Po prostu ty – eleison
Dla żmijki, ave anakonda.
przeznaczenie
1.
«praktyczny cel, do którego coś jest przeznaczone, zakwalifikowane, któremu
dana rzecz służy»
2.
«powołanie, posłannictwo»
3.
«nieunikniona przyszłość, nieuchronna konieczność nadejścia, stania się czegoś»
Jak
tak wielu ludzi mogło wierzyć w to, że jakaś nieznana siła pochodząca rzekomo
od bogów sprawia, że dzieje się tak, jak było to zapisane już dawno w naszym
losie? To człowiek sam kształtuje siebie i swoją historię. Teoria o byciu
nędznymi marionetkami w rękach przeznaczenia ani trochę mnie nie przekonywała.
A nawet jeśli… nić łącząca mnie z tą wszechmocną siłą już dawno musiała się
zerwać. Teraz moja laleczka sama podejmowała decyzje.
No,
może nie do końca sama. Niektóre z nich zostały zainicjowane przez czynniki
zewnętrzne. Jak na przykład to, że zostałam niańką jednego ze słynnych bożych
Wybranków. Oni to dopiero wierzyli w przeznaczenie. W końcu oznaczało ono dla
nich cudowne życie. Urodzeni tylko po to, aby być lepszymi od innych,
przeznaczeni do wielkich czynów. A jednocześnie najwyraźniej na tyle bezbronni,
żeby potrzebować kogoś takiego jak opiekun, który bezpiecznie odeskortuje ich
do świątyni przodków.
Jakiś
kamień ląduje z pluskiem w wodzie zaraz obok mojej głowy. Wynurzam się, niemal
natychmiast odgarniając włosy. Nawet nie muszę się obracać, aby wiedzieć, kto
właśnie chciał mnie zabić.
–
Ojej, nie tam chciałem rzucić – słyszę w odpowiedzi miękki, męski głos.
Pobrzmiewa w nim poczucie winy, ale wiem, że nie jest prawdziwe. Wzdycham
ciężko, posyłając w stronę mojego zamachowca karcące spojrzenie. Ten jednak
tylko wzrusza ramionami. – Za długo tam siedziałaś.
–
Zacząłeś się o mnie martwić? Jakie to szlachetne.
– Po
prostu potrzebuję kogoś, kogo zabiją zamiast mnie w razie niebezpieczeństwa.
–
Jesteśmy na całkowitym odludziu, idioto.
–
Odludzie oznacza brak ludzi, nie brak zwierząt czy innych istot.
Jego
uwaga nie robi na mnie większego wrażenia. Woda jest tak przyjemnie zimna,
pierwsze promienie słońca leniwie wychylają się zza horyzontu, rosnąca wokół
jeziora trawa cicho szeleści, jakby grała swoją własną piosenkę. Ten obraz
mógłby być idealny, gdyby nie jedna osoba, zakłócająca całe piękno. Desiderium.
Wybranek bogów, a jednocześnie największy dupek, jakiego w życiu spotkałam.
Długi,
czarny płaszcz doskonale zakrywa praktycznie całą jego sylwetkę. Narzucony na
głowę duży kaptur nie pozwala mi z kolei na chociażby chwilowe zerknięcie na
jego twarz. Tyle razy zastanawiałam się, co takiego skrywa. Jakie emocje malują
się na niej, kiedy jest dla mnie kompletnym dupkiem. Duma? Nie zdziwiłabym się.
To pasowało do Desiderium.
Całe
to jego maskowanie się nie było kwestią tego, że nie grzeszył urodą. Tego nie
wiedziałam. Wybrankowie ujawniają się raczej dopiero po spełnieniu swojego
przeznaczenia. Do tego czasu pozostają anonimowi. Ponoć ich oczy mają w sobie
coś niezwykłego, są hipnotyzujące, a człowiek może utonąć w ich głębi.
Osobiście
w to nie wierzyłam, a wyglądam Desiderium nie ciekawił mnie na tyle, aby
zaglądać mu pod kaptur. Wybrankowie byli jedynie wybrani przez bogów, nie byli
nimi. Są tylko ludźmi uważanymi za lepszych. Tych, którzy spełnią swoje
pieprzone przeznaczenie.
Które
zresztą nie istnieje. To tylko jakieś durne rozkazy od bogów.
Z
powrotem zanurzyłam się w wodzie, rozkoszując się jej przyjemnym chłodem.
Kąpiel w cudownym jeziorze była obowiązkowa dla każdego opiekuna przed
doprowadzeniem Wybranka do świątyni. Miało to być pewnego rodzaju oczyszczenie,
które pozwalało na stąpanie po świętej, boskiej ziemi.
Dla
mnie to po prostu zimna kąpiel, która pozwoliła mi na chwilę odpoczynku od
Desiderium. Chwilę, która właśnie minęła.
– Nie
ma w tym jeziorze żadnych ośmiornic żądnych nagich dziewczyn? – pyta chłopak,
opierając głowę na swojej szczupłej, bladej dłoni. – A może lubisz, kiedy jej
macki owijają się najpierw wokół talii, a potem…
–
Skończ – przerywam mu ostrym tonem, zanim zdąży kontynuować.
–
Wybacz, nie chciałem cię podniecić. Chociaż… i tak jesteś już mokra.
Dałabym
sobie rękę uciąć, że Desiderium właśnie uśmiecha się szelmowsko pod nosem. Ba,
nawet dwie ręce.
Niechętnie
zaczynam kierować się w stronę brzegu. Kiedy już będę miała z głowy niańczenie
tego dupka, wrócę tu. A wtedy będę mogła oddać się zimnej wodzie na dłuższy
czas. Na samą myśl o tym moje usta wykrzywia lekki uśmiech.
– O,
widzę że ktoś już umawia się ze swoim podwodnym kochankiem na kolejne macanko –
kwituje mój towarzysz. – Myślałem, że jesteś typem dziewczyny, która woli coś,
co ma przynajmniej trochę mózgu, ale najwyraźniej bardziej zależy ci na
mackowej przyjemności, osiem razy pod rząd.
–
Sugerujesz, że ośmiornicy nie mają mózgu?
– Po
prostu to wiem. – Wzrusza ramionami. – Te wielkie głowy to tylko tak na pokaz.
– W
takim razie masz coś wspólnego z ośmiornicami.
–
Podniecam cię tak bardzo jak one?
– Ty
też nie masz mózgu.
Desiderium
przez chwilę milczy, bawiąc się źdźbłem trawy trzymanym między palcami.
– No
tak, przecież wiem, że podniecam cię bardziej niż ośmiornice.
Prycham
pod nosem z oburzenia.
– Nie
zaprzeczyłaś – zauważa chłopak, po czym zaczyna się śmiać.
Mam
ochotę zepchnąć go z tego wielkiego kamienia, na którym właśnie siedzi. Zamiast
tego stawiam na opanowanie. Wychodzę z wody, czuję, jak zimne powietrze otula
moje nagie ciało niczym koc. Kątem oka zauważam, że Desiderium lustruje mnie
wzrokiem.
–
Zdecydowanie lepiej ci w ubraniu – mruczy pod nosem, ale mimo komentarza wciąż czuję jego wzrok na sobie.
Ignoruję go i ubieram się w swoją białą, przewiewną suknię. Wokół pasa zapinam
swój pas ze sztyletami, po czym narzucam na ramiona pelerynę. Z moich włosów
wciąż kapie woda, ale nie zwracam na to uwagi.
–
Chodźmy, ośmiornico – rzucam do niego niechętnie, ruszając przodem.
– Chciałbyś,
żebym zmacał cię tak jak one – śmieje się w odpowiedzi, podążając za mną.
W
myślach dziękuję bogom za to, że moja podróż z tym idiotą zbliża się ku
końcowi.
Świątynia
przodków nie była tak wspaniała, jak opowiadali o niej pozostali opiekuni.
Spodziewałam
się naprawdę monumentalnej budowli o marmurowych kolumnach niczym wyjętej z
greckich krajobrazów, czystej i zadbanej, od której emanowała aura magii i
tajemniczości.
Zamiast
tego spotkałam się z niewielką świątynią zbudowaną na planie koła o zaledwie
trzech kolumnach porośniętych bluszczem. Już dawno musiała mieć czasy
świetności za sobą. Właściwie to sprawiała wrażenie takiej, która może zawalić
się w każdej chwili.
Jak
dobrze, że to nie ja miałam do niej wejść.
Desiderium
stoi obok mnie, ale jego spojrzenie utkwione jest raczej w widoku widocznym z
tej wysokości, aniżeli w świątyni. Podążam za jego wzrokiem. Setki małych
chatek wyglądają tu jak malutkie kamyczki, rozległe pola są zaledwie łatkami, a
jeziora to tylko małe kałuże. Nic szczególnego.
– Hej,
rzuć na to okiem – odzywa się nagle, unosząc dłoń w górę. Po chwili jego palec
zastyga w powietrzu, jakby się nad czymś zastanawiał. – Ach tak, zapomniałem,
że masz tylko jedno oko – śmieje się, jednocześnie wskazując na obszar
porośniętymi lasami. Daje mi chwilę na odnalezienie odpowiedniego punktu. –
Widzisz przebłyskujące między koronami drzew mury twojej akademii?
Kiwam
głową w odpowiedzi. Po co mi to pokazywał?
–
Teraz zobacz, jak długą drogę przebyliśmy. – Przesuwa dłoń na wschód, wskazując
nią trasę, którą wędrowaliśmy tutaj. – A jest o wiele prostsze wyjście. – Znów
przenosi palec, przesuwając go na południe od lasu. Teraz pokazuje mi ścieżkę
osadzoną w wąwozie, która prowadzi do góry, na której właśnie się
znajdowaliśmy. – Tą drogą bylibyśmy tu już dużo wcześniej – mówi.
– To
ślepy zaułek – odpowiadam mu. – Byłam tam parę razy. Prowadzi do skalnej
ściany, nic więcej.
– Nie
rozglądnęłaś się zbyt uważnie – prycha, a jego dłoń opada. – Jest tam pewna
szczelina, którą przeszłaby nawet taka osoba jak ty. A za nią znalazłabyś
kamienne schody. Taką drogą mógłbym nawet pójść sam.
Milczę.
Nie dlatego, że głupio mi z powodu swojej nieuwagi. Raczej dlatego, że mogłabym
spędzić z tym dupkiem o wiele mniej czasu. Jęczę z rezygnacją.
–
Wierzysz w przeznaczenie? – słyszę głos Desiderium, tym razem wydaje mi się
niesamowicie miękki i delikatny.
–
Wierzę w śmierć – odpowiadam mu ponuro. Nie czekam, aż potwierdzi swoją
gotowość do wielkiego rytuału spotkania z bogami. Ruszam w stronę świątyni.
– Od
zawsze uważałem cię za pogodną osobę – stwierdza chłopak, znów słyszę w jego
głosie uśmiech.
Wciąż
wpatruje się w krajobraz, kiedy jestem już przy wejściu do świątyni. Bogowie,
załatwcie to jak najszybciej. Chcę wrócić wreszcie do swojego życia, w którym
nie ma Desiderium i jego błyskotliwych uwag.
Chłopak
decyduje się ruszyć swój tyłek dopiero po dłuższej chwili. Odruchowo odwracam
wzrok od jego osoby. Gdybym cały czas na niego patrzyła, mogłabym zobaczyć jego
twarz. Chyba nie chcę wiedzieć, co kryje się pod kapturem. Snułam już różne
domysły na ten temat, ale… to wszystko. Nie czuję pragnienia spojrzenia na twarz Wybranka.
Zdecydowanie wystarcza mi sam charakter.
Zatrzymuje
się na chwilę przy mnie. Czuję jego obecność tuż obok, ale w dalszym ciągu na
niego nie patrzę. Udaję zainteresowanie sztyletami przy moim pasie. Przez
chwilę mam wrażenie, że coś powie. Nie mam racji.
Nie
żegna się. Po prostu przekracza próg świątyni, a drzwi zamykają się za nim z
cichym skrzypnięciem. Zostaję sama.
Ze
świątyni nie dobiega do mnie żaden dźwięk. Wydaje mi się, że to sprawka dość
grubych ścian. Z drugiej strony… czego się spodziewałam? Przecież to spotkanie
z bogami. Chyba nie zstąpili nagle z nieba tylko po to, aby spotkać się z takim
dupkiem. Przy takim zjawisku chyba słyszałabym głośny podmuch wiatru czy też
grzmoty. Bogowie na pewno lubią wielkie wejścia.
Ale
nie słyszę nic. Nie ma tu żadnych ptaków, które umilałyby mi czas swoim
ćwierkaniem. Wiatr już dawno ucichł. Wokół mnie panuje cisza. Po tak długim
czasie spędzonym z Desiderium wydaje mi się olbrzymią przyjemnością. Nareszcie
mogę zostać sam na sam ze swoimi myślami.
Co tak
właściwie zrobię, kiedy mój Wybranek spełni już swoje wielkie przeznaczenie?
Mam możliwość wzięcia pod swoje skrzydła kolejnego, ale… czy naprawdę tego
chcę?
Postanawiam
zostawić myśli o tym na później. Mam jeszcze czas.
A co z
Desiderium? Kiedy wyjdzie z tej świątyni, już nie będzie taki sam. Może
przestanie być dupkiem? W myślach śmieję się sama z siebie. Nie, to niemożliwe.
Ten chłopak pozostanie taki nawet po wypełnieniu swojego przeznaczenia.
Czy
będę za nim tęsknić? Nie. To nie tak, że go nienawidzę. Irytują mnie jego
docinki, znosiłam jego obecność tylko z powodu pracy. Gdyby nie był jakimś
pieprzonym Wybrankiem, już dawno nabawiłby się kilku ładnych siniaków lub
blizn. Och, ile bym dała, aby zobaczyć zdziwienie na jego twarzy, gdy
przekonałby się, że nie jestem taka bezbronna.
Wiele
razy wyobrażałam sobie już jego twarz. Wiem już, że jest blady. Ale jeśli
chodzi o oczy, jestem prawie pewna, że są błękitne. Pasują mi do jego
dupkowatego charakteru w asyście z gęstymi, zapewne miękkimi w dotyku
złocistymi włosami. Tak, to idealny obraz Wybranka, który mam w swojej głowie.
Gdybym miała kiedyś zobaczyć Desiderium bez kaptura, właśnie tego bym się
spodziewała. Łącznie z tym wrednym uśmiechem na jego ustach, mówiących „boski
jestem, prawda?”.
Jakby
na zawołanie drzwi świątyni uchylają się. Prawie podskakuję z przerażenia,
niemal natychmiast odsuwam się od wejścia. Czy moje myśli mają jakąś cudowną
moc przywoływania tego dupka? Myślałam, że będzie siedział na herbatce z bogami
o wiele dłużej.
Odwracam
wzrok, kieruję go na bluszcz porastający kolumnę. Nie wiem, co mam powiedzieć.
Nie wiem, co zrobić.
–
Zachowujesz się, jakbym właśnie przyłapał cię na romansie z ośmiornicą – mówi
po chwili Desiderium, a ja już wiem, że wizyta u bogów nie zmieniła go nawet w
najmniejszym stopniu.
– Och,
daj spokój tym biednym ośmiornicom – mruczę niechętnie, poprawiając sztylety
przy moim pasie. Zdecydowanie za często wykorzystuję je, aby nie patrzeć na
mojego towarzysza. – Nic złego nie zrobiły, żeby mówił o nich niemile ktoś taki
jak ty.
– Ktoś
taki jak ja? Czyli kto?
– Po
prostu… ty.
Chłopak
śmieje się w odpowiedzi, dopiero teraz zamyka za sobą drzwi świątyni. Nie rusza
się, cały czas stoi obok mnie, jakby na coś czekał. Ale na co?
– Jak
poszło? – pytam go wreszcie, próbując jakoś przerwać tę niezręczną ciszę.
– Masz
właśnie przed sobą nowego boga – oznajmia z nutką dumy w swoim głosie. Kątem
oka widzę, jak zakłada ręce na piersi. – Boga seksu.
Zaczynam
się śmiać. Desiderium? Nowym bogiem? Naprawdę nie mieli już kogo przygarnąć do
swojego elitarnego grona? Nawet pieprzona ośmiornica byłaby lepsza niż on!
– Nie
doświadczyłaś jeszcze moich cudownych mocy, tak, śmiej się dalej – prycha z
oburzeniem chłopak. – Poczekaj, aż będziesz jęczeć z rozkoszy.
–
Prędzej umrę ze śmiechu!
Wybranek
daje mi chwilę, abym ochłonęła. Czuję na sobie jego karcący wzrok.
–
Bardziej pasuje mi do ciebie bóg dupków – przyznaję, ocierając palcami łzy
śmiechu, które pozostały mi na policzku. – Ale najwyraźniej twoje pieprzone
przeznaczenie się pomyliło. – Wzruszam ramionami.
Jego
zimne palce delikatnie dotykają mojego przedramienia i ujmują je w lekkim
uścisku. Serce na moment przestaje mi bić, czuję dreszcze przechodzące całe
moje ciało. Desiderium jeszcze nigdy mnie nie dotykał. Nigdy nie spodziewałam
się, że to uczucie będzie takie… niesamowite.
Podnoszę
wzrok, patrzę na niego zdziwiona. Mimo że wciąż ma na głowie kaptur, widzę jego
oczy. Nie są błękitne, tak jak sobie je wyobrażałam. Są czarne. Przypominają mi
przepaść, w którą łatwo można wpaść.
–
Uważasz, że przeznaczenie się pomyliło? – pyta mnie. Pierwszy raz widzę, jak
jego usta układają się w słowa, które wypowiada. Wcześniej sądziłam, że nie
chcę zobaczyć Desiderium. Nie miałam powodu. Ale teraz jakaś nieznana siła
sprawia, że podnoszę dłoń i strącam nią kaptur chłopaka.
Jego
włosy wcale nie są złociste, a śnieżnobiałe. Idealnie pasują do jego bladej
cery i błyszczących czarnych oczu. Chłopak uśmiecha się półgębkiem, w jego
policzkach pojawiają się dołeczki. Przenosi dłoń z mojego przedramienia na
podbródek, unosi go, abym spojrzała mu w oczy.
–
Jestem bogiem – oznajmia spokojnie. – Bogiem śmierci.
– Cóż
– mówię po chwili milczenia. – To pasuje do ciebie zdecydowanie bardziej niż
bóg seksu.
–
Spotkałaś się ze śmiercią już tak wiele razy… – mruczy, przenosząc wzrok na
moją szyję. Przez moment przygląda się zdobiącej ją bliźnie. – Ale za każdym
razem udało ci się przetrwać.
Milczę.
Moje myśli natychmiast zalewają obrazy wszystkich sytuacji, w których prawie
umarłam. Mogłam zostać zasztyletowana, utopiona, uduszona, spalona… Cholera,
nie dało się tego zliczyć. Musiało mi sprzyjać niesamowite szczęście.
– A
teraz stoisz oko w oko z bogiem śmierci. Masz mi coś do powiedzenia? – Unosi
brew, uśmiech znika z jego twarzy. Pierwszy raz wydaje się być całkowicie
poważny.
– Tym
razem także nie dam ci wygrać – mówię chłodno, a usta same układają mi się w
uśmiech.
– Nie
śmiem w to wątpić. – Desiderium przenosi dłoń na bandaż zakrywający stracone
kiedyś w walce oko. Przez chwilę mam wrażenie, że chce go odwiązać, ale
ostatecznie przesuwa palce z powrotem na mój podbródek. – Wręcz
przeciwnie. Uczynię cię swoją
towarzyszką.
Chcę
zaprzeczyć, ale jednocześnie w głębi serca czuję dziwne przekonanie, że to coś
w rodzaju… mojego powołania. Może to wszystko miało mnie doprowadzić właśnie
tutaj?
Ale to
wszystko zaprzeczało mojemu przekonaniu, że sama kieruję swoim losem i decyduję
o swoim życiu. Cholera… Jak można odmówić, patrząc w te oczy? Mam wrażenie,
jakbym spadała w przepaść. Jakbym właśnie zmierzała ku swojemu upadkowi.
I co
dziwne, wcale mi to nie przeszkadzało. Mówią, że człowiek zmierza ku
doskonałości. Ja zmierzałam w takim razie ku autodestrukcji…
Kątem
oka zauważam ruch w okolicy szyi Desiderium. Dopiero po chwili uświadamiam
sobie, że czarna istota pnąca się w górę nie jest moim złudzeniem. Wąż oplata
się leniwie wokół swojego właściciela, jego łuski połyskują w popołudniowym
słońcu. Syczy na mnie, jakby chciał zmusić mnie do mówienia.
–
Milczenie mogę chyba uznać za tak – stwierdza Desiderium, wodząc palcami wokół
moich ust. Dreszcze przechodzące moje ciało nie mają zamiaru odchodzić. I jest
mi z tym dobrze. Pierwszy raz od dawna czuję się prawdziwie żywa.
Przez
chwilę mam wrażenie, że w moim sercu rodzi się nowe uczucie. Mówi mi o tym
ciepło wypełniające całe moje wnętrze, tajemnicze łaskotanie w brzuchu, chaos w
myślach…
–
Miłość – szepczę mimowolnie, wracając wzrokiem do oczu Desiderium.
– Nie
– słyszę w odpowiedzi jego melodyjny, miękki głos. – Pożądanie.
Kiwam
głową, ledwo świadoma tego, co robię.
–
Pożądanie – powtarzam za nim cicho.
–
Świetnie. – Dłoń Desiderium opuszcza delikatnie mój podbródek, tym razem sięga
po węża leniwie owijającego się w dalszym ciągu wokół jego szyi.
Dopiero
teraz zauważam wypalony tam znak. Gad, podobny do tego łaszącego się aktualnie
do Desiderium owinięty wokół serca.
Chłopak
głaszcze delikatnie gada po łepku, uśmiechając się półgębkiem.
–
Wiedziałam, że nie jesteś bogiem seksu – stwierdzam, zakładając ręce na piersi.
– W
takim wypadku miałbym znamię w innym miejscu.
– Nie
chciałabym tego widzieć.
–
Jeśli myślisz, że mój wąż jest całkiem spory, to jeszcze nie widziałaś mojego
pytona.
–
Skończ – jęczę bezradnie.
–
Spokojnie, będziesz miała okazję go poznać. Może nawet pozwolę ci go potrzymać?
–
Desiderium…
Uśmiech
chłopaka poszerza się, a dołeczki w policzkach wręcz zachęcają do dotknięcia
jego gładkiej, bladej skóry.
– Moje
imię w twoich ustach brzmi co najmniej jak wyznanie miłości – stwierdza z
rozbawieniem, po czym rusza w kierunku zejścia z góry. – Spokojnie. Mój pyton
powinien pojawić się wkrótce. Będziesz się z nim czuła pewniej.
– Nie
potrzebuję węża – mruczę niechętnie pod nosem, ruszając za nim.
– Wolisz
ośmiornicę?
– Nie,
poradzę sobie sama.
– Och,
więc zadowalasz się samodzielnie. Ciekawe.
Warczę
pod nosem, nie komentując więcej jego uwag. Cholera, jak mam z nim wytrzymać?
–
Wiedziałaś, że anakonda potrafi kopulować całe cztery tygodnie nawet z trzynastoma
samcami? – odzywa się nagle Desiderium, zaszczycając mnie zdawkowym
spojrzeniem. Jego gadzi towarzysz syczy głośno, jakby potwierdzając jego słowa.
–
Zapewne żałujesz, że nie jesteś teraz anakondą.
–
Jestem bogiem śmierci, to o wiele fajniejsze – prycha z oburzeniem.
Idziemy
w milczeniu obok siebie, ciszę przerywa tylko chrzęst żwiru pod naszymi nogami
i ciche syczenie węża. Niebo nad nami zaczyna się chmurzyć, chyba zapowiada się
na deszcz. Ale nie spieszy nam się.
–
Ładnie ci w bliznach, wiesz? – szepcze mój towarzysz po długiej chwili ciszy.
Mimowolnie
na moje usta wypełza uśmiech.
Desiderium
wciąż był taki sam, jak przed wizytą w świątyni. Ale jednocześnie był
całkowicie inną osobą.
A może
jednak przeznaczenie istnieje?
Nie wiem, czy ten tekst mi się podoba. Jest ładnie skrojony fabularnie, płynny. Styl masz całkiem niezły. Gryzły mnie w oczy tylko dwa słowa: Wybranek i opiekuni. Albo użyłaś złych form, albo zrobiłaś to celowo. Nie wiem, ale strasznie mnie to gryzło. Bohaterowie też nie podbili mojego serca, nie ma w nich nic, co mogłabym docenić. Może nawet są nieco bezbarwni w moim odczuciu. Niemniej możesz zaliczyć tekst do udanych.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Hej! Tekst ciekawy, nie wiem czy miałaś taki zamysł ale ja go odebrałam jako totalną wojnę z oczekiwaniem czytelnika. Wyobrażamy sobie wybrańców jako przystojniaka opiekunkę jako piękna kobietę, a tymczasem jest zupełnie inaczej. Wyobrażenia opiekunki też sie nie spełniają. Właściwie co krok pojawia się jakieś zaskoczenie. Prawdopodobnie to kwestia subiektywna, ale dla mnie to taka zabawa z czytelnikiem. :-) ukłuło mnie w oczy "widok widoczny", ale to w sumie tyle. Opisy bardzo plastyczne, fajne. Natomiast tak jak wspomniałam, dla mnie w tym tekście nie fabuła stoi w centrum tylko właśnie gra oczekiwań :-)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPowielam zdanie Estreli - bawisz się z czytelnikiem, dając mu możliwość obrania sobie jakieś wizji bohaterów, którą zgrabnie rujnujesz. Ale tekst bardzo mi się podoba, widać, że miałaś na niego pomysł, a jego napisanie sprawiło Ci przyjemność. Nietuzinkowo, przemyślanie, wciągająco. Lubię to ;)
OdpowiedzUsuń