A jednak zdążyłam. Od poniedziałku nie miałam laptopa
(naprawa) i dopiero dostałam go w sobotę, a pisać zaczęłam w niedzielę
wieczorem. Może nie wyszło tak jak bym sobie tego życzyła, ale jest! Jeżeli
tekst nie będzie dla was zrozumiały to przepraszam, choć wydaje mi się, że jego
akurat każdy może sobie interpretować na swój własny sposób. Nie żebym miała
jakiś podły nastrój, patrząc na tekst. Po prostu to pierwsze mi wpadło do
głowy. Tak ogólnie to nie smutać się!
J.A.
Cisza. Dookoła mnie panuje nieznośna cisza, przerywana
od czasu do czasu uderzeniem kropli wody o kamienną posadzkę. Podnoszę głowę i
rozglądam się, choć niczego to nie zmienia. Na prawo i na lewo ciągnie się ten
sam długi, ciemny korytarz. Drzwi o które sie opierałem, zatrzasnęły się jakiś
czas temu. Nie mogłem wrócić, nawet gdybym chciał. Kłudka, która upadła na
ziemię, gdy przez nie wchodziłem, znów spoczywała na swoim miejscu,
uniemożliwiając mi powrót i, być może, poprawę jakiegoś błędu. Palce, niczym
odnóża pająka, przesunęły się po ścianie. Stare mury pochłaniające wilgoć były
jeszcze zimniejsze niż samo podłoże, choć to na nim spoczywała centymetrowa
warstwa śniegu. Pochyliłem się i dotknąłem białego puchu. Zimny, mokry i
błyszczący w świetle księżyca, kiedy podniosłem dłoń i przyglądnąłem się
topniejącym płatkom. Przez chwilę moje oczy zapłonęły blaskiem dziecięcej
radości, tej swawolnej, pozbawionej kajdan doświadczeń i troski sielskości,
którą dawało poczucie, że Los jest nam przyjacielem, a nie ciemięzcą.
Kiedyś wierzyliśmy w to wszyscy.
Prostując się, nieświadomie zrobiłem krok do przodu.
Stałem na pierwszym stopniu schodów prowadzących daleko, daleko w dół. Tak
daleko, że nie mogłem zobaczyć ich końca, ginęły gdzieś w otchłani, otoczonej
splątanymi niczym miliony węży konarami. Z twarzy zniknęła wcześniejsza
ułuda, ustępując miejsca bolesnemu grymasowi. To nie były zwykłe drzewa.
Rośliny, które piętrzyły się przede mną były nagie, spopielone i martwe. I
wznosiły się tak wysoko, że nie sposób było dostrzeć ich końca.
Rozglądnąłem się jeszcze raz. Po śniegu nie było już
nawet najmniejszego nawet śladu. Jakby nigdy go nie było. Mogłem się tego
spodziewać. Zacisnąłem pięść czując dziwne mrowienie na części twarzy i
przymknąłem powieki zaciskając je najmocniej, jak tylko potrafiłem. Niewiele
się zmieniło, wciąż otaczała mnie ciemność, jednak ta była moją ciemnością, tą,
którą znałem doskonale. Kilka głębszych wdechów pomogło pozbyć się
nieprzyjemnego uczucia. Otworzyłem oczy i dopiero teraz zorientowałem się, że
jedna z moich stóp wisi w powietrzu, kilkanaście centymetrów nad drugim
stopniem. Na czole pojawiły się krople potu, a kąciki ust drgały konwulsyjnie.
Zawsze kończyło się tak samo. Zawsze zaczynałem od początku, aż w końcu docierałem
tutaj. Nie zmieniało się nic, wszystko było takie samo, bezlitośnie nierealne.
Ach, pieprzyć to!
Pod stopą poczułem zimny, mokry kamień. Miałem bose
stopy, mogłem wyczuć każdą jego szczelinę, zagłębienie, wypukłość... Zacisnąłem
zęby. w momencie gdy druga stopa opadła obok pierwszej, konary drzew
zaskrzypiały i mocniej owinęły otchłań, jednak ja... wciąż tam byłem.
Zamrugałem zdezorientowany, lecz kiedy podniosłem głowę, przede mną stała
wysoka postać, o wiele większa, niż mogłem sobie kiedykolwiek wyobrazić, a w
dodatku jej twarz skrywała się w cieniu szerokiego kaptura. Może nawet jej nie
posiadała.
– Przepuścisz mnie?
Nie odpowiedziała ani tak, ani nie. Zamiast tego
zrobiła coś, co napełniło mnie przerażeniem tak wielkim, jakiego jeszcze w tym
miejscu nie zaznałem. Spojrzała na mnie. Nie potrafię opisać jej wyglądu, to
nie były ludzkie oczy. Nie zwierzęce ani żadne inne, które można by było sobie
wyobrazić. Miałem wrażenie, jakbym patrzył prosto w dwa Słońca, gwiazdy mogące
pochłonąć mnie w mgnieniu oka, choć nawet to nie opisywało w połowie tego,
czego byłem świadkiem.
– Przepuścisz mnie?
Ponowiłem pytanie. To było coś nowego, prawdopodobnie
uchyliłem przed sobą kolejne drzwi... Boże! Nie potrafię zliczyć, ile już ich
otwierałem!
– Otwarłeś ich wystarczająco dużo.
Zadrżałem. Jej głos był tak samo przerażający jak i
oblicze. Pochyliłem głowę nie mogąc znieść ciężaru spojrzenia. Nie potrafiłem
odpowiedzieć nic innego, niż powtarzane wciąż "przepuścisz mnie"?
Postać poruszyła się i odsunęła skraj szaty
odsłaniając dalsze schody. Zerknąłem w dół zastanawiając się, czy nie popełniam
błędu. Dokąd mnie ta otchłań zaprowadzi?
– Idź do domu i nie wracaj więcej.
Ponownie przygryzłem wargę, choć zimne palce strachu
nie powędrowały już po moim kręgosłupie. Po raz pierwszy od tak dawna, po tak
długiej podróży, po tylu niemożliwych do zliczenia porażkach... mogłem odejść.
Tak po prostu.
Pierwszy krok przyszedł nadspodziewanie łatwo, jakbym
zrzucił ciężkie kajdany oplatające kostki. Zerknąłem na swoje stopy, ale nic
tam nie było. Byłem wolny.
Gdy minąłem postać odwróciłem się, tchnięty nagłym
impulsem. Stała wciąż na swoim miejscu, twarzą skierowaną w moją stronę.
Rozchyliłem usta, choć nie wiedziałem co powiedzieć. Myśli kotłowały się niczym
otchłań, do której zmierzałem, wiedziałem, że nie będę już miał drugiej szansy.
Przełknąłem ślinę dziwiąc się nagłemu pieczeniu w gardle. Dopiero kiedy
poczułem na policzku mokry ślad, zrozumiałem. Już bez strachu popatrzyłem w jej
oczy. Postać, kim kolwiek była, musiała być podobna do mnie, do nas. Do nas
wszystkich. Dlaczego więc skłonna była mnie puścić wolno, skoro inni
najchętniej zatrzymaliby mnie tu na zawsze, patrzyli, jak raz po raz, niczym
Syzyf, toczę kamień swojej własnej winy przez całą wieczność.
– Dlaczego mnie wypuszczasz?
– Nie jestem człowiekiem. Nigdy nim nie byłem, więc
czemu oczekujesz, że będę się zachowywał jak jeden z nich.
Chwilę spoglądałem na postać a potem odwróciłem się i
zrobiłem kolejny krok w dół. A potem kolejny, i następny. Z każdym moim krokiem
niebo rozjaśniało się, a sama otchłań wcale nie była już taka ciemna. Tuż przed
nią odwróciłem się po raz ostatni. Bałem się tego, co zastanę po powrocie.
Zacisnąłem dłoń prawej ręki na nadgarstku.
– Gdybyś musiał stać się człowiekiem, co byś sobie pomyślał?
Postać, jak wcześniej, nie wydawała się poruszona moim
pytaniem, jednak kiedy zacząłem tracić już nadzieję na odpowiedź z jej strony,
poruszyła lekko dłonią.
– Byłbym przerażony.
Uśmiechnąłem się i odwróciłem do otchłani. Jeszcze
tylko jeden krok...
– Ale mimo to, byłbym również szczęśliwy.
Uniosłem głowę do góry. Drzewa wcale nie były już
nagie, przeciwnie, mieniły się najbarwniejszymi kolorami, takimi, które
widziałem po raz pierwszy. Rozluźniłem uścisk i spojrzałem na nadgarstek. Nie
zastanawiając się ani sekundy dłużej zrobiłem ostatni krok.
Tak, powrót nie będzie najłatwiejszy, ale tym razem
dam z siebie wszystko.
Kurcze, nie wiem co myśleć.
OdpowiedzUsuńTen tekst jest tak inny od wszystkiego co tu czytamy. To już drugi twój który wbił mnie w krzesło. Ja widzę w nim zmagania z depresja, samobójstwem... za bardzo się mnie makabra trzyma ostatnio. Mimo tego, ze jest mroczny, mroczny wcale nie jest. Daje nadzieje.
Blublam bez sensu. Przepraszam.
Ogolnie się podobało :) taka jest konkluzja.
Przyznam, że się zmęczyłam, czytając Twój tekst. Podoba mi się zamysł, ale wykonanie juz mniej. narrator jest w 1.osobie, więc w/g mnie nie powinien widziec siebie jakby z zewnątrz, "palce niczym odnóża pająka"( to trochę groteskowe" ściskać nadgarstka" ( czy czegoś nie załapałam?),"moje oczy zapłonęły blaskiem dziecięcej radości" - jak możesz to zobaczyć? Takie straszliwie mozolne to schodzenie, może tylko dla mnie:)) Pomysł taki z gry, a ja sie widocznie na tym nie znam. Sam zamysł konstrukcyjny- z kolorową nadzieją na koncu - mi sie podobał. Sorry, za te czepialstwa ( jeszcze by się znalazło:)), ale w końcu mamy poprawiac warsztat. Hej!
OdpowiedzUsuń"Palce, niczym odnóża pająka, przesunęły się po ścianie." - bardzo plastyczne porównanie, bardzo lubię takie. Brakowało mi znaków zapytania w paru miejscach. Bardzo podoba mi się końcówka. "Byłbym przerażony" a za chwilę "również szczęśliwy", ta przewrotność człowieczeństwa bardzo zgrabnie ujęta. Mąciła mi trochę taka niekonsekwencja, że najpierw mamy korytarz, później jednak wcale nie, jakoś moja wyobraźnia sobie to dopowiedziała, ale może czegoś nie ogarnęłam po prostu. Dopiero podczas drugiego czytania zobaczyłam tą pustkę, ten smutek, to wszystko takie opustoszałe i chore jak z obrazów Beksińskiego.
OdpowiedzUsuńWidzę w tym tekście... walkę. Nie tylko bohatera, ale także słów. Słów, które człowiek czasem boi się wypowiedzieć na głos, szczególnie, gdy walczy sam z sobą i swoimi uczuciami, emocjami. Przeskoki miejsc, w których znajduje się bohater, tu korytarz, tu drzewo, tu drzwi, dla mnie są jak stany emocjonalne człowieka z depresją. Ciekawe spojrzenie, intryguje mnie druga postać, nie-człowiek. Tak naprawdę, za pierwszym razem miałam wrażenie, że bohater powraca do życia po śmierci, ale później sobie myślę, nie, może rzeczywiście powraca do życia, ale po śmierci duchowej, emocjonalnej? Daje do myślenia ten tekst, choć od strony technicznej czasem ciężko było przejść przez zdanie, niemniej, jest parę perełek, jak palce, niczym odnóża pająka. :) Na pewno jeszcze wrócę do tekstu, by nad nim pomyśleć :)
OdpowiedzUsuńJuż w notce zauważyłaś, że każde z nas może zinterpretować ten tekst według siebie. Ja widzę tu powrót z miejsca, które nie pozwalało na pełnię istnienia. Mrok, smutek, ale i wolę walki, małe wątpliwości.
OdpowiedzUsuńOdrobinę brakuje konsekwencji, ale miewam podobnie, kiedy chcę zawrzeć dużo myśli w krótkiej formie.
Postać na schodach to dla mnie taki strażnik, może nawet i personifikacja sumienia. Gdybym ją spotkała, chciałabym wiedzieć, czy jej oczy są jak słońca.
Bycie człowiekiem jest przerażające, ale też daje szczęście - wystarczająca i piękna konkluzja.
Pozdrawiam!
Hmm, nie mam pojęcia, jak to interpretować. Czegoś mi tu brakuje i raczej czuje się nieco zdezorientowana tym tekstem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam