Łowcy: Gdy zabójca staje się celem
Miałam do pierwszego tematu dodać
jeszcze słowa-klucze, ale nie wyszło. Koncepcja trochę się zmieniła od
pierwszego pomysłu, kiedy jeszcze się wahałam pomiędzy “Łowcami” a “Pożegnaj
jutro”. Zresztą całość wymyśliłam w czasie wtorkowej, nocnej zmiany, dając
upust swej złośliwości. Rzucanie kogokolwiek na pożarcie Vivian jest dużo
straszniejsze niż zabicie kogoś na kartach powieści, ale stało się. I jednak
nie żałuję. Pisarzy nie wolno wkurzać.
Vivian uniosła kieliszek i upiła
z niego łyk czerwonego, słodkiego wina. Uśmiechnęła się błogo. Stopą zahaczyła
o laptopa leżącego na kolanach mężczyzny, który czytał coś wyraźnie skupiony.
– Nie przeszkadzaj – mruknął. –
To zajmie tylko chwilę.
– Chwilę temu też tak mówiłeś –
odparła, opierając obie stopy na jego udzie. – To pachnie pracoholizmem, wiesz?
Uśmiechnął się tylko i uniósł
własny kieliszek do toastu.
– Za pracoholików w takim razie.
Vivian zaśmiała się i dolała
obojgu wina. Jej był to czwarty kieliszek, jego drugi, żadne jeszcze nie było
pijane, choć Vivian zaczynała wprowadzać w wieczór elementy swej pijackiej gry,
dopóki nie zostanie przejrzana.
Znowu szturchnęła go stopą,
oczekując uwagi.
– Nie dasz mi pracować, prawda?
– Nie. Wprosiłam się na wino i
seks, nie na wino i twój pracoholizm.
Z westchnieniem odłożył laptopa i
spojrzał na kochankę. Wystudiowanym ruchem nakręcała brązowy kosmyk włosów na
palec, drugą ręką obracała kieliszek wina. Zielone oczy z charakterystyczną
brązową plamką na prawym przyglądały mu się wyczekująco – mógł w nich zobaczyć
swoje odbicie. Chwycił ją za kolano i przysunął się bliżej z uśmiechem na
ustach. Nim jednak ją pocałował, odezwał się telefon Vivian leżący dotąd na
stoliku.
Odłożyła kieliszek i sięgnęła po
małą przeszkadzajkę, uśmiechając się rozbrajająco do kochanka.
– Co tam, Corr? – odebrała.
– Sory, że przeszkadzam, szefowo,
ale mamy robotę. Konieczna jest twoja asysta.
Już miała zapytać, o co dokładnie
chodzi, ale powstrzymała się. To nie było dobre miejsce na takie rozmowy. Do
tego inaczej planowała ten wieczór. Westchnęła ciężko. Podejrzewała, o którą
sprawę chodzi, ale miała nadzieję, że dzisiaj do tego nie dojdzie. Cóż, randka
będzie musiała poczekać.
– Beze mnie jak bez mamy, co?
– Kristos już jedzie.
Odłożyła telefon nieco zamyślona.
– Rozmawiasz z innymi facetami,
gdy jesteś ze mną. Czuję się zazdrosny.
Zaśmiała się i przyciągnęła go
bliżej.
– O Corrie’ego? Jest ostatnim
facetem, o którego możesz być zazdrosny – powiedziała, nie kryjąc rozbawienia.
– Muszę zaraz iść.
– Wiecznie pracujesz w nocy.
– Jak twoi pracownicy.
– Jak policja.
Zaśmiała się znowu.
– Coś w tym jest. – Jej telefon
znów się odezwał. – Czas na mnie, ale wiem, gdzie cię szukać, żeby ci
podokuczać. Raduj się, możesz pracować.
Jego spojrzenie jasno mówiło, że
teraz już nie ma ochoty na żadną pracę. Pocałował ją, przez chwilę nie
pozwalając się podnieść, choć oboje wiedzieli, że Vivian mogłaby go odepchnąć i
nie sprawiłoby jej to żadnej trudności. To od początku była gra.
– Czas na mnie – powtórzyła,
spoglądając mu w oczy.
– A jak poproszę?
– Moja praca nie zna słowa
“proszę” – odparła. – Ty swoich ludzi możesz poprosić, żeby przyszli, kiedy są
potrzebni, a oni mogą odmówić. Ja tego luksusu nie mam.
– Może powinnaś pomyśleć nad
zmianą branży w takim razie?
Roześmiała się.
– Masz coś konkretnego na myśli?
– Na jej ustach zagrał chytry uśmieszek.
– Nie to co ty.
– Nuda – stwierdziła i
wyślizgnęła się spod niego.
– Są rzeczy, którymi nie chcę się
dzielić – odparł.
– To nie zależy tylko od ciebie,
mój drogi.
Chwilę później już jej nie było.
Pod kamienicą stał już czarny ford focus rs, którym Kristos poruszał się po
mieście, kiedy czekało go jakieś zadanie. Matowy lakier nie przyciągał tak
uwagi, a sam samochód spełniał wszystkie wymagania Cienia, który cenił sobie
luksus i drapieżność.
– Pracujemy jak policja? – zakpił
na powitanie Kristos, przekazując Vivian teczkę.
– Masz coś do powiedzenia na ten
temat? – Uniosła brew w pozornie uprzejmym zainteresowaniu. – A może jakieś
inne porównanie, co?
Zaśmiał się, nie tracąc animuszu.
– Potrafisz zachowywać się jak
kurwa, ale nigdy bym cię tak nie nazwał, szefowo. Ale kto wie, co kadra
kierownicza miała jeszcze na myśli?
– Zazdrosny?
– Raczej rozbawiony. Nie znudziła
ci się jeszcze ta zabaweczka? Jak na moje oko, jest dość nudny.
Vivian tylko prychnęła. Kristos
chyba wyszedł z wprawy, bo jeśli takim tekstem próbował ją podjudzić do
wyzwania w stylu: “Może po nim nie widać, ale narowisty z niego ogier”, to się
grubo przeliczył.
Ze znudzeniem przejrzała
zawartość teczki.
– Mogę już mówić? – W słuchawkach
obojga Cieni zabrzmiał niepewny głos Corrie’ego.
– Na to czekam – odparła Vivian.
– Posłałem już na miejsce Erica i
Szarego, Pauri i Dick przygotowali już krąg ochronny. Wszyscy czekamy na twoje
dalsze instrukcje.
– A Szogun? – zapytała.
– Według planu jest już w środku.
Nie mam z nim kontaktu od trzech godzin.
– Poradzi sobie.
Miała coś jeszcze powiedzieć, ale
nagle poczuła zawroty głowy i duszność. Teczka wysunęła jej się z dłoni, którą
przycisnęła do piersi.
– Szefowo?
– Zatrzymaj samochód –
wycharczała z trudem.
Wszystko, co zdarzyło się
później, było dla niej jednym ciągiem przypadkowych słów, migawek, dźwięków.
Tylko jedno do niej dotarło – umierała i jak zawsze nie było to przyjemne.
Ocknęła się w ciszy miarowego
pikania aparatury. Biały sufit i typowo szpitalny zapach przywróciły jej pamięć
i pozwoliły domyśleć się ciągu dalszego. Musiało być naprawdę źle, skoro
wylądowała w szpitalu, choć zwykle Cienie tego unikały. Zresztą bardziej
interesowało ją, co z misją. Podejrzewała, że i tak ją wykonali – takie mieli
polecenia, żeby się na nią nie oglądać, co by się nie działo – ale jak wysokie
ponieśli koszta?
Podniosła się do siadu w
momencie, gdy drzwi otworzyły się i stanęła w nich znana Vivian sylwetka.
– No, moja panno, co tym razem
zmalowałaś?
– A ciebie kto tu zapraszał,
durny wampirze?
Uśmiechnęła się na widok Arte.
Dawno się nie widzieli, a jednak telefony to nie to samo. Nawet jeśli czasami w
ten sposób pili przez całą noc.
– Zamierzałem sobie obejrzeć tego
twojego Geralta – odparł, siadając na pościeli w nogach łóżka przyjaciółki.
– Jak już to Gerarda. Geralt to
postać z książki.
– A nie z gry?
– Nie osłabiaj mnie, durny
wampirze. – Westchnęła. – Wystarczy, że mnie otruli.
– No właśnie. – Arte spoważniał.
– Jesteś pewna, że to nie on?
– Puknij się w łeb. Gerard nie ma
o niczym pojęcia. Jest tylko…
– Produktem zastępczym? – Wszedł
jej w słowo. – Bo nie uwierzę, jeśli powiesz, że go kochasz.
– Ja nie umiem kochać. – Zaśmiała
się. – To tylko seks, więc nie musisz być zazdrosny.
Arte nie odpowiedział. Zrozumiał
doskonale drugie dno słów Vivian. Nie podobało mu się to, ale nic nie mógł z
tym zrobić, skoro ona sama nie zamierzała go do tego dopuszczać. Zresztą po
tylu latach znajomości ufał jej bezgranicznie i wiedział, że kobieta sama da sobie
radę.
– Są już wyniki toksykologii? –
zapytała, zmieniając temat.
– Na razie wstępne. To jakaś
mieszanka, nasze laboratorium ma to porządnie przebadać. Z całą pewnością
działa bardzo skutecznie, ale jak bomba z opóźnionym zapłonem. Powinnaś nie
żyć.
Zaśmiała się gorzko i spojrzała
na kroplówkę, która powoli spływała do jej żył. I bez niej dałaby radę.
– Podejrzewam, że nawet z
odciętym łbem żyłabym dalej – stwierdziła.
– Byłby to dość makabryczny
widok. No i nie mogłabyś ze mną pić.
– Dlatego ani myślę tego
wypróbowywać. – Uśmiechnęła się. – To ostatnia przyjemność, jaką mam z życia.
– A seks?
Zanim odpowiedziała, ktoś
zapukał. Po krótkim “proszę” oboje ujrzeli wyraźnie zmartwionego Gerarda.
Vivian uśmiechnęła się do niego, zachodząc w głowę, skąd wiedział, choć pewne
podejrzenia już miała.
– Ciebie się tu nie spodziewałam
– powiedziała.
– Nie mogłem się do ciebie
dodzwonić, po czym odebrał jakiś facet i powiedział, że jesteś w szpitalu, bo
ktoś próbował cię otruć.
Vivian wbiła oskarżycielskie
spojrzenie w Arte.
– No co? To twój facet, powinien
wiedzieć, co się z tobą dzieje – usprawiedliwił się wampir.
Vivian nie dała się oszukać.
Doskonale wiedziała, dlaczego przyjaciel naprawdę poinformował jej kochanka o
sytuacji. Na pewno nie z dobroci przegniłego serca.
– Otruć? – Przeniosła spojrzenie
na Gerarda. – To tylko zatrucie. Wiele szumu o nic. Jeszcze dzisiaj mnie
wypuszczą, więc nie musisz się martwić.
– Na pewno?
– Jasne. Masz jutro zmianę?
– Poranną.
– To wpadnę ci poprzeszkadzać, a
teraz wracaj do nich, a nie się zerwałeś, pracoholiku.
Gerard zmierzył jeszcze
spojrzeniem Arte, który uśmiechnął się do niego. Nie podobała mu się ta
poufałość, z jaką obcy obnosił się wobec jego kochanki. Bo przecież nie byli
niczym więcej.
– Nic się nie martw. Przypilnuję
ją – obiecał wampir.
Po minie Gerarda widać było, że
tego się właśnie obawiał. Może właśnie dlatego podszedł bliżej i pocałował
Vivian, po czym po krótkim “do zobaczenia” wyszedł.
Arte zaśmiał się.
– No proszę, pokaz męskiej siły.
– Weź się zamknij – syknęła na
niego. – To było niesmaczne.
– Ale przynajmniej mam pewność,
że to nie on. Nie jest zbyt dobrym aktorem. Do tego przeciętniak.
– Bonda się spodziewałeś?
– No na Daniela Craiga to
rzeczywiście nie wygląda.
– Byli przystojniejsi Bondowie –
prychnęła. – Zniknij.
Arte roześmiał się.
Następnego dnia zgodnie z
obietnicą, wypisana na własne żądanie, Vivian zawitała w restauracji Gerarda,
choć jego samego nie dostrzegła. Z niewinnym uśmiechem na ustach zaczepiła
jednego z pracowników.
– Jest Gerard?
– W magazynie – padła odpowiedź.
– W porządku, poczekam na niego.
Rozejrzała się po lokalu raczej z
zamiarem zamówienia sobie czegoś, gdy zmieniła zdanie. Dosiadła się do młodego
mężczyzny o typowo azjatyckich rysach, włosach zafarbowanych na jasny blond i
orzechowych oczach, które obserwowały ją uważnie. W jego spojrzeniu dostrzegła
również gniew, zmierzanie i obawę.
– Konnichiwa – przywitała się.
Nie odpowiedział, ale ostrożnie
wycofał rękę. Vivian uśmiechnęła się.
– Nie robiłabym tego na twoim
miejscu – kontynuowała po japońsku. – Zresztą już wiesz, że strzelanie do mnie
nie zdaje egzaminu, panie zabójco.
– To bardzo kłopotliwe – odezwał
się. Miał przyjemną barwę głosu, choć Vivian usłyszała napięcie. – Jeszcze
nigdy nie miałem ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.
– Gomen ne. Mnie nie można zabić,
panie zabójco. Nawet nie wiesz, ile razy sama próbowałam. Kto cię przysłał?
– Dobrze wiesz.
Uniosła tylko brew i skinęła do
Kristosa, który chwilę temu przystanął w drzwiach restauracji. Robienie tu
burdy przy tych wszystkich ludziach było niepotrzebne, przesłuchać może go
później. Wstała i ruszyła w kierunku Gerarda, który już ją dostrzegł.
– Wyglądasz dobrze – stwierdził
na powitanie.
– Sądziłeś, że będzie inaczej? –
zapytała rozbawionym tonem.
– Martwiłem się. Na pewno mogli
cię już wypuścić?
– Na pewno, nic mi nie jest. Poza
tym mamy coś do skończenia. – Uśmiechnęła się sugestywnie.
Usłyszała odbezpieczenie broni.
Odwróciła się, by spojrzeć w stronę zabójcy i Kristosa. Wiedzieli, że Cień nie
zdąży. Jej okrzyk “Padnij!”, “Szefowo!” Kristosa i huk wystrzału zlało się w
jedno. Ledwo udało jej się przewrócić Gerarda, gdy poczuła ból w ramieniu, a
podłogę ochlapała krew.
– Sukinsyn.
Dookoła podniosło się larum,
Kristos dopadł Japończyka.
– Kristos.
Tyle wystarczyło, by Cień schował
broń, ale nie pozwolił ofierze na ruch choćby o milimetr. Vivian spojrzała
najpierw na swoje ramię. Kula prawdopodobnie strzaskała kość, ale została w
ranie, która bolała. Walker nie mogła umrzeć, ale nadal czuła ból każdej
zadanej rany. Za każdym razem, gdy umierała, czuła to wszystkimi zmysłami.
Wstała i podeszła do swego
niedoszłego zabójcy.
– Myślałeś, że tym razem się uda?
– warknęła po japońsku. – Mnie nie można zabić.
– Czym ty jesteś? – zapytał.
– Watashi Rushifa no tenshi –
syknęła. – Akuma no musume. Kami ni aisareru.
Japończyk zbladł. Najwyraźniej
wiedział o niej nieco więcej, przynajmniej słyszał o Aniele Lucyfera, ukochanej
przez Boga córce diabła. Na jego twarzy pojawił się autentyczny strach.
– Szefowo – szepnął Kristos.
Vivian zaklęła pod nosem,
spoglądając na Gerarda. Strzelanina w restauracji w środku dnia… Tego się nie
da łatwo zatuszować. Nie przewidziała, że zabójca będzie aż takim desperatem,
żeby robić zamieszanie przy tylu świadkach. Na szczęście kula trafiła ją w
ramię, nie w żaden narząd, którego uszkodzenie powinno skutkować śmiercią.
– To tylko draśnięcie –
powiedziała, uśmiechając się lekko pomimo bólu.
– Ten facet do ciebie strzelił. O
co tu chodzi? – zapytał zdenerwowany. – Znasz go w ogóle?
– Skąd?
– Muszę wezwać policję. I
pogotowie. To wygląda poważnie.
– Spokojnie. Kristos go nie
puści, a ty powinieneś uspokoić swoich gości i pracowników. Spójrz, jacy są
wystraszeni.
– Vivian…
– No mnie by się przydał jakiś
opatrunek, ale spokojnie, od tego się nie umiera. – Zaśmiała się.
Nie rozumiał, jak mogła być tak
spokojna, choć ręce miała całe we własnej krwi, a przed chwilą strzelał do niej
jakiś oszołom. Nie do końca docierało do niego, co się właściwie stało. W
jednej chwili składała mu niemoralne propozycje, w drugiej leżał na podłodze
odepchnięty przez nią z siłą, której się po niej nie spodziewał.
Vivian usiadła przy jednym ze
stolików i z tego miejsca obserwowała późniejsze zamieszanie. Nie obyło się bez
wstępnych przesłuchań, gdy tylko została obejrzana przez lekarza, który orzekł,
że bez wizyty w szpitalu się nie obejdzie. Nie bardzo miała wyjście, żeby
odmówić, byłoby to zresztą podejrzane.
Na miejsce przybyła również
inspektor Joanna Kostrzycka, której zadaniem był kontakt z krakowską grupą
Cieni. Nie znosiła Vivian od dnia, w którym się poznały i ta niechęć pozostała
w niej przez wszystkie lata współpracy.
– Walker, teraz demolujecie
restauracje w biały dzień? – warknęła na powitanie.
– Pani inspektor, dzisiaj to ja
jestem ofiarą. Strzelano do mnie. – Wskazała ranione ramię.
– I pewnie nie wiesz, dlaczego?
– Może mu się nie spodobałam? –
odparła niewinnym tonem Vivian.
– Nie kpij, Walker. Chcę usłyszeć
prawdę. Kto to jest, jaki ma z wami związek i czemu do ciebie strzelał?
– Nie wiem.
– Rozmawiałaś z nim przed
strzelaniną. Świadkowie widzieli.
– Musieli się pomylić – odparła,
patrząc policjantce prosto w oczy. – Przyszłam tu do chłopaka. Jest
kierownikiem. A ten facet wstał i strzelił do mnie. Wszystko jest na
monitoringu przecież.
– Sprawdzimy. Co tu robi twój
człowiek?
– Przywiózł mnie. Pani wie, że
nie mam prawa jazdy, więc Kristos mnie przywiózł.
– Nie wierzę w ani jedno twoje
słowo, Walker – syknęła Kostrzycka. – Dorwę cię, zobaczysz.
– Gramy w jednej drużynie, pani
inspektor.
Kostrzycka nie odpowiedziała
rozwścieczona. Odeszła, żeby porozmawiać z policjantem prowadzącym sprawę. Do
Vivian zaś podszedł Kristos.
– Będzie cuchnęło – stwierdził
cicho.
– Jakoś przetrwamy – odparła.
– To oni?
Kiwnęła głową.
– Od lat próbują – zauważył.
– Mnie nie da się zabić –
przypomniała. – Wiedzą o tym i wysyłają amatorów bez wyobraźni na profesjonalną
zabójczynię. Trzeba go dokładnie przesłuchać.
– Nie ma sprawy. Będzie śpiewał,
jak tylko rozkażesz. – Kristos uśmiechnął się niepokojąco. – Jak to wyjaśnisz
kadrze kierowniczej?
– Coś wymyślę. O Gerarda martwić
się nie trzeba.
– Zabaweczka.
– Nie twój interes.
Więcej nic nie powiedziała, bo
podszedł jeden z ratowników.
– Pani inspektor pozwoliła jechać
do szpitala – poinformował ich.
Vivian kiwnęła głową.
– Kristos, miej tu wszystko na
oku.
– Jasne. Odwieźć kadrę
kierowniczą? – Błysnął uśmiechem.
– Bez takich. Dość ma dzisiaj
stresu.
– Będę grzeczny. Mózgowiec wyśle
ci któregoś do ochrony.
– Wystarczy, że poinformuje Arte.
Zresztą mnie nie można zabić.
Kristos nie odpowiedział.
Doskonale o tym wiedział, lepiej niż ktokolwiek w drużynie, ale dla innych
należało utrzymywać pozory tego, że Anioł Lucyfera nadal jest bezużyteczną,
śliczną panienką, która tylko dużo gada.
No no no, jaki tutaj lekki humorek. Oj vita Vivian.
OdpowiedzUsuńMhm, czyli nici z zabawy. Z misji też nici, a Viv otruta i żyje. Ale spodziewałam się, że wpleciesz już temat a to nici. Czyżby to jednak nie kochanek? Czyli nie kochanek. Jedyna uwaga, że mogłaś dodać jakieś tłumaczenie. W sensie, ja wiem, co czytam, ale nie wszyscy znają, a nie koniecznie chcą to sobie tłumaczyć na google.
Ale wgl. fajnieeeee :D lubiem
Zaraz pod spodem w akapicie jest tytuł Viv po polsku, więc uznałam, że łatwo skojarzyć.
UsuńAno ostatnio o tym rozmawiałyśmy! Vivian jest wszędzie (tak jak ten niesławiony Gerard XD). Także Viv jest i tu!
OdpowiedzUsuń"– Nie. Wprosiłam się na wino i seks, nie na wino i twój pracoholizm." - miałam takie: mwahahha. Chociaż... kuźwa, oni w tym tekście ciągle o seksie. Co oni, jacyś niewyżyci XDD?
O, i pojawił się Gerard! HA! Mówiłam, że jest wszędzie?!
Strasznie dużo tu dialogów i są naprawdę przyjemne, ale przez to mam wrażenie, że akcja jest za mało opisowa i zbyt szybko pędzi. Bynajmniej plus za dialogi, bo są i zabawne, i miłe w odczycie!
(Tobie się nie podpisuję, ty wiesz, kto ja!)
Hej.
OdpowiedzUsuńBuahahahahaha, Gerard. Chyba się nie zdziwisz, jak napiszę, że uśmiechnęłam się złośliwie, kiedy zobaczyłam to imię?
Mój Boże, Arte! Stęskniłam się!
Kto to widział wysyłać zabójców na Vivian? Przecież ona jest gorsza od Hulka, jeśli chodzi o umieranie.
Z ironicznymi wypowiedziami, dynamicznie i plastycznie. Lubię to.
Pozdrawiam.