Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 29 lipca 2018

[102] Sobiość ~ Justyna


Sobiość

            Las rąk. Las uciętych, jak nietrafione wyznanie miłosne, rąk. Leżały gdzieś między rzęsami a sercem. Tak bardzo potrzebne w swojej niepotrzebności! Widziałam ich setki. Niektóre miały pierścionki jak łzy rosy na liściach. Inne były stateczne, zagubione na marginesie życia. Pewne tego, że wrócą, wrócą, jak fala na brzeg. Niektóre trzymały w garści kamyki lub wstążki. Stałam nad tymi rękoma, posypywałam je azotem i czekałam aż się rozłożą. Posadzę na tym dobrze nawiezionym marginesie truskawki. Będę nimi karmić dzieci sąsiadów.

             Aż nagle wśród zapachu gnijącego mięsa, lawirując z uśmiechem pomiędzy kośćmi a świtem, pojawiła się ona. Spojrzałam w nią uważnie jak w lustro. Skąd się tu wzięła? Przecież jej nie zapraszałam. Miało być prosto! Nie po to ucinałam te wszystkie ręce, zanim dotknęły wnętrza orzecha, żeby teraz ona wpadała ot tak sobie. Spojrzałam na swój długi warkocz, Jedyny Atrybut kobiecości. Jedyny jak pierścień, i podobnie złowrogi. Gdybym wrzuciła go do ognie na pewno pojawiłyby się na nim znaki w języku Mordoru. A ona? Ona miała bezczelnie młodzieńczo krótkie włosy. Nic sobie nie robiła z cholernego Jedynego Atutu. Wiatr przygnał jej zapach. Zielona herbata i cytryna zakręciły mi w nosie. Psiknęłabym, ale uznałam, że nie wypada. W ogóle nic mi nie wypada, chyba, że akurat muszę zrobić na kimś wrażenie. A ona nie chciała robić wrażenia. Nie chciała zgadywać którędy popłynie rzeka. Po prostu zakładała wrotki i zjeżdżała serpentyną myśli. O, jakże jej nienawidziłam! Jakże mnie śmieszyła jej intelektualna rozwiązłość, jej bezczelne myśli a w końcu brak uwagi dla rosnącej w doniczce paproci. Co ludzie powiedzą? I czego NIE powiedzą! Myślałam o tym mocniej niż o zakupach. Myślałam o tym mocniej niż o sypiącej się w tym momencie układance z domina, którą ostrożnie odkurzałam jakieś piętnaście lat. (Zwolnienie akcji. Ujecie kamery na spowolnione przewracanie się kilometrowej układanki z domina). Ty bachorze! Czemu tu przyłazisz? Czemu depczesz mi zgniłe ręce i rozganiasz przytulne chmury złudzeń? Nie odważyłam się krzyknąć. Myślałam intensywnie o tym, co jest najlepszą opcją. Czy zastrzelić ją z dubeltówki samobójstwa? Czy upokorzyć błaganiem i ustawianiem domina od nowa?  Czy w końcu zamknąć sejf na klucz i wyparować wdzięcznie od JA do NIE MA? Zrobiłam wszystko po kolei. Przeskakiwałam z decyzji jak ze stopni kościoła. Hop! Giniesz! Hop! Ginę! Hop! Jestem ścierwem. Rozpędzałam się, ślizgałam na gnijących resztkach, zaprzyjaźniałam się z każdym uczuciem po kolei. Nagle zorientowałam się, że mój słoik nikogo nie obchodzi. Warstwowa, imponująca sałatka znaczeń jest nieobliczalna! Nie da się z niej wyliczyć pochodnej! A delta? Gdzie ta delta?  Gdzie ta równiutka, przepiękna delta i miejsca zerowe jak dojrzałe brzoskwinie? Nie ma paraboli uśmiechu! A ona? Uśmiechała się i podejmowała decyzje jak królowa arystokrację. Zgodnie z protokołem i niezgodnie z moim widzimisiem. Szła jak po swoje, a pod jej stopami ręce ożywały. Gdzie ja posadzę te cholerne truskawki? Co ja dam dzieciom sąsiadów?
            Dasz im siebie. Tak mi powiedziała, a ja wiedziałam, że to nie decyzja. Dałam się zjeść i nagle zrobiło się mnie więcej. Oprócz siebią w sobie byłam też siebią w nich. A ichność była we mnie. Poczułam jak warkocz odpada strącony kosą prawdy. Poczułam  ulgę. Jak to, nie muszę udawać? Nie muszę stroić się w cudze piórka i priorytety? Nie muszę ucinać rąk wyciągniętych po jątrzące się wnętrze? Serce pikało w dłoni jak gotowy na wszystko pager. Rozbiłam je na głowie jak jajko, i ubarwiło świat na bliskość. Podziękowałam jej, i zrozumiałam wtedy, że to rzeczywiście było zbliżające się na dwóch nogach lustro. I że właśnie dziękuję sobie.  


4 komentarze:

  1. https://youtu.be/8nyJ1F-OPK8
    W wersji do posłuchania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Las uciętyk rąk. Aha. Czekaj... Co?
    A że faktyczne ręce z ziemi. Trupy. I truskawki. Mmmm... Aż odechciało mi się truskawek, które właśnie dziś kupiłam.
    Ja pierdziele. W sensie, fajne, ale trudne. Za dużo metafor, nie ogarniam takich tekstów.
    Aha no dobra, ostatni akapit mi to rozjaśnił. Więc w sumie ładnie wyszło.
    Tris

    OdpowiedzUsuń
  3. No, no, końcówka rzeczywiście mocna. Ale jednocześnie muszę przyznać, że cały tekst robi taką rozwałkę w mózgu. Zapowiada się niepozornie, a tu potem BUM! Morze epitetów, lawina dziwności, nieprawdopodobieństwa umysłu! Chwilami sama już nie wiedziałam, o co chodzi, a jednak wciąż mi się to podobało, bo... bo było dziwne! A WSZYSTKO CO DZIWNE JEST CUDOWNE.

    (Wcale niepodpisana poniżej: SadisticWriter)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej.
    Jak dziewczyny uważam, że tekst ma wiele metafor, ale przez to mnie wydał się wielowarstwowy niczym obraz, gdzie w każdym punckei dzieje się coś innego, ale wraz z innymi punktami teorzycalosc, którą się ogarnie, kiedy spojrzy się na nią z odpowiedniej odległości.
    Plastyczne, wyrafinowane, uderzające do głowy. Poetyckie, a przy tym niepokojące. Lubię.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń