To był duży dom z duszą. Pianino, malowidła,
zegar z kukułką, mnóstwo książek, mnóstwo kwiatów – wszystko to tworzyło klimat
rezydencji państwa du Châteaurouge. Dom wyglądał jak prawdziwy dworek
szlachecki, którym rzeczywiście był. Nazywał się Manoir des merveilles, czyli
Dwór Dziwów, a to dlatego, że znajdowały się w nim arcydzieła różnego typu.
W dworku można było ujrzeć zarazem złote kompasy, globusy, rokokowe figurki i filiżanki, japońskie wachlarze i wazony, lalki porcelanowe i szachy, indiańskie totemy i łapacze snów. Panował tu zdecydowany eklektyzm, choć mimo wszystko nie miało się poczucia bałaganu i chaosu.
W dworku można było ujrzeć zarazem złote kompasy, globusy, rokokowe figurki i filiżanki, japońskie wachlarze i wazony, lalki porcelanowe i szachy, indiańskie totemy i łapacze snów. Panował tu zdecydowany eklektyzm, choć mimo wszystko nie miało się poczucia bałaganu i chaosu.
Pan Charles du Châteaurouge rzadko
bywał w domu. Pracował jako handlowiec w dużej firmie sukienniczej i często
jeździł po wielu krajach, sprzedając swoje towary. Był przy tym chorobliwym
kolekcjonerem antyków i ładnych drobiazgów, których nie miał serca sobie
odmówić. Zawsze przywoził mnóstwo pamiątek do swojego Manoir des merveilles,
które stało się z czasem jego prywatnym muzeum. Parał się handlem, lecz kiedyś
jego duszą rządziła poezja. W wieku nastoletnim tylko literatura potrafiła go
zająć. Nic innego się nie liczyło – tylko literatura i sztuka. Często wieczorami
zdarzało się, że sam pisał jak natchniony, a gdy służba przypominała mu o
kolacji, nie odpowiadał – tak dalece jego umysł ulatywał poza świat
rzeczywisty.
Jednak kiedy już dorósł, uznał swoje dawne fanaberie za coś głupiego,
bezsensownego. Wolał zająć się czymś praktycznym, życiowym, choć w duszy
Charles’a nadal pozostało coś, co nie pozwalało mu się uwolnić od
niegdysiejszych przyzwyczajeń – umiłowanie piękna.
W wieku trzydziestu lat
Charles du Châteaurouge ożenił się z młodszą od siebie o kila lat Sylvią, panną
z dobrego domu o radosnym, lecz czasem melancholijnym usposobieniu. Pani du
Châteaurouge uwielbiała piękno, życie, sztukę. Swojego męża pokochała całym sercem
i żałowała, że tak rzadko się widują ze względu na jego częste podróże. Musiała
sobie jednak jakoś radzić i zająć sobie czas, ponieważ nie pracowała, jak
większość kobiet o podobnym pochodzeniu. Nigdy się jednak nie nudziła.
Częstokroć grywała na pianinie, zapraszała do siebie gości na herbatę,
doglądała ogrodu, czytała i marzyła. Dopiero noce stawały się dla niej samotne
aż do chwili, gdy mąż nie wracał z podróży. Początek małżeństwa był dla nich
obojga okresem bardzo szczęśliwym, a każdy dzień przynosił coś nowego. Żyli jak
małe dzieci, ciesząc się każdą chwilą, jakby zawsze dokonywali jakiegoś
odkrycia.
Państwo du Châteaurouge zaczęli się z czasem zmieniać. Ich życie stało
się rutyną, a codzienne obowiązki przestały ich już zajmować. Bardzo spoważnieli,
a ludźmi zaczęli gardzić. Oczekiwali od świata czegoś innego, bardziej
magicznego, szczęścia przez całe życie. W miarę jak się starzeli, zrozumieli,
że jest inaczej.
Małżeństwo coraz częściej nie mogło na siebie patrzeć. Pan Charles z niesmakiem
zauważył, że jego żona zbrzydła i zestarzała się, choć ciągle malowała się i
stroiła. Było w niej coś sztucznego. Lubiła plotkować, czego nienawidził i
uważał za domenę starych, gderliwych bab. Szukała coraz to nowszych sposobów,
żeby sobie jakoś dogodzić – a to kupowała biżuterię, a to jeździła po różnych
salonach i chodziła na bale. Nie rozumieli się już jak dawniej.
Jemu natomiast zbrzydł z czasem własny dom. Stwierdził, że jeden dom to
zdecydowanie za mało – mógłby mieć ich więcej. Zresztą, nie przywykł do
siedzenia w jednym miejscu na dłużej. Pewnego dnia odkrył, że całkiem niezły
zysk przynosi handel narkotykami, który kwitł w Chinach. Postanowił, że teraz
zajmie się właśnie tym, żeby pomnożyć swoje profity. Tak więc zrobił i od tej
pory widywali się z żoną jeszcze rzadziej.
Pani du Châteaurouge nie tęskniła za mężem. Denerwowała ją jego płytkość
i materializm, a także brak zamiłowania do piękna i sztuki, który Charles sobie
w końcu wyrobił. Gdy jednak stwierdził, że mają w domu za dużo gratów, które
właściwie można by sprzedać po niezłej cenie – to już było dla niej za wiele.
Od tamtej pory pokłócili się na dobre. Małżeństwo nie potrafiło rozwiązać
własnych problemów, ale nawet nie próbowało. Każdy z nich myślał tylko o sobie,
tak było łatwiej i przyjemniej. Wydawało im się, że wszystko można kupić za
pieniądze.
Któregoś dnia pani Sylvia poszła na bal, ponieważ męża jak zwykle nie
było w kraju. Miała ochotę na coś innego, lecz gdy zaczęła się nad tym
zastanawiać, doszła do wniosku, że bale przestały przynosić jej radość. Jednak
nie zrezygnowała z niego ostatecznie, bo czuła się osamotniona. Na miejscu
okazało się, że choć znajdowała się wśród ludzi, to i tak wciąż była samotna.
Po dwóch tygodniach pan Charles dowiedział się z listu, że jego żona,
wracając z balu, uległa nieszczęśliwemu wypadkowi i zginęła. Pan du
Châteaurouge udał się więc do swego kraju, jak należało.
- Nigdy nie myślałem, że dowiem się, jak to jest uwolnić się od ciebie –
powiedział wdowiec nad grobem małżonki, gdy już został sam.
- Nigdy
się nie dowiesz – padło po chwili w odpowiedzi.
Wydawało
się, że jest uradowany i wreszcie uwolnił się od zrzędliwej, starej baby. Z
drugiej strony głos w jego głowie mówił mu co innego.
Niepewnym krokiem ruszył do Domu
dziwów, w którym została już tylko garstka pamiątek z jego prywatnego muzeum.
Przy kominku zauważył fioletowy fotel. Tutaj
lubiła zawsze siadać Sylvia, pomyślał. I
piła zieloną herbatę. Potem spojrzał na porcelanową lalkę, stojącą przy
oknie. Kiedyś wydawała mi się bardziej
wesoła. To była ulubiona pamiątka Sylvii… często śniła o takiej dziewczynce,
choć nigdy nie mieliśmy dzieci. Rozejrzał się po salonie i nagle poczuł się
pusto.
- No
cóż, trzeba wracać do pracy – powiedział na głos, po czym ruszył w stronę
gabinetu.
Gdy szedł
po schodach, wydało mu się, że słyszy odgłos gry na pianinie. A może nawet nie
wydawało? Sylvia uwielbiała pianino.
Po chwili jednak machnął ręką i wszedł do pokoju.
Jeanne_Proust
Tak łatwo oddalić się od siebie, zasłonić egoistycznymi, materialnymi sprawami, pogonią za czymś, co w ostateczności nigdy nie da spełnienia. Strasznie smutne to jest, choć jakże powszechne obecnie. Żyli obok siebie, a nigdy ze sobą.
OdpowiedzUsuńZnów serwujesz piękny opis, tym razem domu. Chyba za każdym razem będę Cię chwalić za opisy, ale naprawdę mi się podobają.
Pozdrawiam
Niby przedstawione to w czasach dawnych, a i tak można dojrzeć w tym rzeczywistość, bo w kwestii podążania za zaspokajaniem potrzeb materialnych chyba nic się nie zmieniło.
OdpowiedzUsuńNiemniej jednak, bardzo podobał mi się ten tekst. W ogóle, motyw z obrazkami i zdjeciami jest fajny >*.*<
poćwiczyłam swój francuski na nazwach i nazwiskach :D po pierwszym opisie zachciało mi się zamieszkać w takim domu pełnym rzeczy takim starym i magicznym :D ale z kochającą rodziną! :)
Opisy bardzo wciagają. Dopracowane w detalu każdym, nie brakuje żadnego szczegółu. :) W miarę rozwoju czekałam, aż pojawia się dzieci, ale w końcu stwierdziłam, że dobrze, że nie mieli, bo jeszcze by dzieci ucierpiały na tym najbardziej. I też dobre wkręcenie tematu. Wspomnienia, To tak naprawdę oddaje chyba sens tematu, bo to szczera prawda, gdy się kogoś traci, zostają wspomnienia.
Fajny opis domu :) Faktycznie różne dziwa tam były.
OdpowiedzUsuńTylko trudne imię ma ten właściciel domu O.o
Takie niby nic, ale smutne to było. Że czas mijał, jakoś tak się od siebie oddalili. Nie potrafili dogadać, a potem było już za późno. No i w ogóle te opisy.
Darowałam sobie próbę przeczytania nazwiska Charlesa i nawet domu... Nie cierpię francuskiego xD
OdpowiedzUsuńSam temat sprawił, że historia mogła zakończyć się w tylko jeden sposób. Mimo to wszystko jest tak prawdziwe. Emocje i wpływ pieniędzy na ludzkie szczęście... Zawsze brakuje nam tego, czego już nie ma (albo kogo).