Tydzień 48
Niestety nie udało mi się
skończyć tego tekstu, bo pewnie zająłby 50 stron. Więc urwałam w dziwnym
punkcie, bo niedziela 24:00, ale mam nadzieję, że mimo to będzie coś do
skomentowania. A, i proszę spuśćmy zasłonę milczenia na zapis, bo nie miałam
kiedy doczytać tych zasad, które podesłała mi Wilczy.
Rivssen zamknął za
sobą ciężkie podwoje świątyni Veer. Głuchemu trzaśnięciu zaledwie przez chwilę
odpowiadało echo. Gdy umilkło, zapadła cisza, nieprzerwana choćby ledwo
dosłyszalnym szelestem sukni kapłanek ani delikatnym dźwiękiem harfy, na której
grały cztery razy dziennie oddając hołd bogini Irs. W świątyni panował półmrok,
jedynie przez szczeliny w ścianie naprzeciwko wpadały smugi światła
słonecznego. W smugach mienił się kurz i pył. Wszak nikt nie sprzątał świątyni
od lat.
Rivssen postąpił
kilka kroków do przodu i ukląkł na omszałym kamieniu posadzki z szacunkiem
schylając głowę przed majestatem boga Sørgena. Jego to była świątynia, jemu
poświęcony ołtarz, przed którym piętrzył się stos mieczy i toporów, których
właściciele polegli w walce o ziemie na północ od rzeki Bredvann. Rivssen
odpiął miecz i położył go z namaszczeniem na posadzce. Następnie po raz kolejny
skłonił sie przed Sørgenem, którego obecność wyczuwał w tym miejscu zawsze najsilniej.
W żadnej innej świątyni tego nie odczuwał. Może dlatego, że to właśnie do Veer przyprowadził
go ojciec. Rivssen był wtedy małym chłopcem. Wszedł do świątyni tylko dlatego,
że ojciec miał wysokie stanowisko w Radzie Państwowej i przede wszystkim zasłużył
się jako wojownik. Ojciec głęboko wierzył w obecność i siłę Sørgena i tą wiarę
przekazał synowi. Od tego czasu Veer stało się dla Rivssena miejscem częstych
pielgrzymek. Tak częstych, na ile pozwalały mu obowiązki Trzeciego Wojownika
konwentu Velsignet. W strumień myśli i wspomnień Rivssena nieprzyjemnie wdarł
się zgrzyt odsuwanej metalowej przesłony w bocznej nawie świątyni. Natychmiast
stał się czujny, mimo iż wiedział, że tu w Veer nic mu nie grozi. Jednak
instynkty nabyte podczas walki zdawały się nigdy nie przygasać.
– Velkommen, herre! – Jękliwy, z trudem wydobyty z krtani głos
starca w granatowym płaszczu rozbrzmiał
echem wśród kamiennych ścian świątyni.
Rivssen powstał z klęczek, przypasał miecz a następnie ukłonił się
starcowi.
– Velkommen, Wielki Kapłanie. Niech chwała Sørgena będzie twym
udziałem.
– Niech cię prowadzi w walce, Rivssenie. – Starzec z trudem pokuśtykał w stronę
rycerza, by następnie w geście pozdrowienia położyć dłoń na jego ramieniu. –
Dawno cię nie widziałem - westchnął ciężko.
– Wiele się działo w ostatnich dniach - wymijająco odparł zagadnięty -
na szczęście dziś udało mi się tu w końcu dotrzeć.
– Rivssenie, mnie nie oszukasz. – Starzec ze smutkiem pokręcił głową. –
Wszyscy wiemy co działo się w Lavvann. Przybyło tu mieczy...
– Odeszli w chwale Sørgena - odrzekł rycerz beznamiętnie – Znamy nasz
los.
– Waszym losem jest gwarancja pokoju, nie wojna! – Głos kapłana zmienił
ton na hardy. – Dopóki wszyscy tego nie zrozumieją, nic się nie zmieni!
– Szanuję twoje zdanie, kapłanie - Rivssen mówił spokojnie, lecz
stanowczo – dążymy do zaprowadzenia pokoju, ale sam rozumiesz, że dopóki nie
mamy kogoś równie charyzmatycznego jak Tor-Danevik, ta wojna będzie trwać. To
musiałby być ktoś szczególny, rozważny ale i mężny...
Kapłan potrząsnął głową na znak sprzeciwu.
– Nie bluźnij, Rivssenie! Nie tobie wybierać następcę wielkiego
Tora-Danevika.
– Nie mnie... - Rivssen skrzywił się z niezadowoleniem – Konwent
zbierał się pięć razy i pięć razy spaliliśmy ofiarę na próżno.
– Nie bluźnij! - starzec uniósł dłoń w karcącym geście. – Wczoraj Konwent
zebrał się bez ciebie. Wielki Sørgen raczył objawić nam swój wybór.
– Któż to?! – Rivssen aż szerzej otworzył oczy ze zdumienia. Ominęło go
takie wydarzenie! Wybrano nowego władcę Svartsjø bez jego udziału? Dlaczego Sørgen
przyjął ofiarę właśnie teraz, po rzezi w Lavvann? Przecież można było tego
uniknąć!
– Wybraniec ma na imię Asgar - kapłan mówił powoli, jakby ważył słowa –
Mieszka na podzamczu.
– Nie należy do Konwentu? – zdziwił się Rivssen.
– Nie – uciął ostro starzec – Jego ojciec był krótko w Konwencie, ale
syn wybrał inną drogę.
– Poznałem jego ojca?
- Nie wiem... - staruszek ewidentnie próbował się wymigać od
jakichkolwiek wyjaśnień – Mogliście się nie spotkać.
– Jak się nazywa?
– Czy to istotne?
– Chyba mam prawo wiedzieć jak nazywa się ojciec nowego monarchy! –
Rivssen zdenerwowany uniósł głos, lecz natychmiast zreflektował się, że przez
lekkomyślne zachowanie może ściągnąć na siebie gniew Sørgena i ściszył głos –
No jak się nazywa?
– Dowiesz się w swoim czasie. – Kapłan był nieprzejednany - Wybrańca
trzeba eskortować do Varann. Tam zostanie poświęcony Sørgenowi i namaszczony na
nowego władcę. Następnie spotka się z Kerdem, aby wynegocjować rozejm.
Rivssen prychnął rozdrażniony.
– Z całym szacunkiem kapłanie, ten pomysł to wariactwo. Asgar może
zostać namaszczony tutaj w Veer. Ciągnięcie go do Varann to straszliwe ryzyko.
Wy tutaj chyba nie zdajecie sobie sprawy, do czego jest zdolny Kerd. Asgar,
jeśli faktycznie jest wybrańcem Sørgena, musi zjednać lud i zebrać armię, a
także spróbować sojuszu z Zachodem. Bez tego nie mamy szans. Kerd jest zbyt
silny i wierz mi, kapłanie, nie ustąpi dopóki nie zginie. A jeśli zginie z ręki
Asgara, to umocni pozycję nowego króla.
– Nie wierzysz w moc Sørgena, Rivssenie! – zagrzmiał starzec z wyraźnym
oburzeniem –Przepowiednia głosi, że
osiemnasty władca Svartsjø będzie potężniejszy od swego poprzednika. Jako
jedyny spośród ludzi otrzyma dar nieśmiertelności, gdyż został szczególnie
umiłowany przez Sørgena, jako wielki wojownik. Po dwudziestu latach panowania
odejdzie do niego i będzie czczony w naszych świątyniach jako bóg zwycięstwa.
Rivssen zamyślił
sie po usłyszeniu słów kapłana. Przepowiednia wydawała się niedorzeczna, a
jednak tyle razy moc Sørgena okazała się silniejsza od wszelkich przewidywań...
Na polu walki wielokrotnie się o tym przekonał. Głęboka wiara w obecność boga
szlachetnej walki dawała mu siłę, jakiej nie był w stanie dać mu wieloletni
trening pod okiem najznamienitszych mistrzów sztuki rycerskiej, ani
doświadczenie, które zdobywał podczas ostatnich dwudziestu pięciu lat w
różnorakich potyczkach, mniejszych i większych walkach i wreszcie w ostatnim
krwawym konflikcie zbrojnym z samozwańczym władcą Kerdem. Sørgen nigdy go nie
zawiódł. Rivssen przez lata uczył się coraz większego szacunku do boga oraz
stawał się coraz gorliwszym jego wyznawcą. Po piętnastu latach spędzonych w
Konwencie nie zdecydował się na założenie rodziny. Pozostał wierny swoim
ideałom i zajął się szkoleniem nowych pokoleń rycerzy, wiedziony przekonaniem,
że jest to winny Sørgenowi. Usłyszawszy przepowiednię dotyczącą nowego władcy,
w pierwszym odruchu był gotów zwątpić w jej prawdziwość. Jakże to możliwe, żeby
bóg umiłował któregoś ze śmiertelników do tego stopnia by darować mu
nieśmiertelność a następnie uczynić bogiem zwycięstwa! Czy to w ogóle możliwe?
Czy to samo w sobie nie jest bluźnierstwem? A może miało to być wynagrodzeniem
za ostatnie cierpienia ludu Svartsjø, za setki ofiar bratobójczej wojny, za
bezsensowny przelew krwi pod Lavann?
– Kapłanie, czy przepowiednia mówi, kiedy Wybraniec otrzyma
nieśmiertelność? –zastanowił się na głos.
– Nie jest to jasno powiedziane... – Starzec sposępniał – Większość
twierdzi, że w momencie zaprzysiężenia w Varann. Takie otrzymaliśmy znaki.
– Ciekawe... – mruknął Rivssen, po czym skłonił się głęboko przed
kapłanem w geście pożegnania.
– Zaczekaj – starzec zatrzymał go chudą, pomarszczoną dłonią –
Chciałbym, abyś to ty eskortował Asgara do miejsca jego przeznaczenia.
– Jaa? – Rivssen wydawał się być zaskoczony – To decyzja Konwentu? Dopiero wróciłem spod
Lavann. Potrzebuję odpoczynku...
– Rozumiem, że wiele przeżyłeś, Rivssenie – kapłan ściszył głos – ale
tylko pod twoją opieką będzie bezpieczny. To nie jest decyzja Konwentu, lecz
Rady Kapłanów. Chcemy, aby jak najmniej osób wiedziało o tej podróży. Jesteś
wspaniałym rycerzem, wierzymy że Asgar może się od ciebie wiele nauczyć.
– Ma być nieśmiertelny, po co mu moje nauki! – prychnął Rivssen nieco
urażony – Jest mnóstwo rycerzy, którzy mogą mnie zastąpić.
– Nie, Rivssenie – kapłan gwałtownie pokręcił głową w przeczącym geście
– Przyjmij to jako wyróżnienie. Kiedy obejmie władzę, z pewnością nie zapomni o
tobie.
– Kiedy mam go odebrać i ile osób będzie liczyć gwardia?
– Jutro po zachodzie słońca w zagajniku za chatą kowala. Dostaniesz
tylko jednego rycerza do pomocy. Jak wspominałem zależy nam na dyskrecji. Niech
moc Sørgena będzie z wami.
– I z tobą, Wielki Kapłanie.
***
Następnego
wieczoru Rivssen usiadł na kamieniu przyglądając się słońcu zachodzącemu nad
rozlewiskiem rzeki Bredvann. Nad głową krążyły mewy, przekrzykując się niczym
hałaśliwe przekupki na targu, nurkując raz po raz w dół, aby zapolować na drobne
żyjątka. Słońce rzucało ostatnie słabe promienie na taflę wody i pożółkłą
mizerną trawę, porastającą brzegi. Od ziemi czuć było ciągnącą wilgoć, powiewy
wiatru niosły rześkie powietrze i Rivssen z zadowoleniem skonstatował, że wziął
ze sobą skórzany płaszcz. Wielkimi krokami nadchodziła jesień. Wyczuwał ją w
powietrzu, odbijała się w pożółkłych liściach i trawie, gasiła słońce coraz
szybciej i budziła coraz bardziej ospale. O tej porze roku najbardziej lubił
siedzieć przy ognisku, piec ziemniaki w popiele, słuchać przyjezdnych bardów
oraz pić kompot z suszonych jabłek, śliwek i goździków. Dawniej przyrządzała go
matka i częstowała przy okazji odwiedzin, teraz pozostało mu tylko własnoręczne
przygotowanie według starej receptury.
Czekała go daleka
podróż. Może nie tak daleka jak wojenne wyprawy, jeszcze za panowania
Tora-Danevika czy kilka samotnych eskapad w góry, jednak czuł, że droga będzie
mozolna i ciężka. Na trasie do Varann pełno było niebezpieczeństw. Zapuszczali
się tam wojownicy Kerda, grasowały bandy lokalnych zbirów, szukających raz to
zaczepki, innym razem pieniędzy i jedzenia. Zdziesiątkowani w bratobójczej
wojnie rycerze Konwentu nie byli w stanie zagwarantować mieszkańcom
bezpieczeństwa. Rivssen zdawał sobie sprawę, że jeśli misja ma się powieść, musi
działać bardzo ostrożnie. Jakakolwiek potyczka, nawet z drobnymi
rzezimieszkami, mogła przerodzić się w regularną bitwę z wojownikami Kerda,
którzy mieli swoich szpiegów dosłownie wszędzie, szczególnie w okolicy świątyni
Varann. Gdyby którykolwiek dowiedział się o przepowiedni i mającym się odbyć
zaprzysiężeniu nowego władcy-boga, Rivssen i jego podopieczny nie uszliby z
tego z życiem. Wielki Kapłan miał rację, starając się zachować wszystko w
tajemnicy. Nawet w Konwencie mogli pojawić się szpiedzy Kerda. Rivssen przyjął
zadanie ze świadomością ogromnej odpowiedzialności jaka na nim spoczywała, a
równocześnie z pewną dumą. Oto wybraniec Sørgena, przyszły władca i
nieśmiertelny bóg, został powierzony jego pieczy. Sam musiał być z pewnością
wielkim rycerzem, skoro bóg wybrał go spośród tylu śmiertelników na następcę
Tora-Danevika.
Gdy
tylko słońce zniknęło za linią horyzontu, Rivssen wstał, poprawił miecz u boku
i ruszył w stronę zagajnika. Miał nadzieję, że Wielki Kapłan dobrał mu do
kompanii kogoś starszego i doświadczonego, nie byle chłystka spośród juniorów
Konwentu, którym wydawało się, że miecz służy jedynie do beztroskich popisów
przed dziewczętami. Rivssen jako Trzeci Wojownik Konwentu miał do czynienia z
wieloma takimi młodzieńcami podczas egzaminów. Ledwo urósł im meszek nad górną
wargą nabierali dziwnej pewności, że oto są mężczyznami gotowymi do walki w
obronie kobiet Svartsjø. Z tą dziwaczną pewnością rzucali się w wir walki,
najczęściej tylko po to, by się przekonać jak bardzo są jeszcze słabi i
niedoświadczeni. Pierwszy Wojownik Konwentu pozwalał, aby sprawdzili się w
walce, gdy tylko otrzymali pierwszy stopień rycerski. Rivssen perswadował,
jednak na próżno. Po rzezi w Lavann, gdy patrzył w oczy ocalałym, nabrał tylko
pewności, że to za wcześnie. Nie byli w stanie udźwignąć brzemienia tego, czego
byli świadkami i współuczestnikami.
Pod wysokim
modrzewiem dostrzegł Kapłana, odzianego tym razem w szary płaszcz, opartego
ciężko o laskę. Obok niego stała drobna, niewysoka postać w lekkiej zbroi.
Rivssen wytężył wzrok, aby rozpoznać rycerza. Większość młodzianków Konwentu
była mimo wszystko bardziej wyrośnięta. Gdy podszedł bliżej, osoba ta odwróciła
głowę i wówczas dostrzegł jasne włosy wysypujące się spod kaptura.
– O Sørgenie... – westchnął ciężko Rivssen wzniósłszy oczy ku niebu –
czymże zgrzeszyłem wobec Ciebie, że każesz mnie obecnością kobiety?!
– Velkommen, herre – dziewczyna pozdrowiła go skłoniwszy się z
szacunkiem, należnym Trzeciemu Wojownikowi. Gdy podniosła głowę, spojrzał
krytycznie i dostrzegł drobną twarzyczkę o miękkich rysach, wąski kształtny
nosek oraz duże oczy koloru letniego nieba, wpatrzone w niego z podziwem.
– Velkommen – odburknął niechętnie, a następnie zwrócił się do kapłana
– Gdzie Wybraniec i drugi rycerz?
– Asgar powinien nadejść za moment. – Kapłan wydawał się być
nienaturalnie podenerwowany – A oto Vernile, twoja towarzyszka – wskazał na
kobietę – Mam do niej zaufanie, to dobre dziecko.
– Hva faen! – Rivssen zaklął szpetnie – Potrzebuję rycerza! Dorosłego,
doświadczonego rycerza Konwentu po pięciu walkach! Sørgen ześle na was plagi, jeśli przez tę
durną decyzję Wybraniec dostanie się w ręce Kerda!
Dziewczyna odruchowo cofnęła się o krok i ścisnęła dłonie. Na jej
twarzy dostrzegł rozczarowanie.
– Rivssenie, nie wypada tak przy damie – upomniał go kapłan.
– No właśnie! Przy damie! To dama a nie rycerz! Potrzebuję rycerza,
rozumiesz?! – Rivssen nie wydawał się uspokajać, wręcz przeciwnie – To ważna
misja a nie spacerek na jagody! Czy naprawdę chcesz ponieść odpowiedzialność za
śmierć Wybrańca?!
– Hohoho... Wolnego, nie umieram – za plecami rozległ się rozbawiony
głos.
Rivssen natychmiast się odwrócił i dostrzegł młodzieńca. NIE TAK
wyobrażał sobie nowego władcę Svartsjø. Chłopak mógł mieć około osiemnastu lat.
Wysoki, postawny blondyn z bujną czupryną ułożoną precyzyjnie na nową modę.
Roześmiany, ale w jakiś taki wyjątkowo irytujący sposób, z drwiąco wygiętym
kącikiem ust. Ubrany również bardzo modnie w jasne lniane spodnie i białą
koszulę z nonszalancko wywiniętymi mankietami. Na szyi połyskiwał naszyjnik z
bursztynów. U boku wisiał miecz, przypasany niedbale, jakby miał być tylko
ozdobą, a nie częścią rynsztunku. Rivssen boleśnie zagryzł wargę widząc to
niedbalstwo.
– Jest i Wybraniec – Kapłan odetchnął z ulgą – Asgarze, to jest
Rivssen, Trzeci Wojownik Konwentu. Będzie cię ochraniał podczas podróży, możesz
mu zaufać. To nieustraszony i szlachetny człowiek. A oto Vernile, Kapłanka
Ognia w świątyni Varann. Zna okolicę oraz mieszkańców nadbrzeża. Pomoże wam się
ukryć.
– Hej kapłanko, na twoim miejscu bałbym się, że zapłoniesz przy mnie
jak ogień w Varann – Asgar wydawał się być bardzo rozbawiony swoim prostackim
pozdrowieniem – Velkommen, Staruszku Konwenciarzu – nie skłonił głowy – Mam
nadzieję, że trochę sobie potrenujemy na miecze, bo pewnie znasz jakieś fajne
sztuczki, ale ostrzegam, jestem dość dobry.
Rivssen ugryzł się boleśnie w język, aby nie powiedzieć tego, co
zamierzał. Pohamował się tylko ze względu na szacunek dla Sørgena.
– Asgarze, proszę, okaż trochę szacunku... – policzki starca zapłonęły
wstydem. Do czego doszło, że on, Wielki Kapłan, przedstawia Rivssenowi takiego
bezczelnego wymoczka – Rivssen dowodzi tą wyprawą. Zależy mi na tym, abyście w
zgodzie dotarli do Varann.
– Z tego co się orientuję – blondynek podparł się pod boki – to JA mam
dotrzeć do Varann. Nikt inny nie idzie tam na pogawędkę z Sørgenem, tylko JA.
MNIE wybrał. Czy się to komuś podoba czy nie. Więc szanowny kolega Rivssen może
zorganizować jakąś broń, konie, jedzenie czy coś, panienki już na szczęście są
– zaśmiał się rubasznie – ale to JA jestem dowódcą. No i lepiej nie
podskakujcie Sørgenowi, booooo... gniew jego jest wielki! Swoją drogą, napiłbym
się piwa.
Rivssen milczał. Wielki Kapłan milczał. Vernile wycofała się aż pod
kolejne drzewo, gdzie stała ze wzrokiem wbitym w ziemię.
– Komu w drogę, temu czas –
odezwał się Rivssen po długiej chwili – Przygotowałeś dla nas konie,
Kapłanie?
– Stoją pod chatą kowala – odrzekł cicho starzec – Jest też odrobina
prowiantu. Vernile strzela z łuku, upolujecie coś po drodze.
Dopiero teraz Rivssen dostrzegł łuk i kołczan pełen strzał oparte o
modrzew. Spojrzał na dziewczynę z nieco mniejszą niechęcią niż poprzednio.
Jeśli była faktycznie kapłanką, to wyjątkową. Kapłanki zajmowały się głównie
śpiewem, grą na harfie, tkactwem i haftowaniem. Miał nadzieję, że ta naprawdę
umie strzelać, a nie tylko twierdzi że potrafi, jak to zwykli robić młodzikowie
w Konwencie. Nie pozostało nic innego, jak pogodzić się z sytuacją i ruszyć w
drogę. Na rozmyślania będzie jeszcze czas.
Dopóki
pozostawali w regionie, w którym wciąż działali rycerze Konwentu, Rivssen nie
wysilał się specjalnie, aby w jakikolwiek sposób dowodzić wyprawą. Nie
komentował poczynań Asgara, który ledwo wsiadł na koń, natychmiast skuł go
ostrogą, tak aby ten stanął dęba, a następnie pogalopował do przodu aż do
brzegu lasu, tam niemal spadł z siodła przy gwałtownym zakręcie, jednak po
chwili walki ze zdezorientowanym koniem udało mu się utrzymać w pionie, a
następnie leciutkim cwałem wrócił do towarzyszy wyprawy z triumfalnym
uśmiechem. Po kilku głupich żartach, z których nikt się nie zaśmiał, ponowił
swój wyczyn, tym razem udając się w przeciwną stronę. Rivssen w ciszy odmówił
modlitwę wytrwałości, zastanawiając się równocześnie czy modląc się do Sørgena
z prośbą o cierpliwość do jego Wybrańca, nie rozdrażnia boga. W świetle tych
przemyśleń zdecydował się odmówić podobną modlitwę tym razem kierując ją do
bogini Mor, patronki rodziców i nauczycieli. Zagadywał ją czasem, gdy brakowało
mu cierpliwości do młodzików Konwentu. Uznał, że i tym razem, Mor może okazać
się bardziej pomocna niż Sørgen. Od ostatnich kilku godzin, wiara Rivssena była
zresztą nieustannie wystawiana na próbę. Za każdym razem gdy widział kolejny
głupi popis Asgara, gdy słyszał jego puste słowa, zastanawiał się co skłoniło Sørgena
do takiego wyboru. I nie znajdował odpowiedzi.
– Faen, jesteście nudni –prychnął
Asgar powracając z kolejnej samotnej wycieczki – jak już zostanę królem to
wyślę cię staruszku na największą bitwę świata i będę miał nadzieję, że nie
wrócisz.
– Będę mieć taką samą nadzieję,
jeśli to ty będziesz władcą – odciął się Rivssen.
– Hehehehe – Asgar wydawał się
być rozbawiony – Jednak nie jesteś niemową. To dobrze. Koń się zmęczył, a mnie
się nadal nudzi. Pogadajmy więc. Długo jesteś w Konwencie? Mój stary też tam
był, ale wyleciał.
–
Ćwieć wieku.
– Fiu, fiuuu – Przegrałeś życie,
staruszku. I co, podobno nie możecie tam mieć panienek? Masakra.
– Z Konwentu można wystąpić i się
ożenić.
– Ożenić... brrr... na wszystkie
wojny Sørgena. Wolałbym umrzeć.
– Twój ojciec wyleciał z
Konwentu? – Rivssen wrócił do informacji, która go zainteresowała
– Taaak. Zresztą zmarł kilka lat
temu. Zapił się na śmierć. – Asgar wzruszył ramionami – Nikt po nim nie płakał.
– Jakob Karlsen? – Rivssen
spojrzał pytająco na młodzieńca. Ten człowiek stanął mu przed oczami, gdy
zobaczył Asgara. Żywa kopia swego ojca. Wprawdzie młody wyglądał o wiele lepiej
niż stary Karlsen, jednak styl bycia odziedziczył niemal identyczny.
– Pamiętasz go? – Asgar ożywił
się – To znaczy czy pamiętasz go jak był jeszcze w Konwencie?
– Owszem, byliśmy w jednej
drużynie – Rivssen zastanawiał się, co może, a czego nie powinien powiedzieć
chłopakowi – Ale nie przyjaźniliśmy się.
– Czemu wyleciał z Konwentu?
– Zapytaj Mistrza – odparł krótko
zapytany, decydując się że ta informacja nie powinna jednak dotrzeć do uszu
młodego Karlsena.
– Pewnie za panienki... – mruknął
Asgar, w zamyśleniu mierzwiąc grzywę konia – Jak pamiętam to sporo ich było.
– To przykre, że musiałeś być
tego świadkiem – przyznał Rivssen, zaczynając powoli współczuć chłopakowi.
– Faen, przykre to było że nie
chciał się dzielić! – Asgar znów wybuchnął irytującym śmieszkiem. – A przecież
niektóre wolały mnie niż starego. Tyle co tam z nimi rozmawiałem... z paroma i
tak się przespałem, ale potem miałem wpierdol.
– Wyrażaj się – poprosił Rivssen
oschle.
Asgar umilkł. Przez dobre
kilkanaście minut jechali w ciszy. Rivssen obok Asgara. Vernile trzymała się z
tyłu, odkąd wyruszyli. Ciemność zapanowała na dobre, a gdy wjechali do lasu,
zrobiło się jeszcze bardziej nieprzyjemnie. Mimo to, Rivssen odetchnął z ulgą,
że nikt już nie będzie się przyglądał głupkowatym popisom młodziaka. Z drugiej
strony wierzył, że okoliczni mieszkańcy nie dostrzegli w nim Wybrańca Sørgena.
Nikt o zdrowych zmysłach nie wpadłby na pomysł, że oto przyszły władca Svartsjø
i bóg zwycięstwa bawi się w wyścigi sam ze sobą, przy okazji niemal gubiąc
miecz. Wiejski głupek – to jedyne co mogli pomyśleć.
Droga
stała się wyboista, a konie coraz bardziej zmęczone. Rivssen postanowił, że niebawem
zatrzymają się na krótki popas. Niedługo mieli wkroczyć na tereny częściowo
opanowane przez Kerda. Chciał, żeby konie nabrały trochę sił, przynajmniej
dopóki nie dotrą do granicy Lavann. Miał tam trochę znajomych, liczył na to że
znajdą schronienie przez dzień, aby o zachodzie słońca móc wyruszyć dalej. Miał
przy tym nadzieję, że noc zasłoni straszliwe widoki tego, co działo się w
Lavann w ostatnich dniach. Asgar powinien to wprawdzie zobaczyć, aby chociaż
odrobinę dorosnąć do swojej roli. Jednak Vernile, ta cicha istotka od początku
trzymająca się z tyłu... jej chciał tego oszczędzić.
– Hej, kapłaneczko-gołąbeczko! –
Asgar zrównał się z dziewczyną – Czemu tak nam uciekłaś do tyłu?
– Nie jestem rycerzem – odparła
krótko.
– Ja też nie. – Asgar uśmiechnął się
– A jednak to ja zostałem wybrany przez Sørgena. Ty też możesz zostać wybrana.
– Wybrana do czego? Żadna kobieta
nie zasiadła na tronie Svartsjø.
– Wybrana przez Wybrańca. Nie za
daleko cię ambicja niesie gołąbeczko? – znów zarechotał – Kobiety nie są
stworzone do takich odpowiedzialnych zadań. Ale skoro Sørgen wybrał mnie, to
kiedy ja wybiorę ciebie, to tak jakby sam Sørgen cię wybrał.
– Nie rozumiem...
– Spokojnie... zrozumiesz zaraz
maleńka. Tylko pogódź się ze swoim przeznaczeniem.
Rivssen słuchał tej rozmowy z rosnącym
oburzeniem. Po ostatnich słowach Asgara obrócił się, by go upomnieć i gdy
zobaczył co się dzieje, oniemiał. Asgar jechał tuż obok dziewczyny, dotykając
jej strzemienia. Lejce trzymał w lewej ręce, zaś prawą wsunął pod jej włosy,
zrzucając kaptur. Nagle koń dziewczyny, jakby poirytowany
obecnością drugiego zwierzęcia, skoczył do przodu i stanął dęba, rżąc dziko.
Vernile zsunęła się z siodła do tyłu, jednak jedna stopa pozostała
nienaturalnie wykręcona w strzemieniu. Asgar dotychczas nienaturalnie pochylony
w jej stronę, próbował okiełznać swojego konia, który również zaczął
podskakiwać. Rivssen widząc sytuację, natychmiast zeskoczył i podbiegł do konia
Vernile. Krzyknął coś i rumak opadł na cztery nogi z głośnym parsknięciem.
Rivssen chwycił go za uzdę i zatrzymał w miejscu.
– Vernile, jesteś cała? –
krzyknął w stronę dziewczyny, leżącej w nienaturalnej pozycji na ziemi.
– Tak, min herre – wydyszała z
trudem, wyswobodziwszy nogę ze strzemienia. – Dziękuję za pomoc.
– Asgar! – tym razem Rivssen był
naprawdę wściekły. Przyglądał się jak młodzieniec walczy z koniem, w końcu
udało mu się wrócić na siodło.
– Czego, staruszku? – zawołał
chłopak niefrasobliwie – Spłoszyłem kapłankę i kobyłkę, dwie samiczki naraz.
Nie ma o co robić krzyku, radzę sobie, nie?
– Zejdź z konia!
Asgar ociągał się, lecz po chwili
faktycznie zeskoczył na ziemię. Podszedł do Rivssena z dumnie uniesioną głową.
– O co ci chodzi, staruszku? –
wycedził przez zęby – Chyba się nie zrozumieliśmy, Jestem władcą Svartsjø, wybrańcem
bogów, właściwie jednym z nich. Dobrze ci radzę, nie zadzieraj ze mną. Gdy
zadrzesz ze mną, zadrzesz z Sørgenem. A to oznacza tylko jedno - śmierć. Będę
robił co mi się podoba, jak mi się podoba i z kim mi się podoba. A ta
dziewczynka ma być moja, bo tak postanowiłem. I na twoich oczach ją sobie
wezmę, rozumiesz?
Vernile podniosła się z ziemi i
spojrzała na Asgara z przerażeniem. W jej niebieskich oczach zalśniły łzy.
Zacisnęła wargi w linijkę, jakby z trudem powstrzymując się, żeby nie krzyknąć.
Jako kapłanka najlepiej rozumiała wolę bogów i jej niezmienność. Nie mogła się
bronić ani protestować, by nie ściągnąć na siebie gniewu Sørgena. Musiała
przyjąć swój los pokornie, tak jak była tego uczona. Rivssen natomiast, choć
przez lata kształcony w pokorze wobec woli bogów, tym razem poczuł, że coś w
nim pęka. To nie mógł być Wybraniec Sørgena. Nawet jeśli, to bóg pomylił się w
swoim osądzie. Zresztą czy bóg naprawdę mógł oczekiwać że Asgar nadaje się na
władcę Svartsjø? Syn Karlsena, który zhańbił cały Konwent? To po prostu nie
mogła być prawda. Może ktoś to ukartował, może ofiara wcale nie została
przyjęta lub wcale nie wskazała na Asgara? Rivssen nie miał pojęcia co się
stało, nie był obecny ta tym zgromadzeniu Konwentu, ale niezależnie od tego, czy
wybór był prawdziwy czy sfałszowany, czy ściągał na siebie przekleństwo Sørgena,
Rivssen czuł, że nie może dopuścić, aby Asgar tak po prostu zgwałcił kapłankę
świątyni Varann, przy jego milczącej zgodzie.
– No co, co tak stoicie jak
niemowy? – Asgar władczym ruchem oparł rękę na rękojeści miecza – Na kolana
przed wład... – Nie zdążył skończyć zdania, obalony na ziemię silnym ciosem
Rivssena. Próbował dobyć miecza, lecz poczuł dotyk zimnego żelaza na karku i
znieruchomiał.
– Posłuchaj mnie uważnie,
chłystku – Rivssen z trudem hamował się żeby nie docisnąć ostrza i nie
oddzielić tej cholernej blond główki od tułowia – Nie jesteś nieśmiertelny,
mało tego, ode mnie zależy czy zdążysz skosztować tej swojej nieśmiertelności,
czy może zostaniesz tutaj, aż twoje nadpsute mięso zjedzą bandy Kerda. – Zrobił
pauzę, ale nie doczekał się żadnej odpowiedzi, więc kontynuował – Jesteś w
moich rękach i ode mnie zależy czy zostaniesz królem czy nie. A dziś
stwierdziłem, podejrzewam że Vernile się ze mną zgodzi, że zupełnie mi to nie
na rękę.
– Wola Sørgena... – szepnęła
Vernile pobladłymi wargami – Bóg się zemści...
– Zobaczymy – mruknął Rivssen
buntowniczo – Mogę zresztą umrzeć, ale nie dopuszczę do tego, żeby na moich
oczach....
– Dobrze już... – dobiegł ich jęk
Asgara – Przepraszam. Doprowadź mnie do tej cholernej świątyni Varann.
Obiecuję, że nic wam się nie stanie.
– Widzisz, zaczynamy rozmawiać –
Rivssen schował miecz – Wstań, przeproś Vernile i jedziemy dalej.
Asgar wstał i otrzepał ubranie z
liści i igliwia. Jego wzrok pałał nienawiścią. Rivssen zrozumiał, że igra ze
śmiercią. Zabicie Asgara byłoby przypieczętowaniem bluźnierstwa. A jednak czuł,
że to jedyne, co mógłby zrobić, aby pozostać w zgodzie ze swoimi zasadami.
Powstrzymywały go resztki wiary, zaszczepione jeszcze w dzieciństwie.
wow, ten tekst jest po prostu niesamowity. cudowne opisy, akcja, całość czyta się bardzo przyjemnie. nadałaś wszystkiemu ogromny klimat, to naprawdę duży plus. nie wiem dlaczego, ale uwielbiam Asgara. dupek, ale... lubię go. tak po prostu.
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że kiedyś będzie z tego coś więcej! pozdrawiam.
Porządna dawka takiego typowego fantasy. Podoba mi się. Opisy, konstrukcja świata, dobrze skonstruowani bohaterowie. Początkowo zdawało mi się, że Rivssen jest największym dupkiem tej opowieści, ale Asgar przebija go tysiąckrotnie. Nie lubię tego chłopaka, nie widzę go w roli przyszłego króla, który miałby zadbać o swój lud. Raczej utopi go we krwi. Jeśli bogu o to chodziło, wybrał odpowiednią osobę.
OdpowiedzUsuńZ chęcią przeczytam ciąg dalszy tej opowieści. Mam nadzieję, że się doczekam.
Pozdrawiam
No, no, fantastyka pełną gębą! Podoba mi się! Ładnie to wszystko odwzorowałaś i mimo wielu nazw wcale się nie pogubiłam!
OdpowiedzUsuńO matko. Asgar to naprawdę totalny dupek. Ze wszystkich dupków w tym GPK to twój dupek wygrał dupkową nagrodę roku. Należy mu się złota dupa. Polubiłam Rivssena, serio. Z chęcią poczytałabym coś więcej o nim!
Co mnie tylko razi w oczy... no właśnie zapis, brak akapitów przy dialogach i te uciekające w dywizy półpauzy w niektórych miejscach, ale to tylko forma. Forma nie przeważa nad treścią >D!
Dzięki :) zapis mnie samą też drażni ale ze ostatnio żyje w totalnym biegu, to i ten tekst napisałam właściwie "na kolanie". Poprawię się! Cieszy mnie że tak różnie odbieracie bohaterów, ktoś lubi Rivssena ktoś lubi Asgar. Vernile się nie da lubić bo to póki co prawie statystka ;-) ogólnie nie przepadam za fantasy i jedyne jakie czytałam to Tolkiena i coś o Narwi. Tym bardziej dodalyscie mi otuchy. Może będzie ciąg dalszy bo pomysły są. DZIEKI! Estrela.
UsuńNo, o Vernile to niewiele można powiedzieć, bo dużo jej nie było, także neutralnie XD!
UsuńKurczę, serio? Jak na osobę, która nie przepada za fantasy to piszesz w tym gatunku naprawdę świetnie. Aż się boję pomyśleć jak wyglądają twoje teksty w ulubionym gatunku :D!
Serio, ostatni raz czytalam fantasy z 10 lat temu... a napisałam tekst w tym klimacie po raz pierwszy. Coś czuję że dzięki tym pochwałom wpadnę w pułapkę dobrego tekstu i nastepnym razem napisze cos beznadziejnego xD Z twojej strony czekam na równie boskie postacie jak Los
Usuń:D
Ach, klimat skandynawski/nordycki jak się patrzy. Przeniosłaś mnie do innego świata za pomocą jedynie umiejętnie użytych słów. Aż miałam ciarki przy opisach. Przemyślana fabuła, wszystko ma ręce i nogi, a wybraniec to dupek.
OdpowiedzUsuń"– No właśnie! Przy damie! To dama a nie rycerz! Potrzebuję rycerza, rozumiesz?! – Rivssen nie wydawał się uspokajać, wręcz przeciwnie – To ważna misja a nie spacerek na jagody!" - :D haha, rozumiem zdenerwowanie sytuacją, ale i tak mnie to bawi.
Te próby podrywu są tak nieudolne, że aż śmieszne.
Świetna porcja fantastyki, przy której dobrze się bawiłam.
Pozdrawiam!
Cieszę się bardzo że czuć klimat skandynawski. Zainspirowała mnie wyprawa do Norwegii i próbowałam to oddać. Skandynawii nigdy za mało :-)
OdpowiedzUsuń