Hej.
Dzisiaj zdecydowałam się napisać fanfic do własnego tekstu, loooool. Miało być
zabawne, a wyszło jak zwykle. Poznajcie Morgatha.On jest jedyną postacia
wymyśloną przeze mnie. Reszta imion zaczerpnięta (zerżnięta bezlitośnie) z
Lovecrafta.
Po drugiej stronie
opowieści
Morgath był głodny. Cela była pusta, wilgotna i
nieprzyjemna. I cuchnęła gnijącym mięsem. Jak ktokolwiek mógł to jeść?!? To
były części zwierząt! Jak można jeść nogę, która do kogoś należała jeszcze
niedawno. To zdecydowanie nie był jego styl. Dlaczego ta kobieta, która
trzymała ich pod kluczem założyła, że wszyscy sa tacy sami? To prawda, że
Azathoth i Cthulhu byli barbarzyńcami pochłaniającymi światy i jędzącymi co
popadnie. On nie miał zamiaru być z nimi utożsamiany. Nie zgadzał się na
wrzucanie wszystkich przedwiecznych do jednego worka. On miał klasę.
Na wegetarianizm Morgath
nie musiał przechodzić. Nigdy nie bawiło go krzywdzenie innych, choćby
najmniejszych istot i nie wyobrażał sobie jedzenia ich. Dopiero kiedy
zamieszkał w tym wymiarze poczuł się w pełni wolny. Zero wiecznego mroku,
lamentów, powarkiwań innych przedwiecznych i tego okropnego smrodu rozkładu.
Tutaj mógł zaszyć się w jakiejś jaskini czy lesie i miesiącami nie spotkać
nikogo. Uwielbiał zmiany pór roku i jednocześnie jadłospisu. Nigdy nie miał
dość pyszności jak jagody, maliny, jeżyny. Jesienią był czas na kasztany, które
podgrzewał, a raczej podsmażał swoim oddechem. Zimą zakradał się na wieś i
podprowadzał rolnikom ziemniaki i konserwy.
Zwierzęta zawsze
początkowo sie go bały, ale po jakimś czasie spali sobie razem i biegali po
lesie w poszukiwaniu wspólnego posiłku. Niby nie mówili w tym samym języku, a
rozumieli się doskonale.
Wszystko skończyło się
kiedy pojawiła się ta baba. Była wiosna. Objedzony jagodami leżał sobie w
trawie w swoim ulubionym, dębowym zagajniku i mruczał jakąś melodię. Świat był
piękny. Wiosenne słońce przeświecało
wesoło przez jasnozielone listki i rzucało złote plamki na jego ciemną skórę.
Było ciepło i w tym ciepełku Morgath przeciągnął się leniwie. Nie usłyszał
nawet, kiedy się zakradła. W momencie, kiedy rozprostowywał wszystkie swoje
macki usłyszał tylko: „Słyszałeś plotki, że nadchodzę, ale nie chciałeś w to
uwierzyć. Duży błąd.” Ogromniaste ego! Gdzie niby miał o niej słyszeć? W szumie
drzew i plusku wody? Nie był przecież pieprzoną Pocahontas.
Od tego momentu wypadki
potoczyły się błyskawicznie. Strzał w brzuch, z kuszy, bolesny jak diabli,
siatka na macki, torba na głowę i utrata świadomości. Obudził się już w tej
celi. Śmierdzącym, wilgotnym, okropnym więzieniu, z którego nie ma ucieczki.
Nigdy. Codziennie nowa porcja mięsa na podłodze i ta kobieta, która śpiewała
nam piosenki i głaskała po maskach. Jego skromnym zdaniem to zły dotyk. Jego
macki były w końcu jego prywatną sprawą. Probował mówić nie, ale przecież
ludzie nie rozumieją niczego poza własnym językiem i nie widzą dalej niż koniec
własnego nosa. Nyarlathotep rósł więc w sąsiedniej celi, duży, okrąglutki na
racjach Morgatha, który tęsknił strasznie za swoim laskiem, jelonkami i
jagodami. Ahhhh, żeby tak chociaż marchewkę dała...
Okazja nadarzyła się po
jakims czasie. Po latach spędzonych na więzieniu ich kobieta zrobiła się stara.
Stara jak na ludzkie lata. Zaczęła zapominać, była słabsza i jakaś taka
mniejsza. Pewnego dnia nie domknęła jego drzwi. Był wolny. Nie wierząc w swoje
szczęście zaczekał do późnej nocy i w końcu mógł opuścić to śmierdzące miejsce.
Korytarz przesunął w kilku skokach, otworzył drzwi i zbiegł na dół. Na zewnatrz
była rzeka. Najprawdziwsza, majeststyczna, cicho sunąca w świetle księżyca
rzeka! Przez chwilę poczuł, że na tym świecie nie ma niczego oprócz niego,
rzeki, śniegu i księżyca. Otworzył okno i przez macki przebiegł mu dreszcz.
Zimne i jakże świeże powietrze wprawiło go w euforię. Skoczył przez okno
i... jakby budynek otaczała niewidzialna
ściana odbił się od okna i upadł boleśnie na tylną część ciała.
Cholerna baba obłożyła cały budynek tarczą
ochronną. Na to było tylko jedno lekarstwo. Musiała umrzeć. Ale jak? Sam nie
mógł zabijać, nie chciał, ale przeciez nie wypuści zadnego z tych
zwyrodnialców, żeby odwalili za niego brudna robotę. Zabiją kobietę, a potem
spustoszą cały wymiar. Jego ulubiony wymiar. Tak się bawić nie będzie.
Przez kilka
dni nie mógł spać. Zaszył się w komórce w sali gimnastycznej, gdzie nikt nigdy
nie zaglądał i myślał. Zemsta nie leżała w jego naturze tak jak jedzenie mięsa.
Nie mógł tu jednak zostać na zawsze. Zapach tych nastolatków był chyba gorszy
niż rozkładające się mięso. Szczególnie tutaj, w pobliżu sali gimnastycznej
gdzie pocili się całymi dniami. Nie. Nie zostanie.
Morgath miał plan. Zakradnie się na górę i albo
wystraszy ja na śmierć, albo zamknie w jej pokoju i poczeka, aż umrze z
wycieńczenia. Nienajlepszy sposób na szybką ucieczkę i nie najbardziej
humanitarna ze śmierci, ale on nie był ani człowiekiem ani niecierpliwy. Miał
czas.
Po drodze na górę wyczuł śmierć. Nie rozkładające
sie ciało, jak zwykle. Śmierć. Im wyżej był tym silniejszy był zapach. Musiała
przyjść po nią. Zadowolony, że nie musi nic robić wbiegł na trzecie piętro i
stanał w drzwiach. Młoda drziewczyna właśnie odwracała się w jego kierunku z
uniesionym mieczem i uniesiona głową. „Cholera jasna”, zdążył tylko pomyśleć.
Pomysł wart miliony monet. Przedwieczny hasający po łące i jedzący jagody skradł moje serce. Czekam na fanfik do fanfika do własnego opowiadania ;) I te przedwieczne macuszki złapane w siatkę :/ Płakać się chce. Opowiadanie napisane bardzo sprawnie, z perfekcyjnym przedstawieniem emocji postaci, bez zbędnego pierdololo. Są emocje, jest pomysł, cudny bohater i historia. Lubię!
OdpowiedzUsuńJaaaa cieeee. Toz to kontynuacja z poprzedniego tygodnia! A zalapalam dopiero przy sali gimnastycznej! Jaka ja bystra! Xd al, łał, chciałam, bardzo chcialam i chce wiecej! Morgath! Lubie! Macki? Kurde próbuje go sobie wyobrazac:D cudne to jest! No przepadlam w tym swiecie. Raz wyszlo ze po maskach ich glaskano nie po mackach. No chyba ze maski tez maja xd
OdpowiedzUsuńO kurczę, sorka. Zdecydowanie macki, chociaż maski.... hmmmm. To może być nawet pomysł :)
Usuń:D no :D
UsuńZ ciekawosci , ktora rozbudzilas we mnie, właśnie googluje przedwiecznych <3
Nie żebym kiedykolwiek czytała lovecrafta... widziałam pare grafik i tyle :)
UsuńPieprzona Pocahontas mnie rozwaliła buahaha.
OdpowiedzUsuńCzytając to od razu przypomniał mi się twój tekst z tamtego tygodnia. Na początku byłam zdezorientowana, bo nie wiedziałam co to za potworek, ale sam koniec uświadomił mi istnienie poprzedniego tekstu! Podobało mi się!
Aha, no Morhath był w końcówce poprzedniego tekstu nie?
OdpowiedzUsuńTen wstęp <3
" Jak można jeść nogę, która do kogoś należała jeszcze niedawno. "
<3
"Gdzie niby miał o niej słyszeć? W szumie drzew i plusku wody? Nie był przecież pieprzoną Pocahontas."
O jaaaaa!
Ujuj... A on taki biedny, milusi, a ona go kkh...
Pieprzona Pocahontas podbiła chyba wszystkie serca :D
OdpowiedzUsuńOsobiście jestem zachwycona kreacją Morhatha, ja chcę o nim całe uniwersum, jeśli można!
Przejrzyście, z retrospekcją, ale mnie ten tekst podbił. Proszę o więcej!
Bardzo lubię pokazywanie historii z różnych perspektyw. Sukcesywnie uczę się to robić we właściwy sposób.
OdpowiedzUsuńSpojrzenie Morhatha przypadło mi do gustu. Nie taki diabeł straszny, jak go malują - Morhath zdaje się być naprawdę sympatyczną postacią jak na kogoś, kogo należy się bać. Szkoda tylko, że wrócił na trzecie piętro w nieodpowiednim czasie. Biedactwo.
Pozdrawiam