Jak
zauważyła kiedyś Tris, #GPK jest projektem, dzięki któremu chowane na kiedyś
pomysły mogą zaistnieć. Tak jest i w moim przypadku. Jeden z bohaterów poniższego
tekstu już miał swojego pięć minut w innym krótkim dziele, a zapowiadam, że to
nie będzie koniec. Najwidoczniej gpkowe obrazki dadzą życie całemu
cyklowi, który już od kilkunastu miesięcy siedzi mi w głowie. To ciekawa
perspektywa.
Miłej lektury! :)
Miłej lektury! :)
Jasnośc ponownie
zaniknęła. Poza nią nic się nie zmieniło. Przy ognisku przybyło kilkoro
słuchaczy, których nie widziano tu wcześniej, ale kobieta nie zwróciła na to
uwagi. Powoli zaplatała długie do połowy pleców lekko kręcone włosy, pod nosem
cicho nuciła starą angielską kołysankę. Chciała się uspokoić, pozbyć stresu, by
móc podzielić się kolejną historią o bohaterach, złoczyńcach i potworach.
Każdy koniec dnia wyglądał tak samo. Zajmowała miejsce przy palenisku i czekała, aż ktoś się zjawi. Już jedna osoba siadająca obok i patrząca na nią wystarczyła, by mogła otworzyć usta i słowami wykreować inny, nieznany wielu świat.
Tym razem także czekała. Wiedziała, że ci, którzy chcą sprawiać wrażenie, że nie słuchają, od razu nie podejdą. Kiedy każdy z kojarzonych przez nią znalazł się w pobliżu, rozpoczęła kreślenie nowej opowieści, a jej słowa uniosły się ponad to zgromadzenie, choć nie mówiła głośno.
- Nikt nie jest w stanie zliczyć, ile potworów chodziło po wszystkich istniejących ziemiach - zaczęła. - Różniły się między sobą. Tak samo wielu było złoczyńców i tych, których zwać by można bohaterami. Każdy świat miał własnych przedstawicieli. Częścią jednego z nich była niska i drobna dziewczynka. Nazywała się Almazón, a jej ulubionym zdaniem było pytanie ¿Algo más?. Zajmowała się niczym innym jak bieganiem po sprawunki. Mieszkańcy wioski, w której żyła, zawsze kojarzyli jej widok z Coś jeszcze?, które prędzej czy później musiało wyjść z jej ust. Almazón nie za bardzo lubiła rozmawiać, nie była też zbyt towarzyska, to ciężka sytuacja finansowa rodziny zmusiła ją do pracy w najbardziej przystępny sposób. Któż by nie chciał skorzystać z usług tak uroczej dziewczynki?
Trudno było powiedzieć, że słuchający są zainteresowani tą opowieścią. Do tej pory Rosalie dzieliła się z nimi historiami, gdzie pierwsze skrzypce grali rośli męźczyźni, pełni mądrości starcy bądź silne psychicznie i fizycznie kobiety. Do tej pory w żadnej z jej bajek nie było tak młodego głównego bohatera. To wzbudziło lekką niechęć wśród zgromadzonych. Oratorka nie zwróciła na to większej uwagi, ciągnęła opowiastkę dalej.
- Almazón wykonywała wszystkie powierzone jej zadania z sobie przypisaną dokładnością i najszybciej, jak tylko się dało. Chciała, by szef był zadowolony, a ona wzbogacona o kilka monet. Przez wiele miesięcy wszystko układało się dobrze. Aż do dnia, kiedy to została wysłana do sąsiedniego miasteczka w celu zdobycia pewnego - jak się okazało - cennego flakonika perfum. Wiele czasu i nerwów poświęciła na jego znalezienie, bo na jaw wyszło, że klient podał jej złą lokalizację sklepu, w którym może go dostać. Kiedy strudzona dziewczynka wracała do domu i po raz drugi przemieszczała się na nogach po lesie, napotkała przeszkodę, któa była groźniejsza niż wszystkie poprzednie razem wzięte. Oto drogę Almazón zastąpił potwór, którego jej świat nie widział. Olbrzymi wąż z przerażającymi żółtymi oczami w kształcei szpar i wąskich źrenicach, ciemnozielonych łuskach i długim różowym języku, którym prawie gładził ją po twarzy. Dziewczynka wystraszyła się nie na żarty, pisknęła przerażona, kiedy wąż ukazał jej swoje łapy - tak, miał łapy - z wielkimi i ostrymi pazurami. Almazón stała jak zamurowana, kiedy potwór wziął na nią zamach.
Wśród słuchaczy rozległ się cichy pisk. Mówczyni rozejrzała się, jej niebieskie oczy napotkały po chwili chowającą się za stosem drew duszę kilkuletniego chłopca. Malec ukrywał połowę twarzy za jedną z dłoni i kulił się pod naporem spojrzeń, którymi został zarzucony.
Opowiadająca uśmiechnęła się odrobinę pod nosem. Wywołanie reakcji było jej celem, nie chciała, by historie były odbierane jako suche sprawozdania. Kreowała przed innymi nieznane światy, wobec niektórych nie dało się przejść obojętnie.
- Potwór nie myślał o tym, że dziewczynka się go boi. Wyczuł zapach człowieka, a to obudziło w nim jeden instynkt - zabić. Dlatego też nie zawahał się i zaatakował. Almazón odzyskała na chwilę zimną krew i rzuciła się przed siebie, chcąc uciec, jednak zabrakło jej refleksu. Ciężkie pazury potwora rozorały jej plecy, z trzech głębokich rozcięć bardzo szybko zaczęła płynąć krew, zapach rdzy i soli namieszał w głowie potwora jeszcze bardziej. Szykował się do kolejnego ruchu, kiedy w jego stronę poleciały wystrzeliwane przez starego myśliwego kule. Zraniony zaryczał groźnie, po czym odwrócił się i pobiegł w las.
- Co się stało z Almazón? - zapytał ktoś z zebranych.
Kobieta uśmiechnęła się. Jej opowieść kogoś zaintrygowała, a tego pragnęła. Może jej plan wreszcie zaczął się powodzić?
- Myśliwy zaniósł ją do swojej chaty, gdzie opatrzył. Koniec.
Wśród siedzących poniósł się szmer, ktoś odważniejszy krzyknął:
- Hę? To musi być żart! Jaki jest prawdziwy koniec? Powiedz nam!
- To jest koniec, który znam - odpowiedziała kobieta. - Nie wiem, co działo się dalej z Almazón, gdzie pobiegł potwór. To tajemnica tamtego świata.
To wyjaśnienie nie zadowoliło słuchaczy, którzy z zawiedzionymi minami zaczęli podnosić się z miejsca. Niezadowoleni z tej otwartej furtki w historii, rozchodzili się w swoje strony, chcąc spocząć lub popatrzeć na to szarawobrązowe niebo, które się nad nimi rozprześcierało. Widząc, że nic więcej nie zdziała, oratorka wstała i opuściła swoje miejsce. Ruszyła w kierunku dużego domu w północnej części, gdzie miała swoją siedzibę.
Nie oglądała się na boki, dlatego też nie widziała, iż podąża za nią niewiele starszy od niej mężczyzna o ciemnych włosach, granatowych oczach i z zacięciem wymalowanym na obliczu. Krocząc za nią, przedostał się do środka budynku, zamknął za sobą i schodami wszedł na drugie piętro. Dobrze wiedział, że kobieta pójdzie do swojego gabinetu - zawsze po takich wieczorach udawała się tam, by przed snem uporządkować nagromadzone w ciągu dnia myśli.
Nie pomylił się, spod drzwi do pokoju wydobywało się światło. Zapukał, po czym nie czekając na jakiekolwiek słowo zaproszenia, przekroczył próg.
Kobieta nie odwróciła się. Brunet mógł popatrzeć na jej długie, brązowe włosy, który wypuściła z koka i ułożyła na plecach. Zbliżył się do niej w chwili, kiedy zebrała pasma z przodu, by utworzyć warkocz, który zaplatała na noc.
- Rosalie? - Z niedowierzaniem patrzył na jej blade plecy pokryte trzema grubymi bliznami biegnącymi od lewej łopatki na skos poniżej paska spodni. Z trudem przełknął ślinę. - Kto ci to zrobił? - Nagle zrozumiał, a przytłoczony tą wiedzą miał problem z nabraniem powietrza. - To ty?! Nie wymyśliłaś tych historii, ty... Ty je wszystkie przeżyłaś?!
Co miała mu odpowiedzieć? Nie mogła skłamać, od razu by to poznał, za dobrze ją znał, był za dobrym obserwatorem, by miało ujść jej płazem chociażby minimalne nietrzymanie się prawdy.
Zarzuciła na siebie bluzę z zamkiem, nie przejmując się, że jej szorstki materiał drażni nagą skórę. Gdyby chciała ubrać wpierw koszulkę, musiałaby podejść do szafy, tym samym wymijając Flynna, a nie bardzo miała ochotę teraz na niego przynajmniej zerkać.
- Rosalie.
To jedno słowo brzmi jak ciężkie westchnięcie kogoś, kto opadł z bezradności. Szczerze mówiąc, Flynn już od jakiegoś czasu odnosił wrażenie, że jego szefowa nie mówi mu wszystkiego. Oczywiście, rozumiał, że ta nie pamięta znacznej części swojego życia z poprzedniej ery, z czasu, zanim tu dotarła, mimo to uważał, że powinien wiedzieć, co dzieje się z nią teraz, kiedy sprawuje pieczę nad tym miejscem. Z jakiegoś powodu została Czyścicielką, Władcą Portalu. Najwyższy coś w niej zobaczył i dlatego powierzył moc wędrowania między światami i wymiarami. Czy miała powód, by swoje misje opowiadać wokół wszystkim duszom, ukrywając swoje przygody pod maską życia wymyślonych postaci? Chciał się tego dowiedzieć.
- Dlaczego w ten sposób im o sobie opowiadasz? Myślisz, że tak ich do siebie przekonasz?
Rosalie od początku swojego pojawienia się nie cieszyła się zbyt wielką sympatią wśród tych czekających na lepsze jutro. Dusze patrzyły na nią podejrzliwie, między sobą szeptały coś o tym, że jest za młoda na swoją funkcję. Na jej widok odwracano wzrok bądź prychano, nie pozdrawiano jej, kiedy robiła obchód po czyśćcu. Zachowywali się jak ludzie, którymi nie tak dawno byli. Coś w nich zostało, w niej nie tyle, by przypominać człowieka.
- Nie mam takiego zamiaru, Flynn. Ja tylko... chcę w jakiś sposób ich do siebie przekonać. Jak widać, ukryte mówienie o sobie przynosi jakiś efekt, nie uciekają ode mnie. - Uśmiechnęła się blado pod nosem. - Może nie jestem aż takim złym Władcą?
W odpowiedzi na to pytanie retoryczne mężczyzna uczynił to, co chciał zrobić już wiele razy, by pocieszyć Rosalie, ale zawsze zabrakło mu odwagi - zbliżył się, objął ją od tyłu ramionami, a jego policzek oparł się o skroń szatynki. Zaskoczona zastygła w bezruchu, a on wyszeptał jej do ucha kojącym głosem:
- Jesteś niesamowita, Roza. Może oni jeszcze tego nie widzą, ale dostrzegą zobaczysz. Tylko musisz do nich wychodzić. Nie tylko wieczorami, kiedy tu jesteś, ale wtedy, kiedy czujesz taką potrzebę. A mnie zaufaj. Jestem twoim asystentem. Proszę, mów mi jasno o swoich misjach. Pragnę cię wspierać. Nie jesteś sama z tym wszystkim.
W tej chwili Rosalie napełnił spokój, którego poszukiwała od swojej ostatniej misji. Deklaracja, że ma się komuś wygadać, ściągnęła z jej pleców część ciężaru, który z przymusowej woli nosi.
Powoli odwróciła się w objęciu pomocnika i wtuliła w niego. Ten przyciągnął ją mocniej do siebie.
- Jestem przy tobie - powiedział. - Jestem przy tobie.
Każdy koniec dnia wyglądał tak samo. Zajmowała miejsce przy palenisku i czekała, aż ktoś się zjawi. Już jedna osoba siadająca obok i patrząca na nią wystarczyła, by mogła otworzyć usta i słowami wykreować inny, nieznany wielu świat.
Tym razem także czekała. Wiedziała, że ci, którzy chcą sprawiać wrażenie, że nie słuchają, od razu nie podejdą. Kiedy każdy z kojarzonych przez nią znalazł się w pobliżu, rozpoczęła kreślenie nowej opowieści, a jej słowa uniosły się ponad to zgromadzenie, choć nie mówiła głośno.
- Nikt nie jest w stanie zliczyć, ile potworów chodziło po wszystkich istniejących ziemiach - zaczęła. - Różniły się między sobą. Tak samo wielu było złoczyńców i tych, których zwać by można bohaterami. Każdy świat miał własnych przedstawicieli. Częścią jednego z nich była niska i drobna dziewczynka. Nazywała się Almazón, a jej ulubionym zdaniem było pytanie ¿Algo más?. Zajmowała się niczym innym jak bieganiem po sprawunki. Mieszkańcy wioski, w której żyła, zawsze kojarzyli jej widok z Coś jeszcze?, które prędzej czy później musiało wyjść z jej ust. Almazón nie za bardzo lubiła rozmawiać, nie była też zbyt towarzyska, to ciężka sytuacja finansowa rodziny zmusiła ją do pracy w najbardziej przystępny sposób. Któż by nie chciał skorzystać z usług tak uroczej dziewczynki?
Trudno było powiedzieć, że słuchający są zainteresowani tą opowieścią. Do tej pory Rosalie dzieliła się z nimi historiami, gdzie pierwsze skrzypce grali rośli męźczyźni, pełni mądrości starcy bądź silne psychicznie i fizycznie kobiety. Do tej pory w żadnej z jej bajek nie było tak młodego głównego bohatera. To wzbudziło lekką niechęć wśród zgromadzonych. Oratorka nie zwróciła na to większej uwagi, ciągnęła opowiastkę dalej.
- Almazón wykonywała wszystkie powierzone jej zadania z sobie przypisaną dokładnością i najszybciej, jak tylko się dało. Chciała, by szef był zadowolony, a ona wzbogacona o kilka monet. Przez wiele miesięcy wszystko układało się dobrze. Aż do dnia, kiedy to została wysłana do sąsiedniego miasteczka w celu zdobycia pewnego - jak się okazało - cennego flakonika perfum. Wiele czasu i nerwów poświęciła na jego znalezienie, bo na jaw wyszło, że klient podał jej złą lokalizację sklepu, w którym może go dostać. Kiedy strudzona dziewczynka wracała do domu i po raz drugi przemieszczała się na nogach po lesie, napotkała przeszkodę, któa była groźniejsza niż wszystkie poprzednie razem wzięte. Oto drogę Almazón zastąpił potwór, którego jej świat nie widział. Olbrzymi wąż z przerażającymi żółtymi oczami w kształcei szpar i wąskich źrenicach, ciemnozielonych łuskach i długim różowym języku, którym prawie gładził ją po twarzy. Dziewczynka wystraszyła się nie na żarty, pisknęła przerażona, kiedy wąż ukazał jej swoje łapy - tak, miał łapy - z wielkimi i ostrymi pazurami. Almazón stała jak zamurowana, kiedy potwór wziął na nią zamach.
Wśród słuchaczy rozległ się cichy pisk. Mówczyni rozejrzała się, jej niebieskie oczy napotkały po chwili chowającą się za stosem drew duszę kilkuletniego chłopca. Malec ukrywał połowę twarzy za jedną z dłoni i kulił się pod naporem spojrzeń, którymi został zarzucony.
Opowiadająca uśmiechnęła się odrobinę pod nosem. Wywołanie reakcji było jej celem, nie chciała, by historie były odbierane jako suche sprawozdania. Kreowała przed innymi nieznane światy, wobec niektórych nie dało się przejść obojętnie.
- Potwór nie myślał o tym, że dziewczynka się go boi. Wyczuł zapach człowieka, a to obudziło w nim jeden instynkt - zabić. Dlatego też nie zawahał się i zaatakował. Almazón odzyskała na chwilę zimną krew i rzuciła się przed siebie, chcąc uciec, jednak zabrakło jej refleksu. Ciężkie pazury potwora rozorały jej plecy, z trzech głębokich rozcięć bardzo szybko zaczęła płynąć krew, zapach rdzy i soli namieszał w głowie potwora jeszcze bardziej. Szykował się do kolejnego ruchu, kiedy w jego stronę poleciały wystrzeliwane przez starego myśliwego kule. Zraniony zaryczał groźnie, po czym odwrócił się i pobiegł w las.
- Co się stało z Almazón? - zapytał ktoś z zebranych.
Kobieta uśmiechnęła się. Jej opowieść kogoś zaintrygowała, a tego pragnęła. Może jej plan wreszcie zaczął się powodzić?
- Myśliwy zaniósł ją do swojej chaty, gdzie opatrzył. Koniec.
Wśród siedzących poniósł się szmer, ktoś odważniejszy krzyknął:
- Hę? To musi być żart! Jaki jest prawdziwy koniec? Powiedz nam!
- To jest koniec, który znam - odpowiedziała kobieta. - Nie wiem, co działo się dalej z Almazón, gdzie pobiegł potwór. To tajemnica tamtego świata.
To wyjaśnienie nie zadowoliło słuchaczy, którzy z zawiedzionymi minami zaczęli podnosić się z miejsca. Niezadowoleni z tej otwartej furtki w historii, rozchodzili się w swoje strony, chcąc spocząć lub popatrzeć na to szarawobrązowe niebo, które się nad nimi rozprześcierało. Widząc, że nic więcej nie zdziała, oratorka wstała i opuściła swoje miejsce. Ruszyła w kierunku dużego domu w północnej części, gdzie miała swoją siedzibę.
Nie oglądała się na boki, dlatego też nie widziała, iż podąża za nią niewiele starszy od niej mężczyzna o ciemnych włosach, granatowych oczach i z zacięciem wymalowanym na obliczu. Krocząc za nią, przedostał się do środka budynku, zamknął za sobą i schodami wszedł na drugie piętro. Dobrze wiedział, że kobieta pójdzie do swojego gabinetu - zawsze po takich wieczorach udawała się tam, by przed snem uporządkować nagromadzone w ciągu dnia myśli.
Nie pomylił się, spod drzwi do pokoju wydobywało się światło. Zapukał, po czym nie czekając na jakiekolwiek słowo zaproszenia, przekroczył próg.
Kobieta nie odwróciła się. Brunet mógł popatrzeć na jej długie, brązowe włosy, który wypuściła z koka i ułożyła na plecach. Zbliżył się do niej w chwili, kiedy zebrała pasma z przodu, by utworzyć warkocz, który zaplatała na noc.
- Rosalie? - Z niedowierzaniem patrzył na jej blade plecy pokryte trzema grubymi bliznami biegnącymi od lewej łopatki na skos poniżej paska spodni. Z trudem przełknął ślinę. - Kto ci to zrobił? - Nagle zrozumiał, a przytłoczony tą wiedzą miał problem z nabraniem powietrza. - To ty?! Nie wymyśliłaś tych historii, ty... Ty je wszystkie przeżyłaś?!
Co miała mu odpowiedzieć? Nie mogła skłamać, od razu by to poznał, za dobrze ją znał, był za dobrym obserwatorem, by miało ujść jej płazem chociażby minimalne nietrzymanie się prawdy.
Zarzuciła na siebie bluzę z zamkiem, nie przejmując się, że jej szorstki materiał drażni nagą skórę. Gdyby chciała ubrać wpierw koszulkę, musiałaby podejść do szafy, tym samym wymijając Flynna, a nie bardzo miała ochotę teraz na niego przynajmniej zerkać.
- Rosalie.
To jedno słowo brzmi jak ciężkie westchnięcie kogoś, kto opadł z bezradności. Szczerze mówiąc, Flynn już od jakiegoś czasu odnosił wrażenie, że jego szefowa nie mówi mu wszystkiego. Oczywiście, rozumiał, że ta nie pamięta znacznej części swojego życia z poprzedniej ery, z czasu, zanim tu dotarła, mimo to uważał, że powinien wiedzieć, co dzieje się z nią teraz, kiedy sprawuje pieczę nad tym miejscem. Z jakiegoś powodu została Czyścicielką, Władcą Portalu. Najwyższy coś w niej zobaczył i dlatego powierzył moc wędrowania między światami i wymiarami. Czy miała powód, by swoje misje opowiadać wokół wszystkim duszom, ukrywając swoje przygody pod maską życia wymyślonych postaci? Chciał się tego dowiedzieć.
- Dlaczego w ten sposób im o sobie opowiadasz? Myślisz, że tak ich do siebie przekonasz?
Rosalie od początku swojego pojawienia się nie cieszyła się zbyt wielką sympatią wśród tych czekających na lepsze jutro. Dusze patrzyły na nią podejrzliwie, między sobą szeptały coś o tym, że jest za młoda na swoją funkcję. Na jej widok odwracano wzrok bądź prychano, nie pozdrawiano jej, kiedy robiła obchód po czyśćcu. Zachowywali się jak ludzie, którymi nie tak dawno byli. Coś w nich zostało, w niej nie tyle, by przypominać człowieka.
- Nie mam takiego zamiaru, Flynn. Ja tylko... chcę w jakiś sposób ich do siebie przekonać. Jak widać, ukryte mówienie o sobie przynosi jakiś efekt, nie uciekają ode mnie. - Uśmiechnęła się blado pod nosem. - Może nie jestem aż takim złym Władcą?
W odpowiedzi na to pytanie retoryczne mężczyzna uczynił to, co chciał zrobić już wiele razy, by pocieszyć Rosalie, ale zawsze zabrakło mu odwagi - zbliżył się, objął ją od tyłu ramionami, a jego policzek oparł się o skroń szatynki. Zaskoczona zastygła w bezruchu, a on wyszeptał jej do ucha kojącym głosem:
- Jesteś niesamowita, Roza. Może oni jeszcze tego nie widzą, ale dostrzegą zobaczysz. Tylko musisz do nich wychodzić. Nie tylko wieczorami, kiedy tu jesteś, ale wtedy, kiedy czujesz taką potrzebę. A mnie zaufaj. Jestem twoim asystentem. Proszę, mów mi jasno o swoich misjach. Pragnę cię wspierać. Nie jesteś sama z tym wszystkim.
W tej chwili Rosalie napełnił spokój, którego poszukiwała od swojej ostatniej misji. Deklaracja, że ma się komuś wygadać, ściągnęła z jej pleców część ciężaru, który z przymusowej woli nosi.
Powoli odwróciła się w objęciu pomocnika i wtuliła w niego. Ten przyciągnął ją mocniej do siebie.
- Jestem przy tobie - powiedział. - Jestem przy tobie.
Dobrze, ze wykopałaś ten pomysł. Jest niezły. Bardzo przyjemnie się czyta. Mała literówka w opisie węża, ale przecież wszyscy wiemy jak to jest kiedy historia cię wciągnie :)
OdpowiedzUsuńDuch tematu wyziera mocno z Twojego tekstu. Taki klasyk, tak bym to chyba określiła. Rosalie ma dar opowiadania, bo ja też byłam zawiedziona tą otwartą furtką, chociaż zwykle lubię otwarte zakończenia, ale jednak nie teraz, teraz poczułam się zawiedziona jak reszta słuchaczy. Z tym, że ja, my, dostaliśmy ciąg dalszy i jest to wystarczająca rekompensata. Że to na jej plecach zobaczę te blizny - nie domyśliłam się. Kilka zdań zastanawia mnie swoją budową, czasami coś z szykiem mi nie zagrało do końca, w zdaniu gdzie Ros nie miała ochoty przynajmniej zerknąć, o wzieciu na nią zamachu (dzisiaj to sie od razu kojarzy zrobic na kogos zamach ;D nie, to nie jest smieszne jednak -.- tak czy siak, zamach bardziej mi że wziąć zamach i pierdutnąć czy coś, zamiast na kogos), raz coś też z czasem nie przygrało, chyba 'brzmi' zamiast w cz przesz, ale nie chce wyjsc na hipokrytke, bo samej mi sie ostatnio czasy dupiły nieźle, ale nie bede na angine zwalac niedorozwoju umysłowego...
OdpowiedzUsuńNo, troszkę też nie zczaiłam, że Flyn sie pyta, czy chce ich do siebie przekonac, a ona mowi, ze nie miala takiego zamiaru, ale po prostu chce ich do siebie przekonac *marszczy brwi* Bo wiesz, dalej mam stany podgoraczkowe, to nie wiem do konca czy nie jarze, bo musze wziac paracetamol, czy cos nie zatrybiło.
Ale wgl pomysł, że jesteśmy w czyśccu, no bo tak, bo już że jak na jakąś duszę patrzyła, dawało do myślenia... Ale to też mnie zaskoczyło. Podoba mi się też, że nie odminiłaś Władcy na Władczynię. Jakoś jestem zwolenniczką meskich odmian, czego pewno nie trudno sie domyslec, patrzac jaki sobie nick wybrałam -.-
Ciekawie! Odkrywasz po trochu ten świat i każda porcja smakuje.
Ty dobrze wiesz, że na to czekałam huehuehueh. Tak samo, jak czekam na następny tekst o Ruizie <3.
OdpowiedzUsuńWstęp jest taki... dziwny. Taki... nie twój, chaotyczny i bardzo szybko przechodzisz do opowiadania, w sumie tak... nagle, jakbyś się spieszyła!
Nie wiem czemu, ale Almazon kojarzy mi się z Amazonem XD GOD (tak jak Clay z klejem huehuehue).
Historia zakończyła się dosyć szybko :o nawet nie zdążyłam się wciągnąć w tą opowieść. Ale... kurcze, no, pacz, mimo tego, że wiedziałam, że to Rosalie przeżyła tę historię, to i tak zostałam zaskoczona buahaha. Nie wiem czemu!
Zastanawiam się dlaczego władca jest z dużej litery :o bo w sumie padło tylko słowo władca i nie było żadnego wyjaśnienia. W kilku miejscach brakuje przecinka. Chyba naprawdę musiałaś się spieszyć!
Propsuję Flynna i Rosalie <3 chociaż przyznaję, tekst mnie nie porwał, ale czekam na całą Czyścicielkę!
~SadisticWriter
Przez chwilę myślałam, że to coś powiązanego ze "Strachem", zmyliło mnie to podróżowanie i spotkanie potwora, potem zaczęło się coś nie zgadzać. O "Czyścicielce" pamiętam, choć nie jestem pewna, czy miałam z nią już jakiś kontakt. No i mam takie wrażenie, że końcówka nie do końca wyszła. A może jest jakby wyciągnięcia z czegoś innego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam