Tydzień 21.
Uff! Wystawiam waszą
cierpliwość na specjalną próbę. Długieeeeeeeeee tekścisko, a to z powodu
wielokrotnie wprowadzanych zmian. Na początku wydawało mi sie prościutkie, a
potem, niestety, coraz trudniejsze. Hawk!
„ W pamięci śniegu.”
Między grudniem, a marcem
zdarzają się śnieżne dni. Nawet już nie
bywają, a o tym, że mogą trwać, dawno zapomniały.
Zdarzają się i znikają,
jak wymieszany z solą śnieg pod kołami samochodów.
Jedni mówią, że to efekt
cieplarniany wywołany przez człowieka, inni, że naturalna zmiana klimatu, który
przechodzi cykliczne, 30-letnie fazy z lekkim przechyłem ku ociepleniu.
W śnieżny wieczór lubię wspominać
mojego Najlepszego Przyjaciela. Potem obrazy odchodzą z topiącym się śniegiem,
aby wrócić dopiero za rok.
**************************************
Gustaw i ja byliśmy nieodłączną
parą od czwartej klasy ośmioklasowej szkoły podstawowej. Dla wyjaśnienia dodam
od razu – parą przyjaciół.
Niektórzy twierdzą, że
przyjażń między dziewczyną i chłopcem, kobietą i mężczyzną jest niemożliwa.
Mówią, że prędzej, czy póżniej jedna ze stron zamieni przyjażń w głębsze
uczucie. Myślę, że to idiotyczny i bardzo pospolity pogląd.
Po pierwsze: jakie uczucie
może być głębsze od przyjażni? W prawdziwej przyjażni zawsze zawiera się
bezinteresowna miłość, a w miłości nie zawsze gości przyjażń.
Kiedy Gustaw trafił do
naszej klasy byłam samotną prymuską, która nie miała przyjaciół.
Przez większość roku
szkolnego przebywałam na zwolnieniach lekarskich, spowodowanych astmatyczną
słabowitością.
Fakt, iż byłam nad wiek
rozwinięta intelektualnie, wynikał z owej niespotykanej chorowitości, która
skutkowała setkami godzin spędzanych w ogromnej bibliotece rodziców.
Wielki, dębowy mebel
składający się z kilku segmentów połączonych rzeżbionym cokołem, wypełniony był
rozmaitymi tomami: począwszy od Dzieł Wszystkich Juliusza Słowackiego i jemu
podobnych, poprzez Wielką Encyklopedię PWN, wszystkie, polskojęzyczne wydania
Pisma Świętego, atlasy przyrodnicze i geograficzne, geograficzno-podróżnicze
książki o klimatach Afryki i Azji, opracowania na temat sztuki neolitu i baroku,
mistrzów flamandzkich, kultury serbo-łuzyckiej i... to wszystko właśnie było
wtedy moim światem.
Podczas każdej kolejnej
choroby dostawałam pomarańcze (na przełomie lat 60-tych i 70-tych XX. wieku były
one niemal na wagę złota) i nowe książki.
Tak mi się to pięknie skomponowało,
że nawet wiele lat póżniej nie mogłam
sobie spokojnie kupić samych pomarańczy albo jednej, samotnej książki, zawsze
musiał być zestaw książkowo-pomarańczowy.
Gustaw także uwielbiał pomarańcze.
Lubię wspominać dzień,
kiedy wszedł po raz pierwszy do mojego świata.
Opowiadał mi potem, jak to
pewnego dnia pani Zofia, nasza wychowawczyni, spytała, kto może zanieść zeszyty
chorej koleżance o przedziwnym imieniu Ksymena.
Od kiedy znalazł się w
naszej klasie jako „nowy”, widział mnie zaledwie na kilku lekcjach, bo znowu oddaliłam
się w swoje zwykłe chorowanie.
Zapamiętał mnie jako chudą
dziewczynkę z blond lokami, siedzącą zawsze w pierwszej ławce i mówiącą zabawnym
językiem. Miał na myśli mój przesadnie literacki język, który wyssałam z
książkami, w miejsce mleka matki.
Pomyślał sobie wtedy, że
„fajnie byłoby poznać tą dziwaczną Ksymkę”.
A może po prostu chciał
urwać się z ostatniej lekcji?
W każdym razie tamtego
dnia mój ojciec wszedł do salonu i oznajmił: „Jakiś niebywale rozczochrany
młodzieniec chce się z tobą zobaczyć. Nie wygląda na posła w sprawach
szkolnych” – mrugnął do mnie. Uwielbiałam ojca za jego poczucie humoru.
Właściwie uwielbiałam go w całości. Niestety, rzadko bywał w domu.
Po jego zapowiedzi, do naszego salonu i do
mojego świata wparował Gustaw, z
rzeczoną szopą na głowie i szerokim uśmiechem.
Z jakiegoś powodu od razu
wiedziałam, że przyszedł do mnie mój Najlepszy Przyjaciel. Można by poszukać
uzasadnienia tej sytuacji w prawie przyciągania i fizyce kwantowej, ale czy to
ma znaczenie? Przyszedł i został w nim na wiele lat.
Tamtego dnia usiedliśmy na
podłodze i zaczęliśmy rozmowę, przerywaną wybuchami śmiechu. Okazało się, że
też kocha książki, choć jego domeną były
wtedy dość dziecinne, jak dla mnie lektury typu „Przygody Tomka Sawyera”, „Pan Samochodzik” albo zabawne książki Bahdaja, czy
Niziurskiego.
Natychmiast znależliśmy
też wspólną pasję: obce cywilizacje i
głośną wtedy książkę Danikena „Wspomnienia z przyszłości”.
Od tamtej pory Gustaw stał
się prawie codziennym gościem w moim domu.
W szkole przesiadłam się
do jego ławki. Pierwszy raz w życiu zrezygnowałam z miejsca w pierwszej.
Oboje lubiliśmy rysować.
Mój Przyjaciel tworzył zabawne historyjki i rysował karykatury, które często
doprowadzały mnie do ataków śmiechu na lekcjach.
Moje rysunki zaś, ocierały
się o apokaliptyczne wizje. Zapewne było to związane z wieloletnim poczuciem
samotności i odosobnienia, co nie zawsze oznacza to samo.
Ksymena i Gustaw – czy
nosząc takie imiona mogliśmy się przeoczyć?.
Wkrótce po poznaniu mojego
Najlepszego Przyjaciela zachciało mi się wyzdrowieć. W ciągu dwumiesięcznego
turnusu w sanatorium i dzięki mojej nagłej niechęci do wszelkich słabości, zaczęłam
rzadziej chorować, aż w końcu astma opuściła mnie na dobre.
Gustaw mówił, że najlepsze dla duszy jest jej
wietrzenie podczas biegu do upadłego i zaczął wyciągać mnie na stadion.
Czasami przez całe
niedziele biegaliśmy po lesie z plecakami wypełnionymi pomarańczami, kanapkami
i piciem.
Co jakiś czas robiliśmy piknikowe
przestoje i opowiadaliśmy sobie historie o naszej fantastycznej przyszłości.
Rozmawialiśmy z drzewami i
ptakami.
Gustaw wyrwał mnie z
biblioteki do realnego świata i pokazał, że ten świat może być jeszcze bardziej
fascynujący i magiczny.
Mogłabym tak mówic i mówić
o Gustawie... Ale wspominam go tylko, gdy pada śnieg.
*************************************************
W siódmej klasie nadszedł
czas naszych pierwszych, poważniejszych miłości.
Kiedy padło na Gustawa, jego
szopa zamieniła się w ulizaną fryzurę. Myślałam, że to jakiś włosi pomór, ale
on wyznał, że się właśnie zakochał. Z tego też powodu zaczął zwracać
baczniejszą uwagę na swój wygląd i doszedł do wniosku, że rozczochrana czupryna
odstrasza dziewczyny.
Wytłumaczyłam mu jednak, że z ciemną aureolą
dookoła głowy jest magicznym czarodziejem i natychmiast po lekcjach zmyłam mu
tłuste mazidło, którym prostował sobie włosy.
Nasze szkolne miłości
zbliżyły nas jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle było możliwe.
Opowiadaliśmy sobie o
wszystkim, snuliśmy plany podbojów, leczyliśmy się nawzajem ze żle lokowanych
uczuć, pisaliśmy wiersze.
Pamiętam, że któregoś dnia
powiedział mi, iż dokonam magicznego czynu...Rozbawił mnie do łez i od razu magicznie
zjadłam jego kanapki.
Nasza sielanka trwała aż
do ogólniaka, do którego, a jakże by inaczej, udaliśmy się razem.
Wtedy jeszcze nie
wiedziałam, że nawet najwspanialszy facet potrafi zakochać się w zołzie.
Dzisiaj wiem, że takie zestawienie
weszło do klasyki gatunku.
Odwrotne też.
Myślę nawet, że świat dąży
w ten sposób do równowagi. Gdyby nie ci wspaniali faceci, którzy wybierają
podłe kobiety oraz wspaniałe kobiety, które wybierają gnojków, świat zaroiłby
się paskudnie pokrzyżowanymi dzieciakami o złych skłonnościach genetycznych, a
tak dzieci czerpią z rodziców geny równoważące i pomalutku świat posuwa się do
przodu.
Gustaw był wspaniałym chłopakiem. Według powyższego
klucza musiał trafić na zołzę. Oczywiście mogło być inaczej, ale nie było.
Gdzieś w zakamarkach swojego dobrego
jestestwa oczekiwał może spotkania ze złem.
Zołza była klasową pięknością z klasy A czyli
tej, gdzie uczyły się dzieci miejscowej „śmietanki”.
Dzieci z najbogatszych
rodzin nie były ani lepsze, ani śmietankowe. Bywały różne.
Zołza na przykład umiała
przekonać innych o swojej urodzie i niezwykłości. Taki miała dar, a jak wiadomo
ludzie zazwyczaj myślą o tobie w taki sposób, na jaki ich nakierujesz.
Zauroczyła i zafascynowała Gustawa. Na nic
zdało się moje obnażanie pustoty zołziej głowy. Mój Przyjaciel pozostawał
głuchy i ślepy. Na jej temat nie posiadał nawet odrobiny poczucia humoru.
Najgorsze były jednak kpiny, jakie z czasem urządzała
sobie z niego Zołza.
Umawiała się z nim i nie
przychodziła na spotkania, a w to miejsce nasyłała na niego jakieś odmóżdżone
typy.
Prosiła go o napisanie dla
siebie wiersza, a potem odczytywała publicznie, zanosząc się od śmiechu.
Niewiele było upokorzeń, które mu darowała.
Gustaw z wesołego chłopaka
stawał się smutnym cieniem, a ja czułam
się bezsilna.
Bywało, iż wchodziłam z
nią w otwarte konflikty.
Nie byłam już tą chudą
Ksymką, która kiedyś wpuściła Gustawa do swojego świata.
Żyłam pełnią życia, miałam
pewne grono przyjaciół i realizowałam swoje plany, jednak wobec afektu jakim mój
Najlepszy Przyjaciel darzył dziewczynę o
pustej duszy, byłam bezsilna.
Nieszczęśliwa miłość Gustawa przetrwała
niezmącenie do ostaniej klasy ogólniaka.
Kiedy już, już wydawało się,
że chłopak znalazł lekarstwo na toksyczne uczucie, dawała mu delikatną nadzieję,
jakiś znak, może jakiś powiew i była w tym perfekcyjna.
Nadszedł czas studiów. Wyjechaliśmy do
stolicy. Ja wybrałam Akademię Sztuk Pięknych, on architekturę.
Na studiach nasze kontakty się rozlużniły,
ale ciągle byliśmy sobie niezwykle bliscy.
O Zołzie jakoś słuch
zaginął. Ciagle jednak przeczuwałam niebezpieczeństwo i zbierałam informacje o
niej. Ktoś widział ją w nocnych lokalach Krakowa w nieciekawych sytuacjach.
Ktoś inny mówił, że zakochała się w jakimś playboyu.
Nagle, na III roku
studiów, które pochłaniały mnie w całości, dotarła do mnie niezrozumiała wiadomość:
Gustaw żeni się z Zołzą.
Okazało się, że jej rodzice weszli w jakieś
ciemne interesy, potem ojca osadzono w więzieniu, a rzekomy narzeczony po
prostu ją porzucił.
W dodatku ona sama od
kilku miesięcy znajdowała się w stanie błogosławionym, choć w tamtym momencie
brzmiało to raczej nietrafnie.
Dość, że pewnie pierwszym, który przyszedł
jej do głowy, aby ratować wszystkie części jej ciała, był oczywiście wierny
Gustaw.
Mój Najlepszy Przyjaciel znalazł zapomnienie w
ogromnej pasji do architektury i już miał zapewnioną pracę w jednej z najlepszych
pracowni w stolicy.
Byłam wściekła, a poczucie
bezsilności zalewało moją duszę.
Znałam dobrze Mojego Przyjaciela
i wiedziałam, że Zołza jest jedyną, co do której nie mam prawa wyrażać swoich
opinii.
Dowody na jej podłość były
oczywiste. Niestety, nie dla Gustawa.
Mój Przyjaciel zadzwonił i poprosił mnie,
abym odegrała rolę świadkowej na ich ślubie. Dosłownie tak się wyraził:
„odegrała rolę”. Odmówiłam z oczywistych względów. Byłoby to dla mnie, jak
pomoc wisielcowi w zarzuceniu liny pod stropem.
Nie mogłam jednak nie przyjść na jego ślub.
Kiedy przyszedł Ten Dzień, przywitał go śnieżny
poranek.
Mieszkałam blisko USC.
Celowo przyszłam nieco póżniej. Schowałam się w toalecie na niższym piętrze i
weszłam do Pokoju Ślubów jako ostatnia.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam
gości ubranych na czarno, szaro, biało. Najdziwniejsze dla mnie było jednak, że
panna młoda była w czarnej suknience, a pan młody w białym garniturze.
Nie podejrzewałam ich o
takie dążenie do oryginalności. Może pisali o tym w zaproszeniach, o tych
ubraniach obowiązkowo w zgaszonych barwach lub w czerniach i bielach. A może to
ja tak ich widziałam?
Stałam z tyłu. Wróciła do mnie nagle mała,
chuda i samotna prymuska – Ksymka. Wyciągnęłam maleńką piersiówkę z nalewką na
spirytusie, którą poprzedniego dnia znalazłam na parapecie w swoim pokoju. Nie
zastanawiało mnie, skąd tam się wzięła. Upiłam już jeden łyk w domu, a drugi w
toalecie. Miała niezwykle rozgrzewającą moc.
Wszyscy rzucili się do składania życzeń młodej
parze. Błyskały flesze. Podążyłam za innymi.
Prawie bez słów uściskałam mojego Najlepszego
Przyjaciela. Poczułam się, jakbym była na jego pogrzebie. Swoim także. Potem z
ociąganiem podeszłam do Zołzy.
„ Najlepszego.” – mruknęłam.
Przed Pokojem Ślubów
czekał na gości szampan ustawiony na podłużnym, siermiężnym stole.
Nie wiem dlaczego wzniosłam toast. Jakkolwiek
banalnie to zabrzmi, czułam, że muszę to zrobić.
„ Hej, paro młoda i wspaniali goście! Proszę o
chwilę. Chcę wznieść toast za zdrowie młodej pary. Tak naprawdę to nie takiej
młodej!
Gucio i Zołzunia znają się
i kochają od pierwszej klasy ogólniaka! To już osiem lat! Nie znaliście ich
wtedy, a ja tak!
Zdrówko! – upiłam z
kieliszka i ciągnęłam dalej – Ta oto wspaniała panna młoda, jak żadna inna,
przygotowywała się do ślubu. I męża też i męża też!
Przez wiele lat cierpliwie
zapoznawała Gucia ze swoim charakterem, aby bidulek nie doznał szoku po ślubie,
ha, ha!
Oszczędziła mu banalnych
randek, bo je z poświęceniem odbywała z innymi! Co za wspaniałomyślność,
prawda?
Znalazła słuchaczy dla pierwszych wierszy
naszego Gucia. Chyba nie wiecie, ale to właśnie ona organizowała w szkole
publiczne odczyty miłosnych poematów, jakie Gustaw dla niej pisał.
Wiecie, poeci często
wpadają w ponure stany, dlatego robiła to na komediowo, z cała zgrają
rechoczących z Gustawa analfabetów.
Jakaż to dobra kobieta!
Jaka przewidująca i oddana! Ktoś by powiedział, że kurew, ale to nieprawda!
To, że lubiła sobie trochę z różnymi panami hotele
popoznawać, Polskę pozwiedzać, to wszystko w trosce o przyszłego męża! Co się
tak patrzycie?!
Nie wiedzieliście, że już
przed maturą Zołzunia wyjechała w Polskę z najstarszym cinkciarzem z naszego
miasteczka? Takie zawsze miała dobre serduszko!
Gustaw przynajmniej już
nie będzie musiał wydawać pieniędzy na podróże po Polsce! A że będzie dobrze
zarabiał, to pewne, jak w banku, bo...- i tutaj znowu wzięłam łyk szampana -...
po pierwsze; Zołzunia wie, że będzie z niego wspaniały architekt, dwa, Zołzunia
wie, że najlepsi architekci mają kupę szmalu, a po co Gucio ma się potem tym
szmalem zajmować i denerwować?!
Zołzunia wie, że
narzeczony odziedziczył po dziadkach dom w Chicago! Co on sam by z nim zrobił?
Jego cudowna żoneczka
znajdzie czas i siły, żeby zająć się pieniędzmi! Nasza kochana Zołzunia nawet
potomkiem nie chciała obarczać Gucia. Nawet tutaj się poświęciła!
Pojawiła się po paru latach
gotowa, już brzemienna po prostu!
Guciu, mój przyjacielu! Gratuluję ci wyboru!
Niech żyją państwo młodzi!”
Otaczający mnie słuchacze mieli twarze, jakby pokryte
szarym pergaminem i takie skamieniałe.
Spoważniałam. Znowu
wróciła do mnie chuda Ksymka.
Razem z nią zwróciłam się do Mojego
Przyjaciela. Czy przyjaciela? Która z nas to powiedziała?
„ Żegnaj czarodzieju! Zawsze cię kochałam! Byłeś
dla mnie wszystkim! Byłeś moim życiem! Całym! Żegnaj!”
Chwyciłam płaszcz
przewieszony przez poręcz krzesła i wybiegłam z Urzędu Stanu Cywilnego.
Śnieg z deszczem i z moimi
łzami tworzyły piekącą mieszankę.
Mówiłam zdaje się, że
przyjażń między mężczyzną i kobietą, taka czysta, prawdziwa i głęboka jest możliwa?
Czasem zmyślam... W każdym
razie ja się o tym nie przekonałam...
Wbiegłam na czwarte piętro
mojej kamienicy. W mieszkaniu otworzyłam okno i przez długą chwilę gapiłam się
na latarnie rozświetlające śnieżno-szarą ulicę. Patrzyłam, jak płatki śniegu wirują
w snopie światła, tworząc subtelne rysunki w powietrzu. Podróż niektórych z
nich na ziemię zdawała się nie mieć końca.
Znowu poczułam wiatr w duszy.
Przypomniały mi się nasze biegi do utraty tchu, aby te nasze dusze
przewietrzać.
Stanęłam na parapecie. Miałam
dwa życzenia. Być, jak płatki śniegu lecące z wysokości i odpoczywające na
ziemi przez jedno mgnienie, a czasami dłużej. Drugie życzenie: pamiętać o
Gustawie tylko przez czas bycia wspomnieniem zaklętym w zmrożonym, białym płatku.
Wydawało mi się, że moje
spadanie trwało wieczność i już po chwili pojawiło się wspomnienie:
...Gustaw i ja byliśmy nieodłączną parą od czwartej klasy
ośmioklasowej szkoły podstawowej. Dla wyjaśnienia dodam od razu – parą
przyjaciół...
Otwarte okiennice stukały o siebie przy każdym
podmuchu wiatru. Mała piersiówka z nalewką, jeszcze do połowy pełną, leżała na
parapecie. Śnieg zatrzymał się na zdobionej etykietce i roztarł niektóre
litery, ale ciągle można było odczytać napis „Nalewka Magicznego Czynu”.
Suppeer! Bardzo podoba mi się klamra kompozycyjna, z zimnym powietrzem wpadającym do płuc z dworu, co jest bradzo podobne do tego powietrza, które wdziera się podczas biegania. Bardzo ładnie się to czyta, chyba sporo czytasz porządnej literatury, bo lubię taką równowagę idealną pomiędzy ilością danych a emocji, u ciebie jest to świetna mieszanka. Nie jest za szybko, nie jest za wolno, jest w sam raz. Opowiadanie tworzy kompletną całość, stawia hipotezę, zostawia pole do wyobraźni. No bardzo, ale to bardzo mi się podoba.
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziekuje za tak pozytywna opinię. Gdyby była bardziej krytyczna też bym podziękowała:)) Chyba należę jednak do tych cipcioków, których motywuja pochwały, a poza tym bardzo chcę się rozpisać, bo do tej pory miałam mało czasu ( oczywiście, to tylko informacja z Doliny Wymówek). Dziękuję i z radością zabiorę się znowu do pisania:))Oczywiście z niecierpliwością czekam także na opinie krytyczne, żeby wiedzieć, nad czym szczególnie powinnam popracować. Hawk.
OdpowiedzUsuńMnie także, jak Justynę, ujął ten tekst. Dosadny, ale bez patosu. Mocne, plastyczne i realistyczne. Trochę smutne, że Gustaw wpadł w sidła takiej najprawdziwszej Zołzy. Nie cierpię tego typu kobiet, a po tej opowieści nie lubię ich jeszcze bardziej.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Ksymki. To inteligentna osóbka, która cierpi, widząc, jak wykorzystywany jest jej przyjaciel.
Podoba mi się ten tekst. Temat został ciekawie ujęty. Brawo!
Dziękuję. W miarę pisania polubiłam Ksymkę i Gustawa, a postac Zołzy niestety, mocno niedopracowana, bo zabrakło czasu, miejsca i serca:))
UsuńKocham imiona! Do tego, dawno nie spotkałam się ze słowem Zołza, więc to jeszcze bardziej mi się spodobało :) Zazdroszczę Ksymce tej biblioteki (nie, choroby nie, ale książków jak mrówków! <3). Naprawdę mi smutno, że Gustaw tak skończył. Nienawidzę takich wykorzystujących Zołz. Ale najbardziej z całego tekstu podoba mi się końcówka. Fajny motyw z piersiówką, no i, nie wiem, czy w zamiarze była kompozycja otwarta, żeby każdy sobie odczuł co czuje, ale to mi sie podoba. :) Długi tekst, ale nie nudził, utrzymywał akcję w opisach, prawie zagapiłam się jadąc autobusem i czytając :D Głowna bohaterka mnie naprawdę urzekła, bo czasem takie "zranione" też moga być flegmatyczne, tu jednak wszystko miało swój sens i miejsce, do tego podobał mi się motyw z piersióką, naprawdę :) :D
OdpowiedzUsuńDzięki. Cieszę się, że odebrałas końcówkę jako otwartą. sama lubie takie w literaturze i filmie. Taka miała być.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNieco smutny ten tekst, choć sądziłam, że te wszystkie toasty będą raczej wywoływać mój śmiech. Ładnie zrobiony, przemyślany, żadne słowo nie jest tam zbędne, a Ksymka i Gucio bardzo sympatyczni. No i wierzę w ten tekst, bo jest realny. Za to też ogromny plus.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam