Ponoć posiadanie hobby to użyteczna
rzecz. Dzięki niemu człowiek się realizuje i staje w czymś dobrym, czasami
nawet najlepszym. Brzmi to jak miły sen, prawda? Dla niektórych to
rzeczywistość.
No właśnie. Dla niektórych.
Moim najnowszym hobby było to, które pojawiło się trzy dni temu i któremu poświęcałam dość dużo czasu. Co to było?
Zgrzytanie zębami. Nie potrafiłam tego powstrzymać. Szczerze mówiąc, nie miaam szansy, by porządnie nad tym zapanować, bo powód, przez który tak często zgrzytałam, był cały czas blisko i za nic nie mogłam się go pozbyć. Konsekwencje podobnego działania byłyby tragicznie - straciłabym głowę poprzez ścięcie. Przynajmniej taka kara wisi nad każdym, kto zaatakuje osobę, którą właśnie eskortowałam.
- W co ja się wpakowałam? - zapytałam siebie po raz enty od początku wyprawy. - Na co mi taki stres?
Prowadziłam naszą grupę przez gęsty las a nad naszymi głowami płynące białe cumulusy ustępowały miejsca deszczowym, granatowym braciom. Lato sprzyjało gwałtownym zmianom pogody, niekoniecznie dobrze wpływało na mnie. Czułam się, jakbym musiała użerać się z jeszcze jednym dupkiem.
- Ej! - zagrzmiał młody, męski głos. - Ty tam na początku! - Powstrzymałam się i nie odwróciłam przez ramię; należało zachować odrobinę godności i nie być na każde wezwanie. - Ej, daleko jeszcze?
Nie odpowiedziałam na to zapytanie. Fakt, zostało skierowane do mnie, ale to nie oznaczało, że jestem jedyną osobą z odpowiednią wiedzą, by coś powiedzieć. Poza tym mężczyzna, który je zadał, był tak nadęty, że pewnie nawet by mnie nie wysłuchał, gdybym odpowiedziała, i ponowił pytanie, zadając je znacznie głośniej. Pewnie spłoszyłby przy tym zwierzynę, którą moglibyśmy skonsumować na kolację.
- Spokojnie, narwańcu - odezwał się Rei-hin idący parę kroków przed pytającym. - Jeszcze pół dnia, jakieś osiem godzin marszu, i powinniśmy dotrzeć do świątyni.
- Ej no, nie jestem narwańcem! Poza tym pierwsze słyszę, by osiem godzin to było pół dnia.
Westchnęłam. Wiedziałam, że piszę się na trudną wyprawę, podczas której będę musiała dostarczyć odnalezionego Wybrańca, o którym mówi jedna z przepowiedni tego świata, do świątyni za wzgórzami, by tam bogowie mogli go obdarzyć wszelkimi mocami, ale nie sądziłam, że Wybrańcem będzie ktoś tak narcystyczny i denerwujący.
Jeszcze raz podniosłam głowę i ponad baldachimem zielonych liści dostrzegłam coraz ciemniejsze chmury. Nie zwiastowały niczego dobrego.
- Coś mi mówi, że zejdzie trochę dłużej niż tylko pół dnia dnia - powiedziałam, obniżając głos i unosząc dłoń. - Poziom wilgotności się zmienia, jaskółki latają dość nisko. Chyba powinniśmy już szukać schronienia.
Gdzieś w oddali rozległ się pierwszy grzmot.
- Ej ty! - znowu zawołał ten, co go zwali Wybrańcem. - Greystone! - Na dźwięk swojego nazwiska musiałam się zatrzymać i obrócić, choć opóźnienie wyprawy nie było mi na rękę.
- Czego? - zapytałam, nie starając się przybrac przyjemny ton.
Wybraniec patrzył na mnie jak na jakiegoś parobka. Już podczas przedstawienia nas sobie w głównej siedzibie organizacji Holang-I uznał, że w ogóle nie wyglądam na żołnierza i to pewnie jakaś kpina z naszej strony. Gdyby tylko z miejsca nie krytykował mnie za średni wzrost i brak pełnej muskulatury, pewnie zdobyłabym się na odrobinę szacunku w jego stronę. Postąpił jednak, jak postapił, nie mógł więc liczyć na moje specjalne względy.
- Skąd ta pewność, że się rozpada i że będzie burza? Bo to sugerujesz, prawda? Skąd wiesz, że twoja wiedza to nie jest tylko jakaś mrzonka? Jesteś tylko żołnierzem, panie Greystone.
Aż oniemiałam. W swoich niespodziewanych rozmyśleniach pominęłam to, że ten parszywy Wybraniec ma mnie za mężczyznę - mundur i dość krótkie włosy przy zasłoniętej przez czapkę z daszkiem twarzy mogły robić swoje - ale nie mogłam od gonić od siebie natrętnych zdań panoszących się w głowie i mówiąc o tym, że mam do czynienia z ponadprzeciętnie nieinteligentnym osobnikiem męskim rodzaju ludzkiego, któy nie pasuje do czasów.
Moi towarzysze odczuwali chyba równie coś podobnego. Rei-hin prawie zaksztusił się wciągniętym za gwałtownie powietrzem. Na twarzy stojącego obok generała - najwyższego stopniem wśród nas czterdziestoletniego mężczyzny - malowało się niedowierzanie i dystans. Idący tuż przy mnie podpułkownik parsknął cicho śmiechem. Jak widać, nie tylko ja nie miałam nerwów do Wybrańca.
Podeszłam do niego kilka kroków, założyłam przed sobą ręce i spojrzałam na niego twardo.
- Po pierwsze, nie panie Greystone, tylko pułkowniku Greystone. Albo pani Greystone. Po drugie, zanim wstąpiłam do wojska, skończyłam licencjat ze specjalizacji meteorologia i gospodarka wodna na Uniwersytecie Lincolna. Po trzecie, każdy, kto ma zdrowe oczy i choć trochę pożył na tym świecie, wie, jakie są sygnały, że idzie deszcz lub burza. Czyżbyś naprawdę był tak głupi, jak nam to pokazujesz, panie Wybrany?
Mężczyzna zacisnął usta, oburzony moimi słowami, na jego policzkach wykwitły rumieńce złości.
- Kim ty niby jesteś, żeby się tak do mnie zwracać, hę? I dlaczego siejesz ten przeklęty gender? Jesteś żołnierzem, jak śmiesz mówić o sobie jak o kobiecie, co?
Westchnęłam, a gdzieś za moimi plecami rozbrzmiał kolejny grzmot, tym razem odrobinę bliżej nas. Naprawdę musieliśmy zacząć szukać miejsca, gdzie dałoby się uruchomić minibazę, inaczej zastanie nas porządny deszcz i burza.
Nie miałam już siły, by odpowiadać na wyrzuty Wybrańca, na szczęście wyręczył mnie generał.
- Twój wybuch byłby zrozumiały, kolego, gdyby pułkownik Greystone faktycznie była mężczyzną. Ale nie jest. To stuprocentowa kobieta z krwi i kości, możesz nam wierzyć na słowo.
No tak, przecież musieli wtargnąć mi pod prysznic podczas pierwszego obozu, by mieć pewność. Zboczeni kosmici z Ziemi.
- Nie wierzę!
Bo zapewnienie czterech innych mężczyzn, że jestem przeciwnej płci, nie mogło mu wystarczyć.
- Naprawdę sądzisz, że jakikolwiek koleś chciałby mieć na imię rozmaryn*? - Zaśmiał się Rei-hin, klepiąc Wybrańca po plecach. - Tak rodzice mogli skrzywdzić tylko mało urodziwą córkę.
Przewróciłam oczami. Ta rozmowa z każdą kolejną kwestią traciła na poziomie. A nad naszymi głowami rozległ się kolejny, dość potężny grzmot. Chyba bogowie mieli już dość naszej tułaczki i wskazywali nam drogę, by jak najszybciej dotarł do nich Wybraniec i by mogli obdarzyć go mocami.
- Pośpieszmy się - zarządziłam. - Chyba, że chcecie udowodnić wszystkim, że nie jesteście z cukru. Choć nasz sprzęt może i jest.
Moi koledzy z oddziału zrozumieli, co mam na myśli. Rei-hin popchnął Wybrańca, by ten także się ruszył. Ten ruch poskutkował, ale na odległość nie większą niż kilometr - po pokonaniu tego odcinka eskortowany mężczyzna znowu znalazł jakieś ale w całej tej sytuacji.
- Jak to możliwe, że macie babę w brygadzie? - zwrócił się do generała. - I to taką, co to ostrzy sobie kły na niewinnych?
Och, jakże mnie korciło, by się zbliżyć i ubić mu tę jego zarośniętą facjatę. Powstrzymałam się, za to narzuciłam na głowę kaptur munduru. Właśnie zaczęło padać.
- Widzę tam dość sporą polanę - rzekł pułkownik i wyprzedził mnie o parę kroków, by móc się jej przyjrzeć. - Powinna wystarczyć na budowę bazy.
- Wspaniale - odparł generał, a w jego głosie słychać było nutę ulgi. Chyba nie tylko ja miałam już odrobinę dość towarzystwa Wybrańca.
- Co to ma być?! - Wybałuszył oczy, widząc płaską ciemnozieloną przestrzeń usianą kroplami wody. - Ani myślę tu się osiadać! - zawrzał, a ja straciłam już resztki cierpliwości.
- Możesz przestać wymyślać? - wydarłam się, doskakując do niego i chwytając go za poły płaszcza, w którym wielmożny pan raczył wędrować (jak mówiłam, idiota nad idiotami). - Narażamy nasze życie i los świata, byle tylko doprowadzić cię do świątyni i bogów, byś mógł nas zbawić jak jeden dawny prorok, a ty co? Cały czas coś ci nie pasuje! Mam już dość twojego biadolenia na twoją niedolę! Jak tak ci źle, to wracaj do królestwa! Niech inni cię zabiją, by przepowiednia nie mogła się wydarzyć!
Było to infantylne, wiedziałam o tym, ale nie mogłam powstrzymać łez złości napływających do oczu. Zazwyczaj byłam twarda, jednak każdy człowiek, nawet taki z narządami cyborga (zdarzali się tacy w każdym zakątku globu), miał swoje granice wytrzymałości.
Wybraniec patrzył na mnie bez słowa, zaskoczony, jednak nieprzejednany.
- A co mi po tym, nigdzie z wami nie idę! - wykrzyknął, po czym wbiegł między drzewa i zaczął spinać się na jedno z nich.
- Ej! - Ruszyłam za nim. - Wracaj tutaj!
Dobiegłam do wysokiego iglaka, w którego gałęziach chciał się schować Wybraniec. Trzeba mu było przyznać, że nieźle się wspina jak na takiego dupka.
- Hej! - zawołałam. - Wracaj! Słyszy mnie? Mówię do ciebie! - Rozzłoszczona nie powstrzymałam się przed przybraniem najbardziej srogiego głosu, na jaki było mnie stać. - Gabrielu Mendoza de la Sol! - zawołałam. - Wracaj na dół, ale już!
Nagłe użycie pełnego nazwiska Wybrańca musiało go trochę wytrącić z równowagi. Skąd ta myśl? Bo chwilę po tym, jak skończyłam mówić, zobaczyłam twarz wybranego przez przepowiednię mężczyznę i obserwowałam, jak spada.
Prosto na mnie.
Jego krzyk rozniósł się po lesie wraz z kolejnym grzmotem.
Jak dobrze, że mundury wojsk lądowych są najwyższej jakości i pełne technologii. To dzięki ukrytemu na plecach materacowi udało mi się przeżyć nagłe równoległe spotkanie z runem. Niestety, nie uchroniło mnie przed ciężarem Gabriela, który praktycznie przygniótł mnie swoim ciężarem, aż zabrakło mi tchu. I chyba coś złamałam.
- Ała - zdołałam wyszeptać spod jego ramienia.
- Rosemary, nic ci nie jest? - dotarło do mnie pytanie Rei-hina, który właśnie stawiał wstrząśniętego Wybrańca na nogi. - Coś cię boli?
- Wszystko - wyszeptałam, zapominając nagle, jak się mówi. Obraz przed oczami także zaczął mi się dziwnie zamazywać.
Ledwie dostrzegłam nad sobą twarze pozostałych.
- Z nią w porządku? Co się dzieje?
Nie spodziewałam się, że żołnierze z wieloletnim doświadczeniem mogą wpaść w taką panikę. Czułam czyjeś ręce, które próbowały mnie przenieść do bazy - ktoś zdążył wydać już przenośnej skrzyni polecenie, by zamieniła się dla nas w bunkier - słyszałam głosy, ale nie rozumiałam słów.
Poza tymi należącymi do Wybrańca.
- Ty naprawdę jesteś kobietą. Wybacz. Ale biust masz niezły.
Chciałam go uderzyć, odpowiedzieć mu sarkastycznie, ale straciłam kontrolę nad swoim ciałem. Straciłam przytomność, odleciałam.
Wybaczcie mi, bogowie. Z mojej winy nie tak szybko obdarzycie Wybrańca-dupka mocami.
Oby tylko świat nie spłonął do chwili, aż się ocknę.
No właśnie. Dla niektórych.
Moim najnowszym hobby było to, które pojawiło się trzy dni temu i któremu poświęcałam dość dużo czasu. Co to było?
Zgrzytanie zębami. Nie potrafiłam tego powstrzymać. Szczerze mówiąc, nie miaam szansy, by porządnie nad tym zapanować, bo powód, przez który tak często zgrzytałam, był cały czas blisko i za nic nie mogłam się go pozbyć. Konsekwencje podobnego działania byłyby tragicznie - straciłabym głowę poprzez ścięcie. Przynajmniej taka kara wisi nad każdym, kto zaatakuje osobę, którą właśnie eskortowałam.
- W co ja się wpakowałam? - zapytałam siebie po raz enty od początku wyprawy. - Na co mi taki stres?
Prowadziłam naszą grupę przez gęsty las a nad naszymi głowami płynące białe cumulusy ustępowały miejsca deszczowym, granatowym braciom. Lato sprzyjało gwałtownym zmianom pogody, niekoniecznie dobrze wpływało na mnie. Czułam się, jakbym musiała użerać się z jeszcze jednym dupkiem.
- Ej! - zagrzmiał młody, męski głos. - Ty tam na początku! - Powstrzymałam się i nie odwróciłam przez ramię; należało zachować odrobinę godności i nie być na każde wezwanie. - Ej, daleko jeszcze?
Nie odpowiedziałam na to zapytanie. Fakt, zostało skierowane do mnie, ale to nie oznaczało, że jestem jedyną osobą z odpowiednią wiedzą, by coś powiedzieć. Poza tym mężczyzna, który je zadał, był tak nadęty, że pewnie nawet by mnie nie wysłuchał, gdybym odpowiedziała, i ponowił pytanie, zadając je znacznie głośniej. Pewnie spłoszyłby przy tym zwierzynę, którą moglibyśmy skonsumować na kolację.
- Spokojnie, narwańcu - odezwał się Rei-hin idący parę kroków przed pytającym. - Jeszcze pół dnia, jakieś osiem godzin marszu, i powinniśmy dotrzeć do świątyni.
- Ej no, nie jestem narwańcem! Poza tym pierwsze słyszę, by osiem godzin to było pół dnia.
Westchnęłam. Wiedziałam, że piszę się na trudną wyprawę, podczas której będę musiała dostarczyć odnalezionego Wybrańca, o którym mówi jedna z przepowiedni tego świata, do świątyni za wzgórzami, by tam bogowie mogli go obdarzyć wszelkimi mocami, ale nie sądziłam, że Wybrańcem będzie ktoś tak narcystyczny i denerwujący.
Jeszcze raz podniosłam głowę i ponad baldachimem zielonych liści dostrzegłam coraz ciemniejsze chmury. Nie zwiastowały niczego dobrego.
- Coś mi mówi, że zejdzie trochę dłużej niż tylko pół dnia dnia - powiedziałam, obniżając głos i unosząc dłoń. - Poziom wilgotności się zmienia, jaskółki latają dość nisko. Chyba powinniśmy już szukać schronienia.
Gdzieś w oddali rozległ się pierwszy grzmot.
- Ej ty! - znowu zawołał ten, co go zwali Wybrańcem. - Greystone! - Na dźwięk swojego nazwiska musiałam się zatrzymać i obrócić, choć opóźnienie wyprawy nie było mi na rękę.
- Czego? - zapytałam, nie starając się przybrac przyjemny ton.
Wybraniec patrzył na mnie jak na jakiegoś parobka. Już podczas przedstawienia nas sobie w głównej siedzibie organizacji Holang-I uznał, że w ogóle nie wyglądam na żołnierza i to pewnie jakaś kpina z naszej strony. Gdyby tylko z miejsca nie krytykował mnie za średni wzrost i brak pełnej muskulatury, pewnie zdobyłabym się na odrobinę szacunku w jego stronę. Postąpił jednak, jak postapił, nie mógł więc liczyć na moje specjalne względy.
- Skąd ta pewność, że się rozpada i że będzie burza? Bo to sugerujesz, prawda? Skąd wiesz, że twoja wiedza to nie jest tylko jakaś mrzonka? Jesteś tylko żołnierzem, panie Greystone.
Aż oniemiałam. W swoich niespodziewanych rozmyśleniach pominęłam to, że ten parszywy Wybraniec ma mnie za mężczyznę - mundur i dość krótkie włosy przy zasłoniętej przez czapkę z daszkiem twarzy mogły robić swoje - ale nie mogłam od gonić od siebie natrętnych zdań panoszących się w głowie i mówiąc o tym, że mam do czynienia z ponadprzeciętnie nieinteligentnym osobnikiem męskim rodzaju ludzkiego, któy nie pasuje do czasów.
Moi towarzysze odczuwali chyba równie coś podobnego. Rei-hin prawie zaksztusił się wciągniętym za gwałtownie powietrzem. Na twarzy stojącego obok generała - najwyższego stopniem wśród nas czterdziestoletniego mężczyzny - malowało się niedowierzanie i dystans. Idący tuż przy mnie podpułkownik parsknął cicho śmiechem. Jak widać, nie tylko ja nie miałam nerwów do Wybrańca.
Podeszłam do niego kilka kroków, założyłam przed sobą ręce i spojrzałam na niego twardo.
- Po pierwsze, nie panie Greystone, tylko pułkowniku Greystone. Albo pani Greystone. Po drugie, zanim wstąpiłam do wojska, skończyłam licencjat ze specjalizacji meteorologia i gospodarka wodna na Uniwersytecie Lincolna. Po trzecie, każdy, kto ma zdrowe oczy i choć trochę pożył na tym świecie, wie, jakie są sygnały, że idzie deszcz lub burza. Czyżbyś naprawdę był tak głupi, jak nam to pokazujesz, panie Wybrany?
Mężczyzna zacisnął usta, oburzony moimi słowami, na jego policzkach wykwitły rumieńce złości.
- Kim ty niby jesteś, żeby się tak do mnie zwracać, hę? I dlaczego siejesz ten przeklęty gender? Jesteś żołnierzem, jak śmiesz mówić o sobie jak o kobiecie, co?
Westchnęłam, a gdzieś za moimi plecami rozbrzmiał kolejny grzmot, tym razem odrobinę bliżej nas. Naprawdę musieliśmy zacząć szukać miejsca, gdzie dałoby się uruchomić minibazę, inaczej zastanie nas porządny deszcz i burza.
Nie miałam już siły, by odpowiadać na wyrzuty Wybrańca, na szczęście wyręczył mnie generał.
- Twój wybuch byłby zrozumiały, kolego, gdyby pułkownik Greystone faktycznie była mężczyzną. Ale nie jest. To stuprocentowa kobieta z krwi i kości, możesz nam wierzyć na słowo.
No tak, przecież musieli wtargnąć mi pod prysznic podczas pierwszego obozu, by mieć pewność. Zboczeni kosmici z Ziemi.
- Nie wierzę!
Bo zapewnienie czterech innych mężczyzn, że jestem przeciwnej płci, nie mogło mu wystarczyć.
- Naprawdę sądzisz, że jakikolwiek koleś chciałby mieć na imię rozmaryn*? - Zaśmiał się Rei-hin, klepiąc Wybrańca po plecach. - Tak rodzice mogli skrzywdzić tylko mało urodziwą córkę.
Przewróciłam oczami. Ta rozmowa z każdą kolejną kwestią traciła na poziomie. A nad naszymi głowami rozległ się kolejny, dość potężny grzmot. Chyba bogowie mieli już dość naszej tułaczki i wskazywali nam drogę, by jak najszybciej dotarł do nich Wybraniec i by mogli obdarzyć go mocami.
- Pośpieszmy się - zarządziłam. - Chyba, że chcecie udowodnić wszystkim, że nie jesteście z cukru. Choć nasz sprzęt może i jest.
Moi koledzy z oddziału zrozumieli, co mam na myśli. Rei-hin popchnął Wybrańca, by ten także się ruszył. Ten ruch poskutkował, ale na odległość nie większą niż kilometr - po pokonaniu tego odcinka eskortowany mężczyzna znowu znalazł jakieś ale w całej tej sytuacji.
- Jak to możliwe, że macie babę w brygadzie? - zwrócił się do generała. - I to taką, co to ostrzy sobie kły na niewinnych?
Och, jakże mnie korciło, by się zbliżyć i ubić mu tę jego zarośniętą facjatę. Powstrzymałam się, za to narzuciłam na głowę kaptur munduru. Właśnie zaczęło padać.
- Widzę tam dość sporą polanę - rzekł pułkownik i wyprzedził mnie o parę kroków, by móc się jej przyjrzeć. - Powinna wystarczyć na budowę bazy.
- Wspaniale - odparł generał, a w jego głosie słychać było nutę ulgi. Chyba nie tylko ja miałam już odrobinę dość towarzystwa Wybrańca.
- Co to ma być?! - Wybałuszył oczy, widząc płaską ciemnozieloną przestrzeń usianą kroplami wody. - Ani myślę tu się osiadać! - zawrzał, a ja straciłam już resztki cierpliwości.
- Możesz przestać wymyślać? - wydarłam się, doskakując do niego i chwytając go za poły płaszcza, w którym wielmożny pan raczył wędrować (jak mówiłam, idiota nad idiotami). - Narażamy nasze życie i los świata, byle tylko doprowadzić cię do świątyni i bogów, byś mógł nas zbawić jak jeden dawny prorok, a ty co? Cały czas coś ci nie pasuje! Mam już dość twojego biadolenia na twoją niedolę! Jak tak ci źle, to wracaj do królestwa! Niech inni cię zabiją, by przepowiednia nie mogła się wydarzyć!
Było to infantylne, wiedziałam o tym, ale nie mogłam powstrzymać łez złości napływających do oczu. Zazwyczaj byłam twarda, jednak każdy człowiek, nawet taki z narządami cyborga (zdarzali się tacy w każdym zakątku globu), miał swoje granice wytrzymałości.
Wybraniec patrzył na mnie bez słowa, zaskoczony, jednak nieprzejednany.
- A co mi po tym, nigdzie z wami nie idę! - wykrzyknął, po czym wbiegł między drzewa i zaczął spinać się na jedno z nich.
- Ej! - Ruszyłam za nim. - Wracaj tutaj!
Dobiegłam do wysokiego iglaka, w którego gałęziach chciał się schować Wybraniec. Trzeba mu było przyznać, że nieźle się wspina jak na takiego dupka.
- Hej! - zawołałam. - Wracaj! Słyszy mnie? Mówię do ciebie! - Rozzłoszczona nie powstrzymałam się przed przybraniem najbardziej srogiego głosu, na jaki było mnie stać. - Gabrielu Mendoza de la Sol! - zawołałam. - Wracaj na dół, ale już!
Nagłe użycie pełnego nazwiska Wybrańca musiało go trochę wytrącić z równowagi. Skąd ta myśl? Bo chwilę po tym, jak skończyłam mówić, zobaczyłam twarz wybranego przez przepowiednię mężczyznę i obserwowałam, jak spada.
Prosto na mnie.
Jego krzyk rozniósł się po lesie wraz z kolejnym grzmotem.
Jak dobrze, że mundury wojsk lądowych są najwyższej jakości i pełne technologii. To dzięki ukrytemu na plecach materacowi udało mi się przeżyć nagłe równoległe spotkanie z runem. Niestety, nie uchroniło mnie przed ciężarem Gabriela, który praktycznie przygniótł mnie swoim ciężarem, aż zabrakło mi tchu. I chyba coś złamałam.
- Ała - zdołałam wyszeptać spod jego ramienia.
- Rosemary, nic ci nie jest? - dotarło do mnie pytanie Rei-hina, który właśnie stawiał wstrząśniętego Wybrańca na nogi. - Coś cię boli?
- Wszystko - wyszeptałam, zapominając nagle, jak się mówi. Obraz przed oczami także zaczął mi się dziwnie zamazywać.
Ledwie dostrzegłam nad sobą twarze pozostałych.
- Z nią w porządku? Co się dzieje?
Nie spodziewałam się, że żołnierze z wieloletnim doświadczeniem mogą wpaść w taką panikę. Czułam czyjeś ręce, które próbowały mnie przenieść do bazy - ktoś zdążył wydać już przenośnej skrzyni polecenie, by zamieniła się dla nas w bunkier - słyszałam głosy, ale nie rozumiałam słów.
Poza tymi należącymi do Wybrańca.
- Ty naprawdę jesteś kobietą. Wybacz. Ale biust masz niezły.
Chciałam go uderzyć, odpowiedzieć mu sarkastycznie, ale straciłam kontrolę nad swoim ciałem. Straciłam przytomność, odleciałam.
Wybaczcie mi, bogowie. Z mojej winy nie tak szybko obdarzycie Wybrańca-dupka mocami.
Oby tylko świat nie spłonął do chwili, aż się ocknę.
______________
* nie potrafię uciec od swojej obsesji, więc mamy Rosemary Greystone. Jak niefortunnie, szary kamień rozmarynowy.
* nie potrafię uciec od swojej obsesji, więc mamy Rosemary Greystone. Jak niefortunnie, szary kamień rozmarynowy.
przyjemny tekst, podoba mi się, że użyłaś oryginalnych imion. Wybranek zachowuje się jak małe dziecko, któremu nic nie pasuje, Rosemary należą się brawa za to, że wytrzymała z nim tak długo. bardzo ciekawa końcówka, zwłaszcza komentarz o biuście.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
No proszę, nie fantasy, ale coś w stylu sf. Trochę taka scena wyrwana z kontekstu, ale całkiem ciekawe ujęcie tematu. Podoba mi się.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
No i fajnie. Skasowało mi komentarz. Także teraz trochę krócej. Podobało mi się. Wybraniec to rzeczywiście dupek nad dupkami. Chętnie bym go tam zjechała D:
OdpowiedzUsuń