Opowiadanie
napisałam z tęsknoty za przyrodą i z potrzeby serca. Wcale nie zabawne, trochę
nudne, ale potrzebowało być napisane. Jest we mnie bunt, że każdy jeden
pieprzony skraj wszystkiego trzeba ogrodzić, przypisać mu numer, uładzić, wybić
meszki i komary i wszystko co może nas chociaż trochę powstrzymać. My, ludzie,
zapominamy jak blisko nam do mistycyzmu, harmonii i spokoju. Chce się z nas
zrobić kenów i lale, wciąż nieszczęśliwych, z jakimś brakiem, ułomnych, ciągle
głodnych wrażeń, z przymusem pracy nad sobą, zakupem drogich torebek, pochłoniętych
żądzą urody, mięśni i miłości. A wystarczy iść do lasu, usiąść wśród drzew i
zrozumieć, że właśnie tacy pasujemy do świata jak krem czekoladowy do naleśnika!
Trzeba tylko przestać się szarpać. Wtedy zrozumiemy, że kobiecość i męskość to
coś niezwykłego. Coś, co godzi wiele światów. Coś, co wskazuje drogę na skrzyżowaniu
poza czasem. I to nie w wymyślonych rzeczywistościach seriali i powieści. To
dzieje się tu i teraz. Możemy wiele zmienić, a dzięki nam, następne pokolenia
nie będą skupione na swoich brakach, ale na życiu w harmonii z przyrodą, swoją
historią i ze sobą.
Pąki
wspomnień
Słońce powoli sunące ku krawędzi horyzontu
przyjemnie łaskotało odsłonięte przedramiona. Muzyka w słuchawkach odwracała uwagę
od natrętnych myśli. Dziewczyna szła chodnikiem w stronę pobliskiego lasu. Na
spacer wzięła kanapki i wodę. Nie wiedziała właściwie dlaczego, ale zapragnęła
pikniku wśród drzew. Gdy skręciła w stronę lasu wreszcie mogła wyciągnąć słuchawki
z uszu. Szum ulicy przestał dokuczać.
- Co
by było, gdyby mój dziadek nie był na robotach w Niemczech? - zapytała sama
siebie. Pytanie, spadło jej na głowę niczym pająk lecący z wiatrem na skrawku
pajęczyny. W pierwszej chwili chciała zrobić z nim to samo, co z potencjalnym
owadem, ale postanowiła nie strząsać go z siebie z obrzydzeniem.
Las prowadził ją wydeptaną ścieżką niczym
matka gąska swoje dzieci. Światło słońca załamywało się na zieloności liści, by
delikatnie otulić mgiełką wysoką trawę. Pachniało grzybami, mimo że była
dopiero połowa lipca. Poczuła, że jest częścią tej ścieżki, tej trawy, i jest
blisko z każdym drzewem tutaj. Stawiała miękko stopy, przymknęła oczy i rozłożyła
ręce. Była leśną boginką. Wiedzącą. Matką. Czuła siłę pokoleń kobiet przed sobą
i po sobie. Zmieniają się ubrania, fryzury, ale mądre, roześmiane oczy wciąż błyszczą
tak samo.
- Co
do mnie mówisz, lesie? Czego ode mnie chcesz? - zapytała głośno i poczuła się
idiotycznie. Jej głos spłoszył nastój. Rozejrzała się ukradkiem, czy nikt jej
nie widział, albo co gorsza nagrał i wrzucił do internetu. Jednak nic się nie
stało. Chwilowy przebłysk dał jej wiele i nic. Wróciła do niej natrętna myśl o
dziadku.
Idąc ścieżką, poczuła wwiercające się w jej głowę
wrażenie, że wraca z wojny do domu. Jak by to było? Nie było to jej
wspomnienie, jednak czuła, że jego echo zapisane jest w jej genach. Głowa zaczęła
boleć. Spracowane dłonie wisiały bezwładnie wzdłuż ciała. Natrętna myśl, że
przecież się uciekło, że się wraca, ale nie wiadomo właściwie do czego. Czy
jest jeszcze cokolwiek, co przypomina dom? Wcześniej myślał tylko o tym, żeby
przeżyć i uciec. Teraz bał się co zastanie na końcu drogi. Jego kroki, mimo co
raz bardziej dokuczliwego głodu, zwalniały. Czy Basia wciąż lubi jagody? Niby łza
na policzku, ale jest jak ból zęba, który usunięto dawno temu. Fantomowa kropla
rzeźbiąca wąwóz wśród brudu i kurzu. Chłopak wracający z Niemiec nie płacze, bo
zbyt wiele razy słyszał, że nie jest człowiekiem. Jest psem, lub gorzej niż
psem. Szczurem. Wymiocinami szczura. Ale jest. Idzie.
Po długim marszu zaczęło pachnieć Polską. Zgwałconą
i spaloną, ale jednak. Drzewa wyglądają jak te, pośród których zbierał grzyby z
ojcem. Pamięta, jak wstawał bladym świtem i szedł wśród pełnych rosy traw.
Ojciec wyjmował z kieszeni zawinięty w serwetkę kawałek chleba. Ale ten chleb
smakował! Był lekko kwaśny. Matka, przed upieczeniem, smarowała go wodą z
miodem. Idąc między drzewami czuje zapach tego chleba i grzybów. Widzi wąsy
ojca, jego poważną minę, gdy mówił, że każda istota jest ważna. Każdy ptak i
owad i człowiek mają swoją rolę. I że nie trzeba wszystkiego rozumieć.
Przypomina mu się coś, co trzymało go przy życiu.
Chodził po lesie i zbierał jagody z Basią. Chodziła po mchu lekko niczym łania.
Kiedy schylała się po owoce, między drzewami migał złotobrązowy warkocz. Pamięta jak siostra przyłapała go na tym i śmiała się.
- O
mój Boże, ty się zakochałeś! Antek się zakochał, słyszycie? - krzyczała głośno,
a chłopiec próbował ją złapać i uciszyć, po czym samemu zapaść się pod ziemię.
Wtedy wydawało się to najgorszym nieszczęściem na świecie.
Dwa
dni później Niemcy zabrali ojca. Słowo nieszczęście nabrało nowego znaczenia.
Nie rozumiał tego i nawet nie próbował, jednak mozolnie uczył się czym jest zło.
Później zabrali najmłodszą siostrę i jego. Jedna taka przyszywana ciotka mówiła,
że są aryjskiej urody, dlatego podobają się Niemcom. Siostra trafiła do
Lebensborn, i być może już nigdy nie powie słowa po polsku. On się stawiał i
trafił do pracy na cmentarzu. Paradoksalnie dzięki temu przetrwał. Nie miał
komu pyskować. Praca była ponad jego siły. Nocami przytulał się do martwych ciał
i płakał z tęsknoty za domem. Żył na granicy śmierci głodowej. Jakim cudem
przetrwał? Może rzeczywiście jest szczurem. Die Ratte! Abscheulich Ratte! Kiedy
jego opiekun pił, to wołał tak i bił, najpierw po głowie, a później uderzał na
oślep, po całym ciele.
- Der
ganze Krieg wegen diese verdammten Polen! - krzyczał, płacząc ściskając w dłoniach
zdjęcie syna, który zginął gdzieś niedaleko Warszawy, albo w samej Warszawie.
Z
czasem udało się poskładać ze strzępek całą historię syna swojego opiekuna. Część
opowiedziała mu polska służąca, pracująca nieopodal. Chłopak odszedł na wojnę
do nieprzyjaznej Polski z własnej woli. Pokochał Żydówkę. Tak właśnie igrała z życiem
śmierć. Polski chłopiec umierał z głodu i samotności w Niemczech, a niemiecka
krew wsiąknęła w ziemię w Polsce.
Szedł już kolejny dzień bez jedzenia. Możliwe,
że tutaj uda mu się coś upolować. Daleko między drzewami mignęła mu sarna. Wyciągnął
z kieszeni duży nóż. Ten las żył. Nagle gdzieś niedaleko usłyszał śpiew.
Wiedział, że jest już blisko Włocławka, ale serce zadrżało mu w piersi gdy usłyszał
pieśń, którą kiedyś śpiewała jego matka.
„Gdzieś na skraju łez i rąk,
Gdzieś na miedzy wzeszedł pąk.
O Jasieńku, o kochany mój,
Oby nie zabrał cię wojenny znój!”
Dziewczyna
była ubrana bardzo dziwacznie, we wzorzyste, workowate spodnie i obcisłą bluzkę.
Jednak długie do pasa, brązowozłociste włosy zaplotła w swojski warkocz. Ten
kolor coś mu przypominał, coś co dławiło w gardle. Śpiewała stojąc pod rozłożystym
dębem. Gdy nieopatrznie nadepnął na suchą gałązkę odwróciła się w jego stronę.
Zobaczył w jej oczach strach.
-
Umieram z głodu, Basiu – powiedział przez spierzchnięte gardło. - Nie bój się.
- A,
to na ciebie czekałam! - powiedziała powoli, z głęboką zadumą i szerokim uśmiechem.
- Nie umrzesz. Jestem twoją wnuczką, nazywam się Aniela. Las mnie do ciebie
przyprowadził. Tu masz chleb i wodę. I idź do swoich, o w tamtą stronę.
Był
tak głodny, że nie zadawał pytań. Rzucił się na jedzenie. Gdy skończył, zdał
sobie sprawę, że dziewczyna zniknęła. Został po niej jedynie papier, w który
zawinięte były kawałki chleba. I wspomnienie oczu, szaroniebieskich oczu,
takich jak jego własne.
Gdy
trzydzieści lat później urodziła mu się wnuczka o szarych oczach i brązowozłocistych
włosach, nauczył ją piosenki, którą nad kołyską śpiewała mu matka.
„Gdzieś na skraju łez i rąk,
Gdzieś na miedzy wzeszedł pąk...”
Po ostatnim Twoim tekście jaki czytałam przeżyłam szok. Zupełnie inny tekst, klimat. Czyta się to jak dobre opowiadanie, a nie czytadełko dla relaksu. Jestem pod ogrooooooooooomnym wrażeniem. Może też dlatego, że lubię klimaty wojenne w literaturze.
OdpowiedzUsuńdrobna korekta to "abscheuliche Ratte" i "wegen dieser" (Genitiv), jeśli to był Niemiec. Z wykształcenia jestem germanistką, więc prędzej poprawię takie błędy niż inne ;)
Gratuluję tekstu!
Kochana Justyno, jesteś moim mistrzem w opisywaniu w dosadny sposób tego, co dzieje się ze światem, a ten tekst jest tego przykładem. Po lekturze mam większą ochotę na podobny spacer po lesie. Może po chorobowym się uda?
OdpowiedzUsuńBrutalnie, ale i plastycznie opisałaś czas wojny, oddając strach, ból i krzywdę tych, którzy przeszli przez to piekło na ziemi.
Ładnie.
Dodam jeszcze, że bardzo podoba mi się to zderzenie dwóch rzeczywistości w jednym punkcie czasoprzestrzeni. Ciekawy zabieg.
UsuńPozdrawiam
Co do wstępu - jestem z tych zawsze po stronie natury, więc w pełni się zgadzam.
OdpowiedzUsuńPoczątek dość sielankowy i wesoły, a później już tragicznie. Samo połączenie dwóch płaszczyzn, czasoprzestrzeni (chociaż to jak z filmu sci-fi xD) było ciekawe. Może moment przejścia z jednej perspektywy do drugiej nie był jakoś wyraźnie zaznaczony - znaczkami, kursywą czy chociażby akapitem, ale wtedy nie wyglądałoby to tak samo, sens byłby trochę inny, może mniej czytelny. Zresztą nagłe pojawienie się rodzaju męskiego dało do zrozumienia, że mowa już o kimś innym. A to zapętlenie (czyli zabieg, który uwielbiam <3) wprowadziło nieco magii, tematów nadprzyrodzonych (?). Ciężko to nazwać. Są emocje i poważniejsze tematy - wojna i dzisiejsza obojętność ludzi na to, co nas otacza. I to, co mamy w sobie, bo historia rodziny niejednokrotnie kryje straszne, ale i bardzo interesujące rzeczy, tylko mało kto się tym interesuje.