W
tym tygodniu mrużąc oczy wzięłam parę poprutych, starych zdań, odrobinę
zakurzonej nitki i zszyłam na szybko krzywym ściegiem. Podejrzewam, że gdyby
dorobić do nich kawałek opisu i na przykład losowo wrzucić gdzieniegdzie
„-powiedziała starsza pani pocierając policzek pomarszczoną dłonią” to nie
byłby to li tylko dialog. Chociaż i tak to takie wielkie bla bla bla, bardziej
niż akcja. Ale czasem coś takiego też trzeba napisać. Z braku czasu zostaje tak
jak jest. Ważne jest dla mnie, że udało mi się zagospodarować piętnaście minut
w fajny sposób. Leci bez korekty, więc namawiam do czytania wszystkich
miłośników powtórzeń i niepoprawnie sformuowanych zdań!
Odpuść nam nasze winy.
- Nikomu
jeszcze o tym nie mówiłam. Zamierzam zrobić to teraz.
-
Dobrze, słucham.
- Spałam
z innym facetem. Niż mój mąż.
-
Dlaczego chciałaś się tym podzielić właśnie teraz?
- Nie
wiem. Może mam dość tego, co o mnie myślisz?
- A co o
tobie myślę?
-
Umierająca kobieta, święta, otoczona rodziną, przyjaciółmi. Na stoliku zawsze
stoją świeże kwiaty, miska jest pełna pomarańczy i cukierków. Mam czystą
koszulę, jestem uczesana.
- Tak,
wydajesz się osobą, o którą ludzie się troszczą.
- No
widzisz. Ale wcale nie jestem taka święta. Spałam z innym. Zdradziłam męża.
- I
dlaczego mi to mówisz?
- Bo
jesteś obca, płacę za twoją obecność. Nie masz ze mną nic wspólnego, poza
trzycyfrową kwotą pod koniec sesji.
-
Rozumiem. Czy chciałabyś mi o tym opowiedzieć?
- Tak.
To była piękna noc. Spotkałam się z nim niby na kawę, ale widziałam po co tam
idę. Mąż dużo pracował, miał własną stolarnie. Robił ręcznie meble na
zamówienie. Ja byłam piękna i znudzona. Nie mieliśmy wtedy jeszcze dziecka. To
był dobry seks, za który zapłaciłam zresztą srogą cenę.
- Czyli
drogo kupiłaś?
- Drogo.
To była moja tajemnica przez te wszystkie lata. Na początku miałam koszmarne
wyrzuty sumienia. Czułam się jak dziwka. Ladacznica. Chciałam się ukarać.
Jednocześnie bałam się, że to wyjdzie na jaw i stracę wszystko. Więc gdy mąż
pytał, czy może rozszerzyć działalność i pracować jeszcze więcej, zgodziłam
się. Później wspomniał o dziecku. Szybko zaszłam w ciążę. Dopiero po paru
miesiącach zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę wcale nie chcę tego dziecka. Że
nie kocham męża. I wyobrażałam sobie, że noszę dziecko tamtego mężczyzny.
Kłóciłam się z mężem, byłam nieznośna, a on uciekał w pracę. Nie przeszkadzał
mi w fantazjowaniu. Ten jeden wieczór, w którym czułam się jak najgorsza
kobieta świata stał się jednocześnie najmilszym wspomnieniem. Może dlatego, że
nikt nie miał do niego dostępu? Że może to była zła, ale jednak moja, decyzja?
Syn wyczuwał, że coś jest nie tak. Dzieci zawsze wiedzą, kiedy są niekochane.
Kiedy matka mówi "Nie kręć się tu!”, „Przeszkadzasz!”. „Bądź ciszej”,
„Siedź na miejscu" to dziecko intuicyjnie wie, że musi zasłużyć na miłość.
Że takie, jakie jest, nie jest warte kochania. I są dwie opcje. Albo robi się
ciche, podporządkowuje się, ma same szóstki i nie mlaska jedząc jarmuż i jak
ja, robi to na co ma naprawdę ochotę tylko raz w całym życiu. Albo buntuje się
i wpada w sidła własnych wahań uczuć. W każdym z tych przypadków próbuje być
kimś wartościowym dla innych. Łyka zewnętrzny świat, próbując nim połatać
dziury powstałe w dzieciństwie. Mój syn się buntował.
- A co
się stało z tamtym mężczyzną?
- Nic.
Nigdy więcej go nie spotkałam. Ale długo za nim tęskniłam. Patrzyłam na
łysiejącego męża, który bekał po jedzeniu i nie zauważał jaka jestem piękna. I
porównywałam go z ideałem, który mogłam mieć, ale zabrakło mi odwagi.
- Czemu
się śmiejesz?
- Bo
rozczula mnie to, jaka byłam dziecinna. I śmieszy ten ideał. Ale już, już...
Chcę jeszcze powspominać. Gdy mój syn zaczął wychodzić do ludzi byłam z niego
dumna. Miałam takie poczucie winy, że przyklasnęłabym jego każdemu pomysłowi.
- A
ludzie go pokochali.
- I tak i nie. Część go pokochała, część znienawidziła. Wtedy mój mąż
wpadł na ten pomysł ze zbawicielem. Wmówił wszystkim, że natchnął mnie Duch
Święty, i urodziłam Syna Bożego. Na początku łechtało to moją neurotyczną
naturę,ale po jakimś czasie oboje w to uwierzyli. Mąż dopingował syna. Ludzie
go podziwiali. A mąż manipulował, chachmęcił, wymyślał rzekome cuda, które
miały świadczyć o świętości syna. Zabrnął za daleko i zabili mi synka. A mąż,
który publicznie zdawał się wzorem cnót i miłości, w domu rozładowywał emocje.
Pamiętam, jak krzyczał, że jestem nikim, że gdyby nie on zdechłabym z głodu.
Dopiero po śmierci syna się uspokoił. Znów zaczął robić meble. Ja wieszałam w
oknach firanki i przyjmowałam wyznawców syna. Zrobili z niego męczennika.
Zrobili z niego mesjasza.
- Ja także wierzę w Jezusa. Jego nauki pomagają mi być lepszym
człowiekiem. To ładne nauki. Miłość,
szacunek, wzajemne zrozumienie.
- To wszystko bełkot bachora, który głosił truizmy natchnionym głosem.
Który nic nie przeżył. Nigdy nikogo nie pokochał, nikogo nie stracił, nie
popełnił błędu. Wtedy łatwo uwierzyć, że znasz receptę na wieczne szczęście i
że ta recepta jest uniwersalna i odpowiednia dla każdego. On mówił o tej
miłości bo sam jej bardzo pragnął. Myślał, że jak już na nią zasłuży i ją
dostanie, to będzie wreszcie czuł, że układanka jest kompletna. Niestety
niekochane dzieci już zawsze będą wierzyć, że w układance brakuje kilku puzzli.
Nie wiem czy da się te puzzle dorobić, pewnie nie... Widzę, że minął nasz czas.
Za tydzień? O tej samej porze?
- No tak, to już. Do widzenia Mario.
- Pieniądze leżą tam gdzie zawsze. Powiedz im, proszę, żeby mnie teraz
zosatwili w spokoju. Muszę się zdrzemnąć. Żegnaj.
Bardzo dziwny tekst, ale zarazem bardzo dobry. Mimo braku opisów, czy rzekomej akcji, coś się dzieje. Wszystko ładnie wynika z rozmowy, bez opisów wyobraźnia sama działa, układa obraz, scenę, miejsce akcji. Kolejne sceny. Bardzo fajnie, gładko i interesująco. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńSpałam z innym facetem. Niż mój mąż. – Nie rozumiem czemu tu są dwa zdania jak mogłoby być jedno.
OdpowiedzUsuńPieniądze leżą tam gdzie zawsze. Powiedz im, proszę, żeby mnie teraz zosatwili w spokoju. Muszę się zdrzemnąć. Żegnaj. – Nie rozumiem kto do kogo to mówi, no chyba że ten psycholog przyszedł do domu, ale jaki to robi + zosatwili.
A poza tym Maryśka fajna jest.
Widać, że pisany na szybko i potrzebuje dopracowania, ale sama idea tekstu ciekawa. Tris ma rację, niby rozmowa, a jednak kolejne sceny są plastyczne. Trochę mi to przypomina tekst Herberta o Minotaurze - inne spojrzenie na to, co tak dobrze znamy. Coś w tym jest.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Niedopracowany, ale ma w sobie pewien klimat i piękno. Mnie ten monolog niżeli rozmowa przypadł do gustu, bo coś ze sobą niesie. Coś mi mówi, że przy większej ilości czasu dałabyś radę stworzyć z tego małą sagę ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Popieram poprzedniczki - tekst trochę niedopracowany i... tak generalnie dziwnie mi się czyta same dialogi, ale... coś w sobie miał! Fakt, jest dziwny, jest inny, ale taka jest właśnie zaleta twojej twórczości! Na pewno tworzysz coś, czego inni by nie stworzyli, a to jest fajne c:
OdpowiedzUsuńZnakomity retelling Justyno! Nie połapałam się od początku a jak już mi zaświtało uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Bardzo lubię przenoszenie sacrum do profanum, a tu robisz to bardzo umiejętnie. Nie nachalnie.
OdpowiedzUsuńPodobnej się bardzo!!!