Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

niedziela, 29 lipca 2018

[102] Łowcy: Gdy zabójca staje się celem ~ Laurie


Łowcy: Gdy zabójca staje się celem

Miałam do pierwszego tematu dodać jeszcze słowa-klucze, ale nie wyszło. Koncepcja trochę się zmieniła od pierwszego pomysłu, kiedy jeszcze się wahałam pomiędzy “Łowcami” a “Pożegnaj jutro”. Zresztą całość wymyśliłam w czasie wtorkowej, nocnej zmiany, dając upust swej złośliwości. Rzucanie kogokolwiek na pożarcie Vivian jest dużo straszniejsze niż zabicie kogoś na kartach powieści, ale stało się. I jednak nie żałuję. Pisarzy nie wolno wkurzać.


Vivian uniosła kieliszek i upiła z niego łyk czerwonego, słodkiego wina. Uśmiechnęła się błogo. Stopą zahaczyła o laptopa leżącego na kolanach mężczyzny, który czytał coś wyraźnie skupiony.
– Nie przeszkadzaj – mruknął. – To zajmie tylko chwilę.
– Chwilę temu też tak mówiłeś – odparła, opierając obie stopy na jego udzie. – To pachnie pracoholizmem, wiesz?
Uśmiechnął się tylko i uniósł własny kieliszek do toastu.
– Za pracoholików w takim razie.
Vivian zaśmiała się i dolała obojgu wina. Jej był to czwarty kieliszek, jego drugi, żadne jeszcze nie było pijane, choć Vivian zaczynała wprowadzać w wieczór elementy swej pijackiej gry, dopóki nie zostanie przejrzana.
Znowu szturchnęła go stopą, oczekując uwagi.
– Nie dasz mi pracować, prawda?
– Nie. Wprosiłam się na wino i seks, nie na wino i twój pracoholizm.
Z westchnieniem odłożył laptopa i spojrzał na kochankę. Wystudiowanym ruchem nakręcała brązowy kosmyk włosów na palec, drugą ręką obracała kieliszek wina. Zielone oczy z charakterystyczną brązową plamką na prawym przyglądały mu się wyczekująco – mógł w nich zobaczyć swoje odbicie. Chwycił ją za kolano i przysunął się bliżej z uśmiechem na ustach. Nim jednak ją pocałował, odezwał się telefon Vivian leżący dotąd na stoliku.
Odłożyła kieliszek i sięgnęła po małą przeszkadzajkę, uśmiechając się rozbrajająco do kochanka.
– Co tam, Corr? – odebrała.
– Sory, że przeszkadzam, szefowo, ale mamy robotę. Konieczna jest twoja asysta.
Już miała zapytać, o co dokładnie chodzi, ale powstrzymała się. To nie było dobre miejsce na takie rozmowy. Do tego inaczej planowała ten wieczór. Westchnęła ciężko. Podejrzewała, o którą sprawę chodzi, ale miała nadzieję, że dzisiaj do tego nie dojdzie. Cóż, randka będzie musiała poczekać.
– Beze mnie jak bez mamy, co?
– Kristos już jedzie.
Odłożyła telefon nieco zamyślona.
– Rozmawiasz z innymi facetami, gdy jesteś ze mną. Czuję się zazdrosny.
Zaśmiała się i przyciągnęła go bliżej.
– O Corrie’ego? Jest ostatnim facetem, o którego możesz być zazdrosny – powiedziała, nie kryjąc rozbawienia. – Muszę zaraz iść.
– Wiecznie pracujesz w nocy.
– Jak twoi pracownicy.
– Jak policja.
Zaśmiała się znowu.
– Coś w tym jest. – Jej telefon znów się odezwał. – Czas na mnie, ale wiem, gdzie cię szukać, żeby ci podokuczać. Raduj się, możesz pracować.
Jego spojrzenie jasno mówiło, że teraz już nie ma ochoty na żadną pracę. Pocałował ją, przez chwilę nie pozwalając się podnieść, choć oboje wiedzieli, że Vivian mogłaby go odepchnąć i nie sprawiłoby jej to żadnej trudności. To od początku była gra.
– Czas na mnie – powtórzyła, spoglądając mu w oczy.
– A jak poproszę?
– Moja praca nie zna słowa “proszę” – odparła. – Ty swoich ludzi możesz poprosić, żeby przyszli, kiedy są potrzebni, a oni mogą odmówić. Ja tego luksusu nie mam.
– Może powinnaś pomyśleć nad zmianą branży w takim razie?
Roześmiała się.
– Masz coś konkretnego na myśli? – Na jej ustach zagrał chytry uśmieszek.
– Nie to co ty.
– Nuda – stwierdziła i wyślizgnęła się spod niego.
– Są rzeczy, którymi nie chcę się dzielić – odparł.
– To nie zależy tylko od ciebie, mój drogi.
Chwilę później już jej nie było. Pod kamienicą stał już czarny ford focus rs, którym Kristos poruszał się po mieście, kiedy czekało go jakieś zadanie. Matowy lakier nie przyciągał tak uwagi, a sam samochód spełniał wszystkie wymagania Cienia, który cenił sobie luksus i drapieżność.
– Pracujemy jak policja? – zakpił na powitanie Kristos, przekazując Vivian teczkę.
– Masz coś do powiedzenia na ten temat? – Uniosła brew w pozornie uprzejmym zainteresowaniu. – A może jakieś inne porównanie, co?
Zaśmiał się, nie tracąc animuszu.
– Potrafisz zachowywać się jak kurwa, ale nigdy bym cię tak nie nazwał, szefowo. Ale kto wie, co kadra kierownicza miała jeszcze na myśli?
– Zazdrosny?
– Raczej rozbawiony. Nie znudziła ci się jeszcze ta zabaweczka? Jak na moje oko, jest dość nudny.
Vivian tylko prychnęła. Kristos chyba wyszedł z wprawy, bo jeśli takim tekstem próbował ją podjudzić do wyzwania w stylu: “Może po nim nie widać, ale narowisty z niego ogier”, to się grubo przeliczył.
Ze znudzeniem przejrzała zawartość teczki.
– Mogę już mówić? – W słuchawkach obojga Cieni zabrzmiał niepewny głos Corrie’ego.
– Na to czekam – odparła Vivian.
– Posłałem już na miejsce Erica i Szarego, Pauri i Dick przygotowali już krąg ochronny. Wszyscy czekamy na twoje dalsze instrukcje.
– A Szogun? – zapytała.
– Według planu jest już w środku. Nie mam z nim kontaktu od trzech godzin.
– Poradzi sobie.
Miała coś jeszcze powiedzieć, ale nagle poczuła zawroty głowy i duszność. Teczka wysunęła jej się z dłoni, którą przycisnęła do piersi.
– Szefowo?
– Zatrzymaj samochód – wycharczała z trudem.
Wszystko, co zdarzyło się później, było dla niej jednym ciągiem przypadkowych słów, migawek, dźwięków. Tylko jedno do niej dotarło – umierała i jak zawsze nie było to przyjemne.
Ocknęła się w ciszy miarowego pikania aparatury. Biały sufit i typowo szpitalny zapach przywróciły jej pamięć i pozwoliły domyśleć się ciągu dalszego. Musiało być naprawdę źle, skoro wylądowała w szpitalu, choć zwykle Cienie tego unikały. Zresztą bardziej interesowało ją, co z misją. Podejrzewała, że i tak ją wykonali – takie mieli polecenia, żeby się na nią nie oglądać, co by się nie działo – ale jak wysokie ponieśli koszta?
Podniosła się do siadu w momencie, gdy drzwi otworzyły się i stanęła w nich znana Vivian sylwetka.
– No, moja panno, co tym razem zmalowałaś?
– A ciebie kto tu zapraszał, durny wampirze?
Uśmiechnęła się na widok Arte. Dawno się nie widzieli, a jednak telefony to nie to samo. Nawet jeśli czasami w ten sposób pili przez całą noc.
– Zamierzałem sobie obejrzeć tego twojego Geralta – odparł, siadając na pościeli w nogach łóżka przyjaciółki.
– Jak już to Gerarda. Geralt to postać z książki.
– A nie z gry?
– Nie osłabiaj mnie, durny wampirze. – Westchnęła. – Wystarczy, że mnie otruli.
– No właśnie. – Arte spoważniał. – Jesteś pewna, że to nie on?
– Puknij się w łeb. Gerard nie ma o niczym pojęcia. Jest tylko…
– Produktem zastępczym? – Wszedł jej w słowo. – Bo nie uwierzę, jeśli powiesz, że go kochasz.
– Ja nie umiem kochać. – Zaśmiała się. – To tylko seks, więc nie musisz być zazdrosny.
Arte nie odpowiedział. Zrozumiał doskonale drugie dno słów Vivian. Nie podobało mu się to, ale nic nie mógł z tym zrobić, skoro ona sama nie zamierzała go do tego dopuszczać. Zresztą po tylu latach znajomości ufał jej bezgranicznie i wiedział, że kobieta sama da sobie radę.
– Są już wyniki toksykologii? – zapytała, zmieniając temat.
– Na razie wstępne. To jakaś mieszanka, nasze laboratorium ma to porządnie przebadać. Z całą pewnością działa bardzo skutecznie, ale jak bomba z opóźnionym zapłonem. Powinnaś nie żyć.
Zaśmiała się gorzko i spojrzała na kroplówkę, która powoli spływała do jej żył. I bez niej dałaby radę.
– Podejrzewam, że nawet z odciętym łbem żyłabym dalej – stwierdziła.
– Byłby to dość makabryczny widok. No i nie mogłabyś ze mną pić.
– Dlatego ani myślę tego wypróbowywać. – Uśmiechnęła się. – To ostatnia przyjemność, jaką mam z życia.
– A seks?
Zanim odpowiedziała, ktoś zapukał. Po krótkim “proszę” oboje ujrzeli wyraźnie zmartwionego Gerarda. Vivian uśmiechnęła się do niego, zachodząc w głowę, skąd wiedział, choć pewne podejrzenia już miała.
– Ciebie się tu nie spodziewałam – powiedziała.
– Nie mogłem się do ciebie dodzwonić, po czym odebrał jakiś facet i powiedział, że jesteś w szpitalu, bo ktoś próbował cię otruć.
Vivian wbiła oskarżycielskie spojrzenie w Arte.
– No co? To twój facet, powinien wiedzieć, co się z tobą dzieje – usprawiedliwił się wampir.
Vivian nie dała się oszukać. Doskonale wiedziała, dlaczego przyjaciel naprawdę poinformował jej kochanka o sytuacji. Na pewno nie z dobroci przegniłego serca.
– Otruć? – Przeniosła spojrzenie na Gerarda. – To tylko zatrucie. Wiele szumu o nic. Jeszcze dzisiaj mnie wypuszczą, więc nie musisz się martwić.
– Na pewno?
– Jasne. Masz jutro zmianę?
– Poranną.
– To wpadnę ci poprzeszkadzać, a teraz wracaj do nich, a nie się zerwałeś, pracoholiku.
Gerard zmierzył jeszcze spojrzeniem Arte, który uśmiechnął się do niego. Nie podobała mu się ta poufałość, z jaką obcy obnosił się wobec jego kochanki. Bo przecież nie byli niczym więcej.
– Nic się nie martw. Przypilnuję ją – obiecał wampir.
Po minie Gerarda widać było, że tego się właśnie obawiał. Może właśnie dlatego podszedł bliżej i pocałował Vivian, po czym po krótkim “do zobaczenia” wyszedł.
Arte zaśmiał się.
– No proszę, pokaz męskiej siły.
– Weź się zamknij – syknęła na niego. – To było niesmaczne.
– Ale przynajmniej mam pewność, że to nie on. Nie jest zbyt dobrym aktorem. Do tego przeciętniak.
– Bonda się spodziewałeś?
– No na Daniela Craiga to rzeczywiście nie wygląda.
– Byli przystojniejsi Bondowie – prychnęła. – Zniknij.
Arte roześmiał się.
Następnego dnia zgodnie z obietnicą, wypisana na własne żądanie, Vivian zawitała w restauracji Gerarda, choć jego samego nie dostrzegła. Z niewinnym uśmiechem na ustach zaczepiła jednego z pracowników.
– Jest Gerard?
– W magazynie – padła odpowiedź.
– W porządku, poczekam na niego.
Rozejrzała się po lokalu raczej z zamiarem zamówienia sobie czegoś, gdy zmieniła zdanie. Dosiadła się do młodego mężczyzny o typowo azjatyckich rysach, włosach zafarbowanych na jasny blond i orzechowych oczach, które obserwowały ją uważnie. W jego spojrzeniu dostrzegła również gniew, zmierzanie i obawę.
– Konnichiwa – przywitała się.
Nie odpowiedział, ale ostrożnie wycofał rękę. Vivian uśmiechnęła się.
– Nie robiłabym tego na twoim miejscu – kontynuowała po japońsku. – Zresztą już wiesz, że strzelanie do mnie nie zdaje egzaminu, panie zabójco.
– To bardzo kłopotliwe – odezwał się. Miał przyjemną barwę głosu, choć Vivian usłyszała napięcie. – Jeszcze nigdy nie miałem ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.
– Gomen ne. Mnie nie można zabić, panie zabójco. Nawet nie wiesz, ile razy sama próbowałam. Kto cię przysłał?
– Dobrze wiesz.
Uniosła tylko brew i skinęła do Kristosa, który chwilę temu przystanął w drzwiach restauracji. Robienie tu burdy przy tych wszystkich ludziach było niepotrzebne, przesłuchać może go później. Wstała i ruszyła w kierunku Gerarda, który już ją dostrzegł.
– Wyglądasz dobrze – stwierdził na powitanie.
– Sądziłeś, że będzie inaczej? – zapytała rozbawionym tonem.
– Martwiłem się. Na pewno mogli cię już wypuścić?
– Na pewno, nic mi nie jest. Poza tym mamy coś do skończenia. – Uśmiechnęła się sugestywnie.
Usłyszała odbezpieczenie broni. Odwróciła się, by spojrzeć w stronę zabójcy i Kristosa. Wiedzieli, że Cień nie zdąży. Jej okrzyk “Padnij!”, “Szefowo!” Kristosa i huk wystrzału zlało się w jedno. Ledwo udało jej się przewrócić Gerarda, gdy poczuła ból w ramieniu, a podłogę ochlapała krew.
– Sukinsyn.
Dookoła podniosło się larum, Kristos dopadł Japończyka.
– Kristos.
Tyle wystarczyło, by Cień schował broń, ale nie pozwolił ofierze na ruch choćby o milimetr. Vivian spojrzała najpierw na swoje ramię. Kula prawdopodobnie strzaskała kość, ale została w ranie, która bolała. Walker nie mogła umrzeć, ale nadal czuła ból każdej zadanej rany. Za każdym razem, gdy umierała, czuła to wszystkimi zmysłami.
Wstała i podeszła do swego niedoszłego zabójcy.
– Myślałeś, że tym razem się uda? – warknęła po japońsku. – Mnie nie można zabić.
– Czym ty jesteś? – zapytał.
– Watashi Rushifa no tenshi – syknęła. – Akuma no musume. Kami ni aisareru.
Japończyk zbladł. Najwyraźniej wiedział o niej nieco więcej, przynajmniej słyszał o Aniele Lucyfera, ukochanej przez Boga córce diabła. Na jego twarzy pojawił się autentyczny strach.
– Szefowo – szepnął Kristos.
Vivian zaklęła pod nosem, spoglądając na Gerarda. Strzelanina w restauracji w środku dnia… Tego się nie da łatwo zatuszować. Nie przewidziała, że zabójca będzie aż takim desperatem, żeby robić zamieszanie przy tylu świadkach. Na szczęście kula trafiła ją w ramię, nie w żaden narząd, którego uszkodzenie powinno skutkować śmiercią.
– To tylko draśnięcie – powiedziała, uśmiechając się lekko pomimo bólu.
– Ten facet do ciebie strzelił. O co tu chodzi? – zapytał zdenerwowany. – Znasz go w ogóle?
– Skąd?
– Muszę wezwać policję. I pogotowie. To wygląda poważnie.
– Spokojnie. Kristos go nie puści, a ty powinieneś uspokoić swoich gości i pracowników. Spójrz, jacy są wystraszeni.
– Vivian…
– No mnie by się przydał jakiś opatrunek, ale spokojnie, od tego się nie umiera. – Zaśmiała się.
Nie rozumiał, jak mogła być tak spokojna, choć ręce miała całe we własnej krwi, a przed chwilą strzelał do niej jakiś oszołom. Nie do końca docierało do niego, co się właściwie stało. W jednej chwili składała mu niemoralne propozycje, w drugiej leżał na podłodze odepchnięty przez nią z siłą, której się po niej nie spodziewał.
Vivian usiadła przy jednym ze stolików i z tego miejsca obserwowała późniejsze zamieszanie. Nie obyło się bez wstępnych przesłuchań, gdy tylko została obejrzana przez lekarza, który orzekł, że bez wizyty w szpitalu się nie obejdzie. Nie bardzo miała wyjście, żeby odmówić, byłoby to zresztą podejrzane.
Na miejsce przybyła również inspektor Joanna Kostrzycka, której zadaniem był kontakt z krakowską grupą Cieni. Nie znosiła Vivian od dnia, w którym się poznały i ta niechęć pozostała w niej przez wszystkie lata współpracy.
– Walker, teraz demolujecie restauracje w biały dzień? – warknęła na powitanie.
– Pani inspektor, dzisiaj to ja jestem ofiarą. Strzelano do mnie. – Wskazała ranione ramię.
– I pewnie nie wiesz, dlaczego?
– Może mu się nie spodobałam? – odparła niewinnym tonem Vivian.
– Nie kpij, Walker. Chcę usłyszeć prawdę. Kto to jest, jaki ma z wami związek i czemu do ciebie strzelał?
– Nie wiem.
– Rozmawiałaś z nim przed strzelaniną. Świadkowie widzieli.
– Musieli się pomylić – odparła, patrząc policjantce prosto w oczy. – Przyszłam tu do chłopaka. Jest kierownikiem. A ten facet wstał i strzelił do mnie. Wszystko jest na monitoringu przecież.
– Sprawdzimy. Co tu robi twój człowiek?
– Przywiózł mnie. Pani wie, że nie mam prawa jazdy, więc Kristos mnie przywiózł.
– Nie wierzę w ani jedno twoje słowo, Walker – syknęła Kostrzycka. – Dorwę cię, zobaczysz.
– Gramy w jednej drużynie, pani inspektor.
Kostrzycka nie odpowiedziała rozwścieczona. Odeszła, żeby porozmawiać z policjantem prowadzącym sprawę. Do Vivian zaś podszedł Kristos.
– Będzie cuchnęło – stwierdził cicho.
– Jakoś przetrwamy – odparła.
– To oni?
Kiwnęła głową.
– Od lat próbują – zauważył.
– Mnie nie da się zabić – przypomniała. – Wiedzą o tym i wysyłają amatorów bez wyobraźni na profesjonalną zabójczynię. Trzeba go dokładnie przesłuchać.
– Nie ma sprawy. Będzie śpiewał, jak tylko rozkażesz. – Kristos uśmiechnął się niepokojąco. – Jak to wyjaśnisz kadrze kierowniczej?
– Coś wymyślę. O Gerarda martwić się nie trzeba.
– Zabaweczka.
– Nie twój interes.
Więcej nic nie powiedziała, bo podszedł jeden z ratowników.
– Pani inspektor pozwoliła jechać do szpitala – poinformował ich.
Vivian kiwnęła głową.
– Kristos, miej tu wszystko na oku.
– Jasne. Odwieźć kadrę kierowniczą? – Błysnął uśmiechem.
– Bez takich. Dość ma dzisiaj stresu.
– Będę grzeczny. Mózgowiec wyśle ci któregoś do ochrony.
– Wystarczy, że poinformuje Arte. Zresztą mnie nie można zabić.
Kristos nie odpowiedział. Doskonale o tym wiedział, lepiej niż ktokolwiek w drużynie, ale dla innych należało utrzymywać pozory tego, że Anioł Lucyfera nadal jest bezużyteczną, śliczną panienką, która tylko dużo gada.

4 komentarze:

  1. No no no, jaki tutaj lekki humorek. Oj vita Vivian.
    Mhm, czyli nici z zabawy. Z misji też nici, a Viv otruta i żyje. Ale spodziewałam się, że wpleciesz już temat a to nici. Czyżby to jednak nie kochanek? Czyli nie kochanek. Jedyna uwaga, że mogłaś dodać jakieś tłumaczenie. W sensie, ja wiem, co czytam, ale nie wszyscy znają, a nie koniecznie chcą to sobie tłumaczyć na google.
    Ale wgl. fajnieeeee :D lubiem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz pod spodem w akapicie jest tytuł Viv po polsku, więc uznałam, że łatwo skojarzyć.

      Usuń
  2. Ano ostatnio o tym rozmawiałyśmy! Vivian jest wszędzie (tak jak ten niesławiony Gerard XD). Także Viv jest i tu!
    "– Nie. Wprosiłam się na wino i seks, nie na wino i twój pracoholizm." - miałam takie: mwahahha. Chociaż... kuźwa, oni w tym tekście ciągle o seksie. Co oni, jacyś niewyżyci XDD?
    O, i pojawił się Gerard! HA! Mówiłam, że jest wszędzie?!
    Strasznie dużo tu dialogów i są naprawdę przyjemne, ale przez to mam wrażenie, że akcja jest za mało opisowa i zbyt szybko pędzi. Bynajmniej plus za dialogi, bo są i zabawne, i miłe w odczycie!

    (Tobie się nie podpisuję, ty wiesz, kto ja!)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej.
    Buahahahahaha, Gerard. Chyba się nie zdziwisz, jak napiszę, że uśmiechnęłam się złośliwie, kiedy zobaczyłam to imię?
    Mój Boże, Arte! Stęskniłam się!
    Kto to widział wysyłać zabójców na Vivian? Przecież ona jest gorsza od Hulka, jeśli chodzi o umieranie.
    Z ironicznymi wypowiedziami, dynamicznie i plastycznie. Lubię to.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń