Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

poniedziałek, 3 lipca 2017

[46] Somos muerto ~ Miachar

Imiona bohaterów to nie imiona, a przetłumaczone słowa. Dziewczynka nosi takie, a nie inne, bo mam słabość do jednego kwiatu, zaś chłopak ma imię zainsporowane dramą Boys Over Flowers. Odrobinę futurystycznie, ale dawno nie przenosiłam akcji w przyszłość. Zakończenie otwarte, bo nie chcieli mi zdradzić, co dzieje się dalej. Kiedyś dokopię się do tej historii.
Świt to dziwny czas w ciągu dnia. To ten moment, kiedy noc macha światu na pożegnanie, a dzień dopiero stawia swoje duże kroki. To te minuty, kiedy sny zaczynają odchodzić, jednocześnie nie zostając zastąpione przez jawę. Niewielu w tych czasach wykorzystuje świt, by podbić planetę czy chociażby udać się do pracy. Świt został zapomniany przez ludzkość.
            A przynajmniej tak by się mogło wydawać.
            Na jednym z pozostałych, nienaruszonych przez przemysł pagórków siedziała dziewczynka. nie mogła mieć więcej niż dwanaście lat. Proste ciemne włosy miała związane w koński ogon. Ubrana w kombinezon typowy dla dzieci robotników tarła o siebie dłonie. Zapomniała, że o świcie bywa zimno i to nie tylko wtedy, kiedy są przymrozki, a rękawiczki zostawiła w jednej z szuflad maleńkiej komody, która robiła w domu za jej całą szafę. Mimo, że temperatura nie należała do wysokich, a czapka nie grzała idealnie, dziewczynka dzielnie trwała na posterunku.

            Co takiego ta właścicielka bystrego spojrzenia piwnych oczu robiła o tej porze na pagórku poza spoglądaniem na swoje rodzinne miasteczko? Czekała na swojego przyjaciela, który miał dla niej jakąś niespodziankę. Była podekscytowana, dlatego nie odczuwała chłodu aż tak mocno, jak inni ludzie, którzy z jakiegoś powodu ruszyli o świcie w miasto.
            Gyep się spóźniał. Albo tak myślala, zerkając na lewą rękę. Jej zegarek znowu się psuł, więc nie mogła ufać jego wyświetlaczowi i dodatkowym wskazówkom. Mogło być tak, że zamiast na czas centralnej Europy zerknęła na ten Nowej Anglii - czasami jej się tak zdarzało - ale wtedy siedziałaby tu w środku nocy. Czyli to Gyep się spóźniał.
            Zegarek zaciskał się mocno swoją grubą bransoletą na jej nadgarstku, sprawiając jej odrobinę bólu, kiedy ruszała ręką, ale nie preszkadzało jej to - właściwie to były jedyne momenty, kiedy czuła cokolwiek. Miała niski poziom EQ, jednak to nie przeszkodziło jej znaleźć przyjaciela. Takiego, który wystawiał właśnie jej cierpliwość na próbę.
            - Gdzie on się podziewa? - zapytała samą siebie, dość szybko uzyskała odpowiedź.
            - Vadrózsa! Hej!
            Podniosła się z zimnej trawy i otrzepała kombinezon z kropel rosy. Patrzyła, jak chłopiec się zbliża, założyła przed sobą ramiona i wydęła malinowe usta.
            - Co tak długo? Chcesz, żebym tu zamarzła?! - zapytała zła, że zechciała tu w ogóle przyjść i siedzieć na zimnym.
            Dopiero kiedy wyrzuciła z siebie odrobinę złości, dostrzegła, że przyjaciel ciągnie za sobą ponad metrowy pancerz. Z odległości nie umiała go rozpoznać, jednak im Gyep był bliżej, tym więcej widziała i szerzej otwierała oczy.
            - Co to jest, do diaska? - Aż zaczęła szybko mrugać, by przyzwyczaić wzrok do tego, co przytaszczył Gyep. - Czy ty planujesz jakąś nagłą migrację w tym złomie?
            - Bardzo śmieszne - rzekł chłopak, po czym rzucił pancerzem o ziemię, nie będąc przy tym zbyt delikatnym. Na szczęście przedmiotowi nic sie nie stało, najwidoczniej jego materiał był tak wytrzymały, jak mówiono. - To jest właśnie ta niespodzianka, o której ci mówiłem.
            Vadrózsa przyjrzała się przytaszczonemu pancerzowi, rozpoznała kokpit sterowniczy, jednak cała reszta maszyny pozostała dla niej zagadką.
            - To dla tego czegoś użyłeś o północy połączenia telepatycznego? - zapytała z przekąsem przyjaciela. - Było warto? Zamiast tu siedzieć i czekać na jakiś złom, mogłam sobie pospać, Gyep!
            Chłopak westchnął. Nie rozumiał zdenerwowania przyjaciółki, przecież już kilkukrotnie wyrywał ją ze snu i prosił o spotkanie, by razem zrobili coś ciekawego, nie powinna więc tak zareagować. Choć musiał przyznać, że zapomniał o tym, iż ostatnio nie czuła się za dobrze, że chwyta ją jakieś przeziębienie. Nieważne, najwyżej zaprosi ją na duży kubek gorącej czekolady z piankami, jak tylko skończą testowanie tego sprzętu.
            - Nawet nie wiesz, co to jest - burknął, kucając przy pancerzu.
            - A ty niby wiesz? - Vadrózsa poszła w jego ślady, odrobinę zainteresowana tym, co przed sobą miała. - Jak wiesz, to możesz mi powiedzieć.
            - Wpierw musisz ładnie poprosić.
            Przewróciła oczami, po czym zgromiła wzrokiem starszego od siebie towarzysza. Uważała, że skoro znają się od szkółki przedszkolnej, gdzie zaczęli swoją przygodę z rzemielśnictwem, nie musi go prosić o nic. Także teraz. Wiedziała jednak, że ładnie sformułowana prośba zmiękczy serce Gyepa, to dlatego przywzięła na twarzy słodki uśmiech i odezwała się:
            - Kochany idősebb Gyep, czy mógłbyś mi wyjaśnić co to jest? Bardzo proszę.
            Chłopiec uśmiechnął się promiennie.
            - No widzisz? Jak chcesz, to potrafisz być miła.
            - Spokojnie, niedługo mi za to zapłacisz - odgryzła się. - Wyjaśnisz w końcu czy nie?
            Gyep westchnął, po czym odchrząknął i nauczycielskim tonem zaczął objaśnianie niewiadomego.
            - To, co widzisz, to prototyp nowego, dwuosobowego pancerza zbrojeniowego służącego do lotów krótkodystansowych. Pierwsza produkcja tego roku. - Spojrzał na nią, a jego uśmiech zamienił się na lekko kpiący. - Masz ochotę się przelecieć, ma'am?
             Vadrózsa założyła przed sobą ramiona i odwzajemniła uśmiech.
            - Pozwolę zabrać się na lot, ale pod jednym warunkiem - nie będziesz starał się być zabawny, Gyep. To ci naprawdę nie pasuje.
            Chłopiec roześmiał się i podniósł pancerz.
            - W takim razie stań przede mną, bym mógł nas ubrać.
            Posłusznie zrobiła, co nakazał. Gyep stanął za nią, nałożył przed nią pancerz i wcisnął jednej z wystających guzików. Kokpit pozostał na zewnątrz z kilkoma przyciskami, pancerz zaś zwielokrotnił swoją powierzchnię, zakrywając oboje, jednocześnie rozdzielając ich dodatkową ścianą. Trudno było jednocześnie powiedzieć, jak działała cała zamontowana w nim technologia, ogólnie pancerz wyglądał jak zardzewiały zderzak samochodu sprzed ponad dwóch wieków. Aż dziw, że jego skrzydła udało się tak powiązać z całością, że nie odpadały, choć wyglądały tak, jakby najlżejszy wiatr miał je oderwać od pancerza.
            Hełmy zakrywające ich głowy miały kolor głębokiej czerni. Z daleka dwójka dzieci wyglądała jak jakiś niepozorny budynek. Trudno było uwierzyć, że w ogóle da się go poderwać z ziemi, ale skoro taki miał być jego cel, to pewnie wmontowano odpowiedni system.
            Za chwilę Vadrózsa i Gyep mieli się o tym przekonać.
            - Gotowa do biegu, by wzbić się w powietrze?
            Teraz jasne było, dlaczego spotkali się na pagórku - zbieganie z niego miało porwać sprzęt do lotu. Dziewczynka wzięła głęboki wdech i odpowiedziała:
            - Tak, jestem gotowa.
            Mogła przysiąc, że właśnie się uśmiechnął.
            - W takim razie zaczynajmy. Gotowi, do biegu, start!
            Ruszyli, powoli nabierając prędkości. Zanim się na to zdecydowali, już unosili się w powietrze. Dziewczynka prawie krzyknęła, kiedy po oderwaniu od ziemi pancerz wysunął także dolną część i zakrył ich nogi. Teraz wyglądali jak przerośnięty owad ze skrzydłami.
            - Skąd ty wytrzasnąłeś ten pancerz? - zapytała Vadrózsa, kiedy zbliżyli się do miasta i napotkali pierwsze zabudowania.
            - Od ojca. Przyniósl to wczoraj z fabryki, bo nie chciał, by trafiło do zgniatarki. Ponoć ma jakieś usterki.
            Dziewczynka kiwnęła głową ze zrozumieniem. Wielu robotników i inżynierów starało się zachować sprzęt, który według władz nie nadawał się do użytku. W swoich domach i piwnicach, po kryjomu naprawiali błędy, które wyłapywały i poprawiały jakość sprzętu, który na czarny rynku schodził za miliony.
            - Fajnie. - Patrzyła przed siebie i aż zachłysnęła sie powietrzem. - Gyep, uważaj! - wykrzyknęła, kiedy wyrósł przed nami jeden z wieżowców.
            - O cholera! - Chłopak zdołał zareagować i unieść ich za pomocą małego joysticka do góry. 
            Zdołali ustabilizować lot, ale to mógł być dopiero początek ich problemów.
-  Wiesz
, jak się tym lata? - zapytała Vadrózsa, wcześniej przełykając.
            - Normalnie skłamałbym i powiedział, że tak, ale biorąc pod uwagę fakt, że prawie wlecieliśmy w ten budynek, podejrzewam, że znasz odpowiedź
.
            - A myślałam, że każdy dzieciak w dwudziestym drugim wieku wie, jak obsłużyć każdą maszynę! - Poczuła, jak nagle się dusi adrenaliną i strachem. - Ty imbecylu! - zagrzmiała, ściskając kokpit zziębniętymi palcami. - Przez ciebie jesteśmy martwi!
            Vadrózsa poczuła, jak ogarnia ją najczystsze przerażenie, pod wpływem tego uczucia aż przymknęła oczy. To się nie mogło dziać naprawdę!
            Gyep starał się zachować trochę więcej zimnej krwi. Manipulował przyciskami i krążkiem, szukając zasad rządzących pancerzem i jego wnętrzem. Nie szło mu to najlepiej, zważając na to, że znowu zbliżali się w stronę kolejnego budynku.
            Chłopak wiedział, że nie zdoła w pełni zapanować nad maszyną, dlatego wcisnął wszystko, co mógł, po czym zapytał:
            - Masz jakieś ostatnie słowo?
            Wymienili spojrzenie w lusterku wstecznym, które jakiś geniusz wcisnął do środka pancerza, oboje przerażeniu perspektywą szybkiego spotkania ze śmiercią, rozczarowani swoimi umiejętnościami, ale też zadowoleni, że przyjdzie im skończyć życie razem niczym partnerom do samobójstwa. obojgu tylko jedo słowo przychodziło w tej chwili na myśl.
            - Csókolom! - wykrzyknęli wspólnie, powtarzając swoje zwyczajowe pożegnanie i pozwolili działać losowi.
            Owadzi pancerz mknął w stronę jednego ze starszych budynków w mieście, pamiętającego jeszcze czasy trzeciej wojny światowej. Brzydki beż i stare, niedające się zamazać graffiti. To był ostatni widok, jaki ta dwójka widziała, zanim pochłonęła ich ciemność.
            Czyżby?



2 komentarze:

  1. Nie wiem, nie czuję tego tekstu. Temat jest, stylowo też nie mam żadnych zastrzeżeń, ale raczej jest mi on obojętny. Nie potrafię się w niego wczuć i nawet to przerażenie dzieciaków, które prawdopodobnie za chwilę zginą jest mi obce.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. „Niewielu w tych czasach wykorzystuje świt, by podbić planetę czy chociażby udać się do pracy.” – stylistycznie trochę przegięte. Metafora tak. Hiperbola tak. Kontrast tak, ale wszystko razem w jednym zdaniu mnie nie przekonuje.
    „nienaruszonych przez przemysł pagórków” – za duży skrót myślowy jak dla mnie. Wiem, że to opowiadanie, ale można to było jakoś ubrać ładniej w słowa.
    „tarła o siebie dłonie” – nie wiadomo do końca co o co pocierało dłonie o ubranie czy dłoń o dłoń.
    „którzy z jakiegoś powodu ruszyli o świcie w miasto.” – wyrzuciłabym z jakiegoś powodu, bo to jest troszkę Mr. Obvious., tak samo jakąś z jakąś niespodziankę. Niestety sama się łapię czasem na podobnych rzeczach np. cofnąć w tył itp. 
    O, super imię dziewczynki!!! To z jakiegoś języka? Brzmi jak węgierski.
    „siedzieć na zimnym” – zimnym czym?
    „Przewróciła oczami, po czym zgromiła wzrokiem starszego od siebie towarzysza. (…) to dlatego przywzięła na twarzy słodki uśmiech i odezwała się” – albo gromi wzrokiem, albo się słodko uśmiecha, jeżeli w jednym króciuteńkim akapicie ma taką amplitudę emocji to jakoś bym to uzasadniła.
    „ Vadrózsa założyła przed sobą ramiona i odwzajemniła uśmiech.” – jeśli się nie mylę założyła je już chwilę wcześniej, chyba że coś zgubiłam
    W opisie pancerza trochę się pogubiłam, ale widać że miałaś koncept. To, że dziewczynka mówi do kolegi „imbecylu” mi trochę nie pasuje, może to kwestia indywidualnego odbioru.
    Mega natomiast podobał mi się pomysł stworzenia takiego, a nie innego świata przedstawionego. Są robotnicy, czarny rynek, jakieś władze, dziwne maszyny itp. Popracuj troszkę nad stylem, powtórzeniami (czyli pisz, pisz, pisz i dawaj czytać innym), a będzie git 

    OdpowiedzUsuń