Pomysł
na to krótkie COŚ wpadł mi ostatnio przy wieczornym spacerze. Znam osoby, które
są chore na schizofrenię, toteż łatwiej było mi zapanować nad tekstem (a może…
nawet trudniej?). Jak byłam mała to sobie wmawiałam, że takie osoby widzą i
słyszą więcej, bo są wybrane *wtedy jeszcze nie znałam rodzajów tej choroby,
więc wszyscy byli dla mnie tacy… po prostu paranoidalni*.
Lubię
moją bohaterkę. Skakałabym z nią z mostu. I teraz takie schizofreniczne
pytanie… czy to co widzi bohaterka jest prawdziwe, czy zmyślone przez jej
chorobę? MINDFUCK.
***
Jako ludzie jesteśmy w
stanie znieść każdy bolesny cios zadany nam fizycznie przez życie. Nieważne,
czy kopią nas prosto w brzuch, czy wbijają nóż w plecy, krwawienie w końcu
ustanie, rany się zasklepią, a ciało zregeneruje. Niektóre rany przyprawiają
nas czasem o życiowe dysfunkcje – nie możemy chodzić, gdy pozbawią nas nóg,
pisać, gdy amputują nam ręce, patrzeć, kiedy obraz staje się zamglony, słyszeć,
jeśli wbiją szpikulec w ucho. Jednak wciąż możemy uczyć się życia zgodnie z
rytmem naszego serca. Ból fizyczny jest niczym. Przekonał się o tym każdy, kogo
psychika została tknięta przez ręce skąpane w mroku myśli. Nie tak łatwo jest
uciec od zjaw, które gonią cię w snach, nosząc w dłoniach nienazwane lęki. Gdy
ktoś wbije ci igłę w żyłę, możesz krzyczeć i zostać zauważony, gdy ktoś wbije
ci igłę w duszę, żaden krzyk nie wydobędzie się z twoich ust.
Wielu takich pojawiło się przede
mną. Swoją chorobę traktowali jak przekleństwo, karę od Boga, bolączkę od życia.
Z płaczem przyjmowali leki korygujące, przeciwdepresyjne i przeciwpsychotyczne.
Zabijali swoją czujność tabletkami nasennymi i żyli w sztucznie wykreowanym przez
lekarzy świecie, przepełnionym szczęściem. Byłam jedną z niewielu, którzy się
im sprzeciwili, dlatego wyczuli we mnie zagrożenie.
Schizofrenia paranoidalna.
Choroba, która pozwala ci na widywanie i słyszenie tego, co nie jest częścią
świata rzeczywistego – tak przynajmniej twierdzą psychiatrzy. Każdy młody
lekarz zajmujący się psychiczną sferą człowieka, kreowany jest na osobę
przeczącą istnieniu świata paranormalnego. Jak przeszkolone w umysłowym boju
zombie, zamykali chorych w szpitalu psychiatrycznym i faszerowali lekami
ściągającymi ich w fałszywą rzeczywistość. A gdyby niewinni nie byli traktowani
jak ludzkie gówno, gdyby dano im choć jedną szansę, mogliby przysłużyć się
światu w zwalczaniu absurdalnych nieprawdopodobieństw, które na co dzień
wyciągały szpony po ludzkość.
„Normalność domeną ślepych,
nienormalność – wszystkowidzących”. Wytatuowałam tę sentencję na ramieniu, żeby
nie zapominać kim stałam się w dniu, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam ukrytego
w cieniu nocy Szwendacza.
Każdy kto choć raz wejrzał
do świata Zacisza, wiedział już, że nie jest bezpieczny. Dokładnie wtedy ludzie
dotknięci darem widzenia, zaczynali wariować. Istniałam po to, aby łowić tych,
dla których mogło być już za późno w oczach ludzkości. W moich oczach zawsze
byli warci ratunku.
Poły długiego, czarnego jak
noc płaszcza, zafalowały na jesiennym wietrze. Znów stałam na konstrukcji
stalowego mostu i wsłuchiwałam się w odgłosy nocy. Pełnia księżyca topiła swój
srebrny blask w rzece – równowagę jego linii przecinały tylko krople kwaśnego
deszczu. Samochody na autostradzie trąbiły głośno, drażniąc moje skupienie,
krzyki zaniepokojonych niecodziennością ludzi, wkradały się szturmem do moich
uszu. Odpowiednie organy władzy zostały już powiadomione o wariatce (a może
wariacie? Było zbyt ciemno, aby go dostrzec), który stał na moście i spoglądał
jak samobójca w rzeczną otchłań. Kazali mi zejść. Kazali mi żyć. Czynili ze
mnie martwą, zanim postawiłam krok ku wyimaginowanej śmierci.
Przeklęci ślepcy.
Wypaliłam ostatniego
papierosa i posłałam go w chłodną toń. Szwendacze rzuciły się po niego jak
wygłodniałe ryby. To był właśnie ten moment. Nad nikłą inteligencją stworów zapanował instynkt. Moment, kiedy na
nie polowałam, nazywałam łagodnie: oswajaniem.
Skoczyłam do rzeki i
utonęłam w wirze sztucznie wytworzonego Zacisza. Sztyletem wycinałam wszystkie
potwory w pień. Mój czarny płaszcz tańczył ze mną w szalonym rytmie
nienormalności, a usta układały się w szyderczym uśmiechu. Szwendacze nie miały
ze mną szans. Ginęły raz po raz, zaskoczone precyzyjnymi ciosami. One zawsze
czyhały na „chorych”, ale nigdy nie spodziewały się z ich strony kontrataku.
Były przyzwyczajone do strachu i rosły w siłę, pożądliwie go pochłaniając.
Niedługo mogły pożreć cały świat. Chyba, że ktoś im przeszkodzi.
Gdy skończyłam swoją robotę,
wynurzyłam głowę na powierzchnię. Światło latarek policyjnych poraziło moje
oczy. Obok mundurowych stali odziani w biel lekarze, czekający na mnie z
brudnym kaftanem.
Niedoczekanie, ograniczeni
myślowo szmaciarze.
To jeszcze nie mój czas.
Tematy można brać za metafory, jak tutaj. Oswajaniem potworów nazwałaś wybijanie w pień Szwendaczy - bardzo spodobał mi się ten zabieg. W ogóle mrok, bezimienna postać, schizofrenia - z tych przymiotów stworzyłaś dzieło, które trafia prosto w moją szarą duszę. Jest tak, jak lubię.
OdpowiedzUsuń<3
Ciary, laska ciary!!!! Jak ja kocham problemy psychiczne! :D Uwielbiam czytać i słuchać o wszystkich przypadkach ludzi, którzy widza i słyszą więcej i o było genialne! Pokochałam Twoją bohaterkę, bardzo mnie ucieszyła jej odwaga, jej siła! Szwendacze są niesamowici, bardzo oryginalne. I na pewno łatwiej się pisze, kiedy zna się temat i ludzi, którzy niestety na to chorują. Ale i tak, wszystko dobrze jest wykorzystywać, bo teksty autopsyjne czy pisane z doświadczenia są nie lada wyzwaniem, niemniej dają wiele mocy. Osobiście, piszcząc, czy czytając teksty oparte na życiowych doświadczeniach czuję,jakby ktoś stał za moimi plecami nie dlatego, że chce mnie przestraszyć, tylko dlatego, by mnie po tych plecach poklepać i powiedzieć "świetnie sobie radzisz". Ty też świetnie sobie poradziłaś! :D Tekst jest mega wciągający i chciałabym jeszcze poczytać o przygodach ze Szwędaczami oraz innymi stworami, które na pewno jeszcze spotka bohaterka na swojej drodze. :)
OdpowiedzUsuńDla mnie to bardzo Burtonowski tekst, a Burtona kocham miłością stałą i wielką. Love Szwendacze - w filmie, który widziałam ostatnio "Miss Peregrine's Home for Peculiar Children" właśnie Burtona były potwory, które totalnie mogłyby być tymi Szwendaczami, i też były niewidzialne dla większości. Bardzo mi się podoba jak formujesz zdania. Bardzo poetycko, lekko, obrazowo. Czuję jaka zimna jest woda, jak gęste jest powietrze. Słyszę żarzenie się wypalanego papierosa i zatęchły posmak na języku. Widzę jak palący się papieros leci w stronę wody, syk gdy gaśnie i jak rzucają się na niego Szwendacze. To wszystko jest tak filmowe, jak tylko może być. Też lubię twoją bohaterkę. Skakałabym z nią z mostu. Z szalonym uśmiechem. W zwolnionym tempie. Pijąc drinka z parasolką :D Dzięki za ten tekst!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się wstęp.
OdpowiedzUsuń"Gdy ktoś wbije ci igłę w żyłę, możesz krzyczeć i zostać zauważony, gdy ktoś wbije ci igłę w duszę, żaden krzyk nie wydobędzie się z twoich ust."
Aż mam ciarki.
Dziwny tekst. Bardzo dziwny, ale muszę przyznać, że wwierca się w głowę i na dłuższy czas pewnie pozostawi po sobie ślad.
We wstępie już podsuwasz dwie możliwe interpretacje tekstu. Ja bym wolała tę "magiczną" oczywiście, ale obie mają coś w sobie. Z jednej strony ukryte przed wszystkimi zło, które muszą opanować ci wybrani, tutaj główna bohaterka. Z drugiej teoretycznie zwykłe imaginacje chorej osoby, ale ona jest tak pewna swego i zaangażowana w to, co robi, że i tak ciężko być po stronie lekarzy. Klimat mi kojarzy się z filmem Underworld. Tam główna bohaterka na początku też prowadzi monolog wprowadzający do fabuły i ona też ma taki długi płaszcz. I jeszcze ten skok z mostu do wody... Aż widzę tę scenę nagraną w stylu Underworlda :D stworzyłaś jakiś osobny świat w normalnym świecie, ale nawet to widoczne tylko dla niektórych, bo niektórzy dalej będą twierdzić, że to tylko choroba ;p
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten tekst, co sobie go wytatuowała <3