Styropianowy
kubek pełen czarnej jak smoła kawy delikatnie parzy mnie w palce. Saszetka
przełożona przez ramię kryje w sobie pieniądze w czterech różnych walutach.
Rześkie poranne powietrze schładza ciepło skóry. Przymykam oczy, na chwilę
odcinając się od ładnego widoku, jaki rozpościera się przede mną, kiedy stoję
na dachu jednej z wielu kamienic w okolicy. Kilka kilometrów ode mnie zaczynają
się piaszczyste plaże, a morskie fale dobijają do ich brzegu. Oddycham głęboko
i staram się ułożyć w głowie plan działania na najbliższą dobę. Robię to
kolejny raz w przeciągu tygodnia.
A przecież miałam nie zasypiać.
Wiedziałam, że nie mogę ufać aptekarzom w obcym miejscu, zawsze starają się wcisnąć klientowi coś, czego nie potrzebuje, naciągając go przy tym na niezłą kasę. Należało nie nabierać się na sztuczny uśmiech. Nie wiem, co takiego mi sprzedał, ale to nie zadziałało, wręcz przeciwnie - sprawiło, że wyćwiczona bezsenność na chwilę odeszła, dorwał mnie Morfeusz, a ja po raz kolejny w przeciągu ostatnich kilku dni obudziłam się w zupełnie obcym miejscu.
Bryza porwała kilka z granatowych kosmyków, wystawiłam twarz do słońca i westchnęłam głośno.
- Kurwa. Wszystko jest nie tak - wyszeptałam, a wiatr poniósł moje słowa gdzieś nad to miasteczko. Wątpię, by dotarły do czyichkolwiek uszu, raczej nikt nie zwracał uwagi ani na mnie, ani na tę cholerną umiejętność. Gdybym tylko mogła, wyrzekłabym się bycia tym sennym skoczkiem, to było naprawdę wkurzające.
Z kieszeni kurtki przeciwdzeszczowej wyciągam komórkę, sprawdzam jej stan - na moje szczęście nic mu się nie przydarzyło. Stan baterii także jest na tyle dobry, bym mogła wykonać połączenie.
Czekając, aż po drugiej stronie ktoś się zgłosi, podchodzę do krawędzi dachu i spoglądam w dół. Ruch dopiero się zaczyna, pierwsze samochody wyruszyły na sobie znane trasy, ludzie zaczynają szykować się do pracy, uczniowie i studenci do zajęć. Kolejny dzień podobny do innych i tylko ja nie pasuję do tego świata.
Zanim na dobre pogrążę się w podobnych myślach o swojej beznadziejnej egzystencji, w słuchawce coś trzeszczy, dochodzi mnie zachrypnięty głos.
- Melduj.
- Tu Sleepy Jumper 19. Ponownie doszło do skoku przestrzennego w czasie snu. Nie umiem określić, gdzie jestem, proszę o namierzenie satelitarne.
- Już się robi.
Operator zaczyna wystukiwać na klawiaturze polecenia dla komputera - znam ten mechanizm, bo wielokrotnie widziałam pracę operatorów, będąc w bazie - a mnie ponownie bierze na rozmyślenia. To już piąty raz w przeciągu jednego tygodnia, kiedy obudziłam się w miejscu innym niż to, w którym zasnęłam. Poprzednio witałam nowy dzień w Caracas, Heukseok-dong, Barcelonie i w Pretorii. Przynajmniej tak podano mi w bazie, po czym zwyczajowo nakazano zażyć tabletkę nasenną i myśleć o domu, by do niego wrócić. Za każdym razem mi sie to udaje, ale to tylko dlatego, że zawsze w saszetce, z którą nie rozstaję się wieczorami, trzymam zdjęcie swojego malutkiego mieszkanka. Gdyby nie ono, mogłabym mieć małe problemy z szybkim powrotem.
- Mam już dane geograficzne - głos operatora pojawia się z powrotem. - Jak zwykle ustalmy szczegóły. Jesteś na dachu, masz na sobie ciemnozielone spodnie i granatową kurtkę, swoją trzecią nerkę i pijesz kawę.
Unoszę dłoń z kubkiem w górę i uśmiecham się do chmur, gdzieś tam ktoś właśnie widzi to moje powitanie.
- Tak, zgadza się. Gdzie jestem?
- Europa Środkowo-Wschodnia, Polska, Warszawa.
Nie zauważyłam tego, kiedy wstałam z ławki w parku, na której się obudziłam, i znalazłam kawiarnię, gdzie po angielsku zamówiłam na wynos najprostszą kawę, płacąc w euro, bo mi to umożliwiono. Pewnie gdybym była bardziej rozespana, zwróciłabym uwagę na wszystkie mijane reklamy.
- Witaj kraju przodków - mamroczę, spoglądając przed siebie i uzmysławiając sobie, że widzę na horyzoncie majaczącą szpicę Pałacu Kultury i Nauki.
- Coś mówiłaś? - pyta operator, do któego dotarł mój bełkot.
- Nie, nic takiego. - Odchrząkuję. - Dzięki za informację, za chwilę wdrożę plan działania na powrót.
- Dobrze. A czy mogłabyś zjawić się jutro w bazie, Sleepy Jumper 19? Odrobinę niepokoi nas obecność pewnego hormonu w twoich organizmie.
Kawa jest już zimna, przechylam więc kubek, nadal balansując na skraju dachu, patrzę, jak ciecz tworzy mały wodospad, kiedy wysyłam ją na chodnik. Czuję gorycz na języku, mój żołądek zawiązuje się w supeł. Jeśli okaże się, że przez nadwyżkę skoków zachorowałam, chyba wyślę się do jakiegoś ciepłego kraju, by tam uleczyć w promieniach słońca.
- Jasne, nie ma sprawy.
- To do zobaczenia, bez odbioru.
Kończę połączenie, nie odpowiadając na pożegnanie. Chowam telefon do kieszeni, wzdycham, po czym pozwalam kubkowi wylecieć mi z dłoni. Obserwuję, jak niesiony podmuchami nie leci pionowo w dół, a tańczy w niewidzialnej materii, jakby nie chciał tak szybko pożegnać się ze światem, ginąc pod kołami jakieś ciężarówki.
Powinnam zrobić to samo co on - ruszyć na spotkanie z asfaltem.
Sięgam do najmniejszej kieszeni saszetki, gdzie trzymam tabletki i złożone zdjęcie, z ich pomocą za kilka minut powinnam znowu znaleźć się u siebie. Łykam jedną z pastylek, przez ulotny moment patrzę na swój mały pokój, po czym wystawiam jedną nogę poza krawędź i daję się popchnąć niewidzialnej sile.
Spadając w dół, myślę o domu, jestem więc zaskoczona, kiedy do mojej myśli wkrada się nagle widok plaży i zachodzącego słońca.
- Kurwa - mówię, kiedy zbliżam się do celu i wiem, że nie obudzę się w Stanach. - No to mam przewalone.
Nim dotknę asfaltu, znikam przenoszona nie tam, gdzie trzeba.
Następny sen, kolejne miejsce.
Niech to wszystko szlag.
A przecież miałam nie zasypiać.
Wiedziałam, że nie mogę ufać aptekarzom w obcym miejscu, zawsze starają się wcisnąć klientowi coś, czego nie potrzebuje, naciągając go przy tym na niezłą kasę. Należało nie nabierać się na sztuczny uśmiech. Nie wiem, co takiego mi sprzedał, ale to nie zadziałało, wręcz przeciwnie - sprawiło, że wyćwiczona bezsenność na chwilę odeszła, dorwał mnie Morfeusz, a ja po raz kolejny w przeciągu ostatnich kilku dni obudziłam się w zupełnie obcym miejscu.
Bryza porwała kilka z granatowych kosmyków, wystawiłam twarz do słońca i westchnęłam głośno.
- Kurwa. Wszystko jest nie tak - wyszeptałam, a wiatr poniósł moje słowa gdzieś nad to miasteczko. Wątpię, by dotarły do czyichkolwiek uszu, raczej nikt nie zwracał uwagi ani na mnie, ani na tę cholerną umiejętność. Gdybym tylko mogła, wyrzekłabym się bycia tym sennym skoczkiem, to było naprawdę wkurzające.
Z kieszeni kurtki przeciwdzeszczowej wyciągam komórkę, sprawdzam jej stan - na moje szczęście nic mu się nie przydarzyło. Stan baterii także jest na tyle dobry, bym mogła wykonać połączenie.
Czekając, aż po drugiej stronie ktoś się zgłosi, podchodzę do krawędzi dachu i spoglądam w dół. Ruch dopiero się zaczyna, pierwsze samochody wyruszyły na sobie znane trasy, ludzie zaczynają szykować się do pracy, uczniowie i studenci do zajęć. Kolejny dzień podobny do innych i tylko ja nie pasuję do tego świata.
Zanim na dobre pogrążę się w podobnych myślach o swojej beznadziejnej egzystencji, w słuchawce coś trzeszczy, dochodzi mnie zachrypnięty głos.
- Melduj.
- Tu Sleepy Jumper 19. Ponownie doszło do skoku przestrzennego w czasie snu. Nie umiem określić, gdzie jestem, proszę o namierzenie satelitarne.
- Już się robi.
Operator zaczyna wystukiwać na klawiaturze polecenia dla komputera - znam ten mechanizm, bo wielokrotnie widziałam pracę operatorów, będąc w bazie - a mnie ponownie bierze na rozmyślenia. To już piąty raz w przeciągu jednego tygodnia, kiedy obudziłam się w miejscu innym niż to, w którym zasnęłam. Poprzednio witałam nowy dzień w Caracas, Heukseok-dong, Barcelonie i w Pretorii. Przynajmniej tak podano mi w bazie, po czym zwyczajowo nakazano zażyć tabletkę nasenną i myśleć o domu, by do niego wrócić. Za każdym razem mi sie to udaje, ale to tylko dlatego, że zawsze w saszetce, z którą nie rozstaję się wieczorami, trzymam zdjęcie swojego malutkiego mieszkanka. Gdyby nie ono, mogłabym mieć małe problemy z szybkim powrotem.
- Mam już dane geograficzne - głos operatora pojawia się z powrotem. - Jak zwykle ustalmy szczegóły. Jesteś na dachu, masz na sobie ciemnozielone spodnie i granatową kurtkę, swoją trzecią nerkę i pijesz kawę.
Unoszę dłoń z kubkiem w górę i uśmiecham się do chmur, gdzieś tam ktoś właśnie widzi to moje powitanie.
- Tak, zgadza się. Gdzie jestem?
- Europa Środkowo-Wschodnia, Polska, Warszawa.
Nie zauważyłam tego, kiedy wstałam z ławki w parku, na której się obudziłam, i znalazłam kawiarnię, gdzie po angielsku zamówiłam na wynos najprostszą kawę, płacąc w euro, bo mi to umożliwiono. Pewnie gdybym była bardziej rozespana, zwróciłabym uwagę na wszystkie mijane reklamy.
- Witaj kraju przodków - mamroczę, spoglądając przed siebie i uzmysławiając sobie, że widzę na horyzoncie majaczącą szpicę Pałacu Kultury i Nauki.
- Coś mówiłaś? - pyta operator, do któego dotarł mój bełkot.
- Nie, nic takiego. - Odchrząkuję. - Dzięki za informację, za chwilę wdrożę plan działania na powrót.
- Dobrze. A czy mogłabyś zjawić się jutro w bazie, Sleepy Jumper 19? Odrobinę niepokoi nas obecność pewnego hormonu w twoich organizmie.
Kawa jest już zimna, przechylam więc kubek, nadal balansując na skraju dachu, patrzę, jak ciecz tworzy mały wodospad, kiedy wysyłam ją na chodnik. Czuję gorycz na języku, mój żołądek zawiązuje się w supeł. Jeśli okaże się, że przez nadwyżkę skoków zachorowałam, chyba wyślę się do jakiegoś ciepłego kraju, by tam uleczyć w promieniach słońca.
- Jasne, nie ma sprawy.
- To do zobaczenia, bez odbioru.
Kończę połączenie, nie odpowiadając na pożegnanie. Chowam telefon do kieszeni, wzdycham, po czym pozwalam kubkowi wylecieć mi z dłoni. Obserwuję, jak niesiony podmuchami nie leci pionowo w dół, a tańczy w niewidzialnej materii, jakby nie chciał tak szybko pożegnać się ze światem, ginąc pod kołami jakieś ciężarówki.
Powinnam zrobić to samo co on - ruszyć na spotkanie z asfaltem.
Sięgam do najmniejszej kieszeni saszetki, gdzie trzymam tabletki i złożone zdjęcie, z ich pomocą za kilka minut powinnam znowu znaleźć się u siebie. Łykam jedną z pastylek, przez ulotny moment patrzę na swój mały pokój, po czym wystawiam jedną nogę poza krawędź i daję się popchnąć niewidzialnej sile.
Spadając w dół, myślę o domu, jestem więc zaskoczona, kiedy do mojej myśli wkrada się nagle widok plaży i zachodzącego słońca.
- Kurwa - mówię, kiedy zbliżam się do celu i wiem, że nie obudzę się w Stanach. - No to mam przewalone.
Nim dotknę asfaltu, znikam przenoszona nie tam, gdzie trzeba.
Następny sen, kolejne miejsce.
Niech to wszystko szlag.
Sleepy Jumper!!! Bosko! Bardzo podoba mi się ta narracja, nie wiem jak się ona fachowo nazywa, ale dzięki niej ten tekst jest bardzo dynamiczny. Czuć ten wiatr, widać te granatowe włosy, czuć smak kawy. I ten zbliżający się asfalt - już myślałam, że będzie mokra plama. Jak dla mnie jeden z lepszych twoich tekstów, jeden z tych, które zapadną mi w pamięć. Sam pomysł jest bardzo, bardzo dobry i ciekawa jestem co się dalej zdarzyło i w ogóle kontekstu - skąd, dokąd i dlaczego :) Chętnie bym coś więcej przeczytała o Sleepy Jumperach :D Bo kojarzy mi się trochę z Harrym Potterem spotykającym Jamesa Bonda :D A to świetna mieszanka - koniecznie wstrząśnięta, nie mieszana!
OdpowiedzUsuńDotarłam i do ciebie! Sesja skończona, to można nadrabiać >D!
OdpowiedzUsuńCzekaj, czekaj. Ja mam taką dziwną schizę, że nigdy nie widziałam słowa "kurwa" w twoich opowiadaniach XD. Może to moja skleroza mnie oszukuje!
Motyw Sleepy Jumpera jest świetny, zaskoczyłaś mnie tym :o. I cholernie podoba mi się to, że miejscem akcji jest Polska! Ja to w ogóle widzę niezły potencjał w tym opku, fajnie byłoby, gdybyś je kiedyś rozwinęła *___*. Trochę tak dystopiowo się poczułam!
Takie buty. Senny skoczek. To dlatego budzi się w dziwnych miejscach? Fajne, fajne. Zresztą początek też bardzo przyjemny. Teraz coś się za to wyjaśniło. Sleepy Jumper 19. Fajny pomysł. Jakaś baza i wgl. Tylko dlaczego ona się rzuciła z budynku?
OdpowiedzUsuńTo było pyszne, że tak to ujmę. Lubię, podoba mi się pomysł z organizacją sennych skoczków, choć szkoda, że nie napisałaś o niej więcej. Może kiedyś. Fajnie zrobione, nawet dopracowane, aż mi wstyd, że moje teksty na GPK są na "odwal się".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam