Z
serii „Kiedy niebo spada dół” napisałam jednego shota. Odsyłam tu <<KLIK>> – to taki prequel sequela, który jeszcze nie
powstał. Krótki fragment, wow. Jak nigdy. Temat nie był szczególnie łatwy i nie
wiem, czy ta granica tragedii jest tu widzialna, ale… no, starałam się!
***
Obudziłam się, kiedy pierwsze nieśmiałe
promienie słońca zaczęły przebijać się przez cumulusy, wyglądające jak owcza
wełna z otoczką szarego brudu, zapowiadającego opady. Mrugałam oczami próbując
zrozumieć położenie w jakim się znalazłam. Trawa obok mojej głowy była
zabarwiona szkarłatem krwi. Wpatrywałam się w nią, próbując odnaleźć w tej
gęstej kępie odpowiedzi na narastające w mojej głowie pytania. Ludzie
przechadzali się chodnikiem i nie zwracali na mnie większej uwagi, jakbym raz
na zawsze zniknęła z tego świata. Czułam się, jakby moje ciało ubrane w czarną,
pogrzebową sukienkę stopiło się z zielenią trawy. Kontrastowaliśmy ze sobą,
stanowiąc równocześnie jedność gnijącego, jesiennego obrazu.
Czy stałam się częścią natury?
Martwiejącym, nieodłącznym kompanem duszy, niewidzialnym dla świata
rzeczywistego? Czy byłam już tylko ulotną myślą niesioną na wietrze w godzinach
szczytu? Moje wnętrze ziało pustką, moje dłonie tonęły u podnóża gór lodowych,
błękitne oczy wywracały niebo chmurami do dołu.
Nie od dzisiaj byłam martwa.
Widok na niebo przysłonił mi cień
uwity z pospolicie falujących na wietrze włosów. Cienisty uśmieszek przyklejony
do bladej twarzy uświadomił mi, że nie jestem niewidzialna dla wszystkich.
– Gdzie jestem? – spytałam,
instynktownie wyczuwając, że ciemna postać w białej sukience nie jest kimś, kto
mógłby uchodzić za człowieka.
– Między niebem a ziemią –
usłyszałam łagodny głos.
Postać wyprostowała się i
wskazała palcem na cienką linię, która dzieliła zachmurzony firmament – usiany
kłębiastymi chmurami – i szarą powłokę ziemską.
– Tam, gdzie niebo spada w
dół.
Usiadłam na trawie.
Cisza
zapanowała nad nami jak despotyczny władca żądający bezwzględnego
posłuszeństwa.
Przetarłam rękawem czarnej
sukienki zakrwawiony policzek, zamieniając krople krwi w czerwoną smugę. Teraz obydwie
spoglądałyśmy przed siebie.
– To koniec?
– Koniec.
Aaaale fajne.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy widzę tragedie. Ja sama miałam z tym ogromny problem i chyba tez nie oddałam tematu.
Tekst mi się jednak podoba. Takie "co by było gdyby obudzić się po śmierci".
Poczułam straszną melancholię. Widziałam te chmury, czułam ten wiatr i zdezorientowanie bohaterki "czy to już koniec?". Wsiąkłam i szkoda, że tylko taki kawałek, ale widzę, że tam jakiś odsyłacz jest, to fajnie :) Nie wspomniałaś o tragedii,mamy jakąś krew, jakiś pogrzeb, czy nie, dokońca niewiadomo, czy to po tragedii, czy później, lubię kompozycje otwarte. Jestem na tak. :)
OdpowiedzUsuńPlastycznie i w miły dla czytelnika sposób przedstawiłaś ten fragment. Jak dla mnie, jest za krótki. I to jedyna wada tego tekstu. Podoba mi się.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Kurde, super! Wracasz z krótkim tekstem, ale takim... No... Klimatycznym jak na Sadistic przystało. Szkoda, że krótki. Ale naprawdę ciekawy. Ty wiesz, że ja lubię Twój styl, nie?
OdpowiedzUsuń