Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 8 stycznia 2017

[21] W Pamięci śniegu ~ Daconte



Tydzień 21.
Uff! Wystawiam waszą cierpliwość na specjalną próbę. Długieeeeeeeeee tekścisko, a to z powodu wielokrotnie wprowadzanych zmian. Na początku wydawało mi sie prościutkie, a potem, niestety, coraz trudniejsze. Hawk!

  „ W pamięci śniegu.”
Między grudniem, a marcem zdarzają się śnieżne dni.  Nawet już nie bywają, a o tym, że mogą trwać, dawno zapomniały.
Zdarzają się i znikają, jak wymieszany z solą śnieg pod kołami samochodów.
Jedni mówią, że to efekt cieplarniany wywołany przez człowieka, inni, że naturalna zmiana klimatu, który przechodzi cykliczne, 30-letnie fazy z lekkim przechyłem ku ociepleniu.

W śnieżny wieczór lubię wspominać mojego Najlepszego Przyjaciela. Potem obrazy odchodzą z topiącym się śniegiem, aby wrócić dopiero za rok.
            **************************************
Gustaw i ja byliśmy nieodłączną parą od czwartej klasy ośmioklasowej szkoły podstawowej. Dla wyjaśnienia dodam od razu – parą przyjaciół.
Niektórzy twierdzą, że przyjażń między dziewczyną i chłopcem, kobietą i mężczyzną jest niemożliwa. Mówią, że prędzej, czy póżniej jedna ze stron zamieni przyjażń w głębsze uczucie. Myślę, że to idiotyczny i bardzo pospolity pogląd.
Po pierwsze: jakie uczucie może być głębsze od przyjażni? W prawdziwej przyjażni zawsze zawiera się bezinteresowna miłość, a w miłości nie zawsze gości przyjażń.
Kiedy Gustaw trafił do naszej klasy byłam samotną prymuską, która nie miała przyjaciół.
Przez większość roku szkolnego przebywałam na zwolnieniach lekarskich, spowodowanych astmatyczną słabowitością.
Fakt, iż byłam nad wiek rozwinięta intelektualnie, wynikał z owej niespotykanej chorowitości, która skutkowała setkami godzin spędzanych w ogromnej bibliotece rodziców.
Wielki, dębowy mebel składający się z kilku segmentów połączonych rzeżbionym cokołem, wypełniony był rozmaitymi tomami: począwszy od Dzieł Wszystkich Juliusza Słowackiego i jemu podobnych, poprzez Wielką Encyklopedię PWN, wszystkie, polskojęzyczne wydania Pisma Świętego, atlasy przyrodnicze i geograficzne, geograficzno-podróżnicze książki o klimatach Afryki i Azji, opracowania na temat sztuki neolitu i baroku, mistrzów flamandzkich, kultury serbo-łuzyckiej i... to wszystko właśnie było wtedy moim światem.
Podczas każdej kolejnej choroby dostawałam pomarańcze (na przełomie lat 60-tych i 70-tych XX. wieku były one niemal na wagę złota) i nowe książki.
Tak mi się to pięknie skomponowało, że nawet wiele lat póżniej  nie mogłam sobie spokojnie kupić samych pomarańczy albo jednej, samotnej książki, zawsze musiał być zestaw książkowo-pomarańczowy.
 Gustaw także uwielbiał pomarańcze.
Lubię wspominać dzień, kiedy wszedł po raz pierwszy do mojego świata.
Opowiadał mi potem, jak to pewnego dnia pani Zofia, nasza wychowawczyni, spytała, kto może zanieść zeszyty chorej koleżance o przedziwnym imieniu Ksymena.
Od kiedy znalazł się w naszej klasie jako „nowy”, widział mnie zaledwie na kilku lekcjach, bo znowu oddaliłam się w swoje zwykłe chorowanie.
Zapamiętał mnie jako chudą dziewczynkę z blond lokami, siedzącą zawsze w pierwszej ławce i mówiącą zabawnym językiem. Miał na myśli mój przesadnie literacki język, który wyssałam z książkami, w miejsce mleka matki.
Pomyślał sobie wtedy, że „fajnie byłoby poznać tą dziwaczną Ksymkę”.
A może po prostu chciał urwać się z ostatniej lekcji?
W każdym razie tamtego dnia mój ojciec wszedł do salonu i oznajmił: „Jakiś niebywale rozczochrany młodzieniec chce się z tobą zobaczyć. Nie wygląda na posła w sprawach szkolnych” – mrugnął do mnie. Uwielbiałam ojca za jego poczucie humoru. Właściwie uwielbiałam go w całości. Niestety, rzadko bywał w domu.
 Po jego zapowiedzi, do naszego salonu i do mojego świata  wparował Gustaw, z rzeczoną szopą na głowie i szerokim uśmiechem.
Z jakiegoś powodu od razu wiedziałam, że przyszedł do mnie mój Najlepszy Przyjaciel. Można by poszukać uzasadnienia tej sytuacji w prawie przyciągania i fizyce kwantowej, ale czy to ma znaczenie? Przyszedł i został w nim na wiele lat.
Tamtego dnia usiedliśmy na podłodze i zaczęliśmy rozmowę, przerywaną wybuchami śmiechu. Okazało się, że też kocha książki, choć jego domeną  były wtedy dość dziecinne, jak dla mnie lektury typu „Przygody Tomka Sawyera”, „Pan Samochodzik” albo zabawne książki Bahdaja, czy Niziurskiego.
Natychmiast znależliśmy też wspólną  pasję: obce cywilizacje i głośną wtedy książkę Danikena „Wspomnienia z przyszłości”.
Od tamtej pory Gustaw stał się prawie codziennym gościem w moim domu.
W szkole przesiadłam się do jego ławki. Pierwszy raz w życiu zrezygnowałam z miejsca w pierwszej.
Oboje lubiliśmy rysować. Mój Przyjaciel tworzył zabawne historyjki i rysował karykatury, które często doprowadzały mnie do ataków śmiechu na lekcjach.
Moje rysunki zaś, ocierały się o apokaliptyczne wizje. Zapewne było to związane z wieloletnim poczuciem samotności i odosobnienia, co nie zawsze oznacza to samo.
Ksymena i Gustaw – czy nosząc takie imiona mogliśmy się przeoczyć?.
Wkrótce po poznaniu mojego Najlepszego Przyjaciela zachciało mi się wyzdrowieć. W ciągu dwumiesięcznego turnusu w sanatorium i dzięki mojej nagłej niechęci do wszelkich słabości, zaczęłam rzadziej chorować, aż w końcu astma opuściła mnie na dobre.
 Gustaw mówił, że najlepsze dla duszy jest jej wietrzenie podczas biegu do upadłego i zaczął wyciągać mnie na stadion.
Czasami przez całe niedziele biegaliśmy po lesie z plecakami wypełnionymi pomarańczami, kanapkami i piciem.
Co jakiś czas robiliśmy piknikowe przestoje i opowiadaliśmy sobie historie o naszej fantastycznej przyszłości.
Rozmawialiśmy z drzewami i ptakami.
Gustaw wyrwał mnie z biblioteki do realnego świata i pokazał, że ten świat może być jeszcze bardziej fascynujący i magiczny.
Mogłabym tak mówic i mówić o Gustawie... Ale wspominam go tylko, gdy pada śnieg.
     *************************************************
W siódmej klasie nadszedł czas naszych pierwszych, poważniejszych miłości.
Kiedy padło na Gustawa, jego szopa zamieniła się w ulizaną fryzurę. Myślałam, że to jakiś włosi pomór, ale on wyznał, że się właśnie zakochał. Z tego też powodu zaczął zwracać baczniejszą uwagę na swój wygląd i doszedł do wniosku, że rozczochrana czupryna odstrasza dziewczyny.
 Wytłumaczyłam mu jednak, że z ciemną aureolą dookoła głowy jest magicznym czarodziejem i natychmiast po lekcjach zmyłam mu tłuste mazidło, którym prostował sobie włosy.
Nasze szkolne miłości zbliżyły nas jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle było możliwe.
Opowiadaliśmy sobie o wszystkim, snuliśmy plany podbojów, leczyliśmy się nawzajem ze żle lokowanych uczuć, pisaliśmy wiersze.
Pamiętam, że któregoś dnia powiedział mi, iż dokonam magicznego czynu...Rozbawił mnie do łez i od razu magicznie zjadłam jego kanapki.
Nasza sielanka trwała aż do ogólniaka, do którego, a jakże by inaczej, udaliśmy się razem.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że nawet najwspanialszy facet potrafi zakochać się w zołzie. Dzisiaj wiem, że  takie zestawienie weszło do klasyki gatunku. 
Odwrotne też.
Myślę nawet, że świat dąży w ten sposób do równowagi. Gdyby nie ci wspaniali faceci, którzy wybierają podłe kobiety oraz wspaniałe kobiety, które wybierają gnojków, świat zaroiłby się paskudnie pokrzyżowanymi dzieciakami o złych skłonnościach genetycznych, a tak dzieci czerpią z rodziców geny równoważące i pomalutku świat posuwa się do przodu.
 Gustaw był wspaniałym chłopakiem. Według powyższego klucza musiał trafić na zołzę. Oczywiście mogło być inaczej, ale nie było.
  Gdzieś w zakamarkach swojego dobrego jestestwa oczekiwał może spotkania ze złem.
  Zołza była klasową pięknością z klasy A czyli tej, gdzie uczyły się dzieci miejscowej „śmietanki”.
Dzieci z najbogatszych rodzin nie były ani lepsze, ani śmietankowe. Bywały różne.
Zołza na przykład umiała przekonać innych o swojej urodzie i niezwykłości. Taki miała dar, a jak wiadomo ludzie zazwyczaj myślą o tobie w taki sposób, na jaki ich nakierujesz.
 Zauroczyła i zafascynowała Gustawa. Na nic zdało się moje obnażanie pustoty zołziej głowy. Mój Przyjaciel pozostawał głuchy i ślepy. Na jej temat nie posiadał nawet odrobiny poczucia humoru.
  Najgorsze były jednak kpiny, jakie z czasem urządzała sobie z niego Zołza.
Umawiała się z nim i nie przychodziła na spotkania, a w to miejsce nasyłała na niego jakieś odmóżdżone typy.
Prosiła go o napisanie dla siebie wiersza, a potem odczytywała publicznie, zanosząc się od śmiechu. Niewiele było upokorzeń, które mu darowała.
Gustaw z wesołego chłopaka stawał się  smutnym cieniem, a ja czułam się bezsilna.
Bywało, iż wchodziłam z nią w otwarte konflikty.
Nie byłam już tą chudą Ksymką, która kiedyś wpuściła Gustawa do swojego świata.
Żyłam pełnią życia, miałam pewne grono przyjaciół i realizowałam swoje plany, jednak wobec afektu jakim mój Najlepszy Przyjaciel  darzył dziewczynę o pustej duszy, byłam bezsilna.
  Nieszczęśliwa miłość Gustawa przetrwała niezmącenie do ostaniej klasy ogólniaka.
Kiedy już, już wydawało się, że chłopak znalazł lekarstwo na toksyczne uczucie, dawała mu delikatną nadzieję, jakiś znak, może jakiś powiew i była w tym perfekcyjna.
  Nadszedł czas studiów. Wyjechaliśmy do stolicy. Ja wybrałam Akademię Sztuk Pięknych, on architekturę.
  Na studiach nasze kontakty się rozlużniły, ale ciągle byliśmy sobie niezwykle bliscy.
O Zołzie jakoś słuch zaginął. Ciagle jednak przeczuwałam niebezpieczeństwo i zbierałam informacje o niej. Ktoś widział ją w nocnych lokalach Krakowa w nieciekawych sytuacjach. Ktoś inny mówił, że zakochała się w jakimś playboyu.
Nagle, na III roku studiów, które pochłaniały mnie w całości, dotarła do mnie niezrozumiała wiadomość: Gustaw żeni się z Zołzą.
  Okazało się, że jej rodzice weszli w jakieś ciemne interesy, potem ojca osadzono w więzieniu, a rzekomy narzeczony po prostu ją porzucił.
W dodatku ona sama od kilku miesięcy znajdowała się w stanie błogosławionym, choć w tamtym momencie brzmiało to raczej nietrafnie.
  Dość, że pewnie pierwszym, który przyszedł jej do głowy, aby ratować wszystkie części jej ciała, był oczywiście wierny Gustaw.
 Mój Najlepszy Przyjaciel znalazł zapomnienie w ogromnej pasji do architektury i już miał zapewnioną pracę w jednej z najlepszych pracowni w stolicy.
Byłam wściekła, a poczucie bezsilności zalewało moją duszę.
Znałam dobrze Mojego Przyjaciela i wiedziałam, że Zołza jest jedyną, co do której nie mam prawa wyrażać swoich opinii.
Dowody na jej podłość były oczywiste. Niestety, nie dla Gustawa.
  Mój Przyjaciel zadzwonił i poprosił mnie, abym odegrała rolę świadkowej na ich ślubie. Dosłownie tak się wyraził: „odegrała rolę”. Odmówiłam z oczywistych względów. Byłoby to dla mnie, jak pomoc wisielcowi w zarzuceniu liny pod stropem.
 Nie mogłam jednak nie przyjść na jego ślub.
 Kiedy przyszedł Ten Dzień, przywitał go śnieżny poranek.
Mieszkałam blisko USC. Celowo przyszłam nieco póżniej. Schowałam się w toalecie na niższym piętrze i weszłam do Pokoju Ślubów jako ostatnia.
 Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam gości ubranych na czarno, szaro, biało. Najdziwniejsze dla mnie było jednak, że panna młoda była w czarnej suknience, a pan młody w białym garniturze.
Nie podejrzewałam ich o takie dążenie do oryginalności. Może pisali o tym w zaproszeniach, o tych ubraniach obowiązkowo w zgaszonych barwach lub w czerniach i bielach. A może to ja tak ich widziałam?
  Stałam z tyłu. Wróciła do mnie nagle mała, chuda i samotna prymuska – Ksymka. Wyciągnęłam maleńką piersiówkę z nalewką na spirytusie, którą poprzedniego dnia znalazłam na parapecie w swoim pokoju. Nie zastanawiało mnie, skąd tam się wzięła. Upiłam już jeden łyk w domu, a drugi w toalecie. Miała niezwykle rozgrzewającą moc.
 Wszyscy rzucili się do składania życzeń młodej parze. Błyskały flesze. Podążyłam za innymi.
  Prawie bez słów uściskałam mojego Najlepszego Przyjaciela. Poczułam się, jakbym była na jego pogrzebie. Swoim także. Potem z ociąganiem podeszłam do Zołzy.
„ Najlepszego.” – mruknęłam.
Przed Pokojem Ślubów czekał na gości szampan ustawiony na podłużnym, siermiężnym stole.
  Nie wiem dlaczego wzniosłam toast. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi, czułam, że muszę to zrobić.
 „ Hej, paro młoda i wspaniali goście! Proszę o chwilę. Chcę wznieść toast za zdrowie młodej pary. Tak naprawdę to nie takiej młodej!
Gucio i Zołzunia znają się i kochają od pierwszej klasy ogólniaka! To już osiem lat! Nie znaliście ich wtedy, a ja tak!
Zdrówko! – upiłam z kieliszka i ciągnęłam dalej – Ta oto wspaniała panna młoda, jak żadna inna, przygotowywała się do ślubu. I męża też i męża też!
Przez wiele lat cierpliwie zapoznawała Gucia ze swoim charakterem, aby bidulek nie doznał szoku po ślubie, ha, ha!
Oszczędziła mu banalnych randek, bo je z poświęceniem odbywała z innymi! Co za wspaniałomyślność, prawda?
 Znalazła słuchaczy dla pierwszych wierszy naszego Gucia. Chyba nie wiecie, ale to właśnie ona organizowała w szkole publiczne odczyty miłosnych poematów, jakie Gustaw dla niej pisał.
Wiecie, poeci często wpadają w ponure stany, dlatego robiła to na komediowo, z cała zgrają rechoczących z Gustawa analfabetów.
Jakaż to dobra kobieta! Jaka przewidująca i oddana! Ktoś by powiedział, że kurew, ale to nieprawda!
  To, że lubiła sobie trochę z różnymi panami hotele popoznawać, Polskę pozwiedzać, to wszystko w trosce o przyszłego męża! Co się tak patrzycie?!
Nie wiedzieliście, że już przed maturą Zołzunia wyjechała w Polskę z najstarszym cinkciarzem z naszego miasteczka? Takie zawsze miała dobre serduszko!
Gustaw przynajmniej już nie będzie musiał wydawać pieniędzy na podróże po Polsce! A że będzie dobrze zarabiał, to pewne, jak w banku, bo...- i tutaj znowu wzięłam łyk szampana -... po pierwsze; Zołzunia wie, że będzie z niego wspaniały architekt, dwa, Zołzunia wie, że najlepsi architekci mają kupę szmalu, a po co Gucio ma się potem tym szmalem zajmować i denerwować?!
Zołzunia wie, że narzeczony odziedziczył po dziadkach dom w Chicago! Co on sam by z nim zrobił?
Jego cudowna żoneczka znajdzie czas i siły, żeby zająć się pieniędzmi! Nasza kochana Zołzunia nawet potomkiem nie chciała obarczać Gucia. Nawet tutaj się poświęciła!
Pojawiła się po paru latach gotowa, już brzemienna po prostu!
  Guciu, mój przyjacielu! Gratuluję ci wyboru! Niech żyją państwo młodzi!”
 Otaczający mnie słuchacze mieli twarze, jakby pokryte szarym pergaminem i takie skamieniałe.
Spoważniałam. Znowu wróciła do mnie chuda Ksymka.
  Razem z nią zwróciłam się do Mojego Przyjaciela. Czy przyjaciela? Która z nas to powiedziała?
 „ Żegnaj czarodzieju! Zawsze cię kochałam! Byłeś dla mnie wszystkim! Byłeś moim życiem! Całym! Żegnaj!”
Chwyciłam płaszcz przewieszony przez poręcz krzesła i wybiegłam z Urzędu Stanu Cywilnego.
Śnieg z deszczem i z moimi łzami tworzyły piekącą mieszankę.
Mówiłam zdaje się, że przyjażń między mężczyzną i kobietą, taka czysta, prawdziwa i głęboka jest możliwa?
Czasem zmyślam... W każdym razie ja się o tym nie przekonałam...
Wbiegłam na czwarte piętro mojej kamienicy. W mieszkaniu otworzyłam okno i przez długą chwilę gapiłam się na latarnie rozświetlające śnieżno-szarą ulicę. Patrzyłam, jak płatki śniegu wirują w snopie światła, tworząc subtelne rysunki w powietrzu. Podróż niektórych z nich na ziemię zdawała się nie mieć końca.
Znowu poczułam wiatr w duszy. Przypomniały mi się nasze biegi do utraty tchu, aby te nasze dusze przewietrzać.
Stanęłam na parapecie. Miałam dwa życzenia. Być, jak płatki śniegu lecące z wysokości i odpoczywające na ziemi przez jedno mgnienie, a czasami dłużej. Drugie życzenie: pamiętać o Gustawie tylko przez czas bycia wspomnieniem zaklętym w zmrożonym, białym płatku.
Wydawało mi się, że moje spadanie trwało wieczność i już po chwili pojawiło się wspomnienie:
...Gustaw i ja byliśmy nieodłączną parą od czwartej klasy ośmioklasowej szkoły podstawowej. Dla wyjaśnienia dodam od razu – parą przyjaciół...

 Otwarte okiennice stukały o siebie przy każdym podmuchu wiatru. Mała piersiówka z nalewką, jeszcze do połowy pełną, leżała na parapecie. Śnieg zatrzymał się na zdobionej etykietce i roztarł niektóre litery, ale ciągle można było odczytać napis „Nalewka Magicznego Czynu”.

 

 


8 komentarzy:

  1. Suppeer! Bardzo podoba mi się klamra kompozycyjna, z zimnym powietrzem wpadającym do płuc z dworu, co jest bradzo podobne do tego powietrza, które wdziera się podczas biegania. Bardzo ładnie się to czyta, chyba sporo czytasz porządnej literatury, bo lubię taką równowagę idealną pomiędzy ilością danych a emocji, u ciebie jest to świetna mieszanka. Nie jest za szybko, nie jest za wolno, jest w sam raz. Opowiadanie tworzy kompletną całość, stawia hipotezę, zostawia pole do wyobraźni. No bardzo, ale to bardzo mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo Ci dziekuje za tak pozytywna opinię. Gdyby była bardziej krytyczna też bym podziękowała:)) Chyba należę jednak do tych cipcioków, których motywuja pochwały, a poza tym bardzo chcę się rozpisać, bo do tej pory miałam mało czasu ( oczywiście, to tylko informacja z Doliny Wymówek). Dziękuję i z radością zabiorę się znowu do pisania:))Oczywiście z niecierpliwością czekam także na opinie krytyczne, żeby wiedzieć, nad czym szczególnie powinnam popracować. Hawk.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie także, jak Justynę, ujął ten tekst. Dosadny, ale bez patosu. Mocne, plastyczne i realistyczne. Trochę smutne, że Gustaw wpadł w sidła takiej najprawdziwszej Zołzy. Nie cierpię tego typu kobiet, a po tej opowieści nie lubię ich jeszcze bardziej.
    Szkoda mi Ksymki. To inteligentna osóbka, która cierpi, widząc, jak wykorzystywany jest jej przyjaciel.
    Podoba mi się ten tekst. Temat został ciekawie ujęty. Brawo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. W miarę pisania polubiłam Ksymkę i Gustawa, a postac Zołzy niestety, mocno niedopracowana, bo zabrakło czasu, miejsca i serca:))

      Usuń
  4. Kocham imiona! Do tego, dawno nie spotkałam się ze słowem Zołza, więc to jeszcze bardziej mi się spodobało :) Zazdroszczę Ksymce tej biblioteki (nie, choroby nie, ale książków jak mrówków! <3). Naprawdę mi smutno, że Gustaw tak skończył. Nienawidzę takich wykorzystujących Zołz. Ale najbardziej z całego tekstu podoba mi się końcówka. Fajny motyw z piersiówką, no i, nie wiem, czy w zamiarze była kompozycja otwarta, żeby każdy sobie odczuł co czuje, ale to mi sie podoba. :) Długi tekst, ale nie nudził, utrzymywał akcję w opisach, prawie zagapiłam się jadąc autobusem i czytając :D Głowna bohaterka mnie naprawdę urzekła, bo czasem takie "zranione" też moga być flegmatyczne, tu jednak wszystko miało swój sens i miejsce, do tego podobał mi się motyw z piersióką, naprawdę :) :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Cieszę się, że odebrałas końcówkę jako otwartą. sama lubie takie w literaturze i filmie. Taka miała być.

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nieco smutny ten tekst, choć sądziłam, że te wszystkie toasty będą raczej wywoływać mój śmiech. Ładnie zrobiony, przemyślany, żadne słowo nie jest tam zbędne, a Ksymka i Gucio bardzo sympatyczni. No i wierzę w ten tekst, bo jest realny. Za to też ogromny plus.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń