Dziś po
raz kolejny słońce wstało leniwie nad Sielankowem, budząc do życia jego
nielicznych mieszkańców oraz zwierzęta domowe. Powoli zbliżała się jesień, a
powietrze pachniało jeszcze sierpniowymi żniwami. Przyroda oddychała pełną
piersią.
Na wsi znajdowało się tylko kilka
domów jednorodzinnych, dwa sklepy, urząd gminy i mały kościółek. Większą część
wsi zajmowały pola i lasy. W ten sposób natura zdominowała człowieka, który
zaczął żył zgodnie z nią. Niewiele się tu działo, nie licząc paru niewinnych
ploteczek (bez nich mogłoby być przecież nudno!). Sielankowo zasłużyłoby z
pewnością na miano Harmonii, gdyby nie dwie sąsiadujące ze sobą rodziny, które
zawsze wynajdywały sobie wszystkie możliwe preteksty do kłótni.
Rodzina Zielińskich mieszkała na
ulicy Aniołów. Jej członkowie starali zachowywać się zawsze bez zarzutu. Trzy
córki państwa Zielińskich miały śliczne buzie grzecznych dziewczynek –
rzekłbyś: amorków. Dom, w którym żyli był czysto białego koloru, co miało
symbolizować wzorową moralność rodziny. Wszystko to tworzyło jakąś tajemną, wspaniałą
otoczkę nad zamieszkiwanym przez nich miejscem. Z czasem zaczęto nazywać
Zielińskich „aniołami”.
Niezbyt długo anioły cieszyły się
swym błogim spokojem, bo do sąsiedniego domu, na sąsiedniej ulicy Demonów
wprowadziła się rodzina Ziółkowskich – ludzi głośnych, pysznych i zazdrosnych. Ich
dom wyglądał jakby był rozlany czernią i granatem nocy. Państwo Ziółkowscy mieli
trzech synów o twarzach figlarnych trzpiotów z piekła rodem. Na dodatek,
mieszkanie ich znajdowało się niedaleko rozdroża dróg, co powszechnie uznano za
omen. Nazwano więc Ziółkowskich „demonami”.
Jak to zwykle bywa, anioły nie
przepadały za demonami i z wzajemnością. Jedni, z pogardą patrząc na swych
sąsiadów, postanowili unikać ich jak ognia, a jak już zmuszeni zostali się z
nimi zetknąć – pokazać klasę, której tamtym brakowało. Drudzy, widząc, jaki
sąsiedzi mają do nich z góry ustalony stosunek, postanowili udowodnić, że są
lepsi od aniołów. W ten sposób obie te rodziny zapragnęły wieźć prym w całej
wsi.
Pewnej słonecznej niedzieli państwo
Zielińscy posłali jak zwykle swe córki do szkółki niedzielnej. Poubierali je w
piękne biało-błękitne sukienki, aby mogły się jak najlepiej pokazać. Trzy
dziewczynki ruszyły dumnie leśną ścieżką, gdy w połowie drogi natknęły się na
chłopców Ziółkowskich – Dawida, Emila i Macieja. Oni nic sobie nie robili ze
szkółki ani dobrych obyczajów: wesoło maszerowali w pogniecionych i
poplamionych ubraniach, które z pewnością były przed wyjściem odpowiednio
wyprane i wyprasowane. Gdy na swej drodze zobaczyli grzecznie idące dziewczęta,
myśl nieznośna zakiełkowała im w głowach. Nic się przecież nie stanie, jeśli
tylko troszeczkę pobroją?
- Hej,
aniołki! – zawołał Maciej – A co wy tak grzecznie do kościoła idziecie?
- My
idziemy się uczyć pilnie i nie rozmawiamy z nieznajomymi, złośliwe demony –
odparła zadowolona z siebie Natalia, blondynka o kręconych włosach.
Na tę
odpowiedź chłopcy jedynie się zaśmiali.
- Za
czyste mają te sukienki, co Emil? – stwierdził Dawid.
- Tak,
zdecydowanie! Trzeba im je nieco pomalować, bo nudne są – przytaknął tamten.
Po chwili
zerwali się z miejsca i zaczęli biec za swymi ofiarami. Dziewczynki rzuciły się
do ucieczki z krzykiem. Dość szybko oddaliły się od ścieżki i pobiegły w głąb
lasu. Tam dogonili je chłopcy i zaczęli obrzucać błotem. Miejscami ziemia
wydawała się jeszcze śliska po dwudniowym deszczu. W końcu dziewczynki
przewróciły się, a chłopcy zadowoleni ze swej przewagi, umorusali ich twarze
błotem.
- I kto
tu teraz wygląda jak demon? – zaśmiał się Maciek – Demony, brudasy ubrane w
ziemiste atłasy!
Po tym
zbójeckim czynie chłopcy uciekli, pozostawiając dziewczynki same i zapłakane.
Jak one teraz się pokażą w kościele? Jaki to będzie wstyd! Co ludzie powiedzą?
Ze strachu postanowiły tam nie iść. Długo i cierpliwie zaczekały w lesie, a
potem wróciły do domu.
Gdy państwo Aniołów dowiedziało się
o całym zajściu, wpadło w gniew. Rodzice dziewczynek czym prędzej udali się do
sąsiadów, prawiąc im kazania, grożąc i upominając o przypilnowanie swoich
diablików. Na co tamci tylko ich wyśmiali i odparli, że to tylko nieszkodliwe
dzieciaki. Odtąd dzieci państwa Zielińskich chodziły już do kościoła inną drogą.
Chłopaki państwa Ziółkowskich nie przejmowali się jednak zbytnio i nadal
biegali po całej wsi, bawiąc się w piratów, wspinając się po drzewach i
podkradając do obcych terenów, gdzie czasem gonili rozjuszone byki, a czasem
zabijali kurczaki. Często też podglądali sąsiadów przez lornetkę i starali się
od czasu do czasu zrobić im psikusa. Córki aniołów, Ola, Natka i Iga wiedziały
o wszystkich ich wybrykach i nie podobało im się to, lecz wolały się z tym nie
ujawniać. Donoszenie było przecież brzydką cechą.
- Łukasz,
zauważyłeś, że jakoś coraz mniej mamy tych kurczaków? One gdzieś uciekają, czy
co? – zastanawiała się na głos pani Olga Zielińska, zwróciwszy się do męża.
- Bo ja
wiem…sprawdzę to.
Tylko
dziewczynki wiedziały o zbrodniach demonów. Nie ośmielały się jednak o tym
mówić.
Nieraz dziewczynki rozprawiały
między sobą o moralności wsi, która malała z każdym dniem wraz z przybyciem
demonów.
- Oni
zabijają biedne kurczaki – westchnęła rudowłosa Ola.
- I to
jeszcze nasze kurczaki! – dodała Iga o błękitnych oczach.
-
Wprowadzają chaos w całej wsi! – stwierdziła Natka – Ale co można z tym zrobić…
Na razie
sprawa pozostała nierozwiązana.
Po dwóch tygodniach w Sielankowie
zorganizowano festiwal haftu i szydełkowania, na co pani Zielińska bardzo się
ucieszyła, ponieważ uwielbiała szyć i robiła to z perfekcją godną mistrzyni.
Gdy pani Ziółkowska dowiedziała się o festiwalu, nie była równie zadowolona co
sąsiadka, bo nie przepadała za tym zajęciem. Jak jednak usłyszała, że pani
Aniołowa bierze udział w festiwalu, postanowiła nie być gorsza. Stanęła do
konkurów razem z nią.
Wreszcie nadszedł dzień festiwalu.
Wielu mieszkańców wsi przyszło na uroczyste otwarcie. Nie codziennie zdarzały
się przecież takie atrakcje. Na wieś przyjechało kilka zespołów muzycznych,
które uświetniały całe wydarzenie. Ponadto przyrządzono wiele potraw
tradycyjnych. Poza samymi uczestnikami przybyły więc także całe rodziny.
Pani Oliwia Ziółkowska starała się
za wszelką cenę dorównać swojej sąsiadce, lecz jej wytwory zawsze okazywały się
co najwyżej przeciętne. Wszyscy natomiast zachwycali się tym, co uszyła pani
Zielińska.
- Odkąd
pamiętam, moja żona zawsze szyła najlepiej! – powtarzał wszystkim pan Łukasz
Zieliński, podczas gdy pan Norman Ziółkowski próbował zachęcić żonę, aby
bardziej się postarała.
- Robię,
co mogę, stary durniu! Nie widzisz, że szyję lepiej niż ty przybijasz gwoździe?
– mówiła podenerwowana.
Trudno
było w końcu dorównać pani Aniołowej i ostatecznie to ona wygrała, a wszyscy
obecni gratulowali jej. Pani Ziółkowska poniosła porażkę.
Wydawałoby się, że państwo Zielińscy
rzeczywiście są we wszystkim najlepsi. Po pewnym czasie okazało się, że jednak
nie. To u państwa Ziółkowskich rosły najsmaczniejsze jabłka w okolicy. Gdy
tylko Zielińscy się o tym dowiedzieli, poczuli ukłucie zazdrości. Jak to? Oni
mieliby być w czymś gorsi? To niemożliwe!
- Wiesz
co, Oliwio – rzekł Norman – Właściwie to ta jabłoń, która rośnie na terenie
sąsiadów powinna należeć do nas. Pamiętam, mój dziad opowiadał mi, że ta ziemia
należała do niego, więc powinna też należeć do nas. Ziółkowscy na pewno
wykupili nasz teren bezprawnie, a teraz wzbogacają się na naszych jabłkach!
- Masz
rację – przytaknęła żona – Na pewno wymyślili jakieś diabelskie sztuczki!
Państwo
Zielińscy wystosowali więc odpowiednio pismo, aby sprawdzono, do kogo winna
należeć ziemia. Państwo Ziółkowscy wielce się na to oburzyli, bo wiedzieli, że
ziemia należy do nich. Odtąd mówiono o aferze jabłkowej.
Tymczasem dziewczynki Zielińskie
postanowiły zaprzyjaźnić się z chłopcami Ziółkowskimi. Znalazły ich w domku na
drzewie.
-
Zejdźcie, proszę! Chcemy się z wami pobawić! – zawołała Aleksandra.
- Bawić?
– odpowiedział Emil – Żebyście mogły się z nami bawić, musicie sobie najpierw
zasłużyć!
Dziewczynki
popatrzyły na siebie zaskoczone, ale po krótkiej chwili Iga odparła:
- Pewnie,
przyjmujemy wyzwanie.
Chłopcy
nie spodziewali się takiej odpowiedzi, ale zlecili im kilka zadań. Dziewczęta
musiały zagrać z nimi w piłkę, wspiąć się na drzewa, wyłowić żaby ze strumienia
i potrzymać padalca. Z ostatnimi zadaniami było trochę gorzej, ale ostatecznie
dały radę ze wszystkim. Chłopcy byli zdziwieni, że dziewczyny potrafią takie
rzeczy. W końcu jednak przyjęli je do swojej grupy, a nawet się zaprzyjaźnili,
podczas gdy ich rodzice nadal się ze sobą kłócili.
- Powinniśmy założyć jakiś klub – stwierdził
Dawid.
- Niezły
pomysł! A jak będzie się nazywał? – zapytała Iga.
- Jak to
jak? To przecież oczywiste: Demony i anioły! – odpowiedziała Natka.
Wszyscy
zgodzili się, że nazwa faktycznie będzie najodpowiedniejsza.
Pewnego dnia klub Demonów i aniołów
wyznaczył sobie wzniosły cel: pogodzić swoje rodziny.
- Musimy
wymyślić jakiś plan – powiedziała Ola.
- Tylko
jaki? … - zastanawiał się Maciek.
- Ja
wiem! – zawołała po dłuższej chwili Natka – Plan będzie taki: my, dziewczyny,
wymykamy się z Maćkiem. Ty, Iga, wyjmujesz swoje lustro. Demon pisze ci na
lustrze krwawe wiadomości. Z tym, że przydatne. Jak „pamiętaj, masz dziś spotkanie
o 18:30”. Przyczepiasz do lustra mazak z wiadomością „Kurde,
Maciek, po prostu użyj flamastra. Nie musisz zabijać kurczaków za każdym razem,
gdy mam spotkanie!” Wiadomości powinny trafić do rodziców.
- Ale ja nie chcę poniszczyć mojego
lusterka! – zaoponowała Iga.
- Czasami trzeba się poświęcić dla
wyższych celów, moja droga – odrzekła Natalia.
- Ale znów zginą kurczaki! – dodała Ola.
- Niekoniecznie… - powiedział Dawid –
niedawno zabiłem jednego i mam jeszcze jego krew.
- No dobrze, ale przysięgnij, że to będzie
już ostatni zabity kurczak!
- No dobrze, dobrze, przysięgam…
- No ale – powiedział Emil – co to ma być
niby za plan? Jak to ma niby pomóc?
- Dowiedzą się, kto stoi za morderstwem
kurczaków – wyjaśnił Dawid – Potem opowiemy im też ich i naszą historię w
formie drobnych, zaszyfrowanych wiadomości. To będzie coś w rodzaju złotych
myśli, które doprowadzą do końca śledztwa. W ostatniej wiadomości przeprosimy.
Myślę, że to dobry plan.
Jak
ustalili, tak też zrobili. Wymykali się to do państwa Zielińskich, to do
Ziółkowskich. Rodzice sprytnych dzieciaków, z początku zdziwieni tajemniczymi
wiadomościami, z czasem zaczęli się śmiać z całej sytuacji. Zrozumieli, że
dzieci były mądrzejsze od nich samych.
Jeanne_Proust
Sielankowo? :D
OdpowiedzUsuńNo dobra mamy na razie zarys zła i dobra. Zobaczymy co dalej.
Boże, ale też miałaś męskie imiona wybrać... Nie czepiam się, nie. Nie o to chodzi.
O, no popatrz. Przy odrobinie pomyślunku temat zaliczony, a nawet prawdziwych demonów nie było. :D Fajnie, fajnie. Długo się zastanawiałam, jak Ty to zrobisz, żeby się zgadzało i widać można. Gratuluję pomysłu. Utrzymałaś się chyba nawet w swoim bajkowym klimacie, bo i jakiś morał z tego wynika :D
Ponownie czarujesz opisami. Ciekawy pomysł wykorzystania tematu, ale już zrobienie z jednej rodziny aniołów, a z drugiej demonów nie przypadło mi do gustu. Nie bardzo wierzę w tę aniołkowatość, zresztą demoniczność również do mnie nie przemawia. Jednak puenta całej opowieści przesympatyczna.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Początkowo skojarzyło mi się to z sielanką, Arkadią. Wiejski krajobraz, wiejscy mieszkańcy, wiejskie problemy xD Pozorny spokój, bliskość natury... jeszcze ta ilustracja na początek. Jeśli takie odczucia chciałaś we mnie wywołać to brawo :) Dostosowałaś język do okoliczności i czasów, w których umieściłaś opowieść. Niby kilka małych smaczków, a dużo daje :) Nie wowolałabym na to, żeby w taki sposób uniknąć historii z prawdziwym demonem... może i historia nie jest wielce skomplikowana i nie zapiera tchu zwrotną akcją (chyba że liczyć ucieczkę dziewcząt przed Diabełkami :D), ale była przyjemna, miło się czytało ;)
OdpowiedzUsuńTylko jedna uwaga. Te "rozdroża dróg" nie powinny być po prostu "rozdroża"? Bez "dróg" bo dla mnie to trochę takie mało maślane.