
rozbawiona grupka Manipulaków.
Samice miały
na sobie obowiązkowe czapki z pomponem. Za nimi wyskoczyło dwóch rosłych
osobników, krzycząc i spychając tamtych na jezdnię. Złapali jednego i zaczęli
go okładać.
Dwie
samice uciekły, korzystając z zamieszania, a reszta przyglądała się, jak dwóch
bije jednego. Śnieg na jezdni, dookoła jego głowy, ciemniał z chwili na chwilę,
zaznaczając coraz większy krąg purpury.
– Zrób coś!
– krzyknął Keruj.
–
Jesteś taka super, to wykorzystaj swoją moc!
– Dlaczego?
Nie mogę wtrącać się w sprawy na tej planecie. My ludzie, unikamy konfrontacji
z innymi nacjami. Uważamy, że każda ma wolność wyboru i ma prawo kroczyć swoją
drogą do oświecenia. Radzę ci zachować...– nie zdążyła dokończyć zdania, kiedy
Keruj wskoczył pomiędzy samców kopiących leżącego.
W
mgnieniu oka otrzymał cios od jednego z nich i przewrócił się na chodnik. W tym
samym momencie podjechał na sygnale duży samochód z napisem „ Policen”.
Samce, które wyskoczyły z pojazdu, ubrane były w ciemne uniformy, a na głowach
miały odblaskowe kaski. Nie minęła długa chwila, a wszystkie Manipulaki
zaangażowane w incydent, łącznie z Kerujem, znalazły się w samochodzie za
ciemnymi szybami.
W
uliczce znowu zapanował spokój.
Werna
niespokojnie zakręciła pirueta i częściowo zmaterializowała się w aucie z
napisem „Policen”, tak aby tylko Keruj mógł ją zobaczyć.
– Obejmij
mnie za szyję i nic nie mów – znajomy Manipulak wykonał jej polecenie.
Znaleźli się
z powrotem w uliczce. Werna zdawała sobie sprawę, że z jakiegoś powodu znowu
naruszyła Regulamin Misji.
Keruj jeszcze krwawił. Usiedli na brzegu schodów prowadzących do jakiegoś
zamkniętego lokalu. Kazała mu położyc głowę na swoich kolanach i pochyliła się
nad nim.
– Mówiłam
ci, że my, Ludzie, nie wtrącamy się do takich spraw. Każdy idzie swoją
drogą, własną drogą oświecienia. My tylko obserwujemy i badamy. Dlaczego mnie
nie posłuchałeś? – spytała Wernechora.
Była
wyraźnie zdziwiona zachowaniem Keruja. Przecież ci, którzy uciekali, sami
swoimi myślami i emocjami przywołali zdarzenie.
–– Nie jestem człowiekiem. Nigdy nim nie byłem, więc
czemu oczekujesz, że będę się zachowywał jak jeden z was?– podniósł się na
łokciach. Wtedy zobaczyła jego twarz z bliska. Z bardzo bliska.
W tym samym czasie uderzyło w nią silne wspomnienie innej twarzy, należącej
do pewnego mężczyzny na planecie Ziemia. Były prawie takie same.
Milczała i patrzyła w głębie jego oczu.
Były duże i szaro–błękitne. I takie jakieś... po prostu piękne.
„ Kiedyś będziesz. Będziesz jednym z tych, którzy zaprowadzą ład na twojej
planecie. Odstawisz „flachę” i staniesz się przywódcą. Za tobą pójdą inni w
poszukiwaniu prawdy, autentyczności i serca. Znajdziesz inną drogę, niż my, aby
stać się Prawdziwy”. – Wernechora skierowała myśl wprost do serca Manipulaka.
Nie mogła jednak zdobyć wiedzy, jak głęboko ją przyjął.
Teraz mogła go już zostawić albo wybrać drugie, bardzo dla niej ryzykowne
rozwiązanie. Zaledwie kilka razy w historii Najwyższych Przestworzy
zdarzyło się, że ktoś z pasa siódmego je wybrał.
Wernechora ciągle patrzyła w oczy Keruja, a on wpatrywał się gdzieś poza
nią, w ciemną przestrzeń nieba.
Podjęła decyzję i wysłała wiadomość strumieniem myśli jednoczesnej do
Transformistów.
„ Zostaję z wybranym Manipulakiem. Chcę przyśpieszyć proces duchowy na
Manipuli. Zgadzam się na cofnięcie do pasa drugiego.”
Akceptacja Transformistów przyszła natychmiast. Teraz nie było już odwrotu.
Niedługo miały powrócić do niej lęki i inne odczucia, których już nie
znała. Nie wiedziała, kiedy znowu poczuje Dobry Wiew. Dotknęła zimnej dłoni
Keruja, ale jej chłód wydał jej się teraz przyjemny.
Wróciła na drugi pas.
Wow. Chwilowo nie umiem znaleźć nic innego.
OdpowiedzUsuńHistoria jak na mój gust jest zbyt science-fiction ze zbyt duża ilością informacji (znów) i terminów. Prawie skończyłam czytać po kilku zdaniach, ale coś mnie przytrzymało. I dobrze. Opowieść odarta z informacji o wymiarach, dobrych wiewach i innych cudach jest przednia. Wydaje mi się, ze za dużo chcesz upchnąć w jednej krótkiej formie, co rozumiem bo to jedyny sposób na zrozumienie uniwersum. Mój mały rozumek nie chce tego wszystkiego rozumieć (pewnie dlatego nie czytam science-fiction).
Naprawdę mi się jednak podobało. Bardzo lubię Wernyhore.
Dzięki. Co do poczatku, myslę, że masz rację i informacji jest zbyt duże nagromadzenie. Tak jak pisałam, wejdzie to w skład większej całości i wtedy informacje typu wiewy itp. bedą rozłożone równomiernie (mam nadzieję). Z sf jest myslę troche tak, że może przyciągać etapami, gdybym napisała po ilu latach do niego wróciłam, wyszłoby na jaw, że jestem w wieku Wernechory. Dzisiaj, znając skomplikowana strukture świata ( a raczej przeczuwając ją na podstawie tego, co stwierdzone) nie wyobrażam juz sobie literatury i filmu bez wkładki sf. Oczywiście, jakość podania jest podstawowym warunkiem przyswojenia:)) Dzięki. Na pewno węzme sobie do serca Twoje uwagi.
UsuńZaprawdę tyle razy jechałam przez Nilaszok, a żadnego Keruja nie widziałam :( Będę się rozglądać podczas następnej wycieszki! Jak już gdzieś kiedyś pisałam lubię ten pozorny chaos informacyjny, który dla mnie jest częścią twojego unikalnego stylu. W ogóle bliskie mi są twoje pomysły i postaci, jakbym czytała o długo niewidzianej rodzinie.
OdpowiedzUsuńStrasznie dużo informacji chcesz zawrzeć w tekście, by przedstawić prawa rządzące stworzonym przez Ciebie światem, co początkowo nie zachęca do lektury, ale im dalej w tekst, tym jest lepiej.
OdpowiedzUsuńŻe też jedno spotkanie z Kerujem tak odmieniło plany Werny. Jestem ciekawa, czy nie spotkali się wcześniek w innych wcieleniach. Nilaszok ukazany odrobinę karykaturalnie, ale mnie się podobało.
Wzięłam sobie do serca uwagę ( wiem, wiem - ten początek!)Myślę, że to bardzo ludzkie, iz jedno spotkanie pozwala czasami odmienic nawet całe życie. Co do karykatury to jest bardzo delikatna:)) Znam i doceniam także inne oblicze świata. A to jest w końcu zabawa:))
UsuńLubię Wernę, ale już klimaty sf to nie moja bajka i bardzo się męczyłam z tym tekstem. Końcówkę tylko przeleciałam spojrzeniem. Dużo informacji, to prawda, ale mnie bardziej zniechęcają te wszystkie kosmiczne sprawy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam