Sobiość
Las rąk. Las uciętych, jak nietrafione wyznanie miłosne,
rąk. Leżały gdzieś między rzęsami a sercem. Tak bardzo potrzebne w swojej
niepotrzebności! Widziałam ich setki. Niektóre miały pierścionki jak łzy rosy
na liściach. Inne były stateczne, zagubione na marginesie życia. Pewne tego, że
wrócą, wrócą, jak fala na brzeg. Niektóre trzymały w garści kamyki lub wstążki.
Stałam nad tymi rękoma, posypywałam je azotem i czekałam aż się rozłożą. Posadzę
na tym dobrze nawiezionym marginesie truskawki. Będę nimi karmić dzieci sąsiadów.
Aż nagle wśród
zapachu gnijącego mięsa, lawirując z uśmiechem pomiędzy kośćmi a świtem, pojawiła
się ona. Spojrzałam w nią uważnie jak w lustro. Skąd się tu wzięła? Przecież
jej nie zapraszałam. Miało być prosto! Nie po to ucinałam te wszystkie ręce,
zanim dotknęły wnętrza orzecha, żeby teraz ona wpadała ot tak sobie. Spojrzałam
na swój długi warkocz, Jedyny Atrybut kobiecości. Jedyny jak pierścień, i
podobnie złowrogi. Gdybym wrzuciła go do ognie na pewno pojawiłyby się na nim
znaki w języku Mordoru. A ona? Ona miała bezczelnie młodzieńczo krótkie włosy.
Nic sobie nie robiła z cholernego Jedynego Atutu. Wiatr przygnał jej zapach.
Zielona herbata i cytryna zakręciły mi w nosie. Psiknęłabym, ale uznałam, że
nie wypada. W ogóle nic mi nie wypada, chyba, że akurat muszę zrobić na kimś
wrażenie. A ona nie chciała robić wrażenia. Nie chciała zgadywać którędy popłynie
rzeka. Po prostu zakładała wrotki i zjeżdżała serpentyną myśli. O, jakże jej
nienawidziłam! Jakże mnie śmieszyła jej intelektualna rozwiązłość, jej
bezczelne myśli a w końcu brak uwagi dla rosnącej w doniczce paproci. Co ludzie
powiedzą? I czego NIE powiedzą! Myślałam o tym mocniej niż o zakupach. Myślałam
o tym mocniej niż o sypiącej się w tym momencie układance z domina, którą ostrożnie
odkurzałam jakieś piętnaście lat. (Zwolnienie akcji. Ujecie kamery na
spowolnione przewracanie się kilometrowej układanki z domina). Ty bachorze!
Czemu tu przyłazisz? Czemu depczesz mi zgniłe ręce i rozganiasz przytulne
chmury złudzeń? Nie odważyłam się krzyknąć. Myślałam intensywnie o tym, co jest
najlepszą opcją. Czy zastrzelić ją z dubeltówki samobójstwa? Czy upokorzyć błaganiem
i ustawianiem domina od nowa? Czy w końcu
zamknąć sejf na klucz i wyparować wdzięcznie od JA do NIE MA? Zrobiłam wszystko
po kolei. Przeskakiwałam z decyzji jak ze stopni kościoła. Hop! Giniesz! Hop!
Ginę! Hop! Jestem ścierwem. Rozpędzałam się, ślizgałam na gnijących resztkach,
zaprzyjaźniałam się z każdym uczuciem po kolei. Nagle zorientowałam się, że mój
słoik nikogo nie obchodzi. Warstwowa, imponująca sałatka znaczeń jest
nieobliczalna! Nie da się z niej wyliczyć pochodnej! A delta? Gdzie ta
delta? Gdzie ta równiutka, przepiękna
delta i miejsca zerowe jak dojrzałe brzoskwinie? Nie ma paraboli uśmiechu! A ona?
Uśmiechała się i podejmowała decyzje jak królowa arystokrację. Zgodnie z
protokołem i niezgodnie z moim widzimisiem. Szła jak po swoje, a pod jej
stopami ręce ożywały. Gdzie ja posadzę te cholerne truskawki? Co ja dam
dzieciom sąsiadów?
Dasz im siebie. Tak mi powiedziała, a ja wiedziałam, że
to nie decyzja. Dałam się zjeść i nagle zrobiło się mnie więcej. Oprócz siebią
w sobie byłam też siebią w nich. A ichność była we mnie. Poczułam jak warkocz
odpada strącony kosą prawdy. Poczułam
ulgę. Jak to, nie muszę udawać? Nie muszę stroić się w cudze piórka i
priorytety? Nie muszę ucinać rąk wyciągniętych po jątrzące się wnętrze? Serce
pikało w dłoni jak gotowy na wszystko pager. Rozbiłam je na głowie jak jajko, i
ubarwiło świat na bliskość. Podziękowałam jej, i zrozumiałam wtedy, że to
rzeczywiście było zbliżające się na dwóch nogach lustro. I że właśnie dziękuję
sobie.
https://youtu.be/8nyJ1F-OPK8
OdpowiedzUsuńW wersji do posłuchania.
Las uciętyk rąk. Aha. Czekaj... Co?
OdpowiedzUsuńA że faktyczne ręce z ziemi. Trupy. I truskawki. Mmmm... Aż odechciało mi się truskawek, które właśnie dziś kupiłam.
Ja pierdziele. W sensie, fajne, ale trudne. Za dużo metafor, nie ogarniam takich tekstów.
Aha no dobra, ostatni akapit mi to rozjaśnił. Więc w sumie ładnie wyszło.
Tris
No, no, końcówka rzeczywiście mocna. Ale jednocześnie muszę przyznać, że cały tekst robi taką rozwałkę w mózgu. Zapowiada się niepozornie, a tu potem BUM! Morze epitetów, lawina dziwności, nieprawdopodobieństwa umysłu! Chwilami sama już nie wiedziałam, o co chodzi, a jednak wciąż mi się to podobało, bo... bo było dziwne! A WSZYSTKO CO DZIWNE JEST CUDOWNE.
OdpowiedzUsuń(Wcale niepodpisana poniżej: SadisticWriter)
Hej.
OdpowiedzUsuńJak dziewczyny uważam, że tekst ma wiele metafor, ale przez to mnie wydał się wielowarstwowy niczym obraz, gdzie w każdym punckei dzieje się coś innego, ale wraz z innymi punktami teorzycalosc, którą się ogarnie, kiedy spojrzy się na nią z odpowiedniej odległości.
Plastyczne, wyrafinowane, uderzające do głowy. Poetyckie, a przy tym niepokojące. Lubię.
Pozdrawiam.