Temat
był tak ogólnikowy, że miałam milion pomysłów na minutę i nie byłam w stanie
wybrać żadnego konkretnego. To co znajdziecie poniżej jest inspiracją wziętą z
moich snów. Nie jest to zbyt dobre, bo pisane bez motywacji i chęci, ale jest.
Zapraszam do krainy „koszmarów”. W sumie to prawdziwych koszmarów, bo moich
(dobra, nie wszystkich, ale większości).
PS.
Początkowo miało być poważnie, wyszła dziwna parodia. NIE POLECAM. Naprawdę.
Lepiej przewiń dalej. NIE KŁAMIĘ. Pisane o 2 w nocy teksty nie wychodzą dobrze.
PS2.
Nie, nie mam mani na Matta Damona, a jego nazwisko zawsze pisałam jako DEMON
(ten sam problem mam ze słowem: domena. Zawsze wychodzi: demona).
***
Nikomu jeszcze o tym nie
mówiłam, ale zamierzam zrobić to teraz.
Otwieram buzię i wpatruję
się w kobietę siedzącą przede mną. Na nosie ma okulary z rażącą, czerwoną
obwódką. Usta pomalowane ciemną, fioletową szminką, przypominają topielca z
bagien. Powieki wytarzały się w węglowym cieniu, a do rzęs doczepiły się
ogromne grudy przypominające czarną ziemię. Do tego te przerażająco wielkie
zielone oczy jak u ropuchy i posadzona u szczytu głowy cebula z włosów. Czy ona
zdaje sobie sprawę z tego, że wygląda jak potwór z moich snów? Kto dopuszcza
tak wystylizowanych ludzi do pracy z psychiką porządnych ludzi? W życiu nie
widziałam tak przerażającej pani psycholog. Powoli zaczynałam żałować, że się
tutaj znalazłam.
Poprawiam ułożenie swojego
tyłka w fotelu i robię minę, jakbym nie mogła ścierpieć wyimaginowanych
owsików. Babsko coś notuje, a potem uśmiecha się do mnie przymilnie i zaczyna
rozmowę.
– Jak się nazywasz?
Mam ochotę odpowiedzieć coś
żartobliwego, żeby rozluźnić atmosferę, ale zamiast tego otwieram buzię i
zastygam w bezruchu. Uśmiechająca się sztucznie pani psycholog patrzy na mnie
wyczekująco.
– Wszystko w porządku? –
pyta.
Gdyby było w porządku to
chyba bym tu nie przychodziła, to całkiem logiczne.
– Flora – wyrzucam z siebie,
a w myślach dodaję „…i fauna” – tak właśnie przedrzeźniali mnie znajomi w
podstawówce. Pani psycholog jednak się nie śmieje. Ma tak wyćwiczone mięśnie
twarzy, że jej usta nawet nie drgają chociażby o milimetr. Przypomina mi manekina z wystawy sklepowej, tyle,
że w przeciwieństwie do niego mruga oczami i poprawia co rusz okulary.
– A więc Floro, co robisz w
życiu?
Co można robić w życiu?
Zastanawiam się chwilę, a
potem opowiadam krótką historię moich obecnych dziejów, odnoszących się do
studiowania niszowego kierunku na niszowym uniwersytecie z niszowymi ocenami. Dodaję,
że interesuję się zwierzątkami. Pani psycholog unosi do góry brew, dlatego
szybko dodaję, że moim hobby jest spacerowanie z psem i nie mam nic
ambitniejszego do roboty. Kobieta notuje coś i kiwa kilka razy głową. Wygląda,
jakby już wydała werdykt dotyczący mojej psychiki. Mam nadzieję, że nie wciśnie
jakiegoś czerwonego guzika pod biurkiem, który pośle mnie prosto w piekło,
gdzie obwiążą mnie szczelnie kaftanem bezpieczeństwa.
Pani psycholog zadaje mi
kolejne, nic nieznaczące pytania. Opowiadam jej o swojej rodzinie, o psie i o
tym, że układam skarpetki w komodzie według kolorów – od ciemniejszych do
jaśniejszych, to bardzo ważne! Kobieta wydaje się być znudzona, bo nie zdradzam
żadnych pikantnych szczegółów ze swojego życia. Ma wrażenie, że coś przed nią
ukrywam. Odpędzam ją od tych myśli. Śmieję się i mówię, że moje życie jest po
prostu nudne, a jedyna intymna rzecz, o której mogę powiedzieć to to, że
przynajmniej dwa razy w tygodniu śni mi się nagi Matt Damon, który tańczy na
moim biurku i krzyczy: „bierz mnie, maleńka!”. Pani psycholog postanawia
przejść do sedna sprawy, nie interesuje ją już mój marny żywot.
– Z jakim problemem pani do
mnie przychodzi? – pyta już mniej przymilnie, a bardziej ze znudzeniem.
– Z koszmarami – mówię
cicho. Na sam dźwięk formy mnogiej mojego problemu, kulę się w fotelu.
Nie mam żadnych problemów ze
znajomymi (bo ich nie posiadam). Nie mam żadnych problemów ze słyszeniem głosów
i widywaniem jawnie tego, czego inni nie widzą. Nie panikuję. Nie płaczę. Nie
dołuję się. Po prostu każdej nocy mam te przeklęte koszmary, które nie
pozwalają mi spać. Przez nie znienawidziłam moment kładzenia się do łóżka.
Przez nie znienawidziłam czytanie książek przed snem. Przez nie znienawidziłam
spać. Przez nie przestałam śnić o normalnych rzeczach! Nawet Matt Damon
pojawiał się w moim alternatywnym, sennym świecie coraz rzadziej, a kiedy już
miałam go całować, nagle zmieniał się w brzydkiego potwora (i wtedy był już
Mattem Demonem, a nie Damonem). Nie pomagają mi żadne tabletki na sen ani
obojętnie gadanie ludzi o treści: to tylko koszmary, nie rzeczywistość. Wiem,
że gdyby znaleźli się w moich sennych wizjach, na pewno przestaliby tak mówić.
– O czym one są? – pyta
psycholog.
Wyciągam dwie kartki A4
zapisane z obu stron i rozpoczynam swoją długą opowieść:
– Pierwszy z nich dotyczy
wypadających zębów. Idę sobie do sklepu, a tu nagle czuję, że kruszą mi się
zęby. Wyciągam je z buzi kawałek po kawałku i sprawdzam czy rosną mi nowe.
Rosną, ale to i tak przerażające, kiedy widzi się własne zniszczone zęby na
ulicy i swoją szczerbatą gębę przypominającą dinozaura w lustrze – mówię. Pani
psycholog unosi brew do góry, ale nie komentuje mojego snu. – Następny koszmar
dotyczy wjeżdżania windą na czwarte piętro. Nienawidzę wind, nigdy do nich nie
wsiadam, dlatego mi się śnią – prycham. – Wciskam przycisk z czwórką, jadę,
jadę, jadę i nagle winda się zawiesza. Wjeżdżam z prędkością światła na
dwudzieste piętro, a potem spadam i rzuca mną po ścianach, jakbym była w pralce
i odbywała podwójne wirowanie. – Zaczynam czytać kolejny sen. – Jestem nad
morzem. Jest ciemno, burza atakuje niebo. Pioruny walą w piasek, a ja kulę się
pod wielką skałą. Jest sztorm. I nagle zalewa mnie od góry ogromna fala. –
Chrząkam i kontynuuję. – Jestem sprzątaczką w jakimś dziwnym dworze. Dokładnie
o trzeciej w nocy zabijany jest jakiś szlachcic. Wchodzę do pokoju młodej
dziewczyny, a tam na łóżku jej odrąbana głowa i masa krwi. No, dobra. Wychodzę
z pokoju, a tam siedzi w fotelu jej ojciec z przyczepioną do zakrwawionej szyi
głową córki. – Tym razem chwytam za szklankę wody i wypijam ją w całości. – Idę
w deszczu ulicą, walam się po rowach, nie mogę znaleźć miejsca swojego
zamieszkania. Na końcu staję przed zieloną tablicą z napisem „Meksyk” i zza
rogu wyskakują mi faceci z sombrero na głowie i kastanietami, no i zaczynają
tańczyć, drąc się: „Aj, aj, aj, aj! Tutaj twój raj!”.
– Prawdziwy Meksyk – mruczy
pod nosem psycholog. Zapewne myślała, że jej nie słyszę.
Ignoruję ją. Za bardzo
wkręciłam się w opowiadanie o swoich koszmarach.
– Jestem w lesie. Jest
ciemno. Wszystkie drzewa są dziwnie powykręcane. Mam wrażenie, że się ruszają!
No i się ruszają, do cholery! Jedno z nich wystawia mi fuckera przed nosem, a w
tle rozlega się piosenka: „Smoke weed everyday”. I nie uwierzy pani, drzewa
zaczynają nagle jarać zioło.
Psycholog wciąż milczy.
– I ostatni, najgorszy –
mruczę i poważnieję. – Matt Damon wchodzi do gabinetu pani psycholog. Za nim
wlatują dzikie małpy. Małpy są krwiożercze. Odgryzają pani psycholog rękę, krew
tryska do góry. Matt Damon się śmieje i mówi: „prawa ręka jest dobra”, a potem
ni z tego ni z owego zakłada spódniczkę hula, maluje usta na czerwono, łapie
się za sutki i krzyczy, że ma cycki większe ode mnie. To nie koniec, o nie.
Nagle z sufitu zaczynają spadać kible i toi-toie. Z jednego z nich wynurza się
Britney Spears i śpiewa „Oops, I did it again”. Potem jeden kibel mnie
pochłania i przenoszę się do Ministerstwa Magii w Londynie, gdzie odbywa się
jakieś bollywoodzkie przedstawienie gołych ministrów tańczących do piosenki
Margaret –„Thank you very much”. Voldemort rzuca we mnie swoim nosem, chociaż
go tak naprawdę nie ma i… budzę się.
Psycholog zastyga w bezruchu
i rozdziawia usta. Jej profesjonalizm wziął szlag. Mam wrażenie, że jeszcze
chwila i wyjdzie z tego gabinetu, a wtedy to ja będę zastępczo pełnić rolę
umysłowego doktora. I nie, raczej nikogo nie wyleczę, wręcz przeciwnie.
Co zamierza powiedzieć ta
przerażająca pani? Że zamyka mnie w psychiatryku? Wyrzuci mnie i powie, że mam
już nikomu tego nie opowiadać? Że to
nieuleczalna choroba umysłowa?
Tupię niecierpliwie nogą i
czekam na jakąkolwiek reakcję ze strony mojej lekarki. Niestety, nic nie
odpowiada. Tak naprawdę nie musi, bo wszystko staje się jasne w momencie, kiedy
na salę wchodzi Matt Damon.
Uderzam się dłonią w czoło i
mruczę:
– Kurwa.
A potem zostaje mi już tylko
czekać na bollywoodzkie przedstawienie, Voldemorta, jego nos i tą przeklętą
pobudką.
Mówiłam, że Twoje sny są dobre do napisania o nich? Brzmią przerażająco, w tekście zaś odrobinę karykaturalnie.
OdpowiedzUsuńMuszę Ci powiedzieć, że wyszła Ci ta odpowiedź. Oczywiście, miesza w bani, ale też u mnie wywołała uśmiech (Oops, I did it again! <3). Może my, psychopaci i socjopaci, tak mamy, że lubimy podobne teksty? Nie wiem. Ale propsuję i to mocno! :)
łoooooł, co to była za podróż!! wkręciłam się, naprawdę, naprawdę mnie pochłonęło, więc czuję się zmuszona opierdolić Cię, za tą NIEUDANĄ na szczeście próbę zniechęcenia mnie do przeczytania tekstu, do cholery! Sabotujesz własny tekst, dziewczyno, ogarnij! ;D Ya, było coś w tym z parodii, ale, tch, kto, no KTO nie lubi parodii?! No na pewno nie ja. Ja się świetnie bawiłam! No i Matt Damon ;D Błągam, od razu przypomina mi się filmik co nakręcił Benowi (a ben sie zajebiscie na nim zemscil) pt "im fucking matt damon' ;D Jak nie widzialas, a matta lubisz (ja lubie, za Dogme on i ben maja u mnie na stale miejsce w sercu... znaczy gdzies tam gleboko w tym sercu ale jednak ;p) to polecam.
OdpowiedzUsuńNo i taaa, wyjscie z kibla i ops i did it... xd no i ministerstwo magii! <3 pieknie sie to połączyło o i końcóweczka, szacun. tylko czy jej sie to sni, czy moze sny staly sie rzeczywistoscia? *myśli*
Bardzo udane!
Ja nawet nie pamiętam kiedy ostatnio miałem jakiś sen. No może nie licząc tego, że w gimnazjum przyśnił mi się kropka w kropkę sprawdzian z chemii, który miałem następnego dnia.
OdpowiedzUsuńFajna incepcja.
Jeaaa, hurra, jazda bez trzymanki! To co misie lubią najbardziej (oprócz zjadania ludzkich marzeń ofc). Ale co za bezguście ci pisało wstęp do tego tekstu to nie wiem, ktoś się w ogóle nie zna na słowie pisanym, bo sam tekst jest świetny. Ten koszmar z poodcinanymi głowami jest naprawdę straszny. Jest to totalnie coś, co mogłoby mi się przyśnić (śni mi się coś podobnego). Żeby ci się odwdzięczyć za to, że mi się na pewno coś takiego przyśni, opowiem ci o moim koszmarze... albo nie! Przemycę go w którymś tekście, tak, żebyś nie mogła uciec. Wilczy pisała wyżej o "I'm fucking Matt Damon" - mi też ten aktor się mocno przysłużył tą serią filmików. W ogóle to mi się wydaje, że psychologowie kochają sny. Jakby taki usłyszał twoje sny to prędzej zaczął by się brandzlować z radości niż dziwić. (Przepraszam twoją wyobraźnie) :P
OdpowiedzUsuńWybuchłam śmiechem na koniec. No tak, Saddistic i jej sny. To się nadaje na tekst.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam