Poznajcię
Tię i Nave'a, którzy będą mieli własną perspektywę w drugim tomie Czyścicielki
i będą pomagać Rosalie Melody. Ich relacja podobna jest do tych, które już
stworzyłam, mam jednak nadzieję, że w jakimś zakresie uczynię ich oryginalnymi.
Odrobinę wyrwane z kontekstu, ale w ciągu tygodnia zabrakło mi oddechu, by
napisać to tak, jak powinno być napisane.
Posterunek
nigdy nie prezentował się zbyt pięknie. Tynk opadał ze ścian zewnętrznej części
budynku, w środku było nijako, szaro z domieszką brązu i nawet sztuczne kwiaty
nie nadawały mu ładniejszego wyglądu. Takie wnętrze nie sprzyjało dobremu
nastrojowi pracujących tu funkcjonariuszy, którzy dobry humor zapewiali sobie
poprzez pączki z dziurką i hektolitry wypijanej kawy, co też przekładało się na
dość dobrą efektywność wykonywania przez nich obowiązków.
Przy jednym z kilku biurek w pomieszczeniu siedziała kobieta przed trzydziestką, jej piwne oczy uważne śledziły zapisywany czarnym długopisem ślad na papierze. Milczała, a poza nią w pokoju była tylko jedna osoba, równie cicha co ona, ale chwilowo niepracująca, bo w końcu każdy człowiek potrzebuje chwili przerwy. W jednym z dalszych pomieszczeń na piętrze swoje zadanie skończył właśnie wypełniać ekspres do kawy, wylewający z siebie czarną ciecz. Wszędzie panowała względna cisza przerywana jedynie lekkimi uderzeniami szczupłych palców w klawiaturę.
Kobieta przy biurku westchnęła przeciągle, po czym uderzyła dłonią w dębowy blat, a kubek obok niej niebezpiecznie podskoczył.
– Zamknij się – warknęła, zatrzaskując swój ulubiony notes w pióra, jakby nagle była na niego wściekła i musiała go ukarać.
– Nic nie mówiłem – odezwał się jej towarzysz.
– Mam to gdzieś, zamknij się.
Teraz to mężczyzna westchnął. Był przed trzydziestką, cieszył się stopniem porucznika i zupełnie nie rozumiał, dlaczego nadal tu jest. Dlaczego ona nadal tu jest.
– Noyers, ja naprawdę nic nie powiedziałem.
– Oddychasz, Chaim, a samo to działa mi już na nerwy.
– Oho, komuś tutaj chyba zbliża się okres – wysnuł teorię.
– Oho, komuś tutaj grozi cios w szczękę – odgryzła się szybko i na nowo wlepiła wzrok w ekran komputera, starając się znaleźć informacje, które mogłyby być w tej sytuacji użyteczne i pomóc w dotarciu do Kurosawy Sato, japońskiego inżyniera, który właśnie gdzieś w świecie planował zbudowanie śmiercionośnej maszyny, czym mógł zagrozić każdemu, nawet temu nieziemskiemu istnieniu. Poza tym potrzebowała myśleć nad czymś, co odciągnie jej myśli od tego, że nie ma dobrego humoru, bo łapie ją jakieś głupie, ludzkie przeziębienie.
– Uważaj, bo już się boję, kochana pani sierżant.
Tia spojrzała na niego wilkiem, a niezadowolona z jego słów wydęła policzki niczym małe, naburmuszone dziecko albo pewna rybka. Miało wyglądać pewnie dziecinnie, jednak jego zdaniem wyglądała uroczo, mniej poważnie i zwierzęco groźnie niż zwykle. Uśmiechnął się. Lubił te chwile, kiedy nie wyglądała jak szykujący się do ataku tygrys.
– Wiesz co, Noyers? Tak właściwie to na dzisiaj mogłabyś spasować. Siedzisz tu już dwanaście godzin, znalazłaś trzy nowe tropy. Nie uważasz, że to dość jak na jeden dzień?
– Wciąż mogę zrobić więcej – powiedziała, usilnie starając się wypatrzeć coś na ekranie komputera.
Westchnął cicho.
– Albo i nie przez swoje zmęczenie. Jak chcesz pomóc Organizacji i tej swojej przyjaciółeczce, będąc zombie?
Obrzuciła go srogim spojrzeniem.
– Dziwnie mi, kiedy używasz słowa zombie w tym samym zdaniu, w którym mówisz o Zjawie. Rosalie może się o to pogniewać.
Porucznik Chaim przewrócił oczami. Nie lubił drażnić swojej pani sierżant, nie mógł jednak poradzić nic na to, że czasami riposty same nasuwały mu się na język, a brakowało silnej woli, by zachować je w krtani.
– Poza tym dobrze wiesz, Chaim, że ktoś musi was pilnować, dlatego jeszcze zostanę. Nie mogę dopuścić, byście ubabrali jakieś akta chińszczyzną, nie chcę mieć przez was osuszonej głowy.
Musiał przyznać, że jego przełożona, choć za młoda jego zdaniem na tę funkcję, radziła sobie dość dobrze i umiała zapanować nad ich bandą czternastu mężczyzn. Co nie zmieniało faktu, że mieli ją raczej za słodką koleżankę z pracy, którą można codziennie denerwować, niż za swoją szefową.
Dziwnie się czuł na początku działania ich zespołu, kiedy okazało się, że władza trafiła w ręce niższej stopniem kobiety. Choć jej umiejętności walki i ośli upór pozwoliły dojść jej daleko, tej mieszaniec – demonicznie i anielsko pięknej, ludzko naiwnej – brakowało charyzmy, dlatego on i jego koledzy nie czuli przed nią respektu, który powinni.
– Zauważ, szefowo, że sama wcinasz tutaj chińszczyznę. – Przesunął puste opakowanie po makaronie, z którego prawie wypadły patyczki. – A chyba wiesz, że są sytuacje i dni, kiedy chińszczyzna ci nie pomoże.
– A ty powinieneś wiedzieć, że każda kobieta ma taki czas w miesiącu, kiedy chińszczyzna może uratować innych przed jej gniewem.
– Zauważyłem – uśmiechnął się krzywo. – Czyli masz okres i dlatego kazałaś mi się zamknąć, kiedy zupełnie nic nie powiedziałem, tak?
– Patrzcie państwo, jaki domyślny. Mam ci dać za to medal? – zapytała, nadal nie odrywając wzroku od ekranu. – Bo jeśli go nie chcesz, to śmigaj do domu, a mnie daj pracować dalej.
Westchnął ciężko. Rozmowa o chińszczyźnie menstruacji koleżanki nie była najlepszą, jaką ostatnio przeprowadził z Noyers, ale cieszył się, że w ogóle mógł z nią zamienić słowo. Im bardziej zagłębiali się w wykonanie zadania zleconego przez Organizację do spraw Walki ze Złem (Wszech)Świata, tym bardziej pani sierżant robiła się jego zdaniem aspołeczna, a to nie wnosiło lekkiego nastroju do zespołu. Powoli zaczynała przypominać człowieka, a przecież nim nie była. Nie mógł pozwolić, by nagle zrobiła się ludzko słaba, sumienie mu na to nie pozwalało.
Dlatego kiedy zdecydował się posłuchać szefowej i pójść do domu, podsedł do niej, jednym szybkim ruchem wyłączył komputer i lekko szarpiąc za ramię, podniósł Tię do góry.
– Hej! – zawołała. – Co ty wyprawiasz, Chaim? Co ty sobie myślisz, do cholery?!
– Myślę, że się przepracowujesz i też powinnaś wracać do siebie. Chodź, podrzucę cię do mieszkania.
Patrzyła na niego z niedowierzeniem, w tym czasie on ściągał z wieszaka jej ciemnozieloną kurtkę i chwycił za jej worek marynarski (nie uznawała torebek, w worku mieściło jej się tyle rzeczy, że w każdej chwili i w każdych okolicznościach mogła wyjechać z miasta), wrócił do niej i podał jej należące do niej rzeczy.
– Czyś ty ogłupiał? – zapytała, szukając na jego twarzy oznak rozbawienia. – Nigdzie z tobą nie idę.
Westchnął i uśmiechnął się do niej.
– Jeszcze nie, ale chyba jestem na dobrej drodze ku temu. – Wyciągnął ku niej ramię. – Idziesz, szefowo? Przecież nie chcemy, byś nam padła przy tym zadaniu.
Jego rozbawiony ton ją drażnił, ale była zbyt zmęczona, by wdawać się z nim w jakiekolwiek dyskusje. Poza tym myśl o ciepłym i wygodnym łóżku wydała jej się bardzo kusząca.
– Niech ci będzie – powiedziała, narzucając na ramiona kurtkę i worek. – Ale jutro o ósmej chcę cię tu widzieć w pracy, zrozumiałeś? – wyciągnęła w jego stronę palec, zaśmiał się.
– Oczywiście, że zrozumiałem. – Chwycił ją powyżej lewego nadgarstka. – A teraz chodźmy, nie chcę, by zastała nas tutaj noc, wtedy mogę zamienić się w kogoś naprawdę niebezpiecznego dla ciebie.
Sierżant westchnęła, ale dała się wyprowadzić. Zgasili za sobą światło i opuścili miejsce swojej pracy.
Gdyby tylko wiedzieli, że kilka minut pracy więcej zdoła zaskoczyć ich rezultatem i podsunie trop, którego powinni mocno się chwycić, pewnie by zostali. Nie byli jednak jasnowidzami pomimo innych swoich zdolności i na jego istnienie mieli natrafić dopiero za jakiś czas. Ważne, że w ogóle na niego trafią, a Kurosawa Sato przestanie być tylko nieuchwytnym celem.
Przy jednym z kilku biurek w pomieszczeniu siedziała kobieta przed trzydziestką, jej piwne oczy uważne śledziły zapisywany czarnym długopisem ślad na papierze. Milczała, a poza nią w pokoju była tylko jedna osoba, równie cicha co ona, ale chwilowo niepracująca, bo w końcu każdy człowiek potrzebuje chwili przerwy. W jednym z dalszych pomieszczeń na piętrze swoje zadanie skończył właśnie wypełniać ekspres do kawy, wylewający z siebie czarną ciecz. Wszędzie panowała względna cisza przerywana jedynie lekkimi uderzeniami szczupłych palców w klawiaturę.
Kobieta przy biurku westchnęła przeciągle, po czym uderzyła dłonią w dębowy blat, a kubek obok niej niebezpiecznie podskoczył.
– Zamknij się – warknęła, zatrzaskując swój ulubiony notes w pióra, jakby nagle była na niego wściekła i musiała go ukarać.
– Nic nie mówiłem – odezwał się jej towarzysz.
– Mam to gdzieś, zamknij się.
Teraz to mężczyzna westchnął. Był przed trzydziestką, cieszył się stopniem porucznika i zupełnie nie rozumiał, dlaczego nadal tu jest. Dlaczego ona nadal tu jest.
– Noyers, ja naprawdę nic nie powiedziałem.
– Oddychasz, Chaim, a samo to działa mi już na nerwy.
– Oho, komuś tutaj chyba zbliża się okres – wysnuł teorię.
– Oho, komuś tutaj grozi cios w szczękę – odgryzła się szybko i na nowo wlepiła wzrok w ekran komputera, starając się znaleźć informacje, które mogłyby być w tej sytuacji użyteczne i pomóc w dotarciu do Kurosawy Sato, japońskiego inżyniera, który właśnie gdzieś w świecie planował zbudowanie śmiercionośnej maszyny, czym mógł zagrozić każdemu, nawet temu nieziemskiemu istnieniu. Poza tym potrzebowała myśleć nad czymś, co odciągnie jej myśli od tego, że nie ma dobrego humoru, bo łapie ją jakieś głupie, ludzkie przeziębienie.
– Uważaj, bo już się boję, kochana pani sierżant.
Tia spojrzała na niego wilkiem, a niezadowolona z jego słów wydęła policzki niczym małe, naburmuszone dziecko albo pewna rybka. Miało wyglądać pewnie dziecinnie, jednak jego zdaniem wyglądała uroczo, mniej poważnie i zwierzęco groźnie niż zwykle. Uśmiechnął się. Lubił te chwile, kiedy nie wyglądała jak szykujący się do ataku tygrys.
– Wiesz co, Noyers? Tak właściwie to na dzisiaj mogłabyś spasować. Siedzisz tu już dwanaście godzin, znalazłaś trzy nowe tropy. Nie uważasz, że to dość jak na jeden dzień?
– Wciąż mogę zrobić więcej – powiedziała, usilnie starając się wypatrzeć coś na ekranie komputera.
Westchnął cicho.
– Albo i nie przez swoje zmęczenie. Jak chcesz pomóc Organizacji i tej swojej przyjaciółeczce, będąc zombie?
Obrzuciła go srogim spojrzeniem.
– Dziwnie mi, kiedy używasz słowa zombie w tym samym zdaniu, w którym mówisz o Zjawie. Rosalie może się o to pogniewać.
Porucznik Chaim przewrócił oczami. Nie lubił drażnić swojej pani sierżant, nie mógł jednak poradzić nic na to, że czasami riposty same nasuwały mu się na język, a brakowało silnej woli, by zachować je w krtani.
– Poza tym dobrze wiesz, Chaim, że ktoś musi was pilnować, dlatego jeszcze zostanę. Nie mogę dopuścić, byście ubabrali jakieś akta chińszczyzną, nie chcę mieć przez was osuszonej głowy.
Musiał przyznać, że jego przełożona, choć za młoda jego zdaniem na tę funkcję, radziła sobie dość dobrze i umiała zapanować nad ich bandą czternastu mężczyzn. Co nie zmieniało faktu, że mieli ją raczej za słodką koleżankę z pracy, którą można codziennie denerwować, niż za swoją szefową.
Dziwnie się czuł na początku działania ich zespołu, kiedy okazało się, że władza trafiła w ręce niższej stopniem kobiety. Choć jej umiejętności walki i ośli upór pozwoliły dojść jej daleko, tej mieszaniec – demonicznie i anielsko pięknej, ludzko naiwnej – brakowało charyzmy, dlatego on i jego koledzy nie czuli przed nią respektu, który powinni.
– Zauważ, szefowo, że sama wcinasz tutaj chińszczyznę. – Przesunął puste opakowanie po makaronie, z którego prawie wypadły patyczki. – A chyba wiesz, że są sytuacje i dni, kiedy chińszczyzna ci nie pomoże.
– A ty powinieneś wiedzieć, że każda kobieta ma taki czas w miesiącu, kiedy chińszczyzna może uratować innych przed jej gniewem.
– Zauważyłem – uśmiechnął się krzywo. – Czyli masz okres i dlatego kazałaś mi się zamknąć, kiedy zupełnie nic nie powiedziałem, tak?
– Patrzcie państwo, jaki domyślny. Mam ci dać za to medal? – zapytała, nadal nie odrywając wzroku od ekranu. – Bo jeśli go nie chcesz, to śmigaj do domu, a mnie daj pracować dalej.
Westchnął ciężko. Rozmowa o chińszczyźnie menstruacji koleżanki nie była najlepszą, jaką ostatnio przeprowadził z Noyers, ale cieszył się, że w ogóle mógł z nią zamienić słowo. Im bardziej zagłębiali się w wykonanie zadania zleconego przez Organizację do spraw Walki ze Złem (Wszech)Świata, tym bardziej pani sierżant robiła się jego zdaniem aspołeczna, a to nie wnosiło lekkiego nastroju do zespołu. Powoli zaczynała przypominać człowieka, a przecież nim nie była. Nie mógł pozwolić, by nagle zrobiła się ludzko słaba, sumienie mu na to nie pozwalało.
Dlatego kiedy zdecydował się posłuchać szefowej i pójść do domu, podsedł do niej, jednym szybkim ruchem wyłączył komputer i lekko szarpiąc za ramię, podniósł Tię do góry.
– Hej! – zawołała. – Co ty wyprawiasz, Chaim? Co ty sobie myślisz, do cholery?!
– Myślę, że się przepracowujesz i też powinnaś wracać do siebie. Chodź, podrzucę cię do mieszkania.
Patrzyła na niego z niedowierzeniem, w tym czasie on ściągał z wieszaka jej ciemnozieloną kurtkę i chwycił za jej worek marynarski (nie uznawała torebek, w worku mieściło jej się tyle rzeczy, że w każdej chwili i w każdych okolicznościach mogła wyjechać z miasta), wrócił do niej i podał jej należące do niej rzeczy.
– Czyś ty ogłupiał? – zapytała, szukając na jego twarzy oznak rozbawienia. – Nigdzie z tobą nie idę.
Westchnął i uśmiechnął się do niej.
– Jeszcze nie, ale chyba jestem na dobrej drodze ku temu. – Wyciągnął ku niej ramię. – Idziesz, szefowo? Przecież nie chcemy, byś nam padła przy tym zadaniu.
Jego rozbawiony ton ją drażnił, ale była zbyt zmęczona, by wdawać się z nim w jakiekolwiek dyskusje. Poza tym myśl o ciepłym i wygodnym łóżku wydała jej się bardzo kusząca.
– Niech ci będzie – powiedziała, narzucając na ramiona kurtkę i worek. – Ale jutro o ósmej chcę cię tu widzieć w pracy, zrozumiałeś? – wyciągnęła w jego stronę palec, zaśmiał się.
– Oczywiście, że zrozumiałem. – Chwycił ją powyżej lewego nadgarstka. – A teraz chodźmy, nie chcę, by zastała nas tutaj noc, wtedy mogę zamienić się w kogoś naprawdę niebezpiecznego dla ciebie.
Sierżant westchnęła, ale dała się wyprowadzić. Zgasili za sobą światło i opuścili miejsce swojej pracy.
Gdyby tylko wiedzieli, że kilka minut pracy więcej zdoła zaskoczyć ich rezultatem i podsunie trop, którego powinni mocno się chwycić, pewnie by zostali. Nie byli jednak jasnowidzami pomimo innych swoich zdolności i na jego istnienie mieli natrafić dopiero za jakiś czas. Ważne, że w ogóle na niego trafią, a Kurosawa Sato przestanie być tylko nieuchwytnym celem.
Ciekawe, choć mam jedno zastrzeżenie. Może trochę na wyrost, ale sugerujesz, że Tia nie jest człowiekiem, a zrzucasz na nią okres. Wiem, zwierzątka, inne rasy, ale na ile znam uniwersum "Czyścicielki", to mamy dusze(?), więc odrobinę mi się to gryzie.
OdpowiedzUsuńMimo to podobało mi się.
Pozdrawiam
Dobry tytul, dobra tez nazwa tej organizacji do spraw (wszech) swiata. Troche sie nie odnalazlam w tekscie, przyznaje, pewno przez niedokladna znajomosc uniwersum wiec te wszystkie przymiotniki - anielsko demoniczno ludzkie - w stosunku do jednej osoby nieco mnir dziwily, ale pewno gdybym poczytala wiecej wdzystko by sie wyjasnilo. Pare razy zgrzytlo mi cos w stylu osuszonej glowy (wiem wiem ze sie mowi ze ktos komus suszy glowe, ale w takiej formie tego powiedzenia nie widzialam jeszcze), a poza tym jak zwykle zgrabnie skomponowany tekst. No jestem zaintrygowana ta pania sierzant, bo tyle skradla okreslnikow, ze no kim ona jest! ;D jednak okres i przeziebienie ciagna mnie ku opini iz czlowiekiem. A moze utracila jakies hm moce? No zaciekawilas.
OdpowiedzUsuńWiem, kto jest główną bohaterką w Czyścicielce, ale te teksty sugerujące, że Tia i Nave nie są ludźmi, zaintrygowały mnie tak samo jak resztę ;) Też zwróciłam uwagę na tę osuszoną głowę. To chyba miała być jakaś zabawa przysłowiem? ;) Podobał mi się ten początek rozłożony na czynniki pierwsze.
OdpowiedzUsuńJeszcze nie poznałam żadnej twojej detektywistycznej pary, także nie mogę tej tutaj porównać z innymi, tym bardziej, że to tylko wyrwany z duższej historii fragment. W końcówce zabawiłaś się trochę w "co by było, gdyby". Fajnie :)