Pożegnaj
jutro: Lubię cię
Temat z tego tygodnia jest
mój. Naprawdę mam mnóstwo możliwości z przeszłych już wydarzeń z moich
dotychczasowych opowieści, które by tu pasowały. Lubię takie klimaty i to chyba
widać po tym tekście. Trzeci tydzień z rzędu (ten z maszyną czasu mi odpadł)
zabieram Was w podróż do przeszłości bohaterów z „Pożegnaj jutro” i znów
wszystko kręci się wokół Varii i Vivian. Lubię ich, a pisanie o nich to
przyjemność.
Ciepłe
popołudnie zachęcało do wyjścia na zewnątrz, zamiast siedzenia w murach
rezydencji Vongoli, największej mafii na świecie. Dziewiątemu nie trzeba było
dwa razy tego powtarzać – przeniósł się z dokumentacją do ogrodu. Przy stoliku
towarzyszyła mu trzynastoletnia już Anika odrabiająca pracę domową. Dzięki temu
mogła spędzić z ojcem trochę więcej czasu niż zwykle, choć każde z nich
skupione było na swoich obowiązkach.
Z
dobrej pogody skorzystała również Vivian, brązowowłosa piętnastolatka o
zielonych oczach. Trenowała na równo wystrzyżonej trawie, nie zwracając w ogóle
uwagi na szefa organizacji i jego córkę. Chwilowo ważniejsza była sekwencja
ciosów, którą starała się udoskonalić. Jako zabójca musiała być zawsze w dobrej
formie i stale się uczyć. Jeśli nie będzie dostosowywać się do zmian, szybko
przestanie być użyteczna dla Vongoli.
–
Proszę, proszę. To ty jeszcze dychasz? – usłyszała.
Przerwała
i odwróciła się na dźwięk znajomego głosu. Jakieś trzy metry od niej stał młody
mężczyzna o szarych oczach, białych, przydługawych już włosach i cwanym
uśmiechu ubrany w mundur Varii, elitarnego, niezależnego oddziału zabójców podlegającego
jedynie Dziewiątemu Vongoli. Poczuła ukłucie zazdrości, bo sama nadal nie
została przyjęta do jednostki.
–
Squalo Superbi – warknęła z niechęcią.
Minęło
pół roku od ich pierwszego, feralnego spotkania. Było to podczas przyjęcia
zorganizowanego przez Dziewiątego, podczas którego Vivian miała udowodnić, że
potrafi zachowywać się jak dama. Wszystko szło dobrze, dopóki Squalo nie
zaszedł jej od tyłu. Instynktownie zaatakowała, zawalając test, a to zamknęło
jej drogę do zostania podkomendną nowego lidera Varii i syna Dziewiątego, Xanxusa,
którego dostrzegła na tarasie w towarzystwie ojca i siostry. Od tamtego czasu
nie znosiła szermierza. Najchętniej ukróciłaby go o głowę, a ciało rzuciła
rekinom na pożarcie.
–
Pamiętasz moje imię.
–
Jest tak debilne, że trudno wyrzucić je z pamięci – zadrwiła.
–
Voi! Uważaj sobie – warknął. – Bo stracisz tę śliczną główkę.
Zaśmiała
się ubawiona.
–
Nawet mnie nie dotkniesz, rybeńko*. Skończy się jak ostatnio – wystawiła mu
język.
Squalo
był dumnym człowiekiem, wręcz zadufanym w sobie, więc kpiny dziewczyny
wytrąciły go z równowagi. Nie zamierzał pozwolić, aby nastolatka tak go
traktowała. Zbyt długo pracował na swoją pozycję, by ktoś sobie z niego kpił.
Sięgnął
po miecz, zamierzając dać jej solidną nauczkę.
–
Stawaj.
–
Mój sztylet przeciwko twojemu mieczowi to niezbyt uczciwy pojedynek –
zauważyła. – Spróbuję dać ci fory.
Zaśmiał
się drwiąco na ten zbytek łaski.
–
Ty mnie? Chyba oszalałaś. Poszatkuję cię na tak drobne kawałeczki, że nie
będzie czego zbierać. Już jesteś trupem.
–
A chciałam być miła.
Mimowolnie
uśmiechnęła się szeroko. Już dawno nie miała okazji do porządniej walki. Xanxus
rzadko pojawiał się w głównej rezydencji, odkąd został liderem Varii, a wśród
najbliższych współpracowników Dziewiątego nie było nikogo godnego jej uwagi.
Zresztą nie każdemu to odpowiadało. Tylko Xanxus pozwalał jej na takie zabawy
bez obaw, że zrobi mu krzywdę.
Przełożyła
sztylet pomiędzy palcami, zajmując dogodną pozycję do walki. Co prawda Squalo
nie pozwolił jej mieć słońca za plecami, ale ustawienie się bokiem też nie było
takie złe. Nie rzuciła się na niego od razu. Spokojnie oceniała jego
możliwości. Zasięg jego miecza był większy niż jej sztyletu, lecz nie było to
problemem. Jeśli skróci dystans do minimum, długie ostrze stanie się
bezużyteczne. Nauczono ją, jak radzić sobie w takich sytuacjach, choć trafienie
na szermierza w obecnych czasach było bardzo rzadkie. Skoro jednak miała być
bronią, powinna być przygotowana na wszelkie okoliczności.
Squalo
w przeciwieństwie do niej nie zamierzał czekać. Zaatakował gwałtownie,
prowadząc miecz pod skosem. Odskoczyła z zadowolonym uśmiechem, lecz szermierz
nie odpuścił. Atakował raz po raz ze wściekłością, bo za każdym razem unikała
ostrza niemal bez wysiłku. Dorównywała mu szybkością i trochę się z nim bawiła.
Nie trudno było go zdenerwować, a te uniki doprowadzały mężczyznę do szału. Nie
mógł jej dosięgnąć.
–
To nazywasz walką?! – wrzasnął na nią.
–
Tylko się droczę – zaśmiała się niewinnie.
Jej
spojrzenie za to było chłodne, co dawało dość spory kontrast. W mgnieniu oka
coś się w niej zmieniło, stała się poważna w zamiarach. Odskoczyła przed
kolejnym ciosem, po czym użyła ostrza miecza jako skoczni, na której odbiła się
lewą ręką. Zrobiła salto nad głową Squalo, wylądowała na ugiętych nogach i
błyskawicznie się odwróciła, sztylet prowadząc wprost na jego łydki. Tylko
refleks uratował mężczyznę – zdążył podskoczyć i ostrze jedynie musnęło
podeszwy ciężkich buciorów. To nie był koniec. Vivian skrzywiła się
nieznacznie, po czym wyprowadziła kopniaka prawą nogą, który wytrącił Squalo z
równowagi. Nie upadł, odbił się na prawej ręce i od razu zaatakował. Stal
zgrzytnęła o stal, gdy dziewczyna zablokowała cios.
–
To cię nie uratuje – warknął.
Kolanem
zamierzył się na jej bok. Nie zdążyła odskoczyć, cios odepchnął ją na kilka
metrów. Przy upadku obiła łokieć, sycząc jak rozwścieczona kotka. Nim jednak
Squalo ją dopadł, stała już o własnych siłach. Odsunęła się w ostatniej chwili,
miecz otarł się jedynie o brązowe, rozpuszczone już włosy. Vivian wyprowadziła
celny cios zdrowym łokciem w plecy przeciwnika, dołożyła kopniaka piętą w
kolano. Rozwścieczony Squalo upadł, ale niemal od razu się podniósł i odwrócił,
lecz jej już nie było. Poczuł tylko draśnięcie w ramię.
–
Pierwsza krew moja – oznajmiła z triumfem.
Igrała
sobie w tej sposób do momentu, gdy rozgryzł schemat jej ataków i zablokował
kolejny cios. Tym razem nie pozwoliła się kopnąć – zrobiła to pierwsza. Jej
kolano dosięgło splotu słonecznego przeciwnika, który padł na kolana, przez
chwilę nie mogąc złapać powietrza. Ten moment wykorzystała Vivian, by podstawić
mu ostrze pod gardło.
–
I ty siebie nazywasz członkiem Varii – zakpiła. – Dobre sobie. Xanxus chyba
musi wybierać z jeszcze większych miernot.
Przycisnęła
sztylet do skóry mężczyzny, który nawet nie drgnął. „Zginę” – przeszło mu przez
myśl. Jej aura jasno to wskazywała, a on nie zdąży zareagować.
–
Vivian, puść już Squalo – polecił Dziewiąty. – Wygrałaś pojedynek.
Już
od dłuższej chwili razem z Xanxusem obserwowali zmagania, przystając na granicy
trawnika.
–
Muszę? – zapytała.
–
Squalo to członek naszej rodziny, a tych nie zabijamy.
Vivian
zrobiła naburmuszoną minę, która upodobniała ją do małej dziewczynki. W
rzeczywistości nadal była dzieckiem, do tego rozpieszczonym. Dziewiąty
traktował ją jak córkę i chciał, żeby żyła choćby przez kilka lat w miarę
normalnie. Jednak było za późno, potrzebowała walki i zabijania jak powietrza.
–
Vivian – pogonił ją poważnym tonem głosu.
–
Jak sobie życzysz, Dziewiąty – odparła niezadowolona.
Zabrała
sztylet z gardła Squalo i odwróciła się już całkiem do szefa, który posłał jej
łagodne spojrzenie brązowych oczu. Nim jednak którekolwiek się odezwało, Vivian
zasłoniła się ostrzem, nawet nie patrząc na atakującego Superbiego.
–
Właśnie darowałam ci życie – przypomniała.
–
Rewanż – warknął.
Rzuciła
przepraszający uśmiech Dziewiątemu i błyskawicznie odwróciła się, atakując i
szczerząc do Squalo zęby. Nie mogła odmówić, nie potrafiła.
–
Żebyś tylko nie płakał, rybko – zakpiła.
–
Chyba ty – odwarknął.
Zaśmiała
się. Walka z tym wkurzającym gościem dała jej mnóstwo satysfakcji. Dziewiąty
miał rację – szkoda go zabijać.
–
Wiesz, lubię cię, rybko.
Warknął
na nią i zaatakował zacieklej, na co tylko się roześmiała. To był naprawdę
dobry dzień.
*Vivian
z lubością nazywa Squalo rybką ze względu na to, że „Squalo” to po włosku
rekin. A on nie znosi tej ksywki :)
Uuuuuaaaa. Powiem ci, ze opisy walk wchodza ci po prostu genialnie. Emocjonuje sie jakbym byla świadkiem tego pojedynku osobiście, jakbym ogladala go na wlasne oczy. Wszystko widze tak wyraznie, płynnie. Wsiakam i jest tylko to. Vivian daje rade. Kurde dla mnie temat byl w te str znaczy zrozumialam, ze te fory to taki sarkazm bo myslalam ze miecz nad sztyletem przewage a tu w wiekszosci tekstow miecz dostaje wpierdol xd ale uzasadnienie jest. I kupuje. Nie rzucilo mi sie tylko w oczy zdanie ktore mielismy ujac , chociaż ja tego nie potrzebuje tu caly tekst tym emanowal. Bardzo odlecialam. I bardzo tak latac lubie.
OdpowiedzUsuńA wiesz, jak mi się te opisy walk ciężko pisze? Wyciąga to ze mnie naprawdę dużo, ale jak już wyjdzie, to jestem zadowolona.
UsuńZdanie jest na początku, jak sobie grożą wzajemnie tuż przed walką.
No jest. Noe jestem ślepym ch... chyba wilczym ;P Obstawiam, że tak się zaczytałam, że umknęło, ale to dobrze, świadczy o tekście, bo zazwyczaj to samo zdanie w kilku tekstach po prostu daje po oczach jak landrynkowy neon nad burdelem, a tutaj po prostu tak się wstrzela, integruje, że no ja klaszczę w łapki cały czas. A muszę iść spać (co za nie ludzka... wilcza pora!!!), a dalej mam ochotę klaskać. I wygrywam z Tb, bo jestem więcej niż zadowolona z tej walki ;D hell yeah.
UsuńKatekyou Hitman Reborn! Swego czasu przesiedziało się całe wieczory nad dyskusją o nim... ;)
OdpowiedzUsuńAle co do tekstu:
Widzę, że już wcześniej pojawiły się owe postacie, ale ja z racji nie znajomości wcześniejszych tekstów z nimi pozwolę sobie poznać ich po raz pierwszy właśnie tu. ;)
Mafie to ciężki dla mnie klimat, owszem, Ojciec Chrzestny i te sprawy, ale coś musi mnie od samego początku przykuć do opowiadania w takim klimacie. Tutaj nie wiem co to jest, może spokojna narracja, może wizja nasłonecznionego ogrodu, skoro za oknem mam zawieje śnieżną, ale mnie przyciąga. Ciekawa jestem już na samym początku co dalej.
Mimo krótkiego kawałka da się poznać, w mniejszym lub większym stopniu, charaktery bohaterów, przy czym wydaje mi się, że trochę wyraźniej zarysowany jest Squalo niż Vivian, mimo że to o ona gra tu "pierwsze skrzypce".
"Zrobiła salto nad głową Squalo, wylądowała na ugiętych nogach i błyskawicznie się odwróciła, sztylet prowadząc wprost na jego łydki."
Coś mi zgrzyta w tym zdaniu, a raczej jego ostatnia część. Może to moje czepialstwo, ale zamieniłabym miejscami "sztylet" i "prowadząc" i byłoby całkiem cacy. Ale tak jak mówiłam, może to tylko mi przeszkadza.
Muszę przyznać, że nie potrafię rozpisywać scen walki i unikam ich jak ognia. Te ciągłe ruchy ciała, zadawanie ciosów, skakanie tu i tam... to moja pięta achillesowa, dlatego zawsze podziwiam osoby, które to potrafią. *Klaszcze w dłonie*
Mimo że nie jestem fanką walk, wciągnęło mnie. Bardzo oczywiste wykorzystanie motywu miecza i sztyletu (nie chcę urazić!), ale hej, sztuką z czegoś oklepanego jest zrobić coś, co będzie ciekawić. I mnie zaciekawiło. ;)
Mówisz, że znasz Reborna, więc może dlatego Squ wydaje się bardziej zarysowany. Z postacią Vivian jestem już tak zżyta, że trudno mi obiektywnie na to odpowiedzieć, choć staram się zaznaczyć wszystko, co w danym tekście chce pokazać.
UsuńZdanie, które Ci zgrzyta, jest poprowadzone takim moim stylem. Mam tendencję do zamieniania miejscami podmiotu z orzeczeniem, jeśli mi brzmi. Niestety musisz się przyzwyczaić albo zignorować dla własnego dobra.
Sceny walki są dla mnie bardzo ciężkie, ale się staram. Cieszę się, że udało mi się przyciągnąć Twoją uwagę.
Muszę przyznać, że sceny walki mnie ujęły, co jednak nie zmienia faktu, że najbardziej podobają mi się nasycone sarkazmem, nieuprzejmością i złośliwością oraz lekkim jadem dialogi między Viv a Squalo. Dobrze pokazałaś to, że nastolatka ma w sobie pewną pokorę i nie porywa się z motyką - w tym przypadku sztyletem - na byle jakie słońce. Przyjemny, wciągający tekst. Daję mu swoje tak :)
OdpowiedzUsuńLubię Viv, lubię Squalo, a tekst bardzo przyjemny. :D Co tu dużo mówić, jest nieźle.
OdpowiedzUsuń