Nikt na świecie nie wie
To
nie jest mój najlepszy tekst, ale to pierwsza myśl, która pojawiła się po
przeczytaniu tematu. Sądzę, że nic lepszego nie wymyślę. G – tak, takie imię –
trochę się rozjechał. Może w myśl, że nawet najwięksi twardziele w obliczu miłości
miękną, ale chyba w tym przypadku więcej niż trochę. To wina mojego ostatniego
kryzysu. I pisania w pierwszej osobie. Nie lubię tej narracji. Ogranicza mnie.
Jest
to dodatek do Ósmej Woli, fanfika do mangi KHR, ale w
tym przypadku myślę, że znajomość kanonu nie jest konieczna. Nie o to zresztą
chodzi. Miało być nieco humorystycznie, ale sami oceńcie, co z tego wyszło.
Nikomu jeszcze o tym nie mówiłem, ale
zamierzam zrobić to teraz. Najwyższy czas z kimś o tym porozmawiać, bo nawet nie
wiem, co powinienem z tym zrobić. To się nigdy nie powinno zdarzyć, ale los
sobie ze mnie zadrwił. Nie mogę dłużej udawać, że to nie ma miejsca, nie w tej
sytuacji. Inaczej znowu zrobię coś głupiego i tym razem ktoś inny może ponieść
tego konsekwencje, a dokładanie problemów Giotto nie jest w moich intencjach.
Czas coś ze sobą zrobić.
Giotto był sam w gabinecie. To dobrze, bo ostatnimi czasy zbyt często można było tu się natknąć na Aki, a na to gotowy nie byłem. Nie teraz, gdy w końcu przyznałem się do tego przed samym sobą i ten fakt zaakceptowałem. Naprawdę nisko upadłem, skoro boję się spotkania z jedną, bezbronną, kruchą dziewczyną. Ja, Prawa Ręka Primo Vongoli, numer dwa mafii, która rządzi okolicą. Ja, Strażnik Burzy wzbudzający w wrogach strach, nieustannie w centrum wydarzeń. Ja, który nie boi się żadnego starcia. Przegrałem z własnym, nieposłusznym sercem i z tą niewinną, bezbronną dziewczyną, którą ocaliliśmy pewnego jesiennego poranka.
Giotto był sam w gabinecie. To dobrze, bo ostatnimi czasy zbyt często można było tu się natknąć na Aki, a na to gotowy nie byłem. Nie teraz, gdy w końcu przyznałem się do tego przed samym sobą i ten fakt zaakceptowałem. Naprawdę nisko upadłem, skoro boję się spotkania z jedną, bezbronną, kruchą dziewczyną. Ja, Prawa Ręka Primo Vongoli, numer dwa mafii, która rządzi okolicą. Ja, Strażnik Burzy wzbudzający w wrogach strach, nieustannie w centrum wydarzeń. Ja, który nie boi się żadnego starcia. Przegrałem z własnym, nieposłusznym sercem i z tą niewinną, bezbronną dziewczyną, którą ocaliliśmy pewnego jesiennego poranka.
– Coś się stało, G? – zapytał Giotto.
G wyglądał jakoś nieswojo. Zwykle minę
miał obojętną albo wkurzoną, co potrafiło wystraszyć wszystkich dookoła. A
teraz zdawał się być w rozterce. Może i w drzwiach wydawał się pewny jakiejś
decyzji, ale już chwilę później pojawiło się wahanie. Jak na niego było to
dziwne. Nigdy, odkąd go poznałem, nie wyglądał na tak... pogubionego. To chyba
najlepsze słowo, które określa jego stan.
Nie powinno mnie to dziwić. Ostatnimi
czasy nie zachowywał się normalnie. A wszystko z powodu Aki. Początkowo był jej
strasznie niechętny. Chciał w niej widzieć jedynie utrapienie, ale chwilami
otaczał ją opieką. Aki była nim zafascynowana, więc nie zdziwiło mnie, gdy
zamieniło się to w konkretne uczucie. Przynajmniej była szczera wobec siebie.
Szkoda, że G nie postawił sprawy
jasno. Chciałbym mu jakoś pomóc, ale to musi rozwiązać sam. Wiem, co mu po
głowie chodzi. Wiecznie to samo. Tamten dzień ciągnie się za nim do tej pory,
zostawił w nim ślad, który teraz sprawia, że G się waha i obawia ponownie
otworzyć przed kimś serce. Nie chce zrozumieć, że Aki akceptuje go właśnie
takim, a to prowadzi do robienia głupot. Jak ostatnio. Chyba naprawdę
powinienem mu przyłożyć.
– G, coś nie tak? – zapytałem
ponownie.
Nagle opuściła mnie odwaga. To głupie,
ale nie potrafiłem wykrztusić z siebie tych dwóch cholernych słów. Przecież to
było proste, a mam wrażenie, że zrobię z siebie idiotę. Może to nie był aż tak
dobry pomysł, jak jeszcze przed chwilą myślałem?
Co ta dziewczyna ze mną zrobiła?
Dlaczego wciąż tak uparcie zabiegała o moją uwagę? Teraz nie wiem, co
powinienem z tym zrobić. Potrzebuję jej, ale...
– Kocham Aki – wykrztusiłem, czując
się jak idiota.
A może idiotą byłem, bo co ja sobie
myślałem? Aki pochodzi z książęcego rodu, jest delikatna i krucha. Potrzebuje
kogoś, kto będzie jej oddany całym sercem, kto zapewni jej życie, do którego
była przyzwyczajona. A ja co sobą reprezentuję? Margines społeczny o rękach
splamionych krwią. Zbyt porywczy, zbyt gwałtowny, zbyt szorstki. Czy potrafię
kogokolwiek uszczęśliwić?
– Wiem o tym. Wszyscy wiemy.
Uśmiechnąłem się ciepło. Dotąd G
stanowczo zaprzeczał, że czuje coś wobec Aki. Nieważne, czy to ja próbowałem mu
wyjaśnić, że nie ma w tym nic złego, czy inni nieco z niego kpili z tego
powodu. Już dawno zauważyliśmy, że Aki nie jest mu obojętna.
– Wszyscy...
– G, my nie jesteśmy ślepi –
powiedziałem nieco pobłażliwie. – Od miesięcy widać, że coś się z tobą dzieje.
Trzymasz Aki w niepewności, raniąc ją niepotrzebnie. Cieszę się jednak, że w
końcu postanowiłeś być ze sobą szczery.
Wiem, że to od niego wymagało sporo
wysiłku. Chce chronić Aki, więc nie chciał dopuścić jej do siebie, ale ten mur
kruszał. Ta sytuacja nie powinna mieć miejsca, ale nie mogłem się wtrącać. Mógłbym
tylko utrudnić całą sprawę. Wystarczająco dobrze znam G, żeby to wiedzieć.
– Już ci mówiłem. To nic złego –
dodałem.
Czułem się jak ostatni idiota. Giotto
musiał mieć ze mnie właśnie niezły ubaw. Tyle czasu się wzbraniałem, a teraz
przyleciałem mu się przyznać do czegoś, czego był świadomy od miesięcy. Ba,
wszyscy wiedzą, że robię z siebie idiotę. Ale jestem głupi. Prawa Ręka Primo
Vongoli robi z siebie pośmiewisko z powodu dziewczyny. Boki zrywać.
– G, rozumiem twój niepokój, ale te
wątpliwości są zupełnie niepotrzebne – odezwał się znowu Giotto. – Ile razy
trzeba ci jeszcze powtarzać, że Aki akceptuje cię takim, jakim jesteś i nic
tego nie zmieni? Przeszłość jest przeszłością. Nie można jej zmienić, ale nie
powinna mieć aż takiego wpływu na nasze teraźniejsze decyzje.
– A co jeśli zostanie celem z mojego
powodu? – zapytałem.
– Ochronimy ją. Jesteśmy rodziną i
nikt z nas nie walczy samotnie. A teraz idź do niej i daj jej w końcu
odpowiedź, bo zrobię to sam, a Knuckle udzieli wam ślubu, nim zdążysz wymyśleć
kolejną głupią misję.
Uśmiechnąłem się. Już dawno Giotto nie
nagadał mi z innego powodu niż samowolne rozprawienie się z wrogami. Miał
rację, zbyt długo się wahałem. Mogłem udawać, że nikt tego nie dostrzega, że
mogę trzymać się od Aki z daleka, ale prawda była taka, że potrzebowałem jej. Przy
niej czułem się lepszym człowiekiem, a moje splamione krwią dłonie nie miały aż
takiego znaczenia. Była moim aniołem, który przynosił ukojenie za każdym razem,
gdy tego potrzebowałem. Chciałem ją uszczęśliwić. Myślenie o tym, czy potrafię,
nie przystoi grzmiącej Burzy. Po prostu muszę zrobić to, co należy. Jak zawsze.
Krótkie, odrobinę niedopracowane, ale nie można Cię za to winić, biorąc pod uwagę krótki czas na pisanie. Humorystycznie niekoniecznie, to raczej poważna sprawa. Ale G nie rozjechał się tak, jak myślisz. Wydaje mi się całkiem spoko. I na ile poznałam jego charakter, wydaje mi się, że takie skołowanie przy miłości do niego pasuje. Za to w pierwszej chwili nie załapałam, że zmienia się narracja, ale nie jest źle. ;)
OdpowiedzUsuńMoże pewnego dnia będzie czas, żeby usiąść, pomyśleć i podreperować ten tekst. Na razie mam nadzieję, że na ten tydzień uda mi się stworzyć coś, z czego będę naprawdę dumna.
UsuńPrzesadzone i nieadekwatne emocje i reakcje bohaterów w romansach to nie dla mnie. Na początku śmieszą, ale im głębiej w las tym bardziej irytują.
OdpowiedzUsuńI nic się ci nie rozjechało, jest tak samo irytujący po całości.
Cóż, myślę, że Wilczy w swoim komentarzu zawarła wystarczająco, żebym nie musiała się powtarzać. Ale mam dla Ciebie dobrą radę w zamian za tę spod poprzedniego tekstu: jeśli jakiś gatunek Ci nie leży, wystarczy napisać o tym w jednym zdaniu. Albo dać sobie spokój.
UsuńAha, czekaj, że z dwóch perspektyw tu mammy tą narrację, rany, ale ze mna jest kiepsko, mam terminy u neurologa, takze wiesz, wybacz mi ;D Nie chcę się tu bawić w adwokata, ale serio nie wiem w którym momencie emoje były nieadekwatne. Trudno też mówić o przesadzie, cóż, każde wyznanie miłości niesie za sobą trochę patetycznych emocji, ale jeszcze nie słyszałam, żeby komuś udało się powiedzieć to kocham bez ich udziału. Chyba mi, jak po siedmiu latach związku mowie do faceta, ze go kocham, bo chcę zeby oddał mi zbroję w diablo. -.- Za to kiedy wyznajemy to po raz pierwszy... Jej, jemu, czy przyznajemy się do tego osobom postronnym... Kuźwa, to zawsze będzie podniosły moement. Dziwne by było, gdyby nie było. Dziwne i nieszczere. Tego się nie da odrzeć z "tych" emocji i każdy, kto kiedyś kochał wie o co kaman. :D Żałuję, że nie znam uniwersum Ósmej Woli, żeby móc się wypowiedzieć głębiej na temat rozjeżdzania, za to z całą pewnością nikt mnie w tekście nie zirytował. Za to mam smaka liznąć tę Wolę, yhym.
OdpowiedzUsuńW takim razie zapraszam, choć przyznaję się, że część, do której pije ten tekst, dopiero się zaczęła. Resztę ocenisz sama.
Usuń