Tym razem krótko, bardzo krótko i nieco refleksyjnie, ale czy z sensem? Nie wiem. Może nie do końca. Nie jest to najlepszy tekst, co najwyżej średni, ale pomysł trzeba było wykorzystać i jednocześnie napisać coś do tego tygodnia.
Światło księżyca wpadało przez szczelinę w niedokładnie zaciągniętych zasłonach, rozjaśniając niewielki fragment sypialni. Stary zegar stojący w kącie zwykle wybijał swój rytm aż do znudzenia. Kiedyś uparcie chciałam się go pozbyć. Denerwowało mnie tykanie w środku nocy, które wyrywało ze snu. Teraz z kolei leżałam na łóżku z szeroko otwartymi oczami i dziwnym wrażeniem pustki. Nic nie słyszałam. Żadnego regularnego dźwięku wnoszącego miłą rutynę do momentu zasypiania. Gdy tylko sobie to uświadomiłam, miałam wrażenie, jakby to moje serce ucichło. Kolejne minuty mijały mi na wpatrywaniu w sufit i wsłuchiwaniu w ciszę. Nic się nie zmieniało. Tylko księżyc kontynuował swoją podróż po niebie, pozwalając mi dojrzeć coraz to nowe fragmenty pokoju. Nie miałam odwagi choćby obrócić głowy i spojrzeć na przedmiot obok łóżka, aby sprawdzić stan mechanizmu.
Wiedziałam, że nie zasnę, a nie mogłam w nieskończoność czekać na jakąś nieokreśloną zmianę szarej rzeczywistości. W końcu wstałam, owinęłam się kocem przewieszony przez oparcie fotela i skierowałam się do wyjścia z pokoju. Wydawało mi się, jakby od chwili mojego przebudzenia w środku nocy do tamtego momentu minęło kilka minut, ale tak naprawdę pewnie były to dwie, trzy godziny. Nagle przestałam żyć z czasem, w jego normalnym rytmie, a miałam wrażenie, że wszystko płynie zupełnie innym tempem. Z tego powodu minuty w mojej świadomości mogły stać się godzinami dla reszty świata. Straciłam namacalny dowód na stały, równomierny upływ czasu razem z zepsutym zegarem.
Drzwi od sypialni zaskrzypiały. W tamtej konkretnej chwili, ale ja automatycznie cofnęłam się o wiele lat, kiedy tylko kupiliśmy ten dom.
– Ben, chodź na chwilę.
– Co się stało, Judy? – Pojawił się po chwili z szerokim uśmiechem satysfakcji po udanej naprawie przeciekającego dachu werandy.
– Słyszysz? – Specjalnie poruszyłam skrzydłem, aby ponownie wydobyć wysoki, denerwujący dźwięk z zardzewiałych zawiasów. – Trzeba coś z tym zrobić. Inaczej obudzimy Sophie za każdym razem, gdy będziemy wychodzić z sypialni. – Odruchowo położyłam dłoń na jeszcze niezbyt odznaczającym się pod luźną sukienką brzuchu.
– Ja nadal wierzę w to, że zostanę ojcem Benjamina Juniora.
– Na pewno nie za cztery miesiące. – Zaśmiałam się głośno.
Wyciągnęłam przed siebie rękę, dotykając palcami futryny tych samych drzwi. Poziome linie, ułożone tak gęsto, że prawie na siebie nachodziły, były już ledwo widoczne. Zabroniłam ich zamalowywać, chociaż lata, które upłynęły od postawienia ostatniej kreski, konsekwentnie zatarły prawie wszystkie ślady.
– Sophie, ty pierwsza. – Zaznaczyłam wzrost najstarszej córki, specjalnie dodając jej kilka milimetrów. – Rachel, Martha. – Dziewczynki zamieniały się miejscami, a każdy następny ślad znajdował się co najmniej kilka centymetrów poniżej poprzedniego. – No i ty, Benjaminie.
Postawiłam rocznego synka przy futrynie, przytrzymując go, żeby nie uciekł. Drugą ręką szybko zaznaczyłam odpowiednie miejsce. W końcu puściłam dziecko i lepiej chwyciłam pisak w dłoni, aby ponad linią dopisać imię i datę.
Podniosłam dłonie do oczu. Te stare, pomarszczone i powykręcane przez artretyzm. Kiedyś własnymi rękami mogłam nie tylko zająć się domem i czwórką dzieci, ogrodem i robótkami, które dawały mi chwilę relaksu. Sześćdziesiąt lat później nie miałam nawet siły, aby zadbać o wszystkie pomieszczenia w naszym wymarzonym domu. Do większości nie wchodziłam od dłuższego czasu, ale nagle nabrałam ochoty, aby to zmienić.
Przechadzałam się po pustych pokojach, powoli stawiając kroki i wytężając wzrok, ponieważ wszystkie pozostałe okna były szczelnie zasłonięte. Pewnie wyglądałam jak duch nawiedzający opuszczone mieszkanie. Tak naprawdę to ja widziałam duchy, wszędzie dookoła. Biegające między meblami dzieci, coraz starsze. No i mój mąż, na którego zawsze mogłam liczyć. Nawet w momencie, kiedy zachorował i nie mógł mówić, wystarczyło, abym na niego spojrzała i wszystko wiedziałam.
Usiadłam w fotelu bujanym, spoglądając na te projekcje przeszłości, choć tak naprawdę nie na nich się skupiałam. Wszystkie rozpadające się meble, zakurzone i brudne, a nawet zegar nagle odmawiający posłuszeństwa. Czułam w powietrzu aurę przemijania, również swojego. Świat nie należał już do mnie, chociaż ja nadal należałam do świata. I chciałam do niego należeć tak długo, jak ulotne chwile z dawnego życia będą miały dla mnie znaczenie. Jednocześnie bałam się ich coraz bardziej, ponieważ były cenniejsze z każdym dniem, a tego co cenne nie chce się tracić.
To była noc, kiedy zrozumiałam, dlaczego ludzie boją się ciszy. Właśnie w ciszy wspomnienia krzyczą najgłośniej.
Tak jak napisałaś, no niestety ja także twierdzę, że tekst jest średni. Dobry, poprawnie napisany, ale średni.
OdpowiedzUsuńTyle, że nie z powodu tego, że nie wiem, błahy pomysł czy coś. O wiele bardziej irytujące jest to, że tego nie rozbudowałaś, bo wtedy byłoby o wiele ciekawiej. Fakt, jeżeli sama piszę krótkie opowiadania to też z reguły są one częścią czegoś większego, ale to co mnie tutaj nieco boli to fakt, że tak naprawdę z tego tekstu wiemy niewiele. Wiemy, że narratorką jest starsza kobieta, która jest sama i nie ma rodziny, chociaż kiedyś była ona bardzo liczna. Tyle, że nie wiadomo co się stało z tą rodziną i to nurtuje i irytuje najbardziej- jakie były jej dzieci, choćby mały szczególik z ich życia, który przybliżyłby ich postaci. Według mnie mogła by się do tego nadać nawet ta scena z tym mierzeniem wzrostu, choćby ich kilka słów, aby wiedzieć jakie są, ponieważ tak na prawdę dla mnie w tym tekście wyglądają jak takie kukiełki- są, bo są, ale jakie są? Nie wiadomo. Mam nadzieję, że nie będziesz na mnie zła za tą opinię, ale po prostu szkoda tego tekstu.
I jeszcze co do właśnie tego ,,nakreślania postaci''- nie wiem czy to będzie pomocne, ale kiedyś czytałam poradnik pani Katarzyny Bondy, która napisała takie fajne zdanie, że czasem wystarczy mały element, żeby pokazać jakąś postać, choćby jej cząstkę. Powiedzenie, że dana postać była miło ma mniejsze oddziaływanie- o wiele większe dałoby wrażenie, gdyby postać została przedstawiona np. gdy pomaga samotnej koleżance albo dzieli się z nią kanapką. Czasem nawet cechy wyglądu tutaj podziałają np. (był podany w tej książce taki przykład) spracowane ręce zakonnicy powiedzą więcej niż słowa. Małe szczególiki, a jak wiele dają, a skoro ten tekst w zamierzeniu miał być krótki, takie szczegóły można by było wykorzystać. Przyznaję, ja też się tego uczę, ale mam nadzieję, że mój komentarz w jakikolwiek sposób pomoże.
Także mam nadzieję, że nie będziesz na mnie zła za ten komentarz i pomoże ci nieco z tym tekstem. Liczę, że go rozwiniesz i czekam :D Pozdrawiam serdecznie!
Nie mam za co być zła przy tej opinii, bo właśnie wiem, jak wiele temu tekstowi brakuje. Przyznaję, że chciałam go skończyć (i tak byłam już spóźniona xD), zawrzeć jakiś główny pomysł i to zrobiłam, ale zabrakło dopracowania. I wiem, że nie raz już mi się to zdarzyło, a dalej popełniam ten sam błąd xD Także w sumie cieszę się, że trochę mnie za to zjechałaś, bo wróciłam do rzeczywistości i następny pomysł muszę bardziej rozwinąć. Chociażby dla własnej satysfakcji, ale też dla późniejszych czytelników :) A czy rozwinę ten tekst... Nie wiem. To ogólnie był jednorazowy pomysł, ale może kiedyś poprawię niektóre z moich tekstów, właśnie tych niedopracowanych, żeby nie tkwiły ja dysku z etykietą w pamięci, że tego nie da się czytać xD
UsuńHej :)
OdpowiedzUsuńMnie się ten tekst podobał. Może jakieś drobne przeróbki w opisach by się przydały, ale tak po przemyśleniu stwierdzam, że przy przesłaniu jakie niesie, stylistyczne drobiazgi trochę giną. Starość to jest mega trudny temat, i w sumie rzadko poruszany. Na pewno rzadziej niż miłość i inne piękne sprawy, bo przecież w starości nie czeka nas już nic. Fajnie to oddałaś. Zostawiłas mnie z tekstem-obrazem w głowie i skłoniłaś do chwili refleksji. Poza tym mam wrażenie jakby ten tekst był pisany z wewnętrznym przekonaniem, że chcesz o tym napisać, a nie tylko pisanie pod temat. Jakkolwiek było, jestem na tak.
Mi się ten tekst bardzo podoba. Zrobiło się melancholijnie i wzruszająco. Bardzo umiejętnie zrobiłaś przeskok z ciemnego pokoju do wspomnień z młodości. Nie zdawałam sobie sprawy na początku, że to starsza osoba jest narratorem co jeszcze dodało czaru moim zdaniem. To prawda, że czas mknie czasami bardzo niepostrzeżenie, zdajemy sobie często sprawę gdy jest za późno, a co pozostaje na końcu? żyć wspomnieniami. Ach pięknie.
OdpowiedzUsuńHmm, podoba mi się zarys tekstu, ale jak ktoś napisał powyżej - można by go rozwinąć. Fajnie się zapowiada, serio, ale wygląda na ucięty, jakbyś w pewnym momencie uznała, że dalej już nie masz ochoty pisać. A, no cóż, moim zdaniem ten tekst ma całkiem niezły potencjał ;)
OdpowiedzUsuńHej.
OdpowiedzUsuńTekst można by rozbudować, ale ja wolę wyznawać teorię, że powyższy fragment mógłby stanowić fragment czegoś większego, kilkurozdzialowego nawet. O ile nie całej powieści, w której przedstawiłabyś życie Judy i jej rodziny.
Nostalgicznie, melancholijnie i smutno. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Bardzo plastycznie, udało Ci się przenieść mnie do tego domu i stanąć obok Judy, by wspominać to, co przeżyła. Do tego ta puenta - strzelone w punkt.
Pozdrawiam.
Faktycznie refleksyjny tekst, ale mi się podobał. Lubię takie klimaty. W dodatku nie wszystko zostało jasno powiedziane, kilku rzeczy możemy się tylko domyślać, co też mi się podoba. Ostatnie zdanie moim zdaniem jest najlepsze, idealna puenta dla tej pracy.
OdpowiedzUsuńUważam, że wszystko wyszło dobrze!
Tekst ładny, choć wymagający dopracowania. Sam pomysł na motyw przemijania, na staruszkę, która nie może spać i wracają do niej wspomnienia... Piękny, choć przyznaję, że po pierwszej retrospekcji wyczuwałam zbliżającą się dramę. A ja ostatnio chyba za mocno dramatyzuję, a to też nie tędy droga. Za motyw Cię bardzo pochwalę, za wykonanie już nie, ale warto, żebyś wróciła do nas na dłużej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam