Jesteś lekiem na całe zło
-
Plum - plumknęło wdzięcznie jeziorko. Po chwili zmącona woda wróciła do
pierwotnej postaci. Spodziewałam się, że ziemia drgnie lub pojawi się migoczące
konfetti, albo chociażby rozpęta się burza. Nic się nie stało. Ciekawe
dlaczego? Czy popełniłam jakiś błąd i zaklęcie nie zadziałało, czy to była
jedna wielka ściema? A może autorka tekstu jest zbyt skapa, by szarpnąć się na
efekty specjalne? Od początku wydało mi się to wszystko dość szemrane, jedynie
fakt, że i tak nie miałam nic ciekawego do roboty na patrolach przeważył szalę.
Niby te kilka zadań ma sprawić, że granomisie przestaną mnie prześladować?
Instrukcje znalazłam w starej książce, były zakodowane i niełatwe do wykonania.
Zanuciłam pod nosem treść wierszyka. Nie chciałam nosić przy sobie notatek, a
rymowanka szybko zapadła mi w pamięć.
Nie
każdy potwór musi straszyć
Ten
wiersz cię z mroku uratuje
Ząb
za ząb z lęku dziś wyleczy
Potwór
popatrzy na cię czule
Tu następowało wyliczenie dziwnych warunków,
które musiałam spełnić, żeby granomisie zostawiły mnie wreszcie w spokoju. Właśnie
w jeziorze wylądował ząb mleczny kogoś
kto płakał zanim się urodziłam, z którym musiałam wcześniej przejść po linie nad bieżącą wodą, a później
założyć go na szyję sarnie i odebrać po
tygodniu. Jeżeli nie próbowaliście odebrać czegoś sarnie, nie wiecie co to życie...
Ząb musiał się naładować mocą, a później wrzuciłam go, według instrukcji, do jeziorka między trzema sosnami o tym samym
wieku, splamionych krwią dziecka. Rytuał wymyślał jakiś psychol. Dzieckiem
byłam sama, więc to było jedno z najprostszych zadań, chociaż zastanowiłam się
czy nie wypatroszyć, na potrzeby zadania, któregoś z rodzeństwa?
Było
już popołudnie, a ja musiałam dotrzeć do Domu zanim zapadnie zmrok. Mimo spełnienia
wszystkich warunków wymienionych w wierszyku, wolałam sprawdzić wątpliwe działanie
czaru w mniej oczywistych okolicznościach. Na przykład w Domu, wśród znajomych
twarzy. Właśnie wtedy gdy ostatnie promienie słońca zniecierpliwione szturchały
dach od zachodu, dopadłam drewnianych drzwi i energicznie w nie zapukałam.
- To ja, Rozamunda, otwórzcie do cholery! -
poprosiłam grzecznie dyżurnego, otrzepując buty z błota.
- O, to ty, Buena Rossa! - za drzwiami stał
Edwardo i wpatrywał się we mnie błyszczącymi oczami.
- No hej - powiedziałam niepewnie, po czym
minęłam go szybko, by nie dostrzegł rumieńca, który galopował z czoła w stronę
polików i dekoltu. Pobiegłam od razu do kuchni, gdzie Janisław i Anielina
szykowali kolację. Porwałam jedną z kanapek, zimny ser położyłam na policzki, a
resztę zjadłam ze smakiem idąc do salonu.
- Cześć, jak tam dzisiejsza eksploracja? -
zapytał mnie dyżurny kierownik.
- Wszystko cacy, bez zmian - odpowiedziałam.
Moim zadaniem było w czasie dnia patrolować okolicę i wyszukiwać wszelkie
anomalie lub ślady obecności granomisiów. Te straszne potwory przychodziły
tylko nocą. W dzień szukaliśmy miejsca z którego przychodzą lub próbowaliśmy
przewidzieć, jakie są ich plany. W powrót Rodziców już nie wierzyliśmy.
- Pamiętam jak pierwszy raz poszłaś na
eksplorację... - powiedział dyżurny. - Miałaś wtedy dziewięć... czy osiem lat?
- Oj, Franobiszu, to było pięć lat temu, miałam
dziesięć lat, to było dwa lata po Rodzicozniknięciu...
- A wydaje się jakby to było z trzydzieści
lat temu... - zadumał się dyżurny.
- Tak. Nie wiedzieć kiedy, bam! Dorośliśmy.
Idę do swoich. Jakby co, to szukaj mnie tam.
Wskazałam ręką kierunek, po czym ruszyłam w
stronę stołu posilając się serem z polików. Rumieńce zniknęły. Pojawiały się
tylko gdy byliśmy z Edwardo sam na sam. Przy stole parę osób w moim wieku grało
w Czar i Szablę, naszą ulubioną grę planszową. Tak zabijaliśmy czas nocy.
Gra toczyła się leniwie, bo wiedzieliśmy,
że po świecie w tym momencie grasują krwiożercze granomisie. Straszne potwory o
wielkości, sile i szybkości niedźwiedzia, jednak bez trudu poruszające się na
dwóch łapach. Wyposażone w pazury, kły i wielkie, granatowe, hipnotyzujące
oczy. Mało kto przeżył konfrontację z tymi potworami. Przychodziły czasami pod nasz Dom, szarpały
okiennice, wyły przeciągle, waliły w drzwi. Po latach praktyki nauczyliśmy się
zabezpieczać budynek tak, że nie robiły mu znaczącej krzywdy. Zdarzało się, że
nie pojawiały się całymi dniami, by później uderzyć z dużą mocą. Ktokolwiek
został po zmroku na zewnątrz miał marne szansę, by przeżyć.
Po
jakimś czasie w moje ramię zapukał durnowato uśmiechnięty dyżurny.
- Rosie, jesteś potrzebna.
Przeprosiłam przyjaciół. Czułam jednocześnie
strach i podekscytowanie. Coś się wydarzyło? Będzie jakaś akcja!
- Anielina zniknęła - wypalił Franobisz z
grubej rury, przerywając moje myśli.
- Jak to, motyla kiszka, zniknęła? Przecież
miała dyżur w kuchni – rzuciłam.
- Ano tak to. Tylko cicho, bo jak się reszta
dowie to wybuchnie panika - powiedział dyżurny z uśmiechem machając do kogoś. -
To ściśle tajne. Wiesz tylko ty i ja i Janisław.
- No i co mówi ten jełop?
- Mówi, że poszła na chwilę do obory wydoić
kozę i nie wróciła.
- Wierzysz mu?
- A ja wiem? To idiota - Franobisz uśmiechał
się szeroko.
- Przestań się szczerzyć. Już wszyscy wiedzą,
że coś się stało. Rozejrzyj się.
I rzeczywiście. Wesołość Franobisza zawsze
budziła we wszystkich niepokój. Chłopiec był na co dzień spokojny i skupiony na
zadaniach, więc gdy udawał beztroskę i wesołość, puszczał do ludzi oczka i im
machał, nasza grupa od razu wiedziała, że coś się dzieje.
- Kto umarł? - zapytał bezpardonowo jeden z
eksploatorów, Krytoni, podchodząc do nas. - Tylko bez zbędnego pierdolenia,
poproszę.
- To może chociaż frytki do tego? - zapytałam
błyskotliwie.
- Nie, dzięki, ale jak chcesz to spadaj do
kuchni - kolega nie był zbyt miły. Z impetem nadepnęłam mu na stopę. Zawył i
zamierzył się na mnie. Gdyby nie to, że w ostatniej chwili Edwardo złapał go za
rękę, a Franobisz stanął między nami, byłoby gorąco.
- To ja pójdę jej szukać - rzuciłam patrząc z
nienawiścią na Krytoniego. - Ja uratuję Anielinę!
- A ja pójdę po tobie, uratować was obie.
- Buena Rossa, nie puszczę cię samej z tą kupą
granomisia - Eduardo zadeklarował rycersko. Gdy zauważył moją minę, szybko dodał
- Ale oczywiście dałabyś sobie radę sama, bez dwóch zdań.
Po szybkim zbrojeniu w kusze i miecze całą
trójką stanęliśmy przed drzwiami. Noc wydawała się spokojna, nie było widać
nawet kawałka potwora. Księżyc świecił jasno.
- No dobra, my lecimy do obory, a ty
zostajesz na czatach przed drzwiami. - mimo wszystko wolałam mieć ze sobą doświadczonego
Krytoniego, a Edwardo zostawiłam na czatach.
- Ok - usłyszałam w odpowiedzi. Mogliśmy się
nie lubić na co dzień, jednak w przypadku wspólnej akcji musieliśmy mieć do
siebie pełne zaufanie.
Pod
osłoną otaczających dom krzewów ruszyliśmy w stronę budynków gospodarczych.
Konie, krowy i kozy także zamykaliśmy na noc. Potwory jakoś ich nie ruszały.
Ani one nie ruszały potworów. Szarpnęłam za klamkę obory. Drzwi były zamknięte,
ale wewnątrz słychać było beczenie i szamotaninę. Wyrzut adrenaliny wyostrzył
zmysły. Błyskawicznie wyciągnęłam klucze i zaczęłam otwierać drzwi budynku.
Krytoni napiął kuszę. Działaliśmy jak dobrze naoliwiony mechanizm. Mocnym
szarpnięciem otworzyłam drzwi i odskoczyłam do tyłu. Nic się działo, więc
wpadliśmy do środka. Na środku pomieszczenia siedziała Anielina z rękoma we
krwi.
- Co ci się stało! - krzyknęłam przerażona.
- Szybko, zamknij drzwi - wykonałam polecenie
dziewczyny bez zawahania. - Dobrze, że jesteście. Pomożecie mi.
- Ale co się dzieje?
- Zobaczcie, ona rodzi.
Klękliśmy wszyscy wokół leżącej na sianie
kozy. To właśnie ona wydawała z siebie te wszystkie dźwięki. Widać było, jak
jej ciałem wstrząsają skurcze. Obok kozy przy wymionach leżał mały tobołek,
pokryty mazią. Tobołek zawzięcie ssał wymiono.
- Ale już po - powiedziałam wskazując na
kruszynkę.
- Jeszcze nie. To trojaczki. Musimy jej
pomóc. Pępowina owinęła się temu małemu wokół szyi - Anielina wskazała nam, co
mamy robić. Jednak po chwili przez zamknięte drzwi usłyszałam głośny gwizd. To
był nasz sygnał alarmowy.
- Edwardo... - szepnęliśmy z Krytonim
jednoczesnie.
Poderwałam się na równe nogi, podałam mu
klucze po czym wyszłam z budynku. Stanął w drzwiach z naciągniętą kuszą, gotowy
do strzału. Nieopodal rozgrywała się walka na śmierć i życie. Eduardo plecami
oparty o ścianę domostwa sunął w naszą stronę obserwowany przez bestię.
Granomisiowi ślina leciała z pyska. Wydawał z siebie jednostajne warczenie. Właśnie
gdy ugiął nogi do skoku na chłopca, usłyszeliśmy beczenie świeżo urodzonej
kózki.
- A więc udało się uratować kruszynkę -
ucieszyłam się w myślach. Ten dźwięk ściągnął niestety na nas uwagę potwora.
Granatowe oczy wpatrywały się we mnie. Szybkim susem potwór skoczył w moją
stronę.
- Rossa, nie! - krzyknął Edwardo. Powietrze
przeciął bełt wypuszczony z kuszy przez Krytoniego. Spod futra granomisia
widziałam jak grot rozsypał się w pył, a bełt odbił od ciała potwora jak piłka
kauczukowa od podłogi. Czekałam aż granomiś rozszarpie mi gardło, tudzież rozpłata
mnie pazurami na parę kawałków. Jednak nic takiego się nie stało. Potwór
przewrócił mnie na ziemię. Po czym stanął nade mną na czterech łapach. Poczułam
na twarzy nieświeży oddech. Po czym liźnięcie. Jedno. Drugie.
- Uciekajcie, głupcy! - krzyknęłam do chłpaków, nawalających potwora
po plecach mieczami. Jedynym efektem ich pracy było przystrzyżone futro
granomisia.
Kątem oka zobaczyłam ich stopy oddalające się
w stronę obory. Potwór wciąż mnie nie zjadał.
- No już, Fafik, przestań - powiedziałam nieśmiało.
- Sio, do budy.
Oswobodziłam z trudem unieruchomione ręce i
odepchnęłam granomisia. Ten, o dziwo, dał się bez problemu przesunąć. Odpychając
się nogami od trawy wyczołgałam się spod potwora. Ten wciąż stał na czterech łapach.
Podbiegł do mnie i otarł się o mnie jak jakiś przerośnięty kot. Po czym usiadł
na tyłku i... podał mi łapę.
- Dobry Fafik, dobry - pogłaskałam bestię po
kudłatym łbie. - Wracaj do domu.
Granomiś liznął mnie po dłoni, po czym stanął
na dwóch łapach i po krótkim biegu zniknął w pobliskich zaroślach.
Stojących bez ruchu chłopców odepchnęła
wychodząca z obory Anielina.
- Wiedziałam, że tylko udajecie, po to, by
nie widzieć porodu. Niby bohaterowie, a krwi się boją... Ech... Mamy trzy młode
kózki.
Krytoni i Eduardo stali zdezorientowani, jak
autorka tekstu po spojrzeniu na tabelę z kalorycznością kanapek w McDonaldzie.
- Co się tu wydarzyło? Co to były za dźwięki?
Czemu masz twarz całą w... czymś? - zapytała Anielina.
- A nic, bawiliśmy się w mamę Krytoniego - odpowiedziałam
bez namysłu.
- Chciałabyś, debilko - podjął grę
eksplorator. - Rozamunda usmarkała się ze strachu jak wiatr ruszył gałęzią.
- Już po wszystkim, wracajmy do domu - zarządziłam,
po czym zamknęliśmy drzwi obory i powlekliśmy się w stronę Domu. Bałam się, że
to nie koniec rozmowy na temat tego co wydarzyło się przed chwila. I nie myliłam
się. Najgorsze było wciąż przede mną.
WTFFF. Ten niedźwiedź z kobietą na zdjęciu. Rypłam już na samym początku. Co tym razem nam zgotowałaś? Mam się bać? >D
OdpowiedzUsuńGRANOMISIE?! Buahaah, genialna nazwa! Już wiem skąd ten niedźwiadek w zdjęciu!
Rytuał rzeczywiście wymyślał jakiś psychol. Ale już lubię tego psychola!
Bohaterką naprawdę jest dziecko? Nie powiedziałabym! Raczej czułam się, jakby to była dorosła kobieta!
Nie ma to jak zjeść ser z polików wtf. Nie mogłabym >D!
"Rosie"? To Cleo pewnie się podjara :D.
W ogóle... twoje postacie mają ciekawe imiona. Takie... dziwne, ale cholera, podobają mi się! Szczególnie "Franobisz"!
"- Kto umarł? - zapytał bezpardonowo jeden z eksploatorów, Krytoni, podchodząc do nas. - Tylko bez zbędnego pierdolenia, poproszę." - GLEBŁAM.
Czekaj. Bo trochę nie zrozumiałam. Anielina miała kłopoty i się okazało, że w oborze przyjmuje poród kozy XD? MINDFUCK.
Tekst chwilami jest chaotyczny, ale podobał mi się sam jego klimat i motyw. Może stwórz z tego coś większego? Ci bohaterowie zasługują na coś większego! Buahhaa.
Granomisie <3. Będę kochać do poduszki.
~SadisticWriter
Nie zjadłaś nigdy sera z polików? To niedopuszczalne! Musisz spróbować. Niestety brakło mi chęci, żeby przeczytać ten tekst z milion razy, wolałam obejrzeć kuchenne rewolucje ;) Lubię patrzeć jak dla odmiany życie chłoszcze kogoś innego, a nie mnie. Te imiona to był totalny spontan. Jak to napisałaś o tym porodzie kozy, to w sumie zdałam sobie sprawę, że to rzeczywiście dziwaczne. Ale nie chciałam, żeby było tak zwyczajnie - na dworze zapodziała się dziewczynka, tralalala, trzeba ją ratować. Co do dorosłości bohaterki - no rzeczywiście, ale chyba w takiej sytuacji piętnastolatka ma prawo szybciej dorosnąć? Ja lubię twoje komentarze, poprawiają mi humor :) czytam je mężowi, żeby wiedział, że małżeństwem ze mną trafił ósemkę w toto-lotka.
UsuńSadistic, przystopuh. Tak, jaram się, bo Rosie, ale bardziej jara mnie Fafik!
OdpowiedzUsuńJustyna, zaskakujesz mnie swoją wyobraźnią, a to, jaj bawisz się językiem, to mistrzostwi! Masz lekkie pióro, odpowiednio przechodzisz z jednej sceny w drugą. Bohaterowie dobrze zarysowani, dialogi bawią. Lubię to!
Dziękuję! Udało mi się wreszcie napisać coś na temat? Bo wzięłam sobie do serca twoje komentarze i staram się nie płynąć za bardzo.
UsuńGranomisie wygrały ten tydzien <3 Tekst jest genialny, bo i sie ubawiłam, już na samym początku przy zdaniu "A może autorka tekstu jest zbyt skapa, by szarpnąć się na efekty specjalne?" i się przeraziłam, kiedy zniknęła Anielina, tekst jest lekki, ale trzyma w napięciu, serio bałam się, że zaraz wpadną Granomisie i wszystkich zeżrą, czy coś, ale kochana, masz tak przeogromną wyobraźnię, ze nic tylko czytać i cztać więcej! Poza tym, znowu, imiona twoich bohaterów są przecudne, naprawdę! Ale i tak, Granomisie podobły mi się najbardziej! :D ah, no ijeszcze rytuał. Mistrzostwo! :D
OdpowiedzUsuńZastanawiam się kiedy to odwoływanie się do autorki przestanie być zabawne, a stanie się przaśne :P Chociaż wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach ( chociaż może było tak zawsze? ) sprzedaje się nie tylko tekst, ale także autor. Bardzo dziękuję za ten komentarz, jest mi bardzo miło!
UsuńGranomisie <3 O rany! Granomisie <3 Taka urocza nazwa.
OdpowiedzUsuń"Jeżeli nie próbowaliście odebrać czegoś sarnie, nie wiecie co to życie... "
Och god, nie miałam pojęcia ile straciłam.
A toś im imiona dała... Łożeszboru.
Same dziwne nazwy. Rodzicozniknięcie.
"- Kto umarł? - zapytał bezpardonowo jeden z eksploratorów, Krytoni, podchodząc do nas. - Tylko bez zbędnego pierdolenia, poproszę. "
Rzeczowy koleś, bez zbędnego pierdolenia :D
Boru, ja myślałam, że Krytonia to jakaś kraina, którą on eksploruje, a to jego imię. ohoho.
Ej no, ale ja myślałam, że Granomisie to jakieś fajne psotniki będą, a nie krwawe bestie.
"Mamy trzy młode kózki.
Krytoni i Eduardo stali zdezorientowani, jak autorka tekstu po spojrzeniu na tabelę z kalorycznością kanapek w McDonaldzie."
Kochasz te teksty o jedzeniu nie? Ale w sumie też je kocha, w Twoim wydaniu są po prostu genialne.
Cudowne. Po prostu cudowne.
Danke! Vielen Dank! Takie komentarze sprawiają, że chce się pisać. Imiona nałapałam z powietrza, po prostu przyszły mi do głowy podczas pisania.
Usuń