Ten
fragment jest tak oderwany od rzeczywistości, że zaczęłam się zastanawiać, czy
czegoś przypadkiem nie przyćpałam. Zaczęłam bez konkretnego planu, skończyłam
bez zamiaru, ostatecznie zajechało trochę Paranoidalną z 12 tygodnia GPK <<KLIK>>. Co ja poradzę, że lubię chaos, niezrozumienie,
tajemniczość i… psycholi? Jeżeli kiedyś Paranoidalna powstanie, to będzie to
jeden z bohaterów! Co do zdań wielokrotnie złożonych – uznajmy, że ich tu nie
ma, a to wszystko to przewidzenia >D.
Była
Paranoidalna to jest Wyobrażalny. Hej ho!
***
Śnienie jest jak bycie martwym.
Twoje ciało leży zastygłe w bezruchu, a dusza wędruje po niezmierzonej krainie
podświadomości.
Znów leciałem ponad chmurami,
rozkładając ręce na bok. Śmiałem się jak dziecko i śpiewałem głośno o tym, że
świat należy teraz tylko i wyłącznie do mnie. Byłem kreatorem marzeń na jawie, władcą
nieprawdopodobieństw własnego umysłu, ciągłością absurdalnej nieskończoności
chaosu, kontaminacją chwili i wielkiego planu na przyszłość. Byłem kim chciałem
być – byłem sobą.
Wleciałem w puszystą chmurę
zmuszając ją do rozpadu na miliony cząsteczek dryfujących po niebie. Wykonałem
skomplikowany piruet godny artysty-tancerza i powołałem do podniebnego
przedstawienia rześkie powietrze – jej zazdrosny brat-wiatr popchnął nas na
drzewa i zwrócił się plecami na wschód.
Spadłem.
Odbiłem się od zieleni, która
zrzuciła liściasty dywan z piętra – ślizgnąłem się na nim jako szczęśliwy
dziesięciolatek o burzy słomiastych włosów w kolorze mokrego piaskowca, wleciałem
do wody jako starzec w bańce z gałęzią zamiast dłoni – zamachałem nią, by
wynurzyć się z wnętrza błękitnego oceanu, do którego dolano syntetyczny,
krwisty barwnik rozprzestrzeniający się ruchami odrzutowymi po gęstwinie
zbudowanej z cząsteczek wody. Spróbowałem uchwycić linę, ale uprzedził mnie
żarłacz białopłetwy – chwycił ją w zębiska i pociągnął w przeciwną stronę, zrywając
cały obraz wyobraźni, którą zastąpiła czysta, niezapisana myślą kartka.
Znów byłem sobą. Stałem na
białej krawędzi, ubrany w biały kaftan, w otoczeniu papierowych ludzi, którzy
rzucali we mnie kulami zmiętych kartek wyrwanych ze szkolnych zeszytów. Zmusili
mnie do skoku w nieznane – ich słowa wykrzyczane dużymi literami zepchnęły mnie
z krawędzi. Biel zmieniła się w czerń – jak dwie plamy farby zmieszały się ze
sobą, tworząc w górze abstrakcyjne kształty. Mleczna rzeka i głębia oceanu
owładniętego nocą. Jakiś człowiek, czarno-biały jegomość, wygrywał fałszywe
ballady na fortepianie, lecąc głową do dołu w moją własną, niezmierzoną
przepaść.
Wylądowałem na krześle w
gabinecie człowieka z wielkim, czerwonym znakiem zapytania powołanym do
zastępstwa głowy. Przed oczy wysunięto mi arkusz z plamami nieokreślonych
kształtów – pytano co widzę, dlaczego nie odpowiadam, zamknięto w budowli
otoczonej uprzedzeniami i niewidzialnymi, atramentowymi motylami. Przerażony
uciekłem. Po drodze zgubiłem but, który zamienił się w monumentalne monstrum z
wypisanymi na ciele wzorami nieszczęścia. Złapał mnie, potrząsnął, wysypał z
kieszeni ostatki normalności, a potem wyrzucił na wysypisko śmieci z
niedomagającymi szczątkami ludzkich myśli. Ze łzami w oczach czołgałem się po
puszkach, blachach i rozpłaszczonych mózgach, aż moja ręka natrafiła na
szeroki, lśniący nóż. Chwyciłem go, zaśmiałem się i wbiłem jego ostrze w
miękisz spichrzowy obcej cywilizacji, wysysając z jego krwi bogate substancje
egzystencji. Owinięty srebrną nicią przywróconej władzy, znów kreowałem świat
według własnych upodobań. Do czasu, kiedy potężna dłoń nie uderzyła mnie w tył
głowy.
Otworzyłem gwałtownie oczy i
zjechałem po dachówkach lewym pośladkiem, w ostatniej chwili chwytając się
rynny – niefortunność zdarzeń sprawiła, że pękła i posłała mnie twardo na
trawę.
Jęknąłem.
Nachyliły się nade mnie dwie
znajome twarze.
Wróciłem do rzeczywistości.
Gwałtownie jak co dzień.
– Stary, znowu włamałeś się do
chaty obcego człowieka, na dodatek chciałeś skoczyć na główkę z dachu. Krzyczałeś
coś o pływaniu. – Pełny sztucznej trwogi głos, rozbrzmiał w moich uszach swoją
zwyczajowością. R. stał z rękami w kieszeniach i kołysał się niecierpliwie w
prawo i lewo, jak morskie, nocne fale.
– Zabiłem go? – spytałem
zachrypniętym głosem, odgarniając spocone włosy w tył.
– Spójrz na siebie.
Spojrzałem. Przekląłem.
Chwyciłem się za głowę. Krzyknąłem ze złością.
– No już, uspokój się, krew się
zmyje, jak zawsze – odpowiedział R., wzruszając obojętnie ramionami. Zawsze
sprzątał po mnie syf, który robiłem. Zrobił to i tym razem.
Obok niego stała nowa.
Wpatrywała się we mnie wielkimi, brązowymi oczami i rozdziawiała napompowane
genami usta. Opanowałem już sztukę udawania, że nic się nie wydarzyło. To tylko
kolejny człowiek do kolekcji, kolejne życie do oznaczenia blizną na plecach.
Byłem wampirem rzeczywistych
snów. Lunatykiem-zabójcą. To tylko cholerna codzienność. To tylko ona.
Podniosłem się z trawy i
spojrzałem w dół. Kolejna eskapada nago. Ciuchy pewnie zgubiłem gdzieś w lesie.
R. zaśmiał się. Robił to
zawsze, kiedy coś gubiłem. Nieważne czy własne myśli, czy głowę, czy ciuchy.
Rzucił mi bluzę, którą bez słowa podziękowania ubrałem. Nowa wciąż się na mnie
gapiła, jakby niedowierzała temu, co widzi. Zastanawiało mnie, czy interesuje
ją moje nagie ciało, czy moja choroba.
– Co? – rzuciłem niechętnie,
wycierając obcą krew na dłoniach o własne pośladki.
R. objął to sparaliżowane,
kruche ciało, które się chwiało. Nie była jeszcze przyzwyczajona, a to nie ja
stałem na najwyższym szczeblu dziwności tego zgromadzenia. Mogłem się założyć,
że niedługo ucieknie, a wtedy złapią ją biali lekarze, rządzący ludzkimi
umysłami.
– To tylko jeden ze świrów,
poznasz ich więcej, mała – rozbrzmiały słowa R.
Założyłem bordowy kaptur na
głowę i ogarnięty swobodami ciała ruszyłem w las. Nie czekałem na swoich
towarzyszy. Nigdy na nikogo nie czekałem.
Wiatr odgarnął włosy z mojego
czoła, a noc westchnęła umęczona moim widokiem. Pomachałem szczebioczącym
gwiazdom, otulając ich własną dłonią jak najmiększą kołdrą.
Moja choroba to wyobraźnia.
Po pierwsze - kontaminacją? Co to kurna, coś do jedzenia? :P A tak w ogóle to kocham twoje teksty w tym stylu. Fakt, że gdyby to było sześćdziesiąt stron to pewnie można by było się spocić przy czytaniu, ale przy takiej długości to prawdziwa przyjemność. Uwielbiam taką żonglerkę skojarzeniami. A te okrawawione dłonie po dziecięcemu wytarte w goły tyłek zostaną mi w głowie na długo. Fajne jest to, że ty piszesz tak, jakbyś tam rzeczywiście była, dzięki twoim opisom, pojebanym jak cholera, szalonym i dziwnym, czytelnik ląduje w szklanej kuli sceny, którą cudnie potrząsasz i dzieją się cuda.
OdpowiedzUsuńChciałabym poczytać jak w ten sam sposób piszesz o ładnych rzeczach - o kwiatkach, bzach i motylach.
Podoba mi się bardzo to miejsce w którym opowiadasz oczami swojego bohatera o badaniach psychologicznych, atramentowych motylach itp. Poruszasz tutaj ważny problem, inności, braku akceptacji i skostniałych procedur urzędowych i medycznych, które zamiast bezpieczeństwa chłostają po tyłku lodowatymi spojrzeniami. Warto pisać o takich ważnych rzeczach! Brawo!
A, odpiszę z tego konta XD. Dziękuję za opinię, trafiła w moje serducho <3. Przy okazji uświadomiłaś mi, że nie piszę normalnych shotów. Może rzeczywiście czas popisać o motylkach i kwiatkach i odejść choć na chwilę od psychopatycznych i morderczych wątków XD? To byłoby dobre.
UsuńO ja pierdzielę.
OdpowiedzUsuńWooooooooooooooooW! To jest tak cholernie psychodeliczne i pokręcone, że ja chcę do tego świata! Rozwaliłaś mnie totalnie opisami. Nie sądziłam, że ktoś do tematu stworzy zabójcę; Ty to zrobiłaś i wyszło genialnie.
Czy jeśli mnie się to podoba, to z moją psychiką jest coś nie tak?
Ja chcę poznać R. i spółkę!
Pozdrawiam :*
Na początku zalatywało mi Nathielem, ale ta myśl szybko wyparowała z mojej głowy. TO. JEST. DOBRE. Naprawdę. Podoba mi się ten obraz, który dzieje się w głowie bohatera i chętnie poznam więcej tego świata. Świetne.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jeszcze bardziej pokręcone niż Paranoidalna xD Pomyślałam o tym samym co Justyna, że ciężko byłoby przeczytać ten tekst w znacznie dłuższym wydaniu, ale tak jest świetnie. Czyżbyś nauczyła się pisać krótsze shoty? ;)
OdpowiedzUsuńNie wiem, co chcesz od zdań wielokrotnie złożonych. One spowalniają akcję, a wszystkie te marzenia senne (a jednak nie do końca senne) mają właśnie takie być - rozbite na czynniki pierwsze, odwzorowujące każdy ruch i gest. Bardzo lubię takie rozpisane opisy.
Tak w ogóle ciekawe, że użyłaś żarłacza białopłetwego zamiast białego. Domyślam się, że to po to, aby tekst był jeszcze bardziej zagmatwany. Żeby nie było - mi się to bardzo podoba. Czasem warto przeczytać coś, nad czym trzeba bardziej pomyśleć.
Nowa to raczej nie Paranoidalna. Za cicha i za bardzo przestraszona jak na nią. Nagle ujawniła się ekipa wykluczona ze społeczeństwa, która tylko w swoim gronie rozumie swoje problemy, a lekarze są tymi złymi, obcymi. Ta postać ze znakiem zapytania została mi w głowie. Jakby to było jakieś ufo, które nas (ich) bada.
I jeszcze ta końcówka. Kreatywność będąca chorobą. I tu pytanie egzystencjalne podobne do tego z wstępu Paranoidalnej - skoro my wszyscy tutaj, całe GPK, stawiamy kreatywność na pierwszym miejscu, to też jesteśmy chorzy? Nadalibyśmy się do ekipy R.? XD
No to popłynęłam w tym komentarzu xD Styl tekstu za bardzo na mnie płynął xD