Istnieje
wiele przesądów i legend krążących po całym świecie. Czy warto w któreś
wierzyć? Można to jedynie zweryfikować na własnej skórze lub zaufać
doświadczeniu innych lub po prostu pozostać sceptycznym wobc tych bajek, które
jedynie każą wyciągać z siebie morał, choć pewnie nigdy się nie wydarzyły.
Chciałabym wierzyć, że wszystkie te przekazywane z pokolenia na pokolenie historie to jedynie opowiastki, by nastraszyć niegrzeczne dzieci. Chciałabym, ale nie mogę. Nie, jeśli mieszkam w domu z takiej legendy i miałam do czynienia z jej głowną postacią. Co więcej - jestem potomkiem tej postaci. Jednym z żyjących. W dodatku dziewczyną, a to nie miało miejsca od przeszło dwustu pięćdziesięciu lat.
O czym mówi ta legenda? Że w naszym domu mieszka duch mężczyzny, który zbudował go na potrzeby pewnego zamożnego jegomościa, a zamiast zapłaty otrzymał kulkę w łeb. Potraktowany jak zwierzę wrócił po śmierci i doprowadził do obłędu właścicieli, którzy wylądowali - większość z nich - w zakładzie psychiatrycznym. Jako że to on podpisał wszystkie dokumenty, okazał się prawowitym właścicielem swojego dzieła. Zamieszkał w nim ze swoją rodziną i choć już wtedy był duchem, najblisi wyczuwali jego obecność.
Czuć ją do dziś, nawet wśród zwykłych mieszkańców, którzy omijają dom i jego mieszkańców szerokim łukiem. Dlatego w szkole nie mam przyjaciół, tak samo jak moi dwaj młodsi bracia mają problemy z zawieraniem nowych znajomości. Nie jesteśmy przeklęci, ale wołają na nas dziedzice, bo każdemu znana jest prawda, że jedno z dzieci pozostaje na zawsze w domu.
Ludzie nie wiedzą jednak, że tyczy się to pierworodnego syna.
Właśnie. Syna.
A mój tata go nie ma. Ja jestem najstarsza, dlatego nie wiadomo było, co ze mną zrobić. Dotychczas niepisaną zasadą było przejmowanie domu z ojca na syna i wydłużanie rodu. Aż pojawiłam się ja - ktoś, kto nie zachowa nazwiska dla kolejnego pokolenia. Ktoś zbędny.
Przez kilka pierwszych lat nie wiedziano, co począć z tą sytuacją. Później urodził się mój brat, a duch przodka, który co jakiś czas objawia się swojej rodzinie postanowił, co ze mną zrobić. Coś podobnego do przypadku Ezawa i Jakuba, ale dla mnie dużo bardziej brutalnego.
Umrze młodo i dołączy do mnie. Stanie się córką ducha.
Początkowo byłąm przerażona tą wizją. Teraz pogodziłam się z nią, wiem, że jest to jedyne wyjście, byśmy zachowali dom na najbliższe kilkadziesiąt lat. Nie mam nic przeciwko wizji śmierci, moje życie nie jest kolorowe ani pełne wrażeń, nie będzie mi więc przykro. Nie będę nawet musiała tęsknić za rodziną, bo będę mogła ich nawiedzać. Nie widzę złych stron tego rozwiązania.
Dlatego też do szkoły chodzę bez entuzjazmu, uczę się tak, by nie mieć problemów i zdawać z roku na rok. Nie dbam o znajomości, nie interesuje mnie to, co zwykłych licealistów. Zaszywam się w pokoju z książką i słuchawkami, a każdy dzień jest do siebie podobny i mnie to pasuje.
Dziwi mnie więc zainteresowanie, jakie wzbudzam za każdym raziem, kiedy przechadzam się szkolnym korytarzem. Ludzie patrzą na mnie jak na trędowatą i jawnie obgadują, ale mimo to nie potrafią oderwać ode mnie wzroku, jakbym była niezwykłym eksponatem. Powoli mam tego dość, pocieszam się myślą, że czas mojej śmierci jest coraz bliżej. Uwolnię się od tych, którzy mnie nie lubią i byt będzie spokojniejszy.
Nie rozumiem więc, dlaczego dzisiaj ktoś usilnie idzie za mną, kiedy wracam ze szkoły do domu. Cały czas czuję na sobie spojrzenie tego, który mnie śledzi. Podąża za mną niczym cień, jakby chciał poznać jakąś tajemnicę. Kilkukrotnie odwracam się za siebie, ale nikogo nie dostrzegam. Ostatni raz czynię to, kiedy stoję na werandzie i mam lepszy widok na okolicę. Wtedy go widzę.
Chłopak w czerwonej bluzie z kapturem. Zmierza w moją stronę, nie zwalnia nawet wtedy, kiedy dostrzega, że mu się przyglądam, a jego ukrywanie się jest już spalone. Poznaję go - to Jay, z którym mam zajęcia z gospodarstwa domowego. Z tego, co zauważyłam, potrafi nieźle piec. Czego chce ode mnie?
- Cześć - wita się, podchodząc pod schody. - Mogę wejść?
- Nie.
Otwieram drzwi, wchodzę do domu i zatrzaskuję za sobą, nie zapominając o zakluczeniu. Czynię kilka kroków naprzód, kiedy rozlega się dzwonek. Wzdycham. Po kiego można chcieć przyjść do domu, gdzie ponoć straszy, który wygląda jak z horroru? To nie Halloween, by mieć motyw.
Kiedy dzwonek rozlega się ponownie, cofam się i otwieram, staję twarzą w twarz z bladym, ciemnowłosym, zielonookim Jay'em.
- Czego? - warczę, jak mam to w swojej naturze.
- Cześć. Mogę wejść?
- Nie.
- Czy tu straszy?
Co za palant. Ale może to wykorzystam?
- Tak. W piwnicy.
- Pozwól mi więc wejść. Chcę to poczuć na własnej skórze.
Uśmiecham się słodko.
- Zapraszam.
Skoro i tak umrę, pozwolę sobie na chwilę zabawy kimś, kto mnie nie lubi, a jedynie chce wykorzystać do roztrzygnięcia, czy legenda naprawdę nosi w sobie ziarenko prawdy.
Zrzucam plecak na podłogę i podchodzę do białych drzwi na końcu korytarza, które prowadzą na najniższe piętro domu, do fundamentów. Przy szczycie schodów zapalam światło i zaczynam schodzić w dół, słyszę za sobą kroki Jay'a. Stawiam stopę na podłodze, podchodzę do regału, gdzie mama trzyma różne przetwory, kiedy nagle istnieje tylko ciemność. Wyczuwam obecność chłopaka tuż za plecami.
- To ty zgasiłeś światło?
- Nie.
- No to mamy problem.
Tylko jedna postać, nie do końca materialna, jest poza nami w tym domu i może działać w pewien sposób. Czynię kolejny krok naprzód i odwracam się, by stanąć przed licealistą, a obok mnie pojawia się mój pradziadek. Słyszę, jak Jay wciąga głęboko powietrze. Duch kładzie dłoń na moim ramieniu, dociera do mnie jego szept.
- Witaj, Caryllon. Oto nadeszła twoja chwila.
W jednej chwili pojmuję, dlaczego chłopak przyszedł za mną, dlaczego chciał zobaczyć pradziadka. Staje się to dla mnie jasne, kiedy ciemność znika, a ja mam okazję widzieć skierowaną w swoją stronę lufę pistoletu. Jest tak, jak pradziadek sobie to zaplanował - zginę młodo, by moja rodzina zachowała dom. A zginę, jak on - zastrzelona.
Patrzę w twarz Jay'a, ten uśmiecha się do mnie.
- Każda legenda wywodzi się z prawdy. Żegnaj na zawsze Caryllon.
Zamykam oczy. Rozlega się świst, po chwili leżę na podłodze, a z mojego ciała ucieka życie. Powoli wyłączają się moje zmysły, ostatnim czego doznaję, jest krzyk matki.
Umowa dopełniona. Żegnaj, świecie. Byłeś mi niczym, nie będę tęsknić.
Umieram.
Chciałabym wierzyć, że wszystkie te przekazywane z pokolenia na pokolenie historie to jedynie opowiastki, by nastraszyć niegrzeczne dzieci. Chciałabym, ale nie mogę. Nie, jeśli mieszkam w domu z takiej legendy i miałam do czynienia z jej głowną postacią. Co więcej - jestem potomkiem tej postaci. Jednym z żyjących. W dodatku dziewczyną, a to nie miało miejsca od przeszło dwustu pięćdziesięciu lat.
O czym mówi ta legenda? Że w naszym domu mieszka duch mężczyzny, który zbudował go na potrzeby pewnego zamożnego jegomościa, a zamiast zapłaty otrzymał kulkę w łeb. Potraktowany jak zwierzę wrócił po śmierci i doprowadził do obłędu właścicieli, którzy wylądowali - większość z nich - w zakładzie psychiatrycznym. Jako że to on podpisał wszystkie dokumenty, okazał się prawowitym właścicielem swojego dzieła. Zamieszkał w nim ze swoją rodziną i choć już wtedy był duchem, najblisi wyczuwali jego obecność.
Czuć ją do dziś, nawet wśród zwykłych mieszkańców, którzy omijają dom i jego mieszkańców szerokim łukiem. Dlatego w szkole nie mam przyjaciół, tak samo jak moi dwaj młodsi bracia mają problemy z zawieraniem nowych znajomości. Nie jesteśmy przeklęci, ale wołają na nas dziedzice, bo każdemu znana jest prawda, że jedno z dzieci pozostaje na zawsze w domu.
Ludzie nie wiedzą jednak, że tyczy się to pierworodnego syna.
Właśnie. Syna.
A mój tata go nie ma. Ja jestem najstarsza, dlatego nie wiadomo było, co ze mną zrobić. Dotychczas niepisaną zasadą było przejmowanie domu z ojca na syna i wydłużanie rodu. Aż pojawiłam się ja - ktoś, kto nie zachowa nazwiska dla kolejnego pokolenia. Ktoś zbędny.
Przez kilka pierwszych lat nie wiedziano, co począć z tą sytuacją. Później urodził się mój brat, a duch przodka, który co jakiś czas objawia się swojej rodzinie postanowił, co ze mną zrobić. Coś podobnego do przypadku Ezawa i Jakuba, ale dla mnie dużo bardziej brutalnego.
Umrze młodo i dołączy do mnie. Stanie się córką ducha.
Początkowo byłąm przerażona tą wizją. Teraz pogodziłam się z nią, wiem, że jest to jedyne wyjście, byśmy zachowali dom na najbliższe kilkadziesiąt lat. Nie mam nic przeciwko wizji śmierci, moje życie nie jest kolorowe ani pełne wrażeń, nie będzie mi więc przykro. Nie będę nawet musiała tęsknić za rodziną, bo będę mogła ich nawiedzać. Nie widzę złych stron tego rozwiązania.
Dlatego też do szkoły chodzę bez entuzjazmu, uczę się tak, by nie mieć problemów i zdawać z roku na rok. Nie dbam o znajomości, nie interesuje mnie to, co zwykłych licealistów. Zaszywam się w pokoju z książką i słuchawkami, a każdy dzień jest do siebie podobny i mnie to pasuje.
Dziwi mnie więc zainteresowanie, jakie wzbudzam za każdym raziem, kiedy przechadzam się szkolnym korytarzem. Ludzie patrzą na mnie jak na trędowatą i jawnie obgadują, ale mimo to nie potrafią oderwać ode mnie wzroku, jakbym była niezwykłym eksponatem. Powoli mam tego dość, pocieszam się myślą, że czas mojej śmierci jest coraz bliżej. Uwolnię się od tych, którzy mnie nie lubią i byt będzie spokojniejszy.
Nie rozumiem więc, dlaczego dzisiaj ktoś usilnie idzie za mną, kiedy wracam ze szkoły do domu. Cały czas czuję na sobie spojrzenie tego, który mnie śledzi. Podąża za mną niczym cień, jakby chciał poznać jakąś tajemnicę. Kilkukrotnie odwracam się za siebie, ale nikogo nie dostrzegam. Ostatni raz czynię to, kiedy stoję na werandzie i mam lepszy widok na okolicę. Wtedy go widzę.
Chłopak w czerwonej bluzie z kapturem. Zmierza w moją stronę, nie zwalnia nawet wtedy, kiedy dostrzega, że mu się przyglądam, a jego ukrywanie się jest już spalone. Poznaję go - to Jay, z którym mam zajęcia z gospodarstwa domowego. Z tego, co zauważyłam, potrafi nieźle piec. Czego chce ode mnie?
- Cześć - wita się, podchodząc pod schody. - Mogę wejść?
- Nie.
Otwieram drzwi, wchodzę do domu i zatrzaskuję za sobą, nie zapominając o zakluczeniu. Czynię kilka kroków naprzód, kiedy rozlega się dzwonek. Wzdycham. Po kiego można chcieć przyjść do domu, gdzie ponoć straszy, który wygląda jak z horroru? To nie Halloween, by mieć motyw.
Kiedy dzwonek rozlega się ponownie, cofam się i otwieram, staję twarzą w twarz z bladym, ciemnowłosym, zielonookim Jay'em.
- Czego? - warczę, jak mam to w swojej naturze.
- Cześć. Mogę wejść?
- Nie.
- Czy tu straszy?
Co za palant. Ale może to wykorzystam?
- Tak. W piwnicy.
- Pozwól mi więc wejść. Chcę to poczuć na własnej skórze.
Uśmiecham się słodko.
- Zapraszam.
Skoro i tak umrę, pozwolę sobie na chwilę zabawy kimś, kto mnie nie lubi, a jedynie chce wykorzystać do roztrzygnięcia, czy legenda naprawdę nosi w sobie ziarenko prawdy.
Zrzucam plecak na podłogę i podchodzę do białych drzwi na końcu korytarza, które prowadzą na najniższe piętro domu, do fundamentów. Przy szczycie schodów zapalam światło i zaczynam schodzić w dół, słyszę za sobą kroki Jay'a. Stawiam stopę na podłodze, podchodzę do regału, gdzie mama trzyma różne przetwory, kiedy nagle istnieje tylko ciemność. Wyczuwam obecność chłopaka tuż za plecami.
- To ty zgasiłeś światło?
- Nie.
- No to mamy problem.
Tylko jedna postać, nie do końca materialna, jest poza nami w tym domu i może działać w pewien sposób. Czynię kolejny krok naprzód i odwracam się, by stanąć przed licealistą, a obok mnie pojawia się mój pradziadek. Słyszę, jak Jay wciąga głęboko powietrze. Duch kładzie dłoń na moim ramieniu, dociera do mnie jego szept.
- Witaj, Caryllon. Oto nadeszła twoja chwila.
W jednej chwili pojmuję, dlaczego chłopak przyszedł za mną, dlaczego chciał zobaczyć pradziadka. Staje się to dla mnie jasne, kiedy ciemność znika, a ja mam okazję widzieć skierowaną w swoją stronę lufę pistoletu. Jest tak, jak pradziadek sobie to zaplanował - zginę młodo, by moja rodzina zachowała dom. A zginę, jak on - zastrzelona.
Patrzę w twarz Jay'a, ten uśmiecha się do mnie.
- Każda legenda wywodzi się z prawdy. Żegnaj na zawsze Caryllon.
Zamykam oczy. Rozlega się świst, po chwili leżę na podłodze, a z mojego ciała ucieka życie. Powoli wyłączają się moje zmysły, ostatnim czego doznaję, jest krzyk matki.
Umowa dopełniona. Żegnaj, świecie. Byłeś mi niczym, nie będę tęsknić.
Umieram.
Cleo M. Cullen
Duży plus za intrygujący tytuł! :) "Córka ducha" - normalnie te dwa pojęcia się wykluczają, więc takie tajemnicze połączenie na pewno przyciąga uwagę czytelnika. Poza tym w tekście zauważyłam parę literówek, ale to się zdarza:). Miałam jednak nadzieję, że ostatecznie główna bohaterka nie umrze... :(
OdpowiedzUsuńJeanne_Proust
O, no motyw z tytułem fajny. W ogóle ciekawy pomysł, że ma umrzeć i wgl. Ja tak myślałam, że ten chłopak ją zabije, niemniej pewności nie miałam, więc trzymałaś mnie w napięciu do samego końca.
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemny tekst, duży plus za wciągającą fabułę i za idealną proporcję faktów/opisów/akcji w fabule. Materiał na coś dłuższego, bo córka ducha może mieć milion perypetii, jest w jakimś tam wieku, chodzi do szkoły, można z tego zrobić "Zmierzch", tyle, że z duchami (bez urazy, tak mi się skojarzyło) ;P
OdpowiedzUsuńCleo zrobiła w tak krótkim fragmencie rozwałkę :o ta historia jest genialnie skonstruowana i już sam tytuł mi się spodobał!
OdpowiedzUsuńGłowna bohaterka taka depresyjna. Uwielbiam depresyjne opowieści i postacie!
Jay to taki... rzeczywiście trochę dupek >D te jego pytania lol. Jak dzieciak. W sumie generalnie to był dosyć bezbarwną postacią, ale mi to nie przeszkadza. Dupek nie musi być barwny XD.
Caryllon? Sama wymyśliłaś to imię c:? Brzmi jak przekręcone imię Caroline czy coś! Fajno!
Ostatnie słowa zabrzmiały mi tak... ironicznie! Niemalże słyszałam to wypowiedziane twoim głosem! *i te komentarze jak podczas czytania Ruliena na głos XD*.
Propsuję ten mrok! Jaram się!
Aaaa! Końcówka mnie zabiła! ;D Zaskoczyłam się mega pozytywnie ! :D Nie żebym życzyła bohaterce śmierci, właściwie to miałam nadzieję, że uda jej się przetrwać, ale i tak, pozytyw fest. Nie spodziewałam się, że Jay będzie zdolny tak się okrecić! Dobre ! Nic nie zrobił, a był podstawową postaci w fabule! Znaczy zrobił i to wielkie bum ! :D
OdpowiedzUsuńChcę więcej ! Chcę więcej Caryllon, jej po śmierci! Bardzo na propsie ! :D
Motyw z nawiedzonym domem fajny i do pewnego momentu tekst mi się podobał, po czym stało się coś, czego nie rozumiem. Końcówka w ogóle jakoś do mnie nie przemawia. Nie wiem, może moment, w który Caryllon wpuściła tego Jaya, jest nieco naciągany. Za szybko zmieniła zdanie jak na osobę, którą nam pokazałaś. Choć sam finał przewidywalny, ale nawet przyjemny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam