Tablica ogłoszeń


Grupa Kreatywnego Pisania to długoterminowy projekt cotygodniowych wyzwań pisarskich z wykorzystaniem writing prompts. Więcej znajdziesz w zakładce "O projekcie".



Temat

Temat na tydzień 129:

To było bardzo kłopotliwe. Nigdy nie miał ofiary, która odniosłaby porażkę w umieraniu.

klucze: klucz, wymiana, akcesoria, niedobre.

Szukaj tekstu

poniedziałek, 14 listopada 2016

[13] Koszmarne opowieści ~ SadisticWriter



Temat był tak ogólnikowy, że miałam milion pomysłów na minutę i nie byłam w stanie wybrać żadnego konkretnego. To co znajdziecie poniżej jest inspiracją wziętą z moich snów. Nie jest to zbyt dobre, bo pisane bez motywacji i chęci, ale jest. Zapraszam do krainy „koszmarów”. W sumie to prawdziwych koszmarów, bo moich (dobra, nie wszystkich, ale większości).

PS. Początkowo miało być poważnie, wyszła dziwna parodia. NIE POLECAM. Naprawdę. Lepiej przewiń dalej. NIE KŁAMIĘ. Pisane o 2 w nocy teksty nie wychodzą dobrze.
PS2. Nie, nie mam mani na Matta Damona, a jego nazwisko zawsze pisałam jako DEMON (ten sam problem mam ze słowem: domena. Zawsze wychodzi: demona).
***


Nikomu jeszcze o tym nie mówiłam, ale zamierzam zrobić to teraz.
Otwieram buzię i wpatruję się w kobietę siedzącą przede mną. Na nosie ma okulary z rażącą, czerwoną obwódką. Usta pomalowane ciemną, fioletową szminką, przypominają topielca z bagien. Powieki wytarzały się w węglowym cieniu, a do rzęs doczepiły się ogromne grudy przypominające czarną ziemię. Do tego te przerażająco wielkie zielone oczy jak u ropuchy i posadzona u szczytu głowy cebula z włosów. Czy ona zdaje sobie sprawę z tego, że wygląda jak potwór z moich snów? Kto dopuszcza tak wystylizowanych ludzi do pracy z psychiką porządnych ludzi? W życiu nie widziałam tak przerażającej pani psycholog. Powoli zaczynałam żałować, że się tutaj znalazłam.
Poprawiam ułożenie swojego tyłka w fotelu i robię minę, jakbym nie mogła ścierpieć wyimaginowanych owsików. Babsko coś notuje, a potem uśmiecha się do mnie przymilnie i zaczyna rozmowę.
– Jak się nazywasz?
Mam ochotę odpowiedzieć coś żartobliwego, żeby rozluźnić atmosferę, ale zamiast tego otwieram buzię i zastygam w bezruchu. Uśmiechająca się sztucznie pani psycholog patrzy na mnie wyczekująco.
– Wszystko w porządku? – pyta.
Gdyby było w porządku to chyba bym tu nie przychodziła, to całkiem logiczne.
– Flora – wyrzucam z siebie, a w myślach dodaję „…i fauna” – tak właśnie przedrzeźniali mnie znajomi w podstawówce. Pani psycholog jednak się nie śmieje. Ma tak wyćwiczone mięśnie twarzy, że jej usta nawet nie drgają chociażby o milimetr.  Przypomina mi manekina z wystawy sklepowej, tyle, że w przeciwieństwie do niego mruga oczami i poprawia co rusz okulary.
– A więc Floro, co robisz w życiu?
Co można robić w życiu?
Zastanawiam się chwilę, a potem opowiadam krótką historię moich obecnych dziejów, odnoszących się do studiowania niszowego kierunku na niszowym uniwersytecie z niszowymi ocenami. Dodaję, że interesuję się zwierzątkami. Pani psycholog unosi do góry brew, dlatego szybko dodaję, że moim hobby jest spacerowanie z psem i nie mam nic ambitniejszego do roboty. Kobieta notuje coś i kiwa kilka razy głową. Wygląda, jakby już wydała werdykt dotyczący mojej psychiki. Mam nadzieję, że nie wciśnie jakiegoś czerwonego guzika pod biurkiem, który pośle mnie prosto w piekło, gdzie obwiążą mnie szczelnie kaftanem bezpieczeństwa.
Pani psycholog zadaje mi kolejne, nic nieznaczące pytania. Opowiadam jej o swojej rodzinie, o psie i o tym, że układam skarpetki w komodzie według kolorów – od ciemniejszych do jaśniejszych, to bardzo ważne! Kobieta wydaje się być znudzona, bo nie zdradzam żadnych pikantnych szczegółów ze swojego życia. Ma wrażenie, że coś przed nią ukrywam. Odpędzam ją od tych myśli. Śmieję się i mówię, że moje życie jest po prostu nudne, a jedyna intymna rzecz, o której mogę powiedzieć to to, że przynajmniej dwa razy w tygodniu śni mi się nagi Matt Damon, który tańczy na moim biurku i krzyczy: „bierz mnie, maleńka!”. Pani psycholog postanawia przejść do sedna sprawy, nie interesuje ją już mój marny żywot.
– Z jakim problemem pani do mnie przychodzi? – pyta już mniej przymilnie, a bardziej ze znudzeniem.
– Z koszmarami – mówię cicho. Na sam dźwięk formy mnogiej mojego problemu, kulę się w fotelu.
Nie mam żadnych problemów ze znajomymi (bo ich nie posiadam). Nie mam żadnych problemów ze słyszeniem głosów i widywaniem jawnie tego, czego inni nie widzą. Nie panikuję. Nie płaczę. Nie dołuję się. Po prostu każdej nocy mam te przeklęte koszmary, które nie pozwalają mi spać. Przez nie znienawidziłam moment kładzenia się do łóżka. Przez nie znienawidziłam czytanie książek przed snem. Przez nie znienawidziłam spać. Przez nie przestałam śnić o normalnych rzeczach! Nawet Matt Damon pojawiał się w moim alternatywnym, sennym świecie coraz rzadziej, a kiedy już miałam go całować, nagle zmieniał się w brzydkiego potwora (i wtedy był już Mattem Demonem, a nie Damonem). Nie pomagają mi żadne tabletki na sen ani obojętnie gadanie ludzi o treści: to tylko koszmary, nie rzeczywistość. Wiem, że gdyby znaleźli się w moich sennych wizjach, na pewno przestaliby tak mówić.
– O czym one są? – pyta psycholog.
Wyciągam dwie kartki A4 zapisane z obu stron i rozpoczynam swoją długą opowieść:
– Pierwszy z nich dotyczy wypadających zębów. Idę sobie do sklepu, a tu nagle czuję, że kruszą mi się zęby. Wyciągam je z buzi kawałek po kawałku i sprawdzam czy rosną mi nowe. Rosną, ale to i tak przerażające, kiedy widzi się własne zniszczone zęby na ulicy i swoją szczerbatą gębę przypominającą dinozaura w lustrze – mówię. Pani psycholog unosi brew do góry, ale nie komentuje mojego snu. – Następny koszmar dotyczy wjeżdżania windą na czwarte piętro. Nienawidzę wind, nigdy do nich nie wsiadam, dlatego mi się śnią – prycham. – Wciskam przycisk z czwórką, jadę, jadę, jadę i nagle winda się zawiesza. Wjeżdżam z prędkością światła na dwudzieste piętro, a potem spadam i rzuca mną po ścianach, jakbym była w pralce i odbywała podwójne wirowanie. – Zaczynam czytać kolejny sen. – Jestem nad morzem. Jest ciemno, burza atakuje niebo. Pioruny walą w piasek, a ja kulę się pod wielką skałą. Jest sztorm. I nagle zalewa mnie od góry ogromna fala. – Chrząkam i kontynuuję. – Jestem sprzątaczką w jakimś dziwnym dworze. Dokładnie o trzeciej w nocy zabijany jest jakiś szlachcic. Wchodzę do pokoju młodej dziewczyny, a tam na łóżku jej odrąbana głowa i masa krwi. No, dobra. Wychodzę z pokoju, a tam siedzi w fotelu jej ojciec z przyczepioną do zakrwawionej szyi głową córki. – Tym razem chwytam za szklankę wody i wypijam ją w całości. – Idę w deszczu ulicą, walam się po rowach, nie mogę znaleźć miejsca swojego zamieszkania. Na końcu staję przed zieloną tablicą z napisem „Meksyk” i zza rogu wyskakują mi faceci z sombrero na głowie i kastanietami, no i zaczynają tańczyć, drąc się: „Aj, aj, aj, aj! Tutaj twój raj!”.
– Prawdziwy Meksyk – mruczy pod nosem psycholog. Zapewne myślała, że jej nie słyszę.
Ignoruję ją. Za bardzo wkręciłam się w opowiadanie o swoich koszmarach.
– Jestem w lesie. Jest ciemno. Wszystkie drzewa są dziwnie powykręcane. Mam wrażenie, że się ruszają! No i się ruszają, do cholery! Jedno z nich wystawia mi fuckera przed nosem, a w tle rozlega się piosenka: „Smoke weed everyday”. I nie uwierzy pani, drzewa zaczynają nagle jarać zioło.
Psycholog wciąż milczy.
– I ostatni, najgorszy – mruczę i poważnieję. – Matt Damon wchodzi do gabinetu pani psycholog. Za nim wlatują dzikie małpy. Małpy są krwiożercze. Odgryzają pani psycholog rękę, krew tryska do góry. Matt Damon się śmieje i mówi: „prawa ręka jest dobra”, a potem ni z tego ni z owego zakłada spódniczkę hula, maluje usta na czerwono, łapie się za sutki i krzyczy, że ma cycki większe ode mnie. To nie koniec, o nie. Nagle z sufitu zaczynają spadać kible i toi-toie. Z jednego z nich wynurza się Britney Spears i śpiewa „Oops, I did it again”. Potem jeden kibel mnie pochłania i przenoszę się do Ministerstwa Magii w Londynie, gdzie odbywa się jakieś bollywoodzkie przedstawienie gołych ministrów tańczących do piosenki Margaret –„Thank you very much”. Voldemort rzuca we mnie swoim nosem, chociaż go tak naprawdę nie ma i… budzę się.
Psycholog zastyga w bezruchu i rozdziawia usta. Jej profesjonalizm wziął szlag. Mam wrażenie, że jeszcze chwila i wyjdzie z tego gabinetu, a wtedy to ja będę zastępczo pełnić rolę umysłowego doktora. I nie, raczej nikogo nie wyleczę, wręcz przeciwnie.
Co zamierza powiedzieć ta przerażająca pani? Że zamyka mnie w psychiatryku? Wyrzuci mnie i powie, że mam już nikomu tego nie opowiadać?  Że to nieuleczalna choroba umysłowa?
Tupię niecierpliwie nogą i czekam na jakąkolwiek reakcję ze strony mojej lekarki. Niestety, nic nie odpowiada. Tak naprawdę nie musi, bo wszystko staje się jasne w momencie, kiedy na salę wchodzi Matt Damon.
Uderzam się dłonią w czoło i mruczę:
– Kurwa.
A potem zostaje mi już tylko czekać na bollywoodzkie przedstawienie, Voldemorta, jego nos i tą przeklętą pobudką.

5 komentarzy:

  1. Mówiłam, że Twoje sny są dobre do napisania o nich? Brzmią przerażająco, w tekście zaś odrobinę karykaturalnie.
    Muszę Ci powiedzieć, że wyszła Ci ta odpowiedź. Oczywiście, miesza w bani, ale też u mnie wywołała uśmiech (Oops, I did it again! <3). Może my, psychopaci i socjopaci, tak mamy, że lubimy podobne teksty? Nie wiem. Ale propsuję i to mocno! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. łoooooł, co to była za podróż!! wkręciłam się, naprawdę, naprawdę mnie pochłonęło, więc czuję się zmuszona opierdolić Cię, za tą NIEUDANĄ na szczeście próbę zniechęcenia mnie do przeczytania tekstu, do cholery! Sabotujesz własny tekst, dziewczyno, ogarnij! ;D Ya, było coś w tym z parodii, ale, tch, kto, no KTO nie lubi parodii?! No na pewno nie ja. Ja się świetnie bawiłam! No i Matt Damon ;D Błągam, od razu przypomina mi się filmik co nakręcił Benowi (a ben sie zajebiscie na nim zemscil) pt "im fucking matt damon' ;D Jak nie widzialas, a matta lubisz (ja lubie, za Dogme on i ben maja u mnie na stale miejsce w sercu... znaczy gdzies tam gleboko w tym sercu ale jednak ;p) to polecam.
    No i taaa, wyjscie z kibla i ops i did it... xd no i ministerstwo magii! <3 pieknie sie to połączyło o i końcóweczka, szacun. tylko czy jej sie to sni, czy moze sny staly sie rzeczywistoscia? *myśli*
    Bardzo udane!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nawet nie pamiętam kiedy ostatnio miałem jakiś sen. No może nie licząc tego, że w gimnazjum przyśnił mi się kropka w kropkę sprawdzian z chemii, który miałem następnego dnia.
    Fajna incepcja.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeaaa, hurra, jazda bez trzymanki! To co misie lubią najbardziej (oprócz zjadania ludzkich marzeń ofc). Ale co za bezguście ci pisało wstęp do tego tekstu to nie wiem, ktoś się w ogóle nie zna na słowie pisanym, bo sam tekst jest świetny. Ten koszmar z poodcinanymi głowami jest naprawdę straszny. Jest to totalnie coś, co mogłoby mi się przyśnić (śni mi się coś podobnego). Żeby ci się odwdzięczyć za to, że mi się na pewno coś takiego przyśni, opowiem ci o moim koszmarze... albo nie! Przemycę go w którymś tekście, tak, żebyś nie mogła uciec. Wilczy pisała wyżej o "I'm fucking Matt Damon" - mi też ten aktor się mocno przysłużył tą serią filmików. W ogóle to mi się wydaje, że psychologowie kochają sny. Jakby taki usłyszał twoje sny to prędzej zaczął by się brandzlować z radości niż dziwić. (Przepraszam twoją wyobraźnie) :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Wybuchłam śmiechem na koniec. No tak, Saddistic i jej sny. To się nadaje na tekst.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń