przyjemność
1.
«miłe wrażenie wywołane dodatnimi bodźcami, uczucie zadowolenia»
2.
«to, co wywołuje uczucie zadowolenia, sprawia miłe wrażenie, dostarcza
przyjemnych doznań»
Cholera,
było mi tak dobrze.
Droga
do domu nigdy nie wyglądała tak cudownie. Wcześniej nie zauważałem tych drzew
po prawej. Mój wzrok po prostu je omijał. Dzisiaj ich zieleń uderzała we mnie,
nokautowała swoim pięknem już na starcie. Porywisty wiatr wprawiał listki w
taniec, przyjemny szum otaczał moją osobę ze wszystkich stron. Gdzieś pomiędzy
nim słyszałem cichy szept. Chyba ktoś mnie wołał.
Zignorowałem
to.
W
dłoni miałem butelkę wódki. Do połowy pełną. Zdecydowanie. Dzisiaj byłem
pieprzonym optymistą. Na języku wciąż czułem niewiarygodnie ostry smak
alkoholu, miałem wrażenie, że wypalał moje kubki smakowe. Z tym też było mi
dobrze. Tak samo jak z zapachem wiosny, unoszącym się w powietrzu, od którego
chciało mi się kichać. Dzisiaj wszystko było dobre.
Droga
do domu była dzisiaj niesamowicie długa. Czas chyba specjalnie dla mnie
zwolnił, abym spokojnie delektował się pięknem dnia. Nareszcie zwróciłem uwagę
na rabatki kwiatków po mojej prawej, które eksplodowały kolorami. Mogłem nawet
zauważyć pszczoły krążące wokół nich. Zawsze latały tak szybko?
Ostatnie
promienie słońca dołączały do swoich braci za horyzontem. Miałem tak wielką
ochotę im pomachać, ot tak. Świadomość, że jutro znów wrócą była taka…
relaksująca. Nic nie odchodziło na zawsze, prawda?
Wiatr
uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Ale zamiast poczuć się słaby, zdałem sobie sprawę z własnej potęgi. Zacząłem biec.
Szybko. Z prędkością światła.
Oddechy
zlały się z szumem wiatru i tym cichym szeptem, który mnie nie opuszczał.
Gdzieś w tle pojawiały się krzyki. Cały świat wokół mnie wirował, barwy
otaczały mnie. Przyspieszyłem.
Och,
jak cudownie.
Nie
przestałem biec, kiedy zabrakło mi oddechu. Nie chciałem opuszczać ciepłych
objęć natury, zimnego wiatru uderzającego w moje ciało. Ale musiałem w końcu
zwolnić.
Potrzebowałem
chwili na zaczerpnięcie oddechu. Byłem już niedaleko domu. Wziąłem kolejny,
dość spory łyk wódki. Czułem jak paliła mój język, potem przełyk, a nareszcie
żołądek.
Dalej
ruszyłem spokojnym, powolnym krokiem. Chłonąłem świat wszystkimi swoimi zmysłami.
Ludzie patrzyli na mnie jak na wariata, ale czy to złe? Nie obchodzili mnie.
Czasem miałem wrażenie, jakbym nie należał do ich gatunku. Jakbym tworzył swój
własny gatunek. Czułem się jak bóg.
Odruchowo
zacisnąłem dłonie w pięści, jakbym chciał zmiażdżyć nimi każdego intruza, który
zakłóciłby mój spokój. Zamiast tego poczułem coś innego. Trzymałem w garści
cały świat. Wszystkie kontynenty, oceany, żywe istoty, martwe, rozkładające się
już w ziemi trupy. Nie, nie czułem się jak bóg. Ja nim byłem.
Wróciłem
do domu. Drzwi były otwarte, nie lubiłem mocować się z kluczem i zamkiem. Jakiś
pies rzucił się na moje nogi, zaczął szukać w kieszeniach spodni przysmaków.
Chyba był mój. Cholera, od kiedy miałem psa?
Niemal
od razu zacząłem się zastanawiać, czym go dziś nakarmiłem. Dawałem mu w ogóle
jakieś żarcie? Musiał być głodny. Gdzieś niedaleko lodówki zobaczyłem trzy
czerwone miski. Śmieszne, trzy. Musiałem rozpieszczać tego kudłacza.
Wygrzebałem
w szafce jakieś pudełko, na którym szczerzył się jakiś dalmatyńczyk. Wydawał
się szczęśliwy. To chyba znaczyło, że w środku jest karma dla psów. A
przynajmniej tak podpowiadał mi umysł. Czadowo.
Wsypałem
trochę tego śmiesznego jedzenia do jednej z misek. Przydałoby mu się jeszcze
napełnić pysk jakąś wodą. Od tego też mógł chyba umrzeć.
Butelkę
w lodówce raczej znalazłem na wyczucie niż zdając się na swój wzrok. Byłem
zajęty wpatrywaniem się w owoce obok kuchenki. Głód dawał o sobie znać. Wlałem
trochę wody do kolejnej miski, drugą ręką sięgając po banana. Na razie musiał
wystarczyć.
Skąd
ja wziąłem psa? Od zawsze wolałem koty. Dlaczego nagle chciałbym mieć w swoim
domu jakiegoś pchlarza? Nie potrzebowałem żadnego towarzysza. A tym bardziej
kogoś, kim musiałbym się opiekować. Miałem za dużo na głowie, żeby myśleć o
jakimś smutnym Scooby-Doo czekającym na mnie w domu.
Zwierzak
miał czarną sierść, a jego oczy zabawnie błyszczały w dziennym świetle. Nawet
nie kwapił się, aby podziękować swojemu właścicielowi za tę cudowną kolację. Od
razu zaczął jeść.
Postanowiłem
go olać. Razem z moją wierną towarzyszką, wódką, wziąłem szybki prysznic. Zimne
strumienie wody rozlewające się po moim ciele nigdy nie sprawiały mi tak
wielkiej przyjemności. Para wodna wirowała przed moimi oczyma, zapach płynu do
kąpieli wypełniał całe moje nozdrza.
Nie
zawracałem sobie głowy suszeniem włosów. Narzuciłem na siebie pierwsze lepsze
ciuchy z podłogi. Nawet nie zerknąłem w lustro. Jeszcze zbyt wiele razy
naoglądam się swojej mordy.
Mój
kudłacz już czekał przed łazienką z wywalonym jęzorem. Jeśli oczekiwał więcej
żarcia, nie miał na co liczyć.
–
Stary, wyglądasz upiornie – rzucił. A może zaszczekał?
–
Stary, od kiedy ty gadasz? – burknąłem niechętnie, mijając obojętnie zwierzaka.
– Widziałeś gdzieś moje fajki?
–
W szafce obok zlewu – mruknął zwierzak.
Wyciągnąłem
z paczki jednego papierosa, wkładając go sobie za pas spodni. W powietrzu
unosił się zapach wódki. Coś było nie tak, przecież nigdzie jej nie rozlewałem.
Zerknąłem na kuchenny blat. Stała na nim tylko butelka wody dla mojego psa. Ale
to właśnie z niej docierał do mnie ostry zapach wódki.
I
wszystko stało się jasne.
–
Dzięki, że tak o mnie dbasz i w ogóle, ale na przyszłość wolałbym wino. –
Usłyszałem.
–
Zrozumiano. – Wzruszyłem ramionami, dopijając resztę wódki z butelki. Gdzie ja
znowu rzuciłem moją zapalniczkę? Zacząłem przeszukiwać szafki. Kilkanaście par
sztućców, setki gumowych rękawic, jakieś niepotrzebne pierdoły. Postanowiłem
spróbować szczęścia w kieszeniach spodni. I to był mój szczęśliwy dzień.
Zaciągnąłem
się dymem, czując jak wypełnia całe moje płuca. Był idealnym duetem razem z
wódką. Tak przyjemnie. Oparłem się o blat i przymknąłem oczy, chłonąc otoczenie
wszystkimi zmysłami. Zapach papierosów, ostry smak wódki, eksplozja kolorów pod
powiekami, chłodne szkło butelki pod palcami.
Mój
własny, cudowny świat, w którym byłem bogiem.
Mój
własny, cudowny świat, którzy zburzyła ona.
Dźwięk
zamykanych drzwi zabrzmiał w moich uszach jak dźwięk burzonych murów, jakie
wokół siebie wybudowałem. Zapach alkoholu zastąpiła jej słodka woń. To mój
narkotyk. Nie musiałem nawet otwierać oczu, żeby widzieć, jak drapała psiaka za
uchem, jednocześnie zerkając na mnie spode łba.
–
Znowu palisz w domu?
Skinąłem
delikatnie głową, nie powstrzymując się od uśmiechu.
–
Tyle razy powtarzałam ci, że nie lubię tego zapachu – westchnęła rozczarowana,
delikatnie wyjmując mi z palców końcówkę papierosa. Leniwie uchyliłem jedno oko
tylko po to, aby na nią spojrzeć.
Wszystkie
barwy eksplodujące przed chwilą wyblakły w porównaniu z jej oczyma. Zamykały
one w sobie wszystkie kolory. Hipnotyzowały. Nieraz tonąłem w ich głębi.
–
Hej – wymruczałem, nie panując już nad swoim uśmiechem. Trudno było mi ukryć
radość, jaka wypełniała całego mnie na jej widok. – Dawno tu nie byłaś.
W
odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami, pozbywając się resztki papierosa. Jej
wzrok napotkał tym razem resztkę wódki, którą wciąż trzymałem w dłoni.
Spojrzała na mnie niczym matka na syna, u którego znalazła narkotyki. Ale ja
tylko zaśmiałem się niewinnie, odkładając butelkę na blat.
–
Chcę być dobry, możesz mnie nauczyć?
Zachichotała,
a jej chichot był jednym z najcudowniejszych dźwięków, jakie dane mi było
usłyszeć. Wziąłem ją w swoje objęcia, wtulając się w jej włosy. Nie
potrzebowałem już wódki, skoro miałem ją.
–
Jestem zmęczona, Eleison – wyszeptała. – Chodźmy spać.
Nie
pozwoliła mi zanieść się do łóżka. Poczekała aż się położę, a potem ułożyła się
obok. Nie protestowała, kiedy objąłem jej drobne ciałko, przygarniając je do
siebie.
–
Nie mam już siły – wyszeptała cicho, ujmując delikatnie moją dłoń. – Musisz mi
wybaczyć.
–
To nic. Jutro spędzimy dzień razem.
Nie
odpowiedziała. To nie znaczyło nic dobrego.
Zasnęła
chwilę potem. A ja miałem okazję wsłuchiwać się w jej miarowy oddech, który był
dla mnie jak cudowna melodia.
Kiedy
zamknąłem oczy, wciąż widziałem eksplodujące barwy. Ale teraz w ich centrum
była ona. Jeżeli ja byłem bogiem stworzonego przeze mnie świata, to ona była
moją boginią.
Nie
spędziliśmy następnego dnia razem.
Obudziłem
się przytulony do poduszki. Miałem wrażenie, że moja głowa zaraz eksploduje z
bólu. Wziąłem prysznic z nadzieją, że strumienie zimnej wody przywrócą mnie w
jakiś sposób do życia. Tym razem wychodząc z łazienki zerknąłem w lustro.
Rozszerzone źrenice idealnie komponowały się z cieniami pod oczami.
W
kuchni znalazłem rozbitą butelkę po wódce, której część rozlała się po blacie.
Paczka fajek leżała w zlewie, płatki śniadaniowe walały się po podłodze. Ani
śladu psa, którego wczoraj napoiłem alkoholem. Ani śladu cudownej dziewczyny,
którą kochałem.
Podsumowując:
szara rzeczywistość.
Cudowna
dziewczyna już od dawna była martwa. A nędzne używki były tylko sposobem na to,
aby chociaż na chwilę powrócić ją do życia. To tylko poszerzanie swojego
umysłu, jego możliwości. Tak przynajmniej się oszukiwałem.
Tak
naprawdę byłem bogiem, który stworzył swój własny, upadły świat.
A
cholera, było mi tak dobrze.
Wow! Jak na debiut to ten tekst jest rewelacyjny! Widać, że pisanie sprawia Ci przyjemność :)
OdpowiedzUsuńCoś mi mówiło, że ta cała radość i te barwy to tylko iluzja, że prawdziwe życie jest szare i ciężkie.
Dynamicznie, przemyślanie. Podoba mi się :)
Witamy w Grupie!
juz sam tytuł mi się podoba
OdpowiedzUsuńlubie teksty zaczynające sie od definicji, sa dla mnie jakby malym prologiem ;D
Ok, pierwszy akapit, pierwsze wrażenie mam dobre. Umiesz pisać, tak myślę, choć dopiero zaczynam czytać. Opisy mi się podobają. Wciągają mnie w ten nastrój, kiedy wódka jeszcze się nie skończyła.
Może trochę za szybko jak dla mnie kończą się akapity. Ale opisy... naprawdę w nich tonę. Lubię opisy świata, chwili, wiesz, to jest właśnie złapanie takiej chwili, nieważne, czy ta chwila miała miejsce tylko w wyobraźni, czy jest zasilona wspomnieniem.
O, o tym mowie:
"Nie przestałem biec, kiedy zabrakło mi oddechu. Nie chciałem opuszczać ciepłych objęć natury, zimnego wiatru uderzającego w moje ciało. Ale musiałem w końcu zwolnić.
Potrzebowałem chwili na zaczerpnięcie oddechu." <-- to kontynuacja wątku, więc jakby niekonieczne jest przenoszeie tego do nastepnego akapitu. Ale to byc moze kwestia gustu i stylu.
Chyba był mój. Cholera, od kiedy miałem psa?
xd haha, ciekawe czy ja kiedys tez wroce do domu w takim stanie xd
Wygrzebałem w szafce jakieś pudełko, na którym szczerzył się jakiś dalmatyńczyk. Wydawał się szczęśliwy. To chyba znaczyło, że w środku jest karma dla psów.
xd xd naprawde dobre, zabawne opisy xd
– Stary, od kiedy ty gadasz? – burknąłem niechętnie, mijając obojętnie zwierzaka. – Widziałeś gdzieś moje fajki?
xd xd xd total not interesed xd xd xd ;D
Uuuu, totalnie się zaczytałam.
Ey no, było to dobre! Cóż więcej mogę powiedzieć. Naprawdę prócz na początk dłigości akapitów, nie mam się do czego doczepić.... Historia mnie zauroczyła, trchę zasmuciła, trochę zaintrygowała, no sporo znalazłam tu dla siebie, dużo emocji. Dużo koloru.
Rany, mam nadzieję, że wkrótce znów coś dla nas nspiszesz! Kuźwa, źle się czuję, jak tyle słodzę, ale powaga... Jest dobrze. Prposuje, czekam na wiecej!
Tekst naprawdę dobry. Podoba mi się, jak z jednej sceny przechodzisz w drugą, wszystko ma sens. I ten wielobarwny świat postrzegany przez upojenie alkoholowe. Ładnie wpleciony temat, nienachalnie, nie jest osią całości, ale tylko dodatkiem. I ta końcówka... Naprawdę zgrabny tekst.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam